niedziela, 26 czerwca 2016

Bydgoszcz City Race

18 czerwca, sobota. Startuję z koleżanką w małym rajdzie przygodowym. Pierwszy raz z Agatą i pierwszy raz w rajdzie miejskim. 50 km rowerem, 20 km biegu, 7 km kajakiem plus sporo zadań specjalnych. W sam raz na początek. Jest zgłoszonych około 50 zespołów, w tym sporo MIX-ów. Na wielkie ściganie się nie nastawiam bo Agata biega więcej od niedawna, ja w szybkim BnO jestem słaby i rowery mamy byle jakie. Ale dla nas ma to być po prostu dobra zabawa. Jak się uda zając wyższe miejsce to będzie oczywiście dodatkowo fajnie.

Dojeżdżamy ciut za późno więc śpieszymy się z szykowaniem przepaków i atmosfera przed startem jest trochę nerwowa. W końcu stajemy na starcie, na wyspie w centrum Bydgoszczy. Pamiątkowa fotka, start i już lecę po woreczek z foto-mapą. Ta jest pocięta na kilka kawałków, trzeba najpierw ułożyć puzzle, przenieść punkty na inną mapę, oblecieć, podbić i wrócić w miejsce startu. To prolog mający w optymalnym wariancie 3 kilometry. Truchtamy sobie z Agatą w miarę spokojnie. Trochę ja nawiguję, trochę daję się pobawić koleżance aby też miała radochę. Jeden punkt nieco przestrzeliłem i musieliśmy kawałek wrócić ale generalnie było OK. Pozostałe drużyny są znacznie od nas szybsze. Wracamy z prologu jako jedni z ostatnich i lecimy na 2-kilometrowy przelot na kajaki.

Na tym odcinku również zaliczamy krótką przygodę. Jesteśmy już nie daleko, trzeba tylko przejść na drugą stronę Brdy po moście kolejowym. Zatrzymuję się za małą potrzebą polecając Agacie, aby biegła dalej. Ja ją dogonię. To gonię, gonię i jakoś nie widać. Wbiegam na most, potem przez tory, zbieg po nasypie, jakieś chaszcze, skok przez płot i jestem na drodze do kajaków. Coś przekombinowałem z wariantem, niepotrzebnie biegałem po torach i skakałem przez ogrodzenie. Dobiegam do kajaków, prawie wszyscy już wypłynęli a mojej partnerki nie ma. Dzwonię ale przypominam sobie, że zostawiła swój telefon w bazie. To wracam kawałek. Jest, biegnie. Też się gdzieś zamotała ale już jest w porządku. Miły pan z obsługi, ze względu na Agatę spuszcza nam kajak na wodę.

Kajak wiedzie najpierw pod prąd po dwa punkty. Mozolnie idzie ale jakoś idzie. Agata nie ma doświadczenia w kajakarstwie, ja też wioślarskim orłem nie jestem. Mijamy delegację bydgoskiej młodzieży zgromadzoną na brzegu, potem też rodzinę łabędzi. Dopływając do pierwszego punktu z radością zauważam, że nie jesteśmy ostatni tylko przedostatni. Jacyś dwaj goście mocno wtopili na prologu i teraz muszą wszystkich gonić. Zagadujemy czasem tych, co już wracają. Fajnie jest, nie za gorąco, nic też nie pada. Akurat.

Wracamy i kolejne punkty lecą już z prądem. W centrum miasta robi się tłoczno: to motorówka robi fale, to statek wycieczkowy, to kajakarze trenują. Ostatni punkt wodny - minutę waham się czy go podbić  bo na mapie jest zaznaczony na wodzie a słyszałem na odprawie, że wszystkie punkty podbija się z kajaka. Tymczasem ten który widzimy jest na brzegu i trzeba do niego wyjść. To jednak ten. Podbijamy i dopływamy do mety kajakowego etapu. Tuż za nami dwaj spóźnieni rajdowcy zamykający stawkę.

Kolejny etap: bieg na orientację po mieście, scorelauf, 9 km na mapie 1:11:000. Już przed startem wybrałem kolejność punktów i tak je zaliczamy: B,C,A,D,E,F,G,K,I,J,H. To jest fajny etap. Mijamy się czasem z innymi drużynami. Pozdrawiamy. Ktoś zagaduje, że oni to na takim rajdzie po raz pierwszy. Nie ma wielkiej napinki, jest zabawa. Truchtamy prawie wszystko. Agata niezbyt dobrze znosi powietrze na zatłoczonych ulicach ale większość pokonujemy wzdłuż ulic niezbyt ruchliwych więc biegać się da. 

Punkty umieszczone są w różnych miejskich parkach, zielonych skwerach, przy pomnikach w charakterystycznych miejscach. Najfajniejsze na tym etapie są zadania. Najprzeróżniejsze ale zwykle nie fizyczne. Tu zwykle wykazuje się Agata mająca głowę o wiele tęższą niż moja. Trzeba na przykład policzyć ile lat miał Kazimierz III Wielki w momencie nadania praw miejskich Bydgoszczy mając poboczne dane. Ja się do tego w ogóle nie zabieram bo to czysta matematyka. Agata rozwiązuje to szybko i poprawnie. Drugie: rozszyfrowanie słowa przy jednym ze skwerów – znowu Agata rozkminia sprawę bardzo ładnie. Kolejne zadanie: wiązanie dwóch węzłów na podstawie rysunku. To zrobiliśmy wspólnie, szybko i dobrze. Kolejne to geografia: określenie węzła kolejowego, z którego można dojechać w podane miejsca. To też zaliczone. Inne: rozpoznawanie nazwy herbaty po smaku. Agata to weganka, specjalistka od kuchni i smaków, nawet magisterkę pisała chyba o francuskich winach. Smakowała długo i namiętnie, aż się niecierpliwiłem. Cześć zgadła, ale w pewnym momencie się pomyliła. Zła była potem bo twierdziła, że miała rację a herbata, którą smakowała nie miała w smaku tego, co według metki mieć powinna. Nie ważne. Ja tego nie przeżywałem. Po prostu za każde źle wykonane zadanie mieliśmy pod koniec zaliczyć dodatkowe 8 minut biegania. Potem wtopiliśmy jeszcze na zadaniu polegającym na dopasowaniu charakterystycznych scen z polskich komedii do nazw filmów. Jedynym zadaniem, które wykonałem samodzielnie było pływanie po kanale na desce bez żagla: do fontanny i z powrotem. Pierwszy raz na czymś takim pływałem manewrując wiosłem to z jednej to z drugiej strony. Fajnie było i się nie skąpałem.

Wracamy do bazy i widzimy, że jest jeszcze sporo rowerów. Czyli na tym etapie podgoniliśmy trochę. Już nie jesteśmy ostatni ale nadal w drugiej połowie stawki. W bazie niestety się rozleniwiamy. Tu łyczek napoju, tam kanapieczka, potem toaleta. To wziąć, to zostawić i tak ze 20-30 minut schodzi. Znowu się niecierpliwię.

W końcu wychodzimy na rowery i jazda do PK 1. Nie jest to nic przyjemnego. Jazda rowerem na orientację po mieście to dla mnie wieczne oglądanie się, gdzie Agata i czy jakiś TIR nie zamierza po nas przejechać. Partnerka myśli podobnie. Podbijamy jedynkę i byle już jak najszybciej uciec z tych śmierdzących spalinami ulic, do lasu. Dojeżdżamy w końcu do lasku Emilianowo, gdzie rozmieszczono 5 punktów. Łapiemy jedynkę, piątkę i  trójkę gdzie na zadaniu specjalnym strzelamy sobie z łuku. Celnie. Potem wszystko się kaszani.

Przez cały rower mapnik mam tylko ja więc Agata jedyne co musi robić, to nadążyć za mną. Nudne to - myślę sobie. Niech dziewczyna ma trochę zabawy i ponawiguje w lesie do dwóch ostatnich punktów. Proponuję, że zamienimy się rowerami. Zamieniamy się akurat tuż przed sporą, piaszczystą wydmą. Pcham jej rower pod górę, potem zjeżdżam w miarę szybko, trochę po drodze hamując bo jest stromo. I rower się psuje. Łańcuch spada, koło zaczyna dziwnie trzeć o ramę. Mam rowerowego multitoola ale nie mam klucza takiego, jak śruba przy tylnym kole. Z resztą mechanik ze mnie żaden. Kaszana. Tylko sto metrów podjechałem i już zepsułem Agaty rower. Przed nami jeszcze dwa punkty w Emilianówce i 7 na mapie 1:33:000. Sporo jeżdżenia.

Nie chcę się tak łatwo poddać, czasu jest jeszcze sporo więc proponuję, że tę resztę trasy, pewnie ponad 40 km, to przebiegnę z rowerem Agaty a ona będzie jechała na moim. No dobra, tak zaczynamy. Zaliczamy jeszcze jeden PK i wtedy dzieje się rzecz gorsza niż zepsuty rower: Agata wywraca się na moim ciężkim i zbyt dużym rowerze tak nieszczęśliwie, że skręca kolano. Po chwili wstaje, jakoś chodzi, powoli jedzie ale przy ruchu na boki boli jak cholera. Wkrótce podejmujemy decyzję o zejściu z trasy. Ja z zepsutym rowerem, Agata z obolałym kolanem.

Wracamy w minorowych nastrojach pocieszając się, że w sumie większość rajdu była fajna, że zadania były ciekawe i bieganie poszło nie najgorzej. Może się jeszcze kiedyś odkujemy i ukończymy razem rajd. Na razie trzymam kciuki, aby kolano partnerki wróciło jak najszybciej do zdrowia.

[LINK] do map na stronie rajdu


Brak komentarzy: