niedziela, 10 grudnia 2017

„Harp” H-54 – zapis porażki

Pojechałem bez przekonania. A jak jadę gdzieś bez przekonania, bez świadomości, że jestem przygotowany i mogę powalczyć to wtedy wystarczy byle pretekst abym odpuścił ściganie, bo mi nie zależy. Tak było i na UTMB i na opisanym poniżej 6 w życiu Harpaganie - jak się później okazało -trzecim nieukończonym.

Na początek trochę suchych danych. 20 października 2017, start w piątek wieczorem, o 21. Baza w kaszubskiej miejscowości Szemud koło Trójmiasta. Trasa 100 km podzielona na dwie pętle po 50 km. Teren zawodów to pagórkowaty, Trójmiejski Park Krajobrazowy. Do podbicia 20 PK zaznaczonych na mapie 1:50:000. Limit 24h. Startujących na wszystkich trasach 1332, na trasie 100 km pieszo 162 uczestników. Pogoda wredna: zimno, wilgotno, w nocy deszcz, miejscami intensywny. Nowością były rozświetlenia punktów w skali 1:15.000 i punkty bezobsługowe.

Na czym poległem? Biegowo czułem się byle jak ale to nie wydolność biegowa była główną przyczyną porażki. Trochę pogoda a przede wszystkim nawigacja.



Słabo czułem mapę. Pierwszy PK jak widać na ilustracjach był łatwy i wszedł szybko. Do PK 2 zrobiłem dookolny wariant, dalece różny od przebiegu optymalnego, ale szybki. Na dwójkę wszedłem bez problemu. Potem już zaczęły się kłopoty. Przeloty jakoś wykonywałem ale gdy byłem w okolicy punktów, nie mogłem ich odnaleźć. Track GPS naniesiony na mapę pięknie pokazuje moje nawigacyjne wygibasy, np. przy PK 3, PK 8, PK 9 i PK 10.

Wygibasy nawigacyjne Pawła P., czerwona linia wariant optymalny organizatora

Dlaczego tak? Po pierwsze błędnie odczytywałem mapę. Może się to wydać dziwne u kogoś dysponującego ponad 10-cioletnim stażem w orientacji sportowej ale tak właśnie było. Nie wiedzieć czemu ubzdurałem sobie, że biało-czerwona linia to kolej. Tory. Tymczasem była to droga, coś pomiędzy asfaltem a gruntówką. Druga rzecz: tereny rezerwatów, na które nie było wejścia. Nie zauważyłem, że teren zakreskowany oznaczający rezerwat czasem nie pokrywa drogi biegnącej przez tenże rezerwat. Jeśli tak jest, to można przezeń śmiało drałować, byle drogą. 

I ten fakt, i błędna interpretacja biało-czerwonej drogi wpływały na warianty, które wybierałem. A te były wyjątkowo dookolne. Niektóre wybierałem z pełną świadomością nadłożenia kilometrów, tylko dla towarzystwa. Tak było w okolicy PK 6, który odnalazłem przypadkowo, dzięki spotkaniu z kolegą, Marcinem Miśkiewiczem. On pierwszy punkt znalazł i mnie naprowadził. Widziałem, że mi nie idzie, już wtedy przestało mi zależeć więc jak się dowiedziałem, że Marcin chce do PK 7 obiegać szerokim łukiem przez Rumię, to pobiegłem z nim. Dla dobrego towarzystwa. Ostatecznie przez te nadkładanie to tu, to tam, przez to kręcenie się wokół punktów wyszło mi zamiast 50 kilometrów, 76.


Problemy w okolicach punktów miałem dlatego, że prawie nie korzystałem z zamieszczonych na mapie rozświetleń punktów. Nie korzystałem bo dla mnie były bardzo nieczytelne. Drogi były zaznaczone cienką linią i zlewały się z poziomicami. Teraz na monitorze są niezbyt dobrze widoczne a wyobraź sobie czytelniku nocą, w świetle latarki-czołówki, przy padającym deszczu, gdy mapa była w foliowej koszulce. Ja tam niewiele widziałem. Być może zwyczajnie psuje mi się wzrok i powinienem zacząć nosić okulary. Poniżej przykład takiego kwadracika z rozświetleniem. W oryginale ma on wielkość 4x4 cm.


Dobiła mnie też pogoda. Deszcz nocny wymoczył dokumentnie. Ze spodniami było OK. ale przez górę mnie wyziębiło. Znając prognozę pogody powinienem był zabrać drugi komplet ubrań bo przecież mam taki w domu. Nie zabrałem i była to zła decyzja. 

Gdy nad ranem dotarłem do bazy byłem cały przemoczony i zziębnięty. Wkurzałem się nie znając rozplanowania bazy i szukając, gdzie mam się odmeldować po pierwszej połowie setki. Skąd wziąć drugą mapę. Chodziłem „od Kajfasza do Annasza” i tak poleciało kolejne 15 minut. To znowu mój błąd, powinienem poznać dobrze to rozplanowanie jeszcze przed startem.


W końcu podbiłem mając w dorobku żałosny czas ukończenia pierwszej połowy: 10 godzin i 54 minuty. Byłem jakieś 2,5 godziny za prowadzącym i późniejszym zwycięzcą Marcinem Hippnerem. Nie chciało mi się już wychodzić. Dodatkowo jak na złość organizatorzy do obsługi nagłośnienia w bazie zatrudnili kogoś, znającego się na muzyce. Niestety, bo jak usłyszałem fajne kawałki jakie ten ktoś puszczał, to tym bardziej nie chciało mi się wychodzić do lasu. Wolałem zostać i posłuchać muzyki.

I zszedłem. Za ukończenie pierwszej połowy w niecałe 11 godzin zostałem sklasyfikowany na 46 miejscu na 162. Cały dystans ukończyło 18 „Harpaganów”. Wygrał Marcin Hippner z czasem 16:33:25.

Serdecznie gratuluję dla Marcina i wszystkich „finisherów”. Nie było łatwo a Wy daliście radę. Szacunek.

Brak komentarzy: