czwartek, 7 kwietnia 2011

Udane zakończenie cyklu biegów górskich w Falenicy


Nazwa: VIII Zimowe Biegi Górskie - bieg finałowy


Miejsce: Warszawa Falenica


Data: 2 kwietnia 2011, godzina 11


Dystans 10 km


Trasa: Trzy pętle po wydmie na terenie Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Przewyższenie 255 metrów.


Warunki: Bardzo dobre: żadnego śniegu, sucho, temperatura około 14 stopni, umiarkowane zachmurzenie i słaby wiatr. Gdzieniegdzie był grząski, suchy piasek, ale po większości trasy biegło się świetnie.


Uczestnicy: Bieg ukończyły 194 osoby. Wygrał Andrzej Długosz (34:20), drugi był Tomasz Blados (35:10), trzeci Aleksander Celiński (35:50).


Mój wynik: miejsce 11, czas 39:38. Chyba powinienem być 12-ty, bo chłopak, który ma według tabeli taki sam czas jak ja przybiegł o ułamek sekundy przede mną.


Relacja


Tym razem poszło dobrze i bez większych przygód. Początek był jednak trochę nerwowy. Wyszedłem za późno z domu i uciekł mi pociąg. Musiałem czekać na następny. Dotarłem 10 minut przed startem, dobrze, że przebrałem się w strój biegowy już na peronie na Powiślu. Trochę głupio, ale chyba nikt znajomy mnie nie widział. W każdym razie dotarłem na start tuż przed sygnałem startera. Jeszcze gdy się przepychałem bliżej przodka usłyszałem odliczanie: 4…3…2…1 Start!


Początek jak to początek: tłoczny, nerwowy, nieco za szybki. Biegłem kilka pozycji za Marcinem Krasuskim (dwukrotny zwycięzca Skorpiona, który nie raz łoił mi już skórę, także w Falenicy). Wypatrzyłem go tuż po starcie. Przede mną biegł też znajomy Olek, i to biegł całkiem szybko. Nie mogłem go dojść - nie wiedziałem wtedy, czy zaczął za szybko czy może jest w świetnej formie. Po jakimś czasie łyknąłem Olka i zacząłem zbliżać się do Marcina. Wyprzedziłem „Krasego” gdzieś pod koniec pierwszej pętli (3 km), „psycha” mi dzięki temu urosła. Biegło mi się dobrze, nikt mnie nie wyprzedzał, czułem się w miarę dobrze. Jednak i mi było coraz trudniej dojść kogoś przed sobą. Tempo było szybkie. Stopniowo zbliżałem się do jakichś pojedynczych postaci i je z trudem wyprzedzałem. Druga pętla poszła bez przygód. Na jej początku złapałem lekką zadyszkę i jakby zaczątek kolki, potem jednak minimalnie zwolniłem i wszystko wróciło do normy. Starałem się trzymać równe tempo i ewentualną rezerwę zachować na finisz. Na trzeciej pętli potknąłem się o wystający korzeń i wykotłowałem. Szybko wstałem i zerwałem do dalszego biegu nie tracąc pozycji. Było to świeżo po wyprzedzeniu dwóch zawodników, którzy od tej pory dyszeli mi na plecach. Bliżej końca jakiś starszy, ale mocny biegacz, którego mozolnie usiłowałem dojść ściął zakręt skracając wyraźnie oznaczoną trasę. „Nie skracamy!” – Krzyknąłem wkurzony, myśląc, że jak z nim przegram to i tak na mecie będę się czuł moralnym zwycięzcą tego pojedynku. Chwilę później biegacz ten znacznie zwolnił i dał się wyprzedzić. Nie wiem czy tak spuchł na końcówce, czy zrobiło mu się głupio za to skracanie przez krzaki. W każdym razie zbliżałem się już do mety, było do niej ledwie kilkaset metrów. Na ostatnim zbiegu ogon, którego nie dałem rady zgubić znacznie przyśpieszył. Ja też rzuciłem do walki ostatnie rezerwy, ale niestety: kilkadziesiąt metrów przed metą dałem się łyknąć jakiemuś młodemu chłopakowi, którego wcześniej wyprzedziłem. Różnica była niewielka, może sekunda a może i nie, ale była. Nie narzekam bardzo na przegraną końcówkę, bo jestem bardzo zadowolony z wyniku. Czas 39:36, miejsce jedenaste - moje najlepsze dotychczas w Falenicy. Poprzednie wyniki to 45 – 46 minut. Warunki były świetne to i czas jak na mnie jest niezły. Zostałem jeszcze na zakończenie, potem Olek dobra dusza podrzucił mnie samochodem do domu. Było świetnie.


Po osiągnięciu mety pobiegłem po aparat i robiłem zdjęcia innym, finiszującym uczestnikom. Wyszło ponad 100 zdjęć, link do galerii na Picasa tutaj.



Brak komentarzy: