A cóż to takiego?
Na mecie w Częstochowie |
Ultradystansowy marszobieg o długości 164 km organizowany na początku lipca. Obecnie najdłuższa impreza ultra w Polsce nie licząc biegów czasowych. Trasa prowadzi przez Jurę Krakowsko – Częstochowską czerwonym „Szlakiem Orlich Gniazd”. Gdy w jednym roku start jest z Częstochowy w kierunku Krakowa to w następnym z Krakowa w kierunku Częstochowy. Podłoże, po którym poruszają się zawodnicy to w większości polne i leśne drogi gruntowe, choć są też długie odcinki asfaltowe. Suma podejść na całej trasie nie jest duża i wynosi 2785 m. Start jest o godzinie 21, limit czasu na pokonanie trasy: 48 godzin (od piątku wieczorem do niedzieli wieczorem). W 2011 roku Transjura miała swoją pierwszą edycję. Wystartowało 47 osób, do mety dotarło 29. Wygrał Maciej Więcek z zespołu INOV-8 uzyskując wynik 20 godzin i 7 minut. Był na mecie z czasem 19:07, ale otrzymał godzinę kary czasowej za pominięcie punktu kontrolnego. W tym roku (2012) zorganizowana została II edycja Transjury. Trasa wiodła z Krakowa do Częstochowy. Na starcie stanęło 112 zawodników.
Asfaltowy początek
Zacząłem bardzo wolno. To jednak 164 km a ja nigdy wcześniej nie robiłem więcej niż 110. No dobrze, może na Mistrzostwach Czech i Polski w Rogainingu w Czechach zrobiłem więcej, nie wiem jednak dokładnie ile. W każdym razie teraz szykowała się naprawdę długa droga chciałem więc uniknąć typowego błędu początkujących – zbyt szybkiego początku. Druga okoliczność, która skłoniła mnie, by nie szarżować to podłoże. Pierwsze 30 km trasy z Krakowa przez Giebułtów, Prądnik Korzkiewski i Ojcowski Park Narodowy prowadziło w większości po wąskiej, wyasfaltowanej drodze. Miałem minimalistyczne buty Columbia Ravenous Lite i nie chciałem już na początku odbić sobie stóp na twardej nawierzchni. Truchtałem więc spokojnie dosyć daleko za czołówką. Tereny, przez które biegliśmy normalnie pewnie byłyby piękne, ale że był środek nocy to widzieliśmy niewiele.
Wtopa
Mapa część 1 |
Gdzieś na 30 kilometrze wyścigu, w okolicy Sołuszowej popełniłem nawigacyjny błąd, który kosztował mnie sporo nerwów i ponad 2 km dodatkowej drogi. Jak to zrobiłem? Biegliśmy po polnej drodze pomiędzy wsiami Sołuszowa i Przeginia. Był środek nocy. Przed nami miał być punkt trudny (mylne miejsce – tak to określił organizator), w którym trzeba było zachować szczególną czujność. Należało w nim na rozwidleniu skręcić w lewo. Biegłem za grupą innych zawodników nie kontrolując przebiegniętego dystansu. W pewnym momencie grupa trafiła na jakieś ogrodzenie i uznała, że to już tu trzeba odbić w rozwidlenie. Była jakaś droga, która mniej – więcej pasowała. Wydawało mi się trochę za wcześnie, ale znowu popełniłem typowy dla siebie błąd: zamiast pomyśleć samemu poleciałem za innymi. Zapędziliśmy się za bardzo na południe i wylądowaliśmy przy cmentarzu w Przegini, prawie 3 km od szlaku. Pierwszy się zorientowałem, że jesteśmy na manowcach. Wściekły sam na siebie poleciałem już we właściwą stronę. Ze mną Dorota a potem chyba też reszta grupy. Wstyd.
Mokra dolina
Gdy tylko wróciliśmy na szlak wpadliśmy zaraz do doliny, której dnem prowadził szlak konny. Generalnie przez cały czas zawodów było bardzo gorąco i sucho. Wyjątkiem była właśnie ta dolina. Było w niej pełno kałuż i błota zaś trawa była bardzo mokra. Przypuszczalnie niedługo przed naszym startem przeszła tamtędy burza. Efekt był taki, że przemoczyłem buty, ślizgałem się tam na wszystkie strony i musiałem włożyć wiele wysiłku, by nie wywinąć orła. Ostatecznie nie upadłem ani razu, ale przyczepność podeszwy moich butów na błotnistej powierzchni uznałem za dalece niewystarczającą.
Kryzys
Pogoda w dniu zawodów |
Było około 4 rano. Na 60 kilometrze trasy w Jaroszowcu Olkuskim znajdował się punkt kontrolny. Można było na nim zjeść, uzupełnić wodę i zapytać o zajmowane miejsce. Przybiegłem na punkt gdzieś na 28 miejscu, miałem już godzinę straty do prowadzących. Podjadłem sobie trochę i ruszyłem w dalszą drogę. Jakiś kilometr lub dwa dalej mnie wzięło. Okrutna senność. Zaczął wstawać świt a ja zacząłem wpadać na drzewa rosnące przy ścieżce, po której biegłem. O co chodzi? Przecież to dopiero 60-ty kilometr trasy! Byłem tak śpiący, że uznałem, że albo gdzieś się zaraz prześpię albo kończę zawody. Doczłapałem do najbliższej wsi (Golczowice) i położyłem się spać na przystanku autobusowym. Na ławce obok spał już jeden delikwent, także uczestnik Transjury. Mniej więcej godzinę później przebudziła mnie przechodząca grupa ultramaratończyków. Wśród nich była dziewczyna, która później wygrała rywalizację wśród kobiet. Wstałem z przystanku, poszedłem się odświeżyć w pobliskim potoku, sprawdziłem stopy. Czułem się świetnie; tak jak by tych 60 kilometrów, które niedawno pokonałem w ogóle nie było. W dobrym humorze i pełen zapału ruszyłem w dalszą drogę. Niestety ten odpoczynek sporo mnie kosztował. Na następnym punkcie kontrolnym dowiedziałem się, że spadłem na 36 czy 38 miejsce a strata do prowadzących wzrosła do 2 godzin.
Zamek
Następne duże miasto po drodze to Pilica. Wstał już dzień i zaczęło być coraz cieplej. Wstąpiłem do pobliskiego sklepu, uzupełniłem żywność i picie. Resztkę wody tak jak poprzedzający mnie zawodnicy zostawiłem na szlaku. Kilka kilometrów dalej, za Kocikową zapatrzyłem się na widoczne z daleka ruiny zamku w Ogrodzieńcu. Pierwszy naprawdę ładny widok na trasie Transjury. Zbiegłem asfaltem w dół do wsi, zamieniłem słowo z jakimś sympatycznym miejscowym gospodarzem pracującym akurat na podwórku i wbiegłem do lasu. Kilka osób wyprzedziłem aż trafiłem na samotnego zawodnika dumającego nad mapą na skrzyżowaniu dróg. „Byłeś na punkcie kontrolnym?” – zapytał. O rzesz kurka wodna, punkt kontrolny! Tak się zapatrzyłem na zamek, że kompletnie o nim zapomniałem. Był wewnątrz wiaty niedaleko drogi. Musiałem wracać około 1,5 kilometra, znowu zły. Wstyd mi było strasznie przed kolegami, których niedawno wyprzedziłem a których teraz znowu mijałem biegnąc w drugą stronę. Całe szczęście, że nie zabiegłem dalej.
Kuszenie
Mapa część 2 |
Gdy znajdowałem się blisko setnego kilometra trasy słońce przygrzewało już konkretnie. Panował upał. Wchodziłem do wszystkich napotkanych sklepów by kupić coś do picia i butelkę zwykłej wody do polania. W końcu dotarłem do ośrodka wypoczynkowego „Morsko” przy górze Łężec. Cóż to był za sielski widok: ludzie wypoczywający w słońcu, basen, zimne napoje. Żar się lał z nieba, miałem już powoli dosyć wyścigu a tu na wyciągnięcie ręki był zupełnie inny świat. Czułem się trochę jak Chrystus na pustyni. „Po co się tak męczysz, daj spokój, nie warto. Wyluzuj. Zejdź 50 metrów w bok, skocz do basenu, zamów zimną oranżadę” – takie prawie kuszenia słyszałem, ale się nie dałem. Skoczyłem tylko do przydrożnej łazienki, gdzie zmoczyłem włosy i ubrania w umywalce. Jakieś 20 minut ulgi, potem słońce mnie wysuszyło i walka z żarem zaczęła się od początku. Podobne kuszenia miałem też w okolicach 125 kilometra, gdy przebiegałem przez Złoty Potok. W tej wypoczynkowej miejscowości były duże stawy z kąpieliskami, przy których całymi stadami, niczym foki wylegiwali się wczasowicze. Ach, znowu bym się tak zanurzył w wodzie po szyję, popływał leniwie, odpoczął. Nic z tego. Zacisnąłem zęby, musiałem napierać dalej.
Lody w Mirowie
Następne kilka kilometrów trasy zrobiłem w miarę sprawnie: zgodnie z wytycznymi w opisie trasy ominąłem rezerwat „Góra Zborów”, potem pamiętałem o podbiciu PK 3. W Bobolicach niestety za wcześnie skręciłem ze szlaku, jeszcze przed zamkiem. Dopatrzyłem się jakiegoś ogrodzenia z żerdzi i stwierdziłem, że to już tu. Kosztowało mnie to dodatkowe 10 minut i trochę sił podczas przedzierania przez zarośla. Będące w pobliżu Skały Mirowskie i ruiny XIV – wiecznego zamku w Mirowie to kolejny piękny punkt na trasie Transjury. Na oglądanie ruin czasu nie traciłem, ale u ich podnóża skusiłem się na inną atrakcję szczególnie kuszącą w upalny dzień: lody włoskie. Kolejki do budki z lodami nie było.
Końcówka
Buty Columbia Ravenous Lite na mecie |
Około 130 kilometra wyprzedziłem ostatnich zawodników, których dane mi było wyprzedzić podczas tej edycji zawodów. Najpierw dogoniłem Roberta Kędziorę, któremu wyraźnie nie służył upał następnie samego organizatora – Tomka Pryjmę. Kolejne kilometry jeszcze trochę truchtałem, ale od Zrębic (140 kilometr trasy) już wyłącznie maszerowałem. Na śródstopiu wyrosły mi piękne odciski. Przypominały o swym istnieniu zwłaszcza wtedy, gdy poruszałem się po asfalcie lub co gorsza tłuczniu kamiennym. Zaczęła się dla mnie powolna, monotonna i bolesna końcówka. Dochodząc do Olsztyna spotkałem człowieka, który akurat podlewał z węża ogródek. Poprosiłem by polał i mnie – trochę dziwnie na mnie patrzył, ale w końcu dał się przekonać. Zyskałem w ten sposób darmowy, orzeźwiający prysznic. W mieście wstąpiłem po zaopatrzenie do sklepu spożywczego, następnie męczyłem się na długim asfalcie prowadzącym przez wieś Kusięta a na końcu jeszcze dłuższym asfalcie w Częstochowie. Gdy byłem już blisko mety zapadł zmrok. Była akurat sobota wieczór: czas, kiedy w miastach najwyraźniej ujawniają się różne lumpiarskie klimaty. Na szczęście nikt mnie nie zaczepiał. Gdy wszedłem do bazy zawodów było już ciemno. Dotarłem do niej jako 7 zawodnik. Pierwszy z przybyłych został zdyskwalifikowany za skrócenie trasy stąd ostatecznie zająłem 6 miejsce wśród 74 zawodników, którzy dotarli do mety. Uzyskałem czas 24:52. Wśród mężczyzn wygrał Tomasz Kuliński (23:54), wśród kobiet Hanna Kurzajczyk (30:01).
Ogólne wrażenie
Na mecie w Częstochowie |
Podobało mi się na Transjurze choć raczej nie będzie to moja ulubiona impreza. Jak na mój gust jest nieco za dużo asfaltów. Następnym razem chyba wziąłbym jakieś lepiej amortyzowane buty, nawet takie pod asfalt, choć jest on w zdecydowanej mniejszości. Polne i leśne ścieżki z wyjątkiem paru momentów (np. Mirowskie Skały) nie są zbyt trudne, z powodzeniem można je pokonywać w butach szosowych. Druga uwaga, która być może przyda się przyszłorocznym uczestnikom dotyczy mapy. Warto ją brać. Organizator jest zdania, że trasę Transjury można pokonać bez mapy, ale moim zdaniem nie warto próbować. Jest po drodze kilka punktów, w których naprawdę łatwo się pomylić, są też punkty kontrolne. Gorzki los Kamila Leśniaka, który jako pierwszy dotarł do Częstochowy, ale zboczył z trasy i został zdyskwalifikowany powinien służyć za przestrogę. Być może ktoś weźmie tylko opis trasy: mniej zajmuje miejsca niż mapa, ale moim zdaniem jest też mniej czytelny. W każdym razie mapę lub opis przebiegu trasy warto ze sobą mieć.
Ogólnie impreza była bardzo udana, choć z powodu upalnej pogody też dosyć trudna. Nie uczestniczyłem w zeszłorocznej edycji, ale zdaniem organizatora warunki w tym roku były trudniejsze niż w zeszłym. Jest to pewnie jeden z powodów, dla których nikt z czołówki nawet nie zbliżył się do zeszłorocznego wyniku Macieja. Ba, nawet ci, którzy startowali po raz drugi osiągnęli wynik daleki od zeszłorocznego. Trasa jest umiarkowanie ładna; jest po drodze kilka naprawdę urokliwych widoków, ale nie ma ich w nadmiarze. Punkty zaopatrzenia działały bez zarzutu, choć to tylko moja subiektywna ocena. Nie wiem, czy dla idących na końcu wszystkiego wystarczyło. Na mecie czekał nas smaczny posiłek, upragniony prysznic oraz dyplom i pamiątkowy kawałek skały. Wracałem do domu zadowolony, choć z pewnym niedosytem związanym z moim wynikiem. Może w następnych latach uda mi się go poprawić.
6 komentarzy:
6 miejsce - grubo! Gratulacje. To zdjęcie jest naprawdę z mety? Wyglądasz na nim bardzo świeżo!;)
Skoro wyglądam świeżo to znaczy, że się na trasie obijałem ;)
W przyszłym roku wystartuję w TJ. Z Twojego opisu wynika,że trasa jest mało "estetyczna" - szkoda, liczyłem na krajobrazowy high :) . Niemniej, kręci mnie te 160 parę kilometrów. Takiego dystansu jeszcze nie pokonałem, czyli kolejne wyzwanie do podjęcia :D .
Marcin,
Na pewno warto. Być może się spotkamy. Co do "estetyki" trasy to jest dobrze ale to jednak nie góry. Może przed startem za dużo oczekiwałem..
Czy to zdrowe?
Grzesiek,
Odpowiedź jest złożona bo bardzo upraszczając - im bardziej się takie biegi robi wyczynowo, tym jest to bardziej niezdrowe. Wiele tu zależy od rozsądku trenującego, jego predyspozycji a nawet jego ogólnej sytuacji zawodowo - rodzinnej (tu ultra bieganie może mieć wpływ na zdrowie psychiczne). Pewnie najzdrowszy jest zwykły jogging po 0,5 godziny dziennie ale nie da on tyle frajdy co np. wygranie zawodów czy ukończenie jakiejś mega wyrypy.
Prześlij komentarz