niedziela, 14 września 2008

Jestem usadzony


Tym razem nie będzie o kolejnym wspaniałym wydarzeniu sportowym, o tym jak się męczyłem, stawałem na krawędzi swoich możliwości po to, by na mecie mieć satysfakcję z dobrego wyniku i udziału we wspaniałym wydarzeniu. Nie będzie, bo dopadła mnie kontuzja. Niestety, przyszła „kryska na Matyska” czyli tym razem na mnie. Boli mnie staw biodrowy (lewy) i nie jestem w stanie biegać. I tak już od 1,5 tygodnia. Nie wiem czy nadwyrężyłem go sobie przy rozciąganiu czy też podczas szybkich biegów, jakie ostatnio uskuteczniałem. Na razie biorę rozwód z bieganiem, mam nadzieję, że na krótko.

Szkoda mi zwłaszcza maratonu we Wrocławiu, który właśnie trwa a który miałem już zgłoszony i opłacony. Pal licho te 80 zł wpisowego, tego najmniej żałuję. Szkoda mi czasu, który poświęciłem na treningi, przygotowania. Zmarnowanej szansy poprawienia życiowego rekordu. Mam nadzieję, że nie wszystko stracone i całkowicie z formy nie opadnę, choć sezon jesienny mam już najprawdopodobniej z głowy. A miało być tak pięknie, mój pierwszy bieg we Wrocławiu, wspaniała życiówka, potem sława, wywiady, piękne kobiety…, Ech…

Trochę przemeblowałem ostatnio bloga jak zapewne każdy zauważył. Postanowiłem zmienić tytuł i adres. Dlaczego? Cóż, pierwotny tytuł, gdy go wymyślałem miał być na wesoło. Nie chciałem i nadal nie chcę zgrywać nadętego, poważnego blogera. Przecież to nie jest jakaś poważna strona; piszę dla siebie oraz paru znajomych i przyjaciół którzy czasem tu zaglądają. Stąd tytuł był, jaki był. Ostatnio postanowiłem go jednak zmienić. Chciałem by bardziej oddawał temat, o którym piszę. Ponadto przyznam się, że trafiłem już na kogoś, kto tytuł wziął chyba na poważnie i pytał mnie o preferencje seksualne. W przyszłości mógłbym spotkać takich więcej. Średnio mam ochotę się tłumaczyć i to był kolejny impuls by tytuł zmienić.

Co ważne zmieniłem też adres, z podobnych pobudek. Miał być krótszy, prostszy i kojarzyć się z tematyką bloga.

P.S. a szarlotkę to ja naprawdę bardzo lubię:)

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

No nie powiem, mnie również zastanawiały te puszyste panie ;) .

Współczuje kontuzji, prze... yhyyhy sprawa :) . Najgorsza jest ta pewna nieuchronność porażki, która wisi nad nami podczas przygotowań. Nie wiem jak Ty, ale ja zawsze lekko obawiam się jakiejś kontuzji, choroby itd. Może i jest w tym cała frajda, że naszego organizmu nie da się wytrenować na maksa i już, trzeba mozolnie kombinować, układać treningi a i tak nie mamy pewności czy nam się uda, mnie to czasem denerwuje...

Czekam na więcej wpisów! Oby nie zabrakło Ci wytrwałości w blogowaniu.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

O Grzesiek! pierwszy komentarz na blogu, pędzę po szampana:)

Wiesz, ja przez tą kontuzję zdałem sobie sprawę z tego, że im więcej ćwiczymy i im na wyższym poziomie jesteśmy (pomimo, że to ciągle jest amatorszczyzna) tym trening powinien być bardziej przemyślany i rozsądniejszy.
W moim przypadku to nie był raczej ślepy los, przypadek. To była zwykła MOJA nieostrożność. Za dużo chciałem na raz, za szybko, później były niepokojące sygnały a ja ćwiczyłem nadal bo za dwa tygodnie maraton. I teraz mam za głupotę.

Postanowiłem przeczytać w końcu książkę Skarżyńskiego "Biegiem przez życie" i podejść do treningu bardzie profesjonalnie a przede wszystkim bardziej ostrożnie. Może wtedy uniknę takiej wtopy jaka mi się właśnie przytrafiła.

A wpisy mam nadzieję będą, mam kilku przyjaciół którzy twierdzą, że lubią czytać moje wypociny. To bardzo motywuje i zachęca by pisać dla siebie na pamiątkę i dla Nich do poczytania. Mam nadzieję że niedługo wydobrzeję, będą zawody i będzie o czym pisać..

Anonimowy pisze...

Skoro pierwszy komentarz, to nie odmówię łyczka szampana ;) . A na następnych zawodach, na których się spotkamy stawiam piwo :) .

Ja nie wierzę w ślepy los czy przypadek. Te wszystkie porażki, przerwy, choroby, kontuzje strasznie nam uprzykrzają życie, ale tak naprawdę to w głębi ducha je lubię. Bo dzięki nim cały czas się czegoś uczę.

Z Twojego komentarza wynika coś podobnego. Straciłeś maraton i szansę na życiówkę, ale być może zyskałeś znacznie więcej, doświadczenie, które pozwoli Ci w przyszłości robić lepsze wyniki.

Od jakiegoś czasu staram się tak właśnie podchodzić do wszystkich nieudanych rzeczy, nie tylko w rajdach, chyba to jedyne rozsądne wyjście, żeby nie zwariować i nie załamać się...

A bloga pisz, pisz. Ja co jakiś czas zaglądam w poszukiwaniu nowych wpisów. Nowych blogów rajdowo-biegowych nigdy nie za wiele (zwłaszcza, że tak mało z nich trwa dłużej niż kilka miesięcy...). Powodzenia!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

No to z pewnością jest jakieś doświadczenie, ze złej przygody można się wiele nauczyć. Kto wie, jak bym kontuzji nie miał pewnie bym dalej nieświadomie biegał jak popadnie, nieostrożnie, bez składu i ładu. Mam nadzieję, że mnie to czegoś nauczy.

Żałuję tylko, że stało się to właśnie teraz, tuż przed ważnymi dla mnie startami. Nie mogło poczekać do końca listopada?

A piwko to ja powinienem zaproponować, w każdym razie do zobaczenia na następnych zawodach:)
Aha, i powodzenia na Przejściu, ciekaw jestem Twoich wrażeń. A szczególnie tego, jak będą tam odebrani biegacze. Ja ciągle mam mieszane uczucia, pomimo dyskusji na forum pk4. Dla mnie to jednak taki marszon trochę, tyle że na podwójnym dystansie...

Anonimowy pisze...

Przejście, och Przejście :) . Zaczynam się już go bać, a start dopiero w piątek. Ja również mam mieszane uczucia co do przyjęcia biegaczy, myślę, że już na tej edycji będzie bardzo sportowo, a co dopiero za kilka lat?

Ale to w tym momencie nie obchodzi mnie, koncentruje się raczej na tych 145km, które mnie czekają... Będzie bolało, to wiem na pewno.

Kasia pisze...

No i proszę jaka się tu twórcza dyskusja pojawiła :) Współczuję tej kontuzji :( No ale... nie ma złego co by na dobre nie wyszło :)

A ja walczę z zakwasami po rajdzie Wisły :) Nie ma to jak ból, cierpienie uszlachetnia :)

Do miłego zobaczonka na jakiejś "zabawie" :)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Hej Kasia! To Ty jeszcze nie na zagranicznych wojażach?

Kontuzja już jakby się leczy, dużo lepiej się czuję. Mam nadzieję, że przed końcem roku jeszcze w czymś wystartuję. Nie piszę w czym bo nie chcę zapeszyć. Dużo się u mnie zmienia w sferze zawodowej, nie wiem gdzie będę mieszkał i co robił. Od tego wiele zależy.

Rajd Wisły? Patrzyłem trochę na stronę organizatora. Widzę, że rzuciłaś się od razu na kategorię "Masters". Nieźle. Połowa zespołów odpadła, pewnie pogodę mieliście hardcorową? Ja w tym czasie śledziłem poczynania Kuerti'ego na Przejściu Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej (145 km w 48h). W każdym razie mam już dosyć siedzenia przed kompem, obgryzania paznokci i czytania o wyczynach innych. Ciągnie mnie strasznie na jakieś zawody.
Rajd przygodowy to fajna sprawa ale najpierw muszę kupić rower, rolki i to poćwiczyć. Mój debiut w jakimś adventure race nie wcześniej niż w przyszłym roku.

Pozdrawiam!

p.s. a zakwasy to po czym? Domyślam się, że rower lub rolki dały się we znaki bo w trekkingu jesteś niezła..

Anonimowy pisze...

A ja Ci powiem Paweł, że na te zawody to tak ciągnie człowieka jak siedzi przed kompem i czyta o zmaganiach innych, jak już się jest na trasie i przez 6 godzin idzie się wgapionym pod swoje nogi bo widoczności jest na 2 metry to zmienia się nieco perspektywa (choć akurat tego etapu po Karkonoszach nie zamieniłbym na nic innego :) ).

Tak czy inaczej polecam za rok, warto sięgać coraz wyżej. Wracaj do zdrowia!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Grzesiek,

Ja doskonale rozumiem, że perspektywa sie zmienia ale powiem Ci, że na setkach nigdy nie miałem takich kryzysów, że myślałem "Kurde, co ja tu robię, po cholerę mi te rajdy?". Czasem było bardzo ciężko ale zawsze cieszyłem się, że jestem właśnie teraz, właśnie tam i robię to co robię. A po dojściu do mety? Te wiadra endorfin które możesz wychlać wynagrodzą wszystko:)

Zresztą Ty chyba myślisz podobnie, sądząc po wspomnieniach z Karkonoszy.

Na maratonach było trochę inaczej, tam wysiłek jest krótszy ale bardziej intensywny. Czasem parę kilometrów przed metą miałem takie myśli, że powinienem z tym skończyć. Siedzieć wygodnie w fotelu, czytać książkę, pykać w gierki. Ale gdy minąłem metę dziwiłem się sobie, że niedawno podobne pomysły przychodziły mi do głowy.

Pozdrawiam!