(37 Maraton Dębno 2010)
Dziś miałem biec po raz pierwszy maraton w Dębnie. Podobno przyjemna, leśna, bardzo szybka trasa wytyczona pomiędzy trzema miejscowościami; kibice z małego miasteczka bardzo serdeczni. Chciałem znowu próbować zamachu na trójkę. W sobotę rano tuż po odjeździe pociągu z Warszawy usłyszałem od współpasażerów, co się stało. Katastrofa rządowego samolotu pod Smoleńskiem, 96 osób nie żyje, wśród ofiar para prezydencka i wiele wysoko postawionych osobistości ze świata polityki, wojska, duchownych. Elita kraju. Nie mogłem uwierzyć, coś takiego się przecież nie zdarza. Może w Afryce, ale nie w cywilizowanym kraju. W Europie to wydarzenie bez precedensu. Zaczęły się telefony do rodziny, znajomych. Z pociągu nie wysiadłem, bo ponoć organizator zdecydował, że bieg się odbędzie, lecz w bardzo skromnej oprawie i ku czci ofiar tragedii. Resztę podróży pokonaliśmy w smutku i zamyśleniu. Wieczorem dojechałem do Kostrzyna nad Odrą. W kwiaciarni kupiłem czarną wstążkę, z myślą by ją przypiąć do rękawa jako symbol żałoby na czas biegu. Chwilę później spotkałem maratończyków wracających z Dębna. W sobotę o osiemnastej wprowadzono w kraju żałobę narodową. Wszelkie imprezy sportowe w tym i 37 Maraton Dębno zostały odwołane. Nie pojechałem już do Dębna, lecz postanowiłem wracać. Wieczorny pociąg do Krzyża, tam spanie na dworcu do pierwszej w nocy, następnie TLK do Warszawy i po szóstej rano w niedzielę wróciłem do stolicy. Po 21 godzinach spędzonych w pociągach i na dworcach.
Liczyliśmy cicho, że jakoś w smutku i żałobie, ale przebiegniemy ten maraton. Został odwołany. Trudno, nikt z nas chyba pretensji o to nie ma. Ja nie mam. W obliczu tego, co się stało zabawa w bieganie to błahostka. Maratony nie uciekną, mam nadzieję, że będę miał okazję przebiec jeszcze nie jeden. Najlepszym, co teraz można zrobić to pomodlić się za zmarłych, złożyć najszczersze wyrazy współczucia rodzinom ofiar i mieć nadzieję, że znajdą się w Polsce ich godni następcy.
Wielki żal i wielka strata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz