niedziela, 6 kwietnia 2014

Drugi


VII Rajd Dolnego Sanu 2014

Dziwny to zbieg okoliczności. W tym roku kalendarzowym wystartowałem 4 razy, trzykrotnie w pieszych setkach i raz w biegu ulicznym na 10 kilometrów. W pieszych setkach za każdym razem byłem drugi OPEN, w krótkiej dyszce drugi w swojej kategorii wiekowej. Ewidentnie mnie ta dwójka prześladuje i wcale na to nie narzekam. Drugie miejsce jest wszak wysokie, choć oczywiście chciałbym od czasu do czasu także coś wygrać. Zachłanność ludzka nie zna przecież granic. 
Poniższa relacja dotyczy VII edycji Rajdu Dolnego Sanu. Startowałem w nim już kilkukrotnie, w zeszłym roku z fatalnym skutkiem gdyż po 30 kilometrach zostałem zwieziony z trasy. W tym roku postanowiłem się zrehabilitować i przyjechałem ponownie. Udało się. Przybiegłem – a jakże – drugi. 

Reguły gry

Z Maciejem Więckiem przed startem. Zdjęcie: Hubert Puka
Omawiane zawody to pieszy maraton na orientację z dwoma trasami: 50 kilometrów i 100 kilometrów. Na setce należało podbić 15 punktów kontrolnych (PK) w ustalonej przez organizatora kolejności. Dystans wynosił oficjalnie 100 kilometrów i 2400 m podejść, ale w rzeczywistości i długość trasy i suma podejść okazała się większa. W moim przypadku GPS (wyłączony przypadkowo w trakcie zawodów na kilka kilometrów) pokazał 112 km i 3000 metrów podejść. Część z tego nadmiaru przypisać należy drobnym błędom nawigacyjnym, których nie udało mi się uniknąć. Start setki miał miejsce o północy, z piątku (21 marca) na sobotę, z jednej ze szkół w Sanoku. Mapy kolorowe, w skali 1:50.000, uaktualnione, z wydawnictwa Compass. Limit czasu na pokonanie setki: 30 godzin. Na trasie punkty kontrolne były bezobsługowe, bez przepaku. Płyny i jedzenie można było uzupełniać w okolicznych sklepach. Do wyścigu wyruszyło 26 zawodników w tym dwie panie.

Warunki pogodowe

Dobre, w porównaniu do zeszłorocznych wręcz znakomite. Na poprzedniej edycji był mróz, wiatr i zaspy śnieżne uniemożliwiające lub utrudniające bieganie. W tym roku zamiast śniegu oglądałem motyle. Nocą widać było gwieździste niebo a temperatura była wręcz idealna, kilka stopni powyżej zera. Sytuacja skomplikowała się za dnia bo ostre słońce sprawiło, że zrobiło się naprawdę ciepło (Ambit wskazał 24 stopnie). Wiatr był silny i trochę chłodził, ale i tak było zbyt gorąco. Zdjąłem długi rękaw i założyłem krótki, ale na niewiele to pomogło. Podgrzewany przez słońce piłem jak smok, dwukrotnie tankowałem płyny w sklepie, ale i to nie wystarczyło. W desperacji kilkukrotnie zaczerpnąłem wody z górskiego źródełka. Patrząc pod słońce wydawała się czysta, ale taka czysta najwidoczniej nie była, gdyż po powrocie z rajdu dopadły mnie bardzo nieprzyjemne problemy żołądkowe. Obiecałem sobie już nigdy więcej nie pić na zawodach wody z przygodnych źródełek. Podobne dolegliwości miałem już kiedyś, gdy wróciłem z Mołdawii gdzie opiłem się wody z wiejskich studni. Wtedy musiałem pójść do lekarza na gastroskopię. Siedząc w poczekalni LUX MED trochę się obawiałem tej rury wkładanej do żołądka, ale i tak byłem rad, że nie przyszedłem tu na kolonoskopię, jak ten starszy pan siedzący przede mną.

Teren

Rajd nosi tradycyjną nazwę Rajd Dolnego Sanu, lecz nazwa ta jest nieco myląca, gdyż w tym roku impreza odbyła się raczej w górnym biegu rzeki. Bazą a zarazem startem i metą była jedna ze szkół w północno-zachodniej części Sanoka. Trasa prowadziła przez wzgórza i doliny na północ od miasta, po obu brzegach rzeki San tworząc jedną, dużą pętlę. Wysokość oscylowała od 253 metrów n.p.m. do 639 metrów. Znaczną część trasy można było pokonać po szlakach turystycznych, lecz stan dróg pozostawiał często wiele do życzenia. Leśne ścieżki i drogi były nieraz bardzo rozorane, gdzieniegdzie trafiało się błoto i kałuże po deszczach sprzed kilku dni. W kilku miejscach drogi były zawalone ściętymi lub przewróconymi drzewami. Asfaltu trochę było, ale nie aż tak dużo. 

Cerkiew w Uluczu
Osobnego wspomnienia wymaga spojrzenie na trasę od strony turystyczno-widokowej. Pod tym względem impreza była bardzo ciekawa. Uczestnicy mieli okazję czterokrotnie przekraczać San w tym raz po zawieszonej, chybotliwej kładce. Znaczną część trasy można było pokonać „Szlakiem Ikon” prowadzącym po zabytkowych obiektach sakralnych w okolicach Sanoka. Około połowa punktów była ustawiona w ciekawych turystycznie miejscach, w pobliżu zabytkowych kościołów, cerkwi, kapliczek. Przykładem pięknie umieszczonego punktu kontrolnego był PK 6 w Uluczu. Przybiegliśmy tam wczesnym rankiem. Gdy wbiegliśmy na wzgórze nieopodal wsi naszym oczom ukazała się bajeczna, drewniana cerkiew. Doczytałem później, że badania dendrochronologiczne wskazały połowę XVII wieku jak czas ścięcia bali pod budowę owej cerkwi. Budowla pochodzi zatem z czasów potopu szwedzkiego i jest jedną z najstarszych cerkwi w naszym kraju.

Nawigacja

Nawigacyjnie trudno nie było, gdyż większość punktów umieszczona była w charakterystycznych miejscach w podsanockich wsiach lub w ich bezpośrednim pobliżu. Trudniej bywało na przelotach pomiędzy punktami gdyż wspomniany wyżej „Szlak Ikon” gdzieś się gubił, droga czasem nikła, okazywała się zarośnięta lub bardzo rozorana. Mapa niby nowa, aktualizowana, ale znacznej części dróg na niej nie było a te, które były okazywały się trudne do znalezienia. Już pierwszy punkt kontrolny znajdował się przy potoku, przy całkiem porządnej drodze, której jednak nie było na mapie.

Ja sam żadnych większych problemów nawigacyjnych nie miałem, choć nie mogę powiedzieć, że na punkty wchodziłem idealnie. Bywało tak, że docierałem do lampionu nieco okrężną drogą, gdyż nie znalazłem najkrótszej drogi zaznaczonej na mapie i wbiłem się w następną. Tak było na przykład w przypadku PK 7. Wielokrotnie gubiłem szlak, ale podążałem dalej według wskazań kompasu i tym sposobem z czasem wracałem na właściwą ścieżkę. Z PK 3 na PK 4 pierwotnie chciałem ciąć najkrótszą drogą przez wzgórza, lecz koledzy mnie namówili, by to obiec asfaltem. Chyba słusznie. PK 5 też znalazłem dzięki pomocy chłopaków, którzy dosłownie minutę wcześniej podbili przy nim karty. PK 9 szukałem może 50 metrów za wcześnie, straciłem tam ze 2 minuty. Do PK 12 planowałem biec niebieskim szlakiem nad rzeką, ale w Witryłowie zobaczyłem jak on wygląda i pobiegłem asfaltem. Z PK 12 na PK 13 zdecydowałem dotrzeć krótszym wariantem przez górę Przysnop (445 m. n.p.m.). Pewne problemy nawigacyjne miałem pomiędzy PK 13 a PK 14 - na wzgórzach, w lesie było sporo innych dróg i nie mogłem wbić się we właściwą. Byłem już bardzo zmęczony co nie pozostało bez wpływu na myślenie. Trochę tam krążyłem, trochę zbiegłem niewłaściwą drogą i musiałem wracać pod górę, trochę tam czasu straciłem. Nie było jednak tak źle jak pokazuje ślad GPS z mojego Ambita. Pomiędzy PK 11 a PK 14 ślad mocno „zygzakuje”, co jest efektem gubienia sygnału a nie mojego rzeczywistego zygzakowania w terenie. 

Ściganie

Zakończenie. Zdjęcie: Ania Podraza
Na takim dystansie o ściganiu można mówić tak naprawdę dopiero od drugiej połowy trasy. Początek oczywiście był grupowy. Przebiegliśmy przez miasto a ja dosyć szybko oddzieliłem się od grupy wchodząc na skróty, przez pola do PK 1. W lesie przy potoku spotkałem Macieja Więcka, faworyta, za którym wielu pobiegło. Chłopcy czesali krzaki o jeden potok za blisko. Sam wchodziłem z przeciwnej strony i coś mi to podejrzanie wyglądało, za blisko na właściwe miejsce. Po stosunkowo krótkim czasie namierzyliśmy właściwy potok i lampion. Dalszą część trasy aż do PK 7 (36 kilometr) biegłem albo sam albo mijałem się z dwoma chłopakami: Bartkiem Karabinem i Radkiem Bilskim. Często bywało tak, że na przelocie dysponowałem większą prędkością i wyprzedzałem chłopaków, ale tuż przy punkcie się zawahałem, wszedłem łukiem i w efekcie kartę podbijałem tuż po nich. Potem znowu wyprzedzenie na przelocie, jakaś mini-wtopa przy punkcie i znowu karty podbijamy razem. W drodze na PK 7 Radek zgubił kartę i musiał się wrócić. Od siódemki do ósemki część trasy pokonałem z Bartkiem Karabinem. Na polanie mu uciekłem, choć tego nie planowałem, po prostu miałem szybsze tempo. Do następnych punktów biegłem sam. Czasem widziałem przed sobą charakterystyczne, trójkątne odciski jakiegoś głębokiego bieżnika. Domyślałem, się, że to Maciej pędzi w nowym modelu butów INOV-8. Od czasu do czasu słyszałem przed sobą szczekanie psów. Zapytani w biegu tubylcy, czy biegł tędy ktoś podobnie jak ja ubrany, odpowiadali, że tak, jakieś 20 minut temu. Gość w czarnym stroju. Maciuś! Ta wiadomość sprawiała, że mimowolnie przyśpieszałem kroku. Bartka się początkowo nie obawiałem. Owszem, początek szedł mu nieźle, ale na setkach wielu jest takich, co potrafią przebiec pierwszą połowę a potem puchną. Przestałem go lekceważyć, po minięciu PK 9. W Dydni wszedłem do sklepu, zaopatrzyłem się, wychodzę na trasę, patrzę – a tu Bartek biegnie. Oho, nie taki on słaby, już za półmetkiem a on ciągle depcze mi po piętach. Trzeba brać nogi za pas. Przyśpieszyłem kroku, ale na krótko, bo ze dwadzieścia kilometrów dalej zacząłem słabnąć. Z jednej strony chciałem przyśpieszyć, bo ludzie z trasy 50 km, których spotkałem pomiędzy PK 12 a PK 13 mówili mi, że Maciej Więcek jest 15 minut przede mną. Był tak blisko a ja nie miałem siły. Najgorzej było pomiędzy PK 13 a PK 14 (około 85 kilometra trasy). Miałem wtedy naprawdę poważny kryzys, ledwie podbiegałem na płaskim, dużo szedłem a podchodząc pod górę robiłem przystanki co 20 kroków. Na wzgórzach myliłem ścieżki. Już nie myślałem o dogonieniu Macieja, czekałem tylko, kiedy Bartek mnie dopadnie i pokaże plecy. Byłem kompletnie wyprany z sił. Na szczęście odżyłem po podbiciu PK 14 i ostatnie 10 kilometrów prawie w całości przebiegłem. Na metę dotarłem drugi z czasem 15 godzin i 6 minut. Maciej dołożył mi 25 minut osiągając czas 14:41. Bartek Karabin także nie próżnował i przybiegł ledwie kilkanaście minut po mnie (15:23). Jak to dobrze, że tym razem nie robiłem „sweet-foci”. Kilka minut tu, kilka minut tam i mógłbym głupio stracić drugą pozycję. Wszystkie 15 punktów w regulaminowym czasie podbiło 18 zawodników spośród 26 startujących. Na pięćdziesiątkę wystartowało 71 osób, wygrał Mateusz Talanda (8:42), przed Sebastianem Reczkiem (9:20) i Bartkiem Grabowskim (9:26). Wśród kobiet najszybsza była Joanna Palka (9:36).

Podsumowanie

Było fajnie i nie tylko dlatego, że przybiegłem drugi. Było fajnie bo trafiła się piękna pogoda, było fajnie bo trasa była ciekawa, pełna ładnych miejsc i bez nadmiaru asfaltu. Było fajnie, bo punkty stały tam, gdzie stać powinny. Było fajnie także z powodu życzliwych ludzi, których miałem okazję poznać i spotkać przy okazji tegorocznej edycji rajdu. Impreza ogólnie była bardzo udana i jest to nie tylko moja opinia. Drugie miejsce i niewielka strata do pierwszego oczywiście cieszą, ale bliskość trzeciego zawodnika każe na przyszłość wzmóc czujność. Moje ostatnie starty, przegrana z Wojtkiem Burzyńskim na Skorpionie i bliskość Bartka Karabina na RDS-ie mogą prognozować, że dorasta pokolenie „młodych, setkowych wilków” gotowych deptać po piętach „starej gwardii” a nawet – o zgrozo – bezczelnie wyprzedzić na trasie byle tylko wspiąć się na pudło i po wsze czasy zapisać w Wikipedii. Trzeba na nich uważać.




Użyty sprzęt:

Buty Columbia Conspiracy
Skarpety sportowe Motive
Krótkie spodenki biegowe Kalenji
Spodnie Dobsom R-90
Oddychająca koszula z długim rękawem RMD Rockommended
Koszulka techniczna ze sklepu ERGO
Pulsometr Suunto Ambit Silver HR
Zegarek Timex Ironman Sleek 150-Lap
Rękawiczki treningowe Nike
Plecak biegowy Kalenji 12 L
MP3 Player Sandisk Sansa Clip 8GB
Buff

[LINK] do strony zawodów
[LINK] do filmu nakręconego przez jednego z uczestników rajdu
[LINK] do mojej relacji z zeszłorocznej edycji rajdu
[LINK] do zdjęć Samego Pana Kierownika (Hubert Puka)
[LINK] do zdjęć całej mapy z naniesionym śladem GPS

Poniżej mapa trasy z naniesionym śladem GPS. Ślad ten pomógł mi nanieść Paweł Janiak za co mu serdecznie dziękuję. Paweł pomógł mi także wrzucić ślad do programu 3D Rerun, gdzie można obejrzeć wyścig mój i Bartka Karabina [LINK]. Ślad Bartka trzeba sobie dodać  (Add routes from database i dodajemy z menu po prawej stronie). Prezentację włączamy przyciskiem START w lewym górnym roku, prędkość poruszania kropki regulujemy suwakiem SPEED. CTRL + strzałki obracają mapę.

Start - PK 3
PK 3 - PK 5
PK 5 - PK 8
PK 8 - PK 12
PK 12 - meta

5 komentarzy:

burza pisze...

Paweł, no weź.... znowu 25 minut ??:) GRATLACJE :)!!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki Wojtek,

Chyba ta dobra passa z dwójkami za tydzień się skończy bo jestem zapisany na Harpa a tam konkurencja jest większa.

Krasus pisze...

Paweł, przede wszystkim gratuluję, nieźle zacząłeś sezon i życzę Ci, by było coraz lepiej!:)

"Przyśpieszyłem kroku, ale na krótko, bo ze dwadzieścia kilometrów dalej zacząłem słabnąć." - a to zdanie mnie urzekło. "krótko" = 20km :D

Unknown pisze...

Pawle,

widziałem też, że jesteś zapisany na Ultragwint.
Zapewne pobiegniesz stówę. Tam też te Ciebie widzę na podium, może tym razem oczko wyżej.

Jak napisał Krasus, sezon dopiero zacząłeś więc powinno być tylko lepiej.
A ja cieszę się, że będę mógł spotkać jednego z moich ulubionych blogerów:)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki Chłopaki!

Sezon rzeczywiście zaczął się dobrze ale wiecie, fortuna na pstrym koniu jeździ, różnie to może jeszcze być. W zeszłym roku sezon zacząłem słabo a skończyłem fajnie. Teraz zobaczymy jak będzie.

Marcin, na tak - te 20 km to nie jest krótko, nawet dla mnie :) Tak mi się z rozpędu napisało.

Bartek, na GWINT jadę z wielką ochotą i ciekawością bo to może być fajna impreza, coś nowego. A zawodnicy są tam zapisani mocni, między innymi Michał Jędroszkowiak z którym zwykle przegrywam, do tego może przyjechać sporo mniej mi znanych ulicznych ultrasów. W każdym razie będę chciał powalczyć. Do zobaczenia!