wtorek, 15 lipca 2025

O pilotach i biegaczach – relacja w IX Biegu Pamięci Dywizjonu 303

Podniebni „Kościuszkowcy”

Nie samym bieganiem i pływaniem człowiek żyje. Zajmuję się czasami historią regionalną i niedawno napisałem artykuł  przybliżający biografię Tadeusza Koca, polskiego pilota myśliwskiego z okresu II wojny światowej pochodzącego z okolic Białej Podlaskiej, w latach 1943-1944 dowódcy 303 Dywizjonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki („Bialski Przegląd Akademicki”, nr 56, marzec 2025). Jednostka ta zasłynęła dużą skutecznością m.in. w bitwie powietrznej o W. Brytanię (1940).

Tadeusz Koc i Zdzisław Krasnodębski (Foto: muzeum303.pl i IPN)

Pierwszy dowódca 303 Dywizjonu Myśliwskiego – Zdzisław Krasnodębski – także pochodził z Południowego Podlasia. Urodził się 10 lipca 1904 roku w Woli Osowińskiej koło Radzynia Podlaskiego. W 1940 roku dowodził dywizjonem „kościuszkowskim”. Był to człowiek niewątpliwie bardzo odważny, już mając lat 16 walczył ochotniczo w wojnie polsko - bolszewickiej 1920 roku. W okresie międzywojennym wyszkolił się na pilota. Podczas II wojny światowej został dwukrotnie zestrzelony i ratował się skokiem ze spadochronem. Tym drugim razem został dotkliwie poparzony płonącym paliwem. Czytając biografię Krasnodębskiego zauważymy, że jego koleje losu są zbliżone do losów Koca. Nie tylko pochodzili z nieodległych stron, ale walczyli w wojnie obronnej 1939, potem trafili do Francji, następnie do W. Brytanii, gdzie przewinęli się przez Dywizjon 303. Obaj doświadczyli zestrzelenia, po wojnie i jeden i drugi wyjechał do Południowej Afryki a w końcu obaj trafili do Kanady, gdzie spędzili resztę życia. Krasnodębski dowodził 303 Dywizjonem w tym bardziej gorącym okresie i zdążył powalczyć jeszcze we Francji. Koc włączył się do walk na Zachodzie później, ale był wyraźnie skuteczniejszy. „Lista Bajana” przyznaje Krasnodębskiemu 1/3 zestrzelenia i sytuuje na 368 miejscu. Koc ma na koncie 4 i 1/3 zestrzelenia co wynosi go na 50 miejsce Listy. Obaj dla przedwojennej Polski wiele ryzykowali, dzielnie walczyli i nic dziwnego, że społeczność Południowego Podlasia stara się zachować o pamięć o Bohaterach. Jedną z takich inicjatyw jest organizowany w Gminie Borki koło Woli Osowińskej Bieg Pamięci Dywizjonu 303. Odbywa się on od kilku lat, w lipcu, blisko daty urodzin Zdzisława Krasnodębskiego. Tegoroczny bieg odbył się w Starej Wsi 13 lipca, w niedzielę. O nim właśnie będzie poniżej.

Pilota „Powrót z gwiazd”

Na bieg jechałem z Wisznic słuchając audiobooka „Powrót z gwiazd” Stanisława Lema. Lem – wiadomo – klasyka polskiego SF i wstyd się przyznać, że jakoś ten pisarz był mi nie po drodze i nie pamiętam, abym wcześniej coś Lema czytał. Może w okresie młodzieżowym? Teraz, jadąc na bieg poświęcony pilotom zbiegiem okoliczności słuchałem powieści fantastycznej o losach pilota…, tyle że kosmicznego. Książka opowiada o człowieku, który wyleciał z misją kosmiczną jako pilot-astronauta w podróż trwającą 10 lat. Wraca na Ziemię, gdzie w wyniku paradoksu czasowego Einsteina czas mijał dużo szybciej i gdzie kalendarz przesunął się już o ponad 100 lat. Jego bliscy, znajomi w olbrzymiej większości nie żyją. Jak się czytelniku domyślasz bohaterowi książki trudno sprostać realiom pełnym nowinek technologicznych, które upowszechniły się po odlocie. Nie to jest jednak sednem książki. Sednem jest przedstawienie zmian socjologicznych i psychologicznych w społeczeństwie, z którymi teraz musi się zmierzyć główny bohater, niczym neandertalczyk odmrożony z bryły lodu i ożywiony. Najbardziej doniosłą zmianę wprowadziła „betryzacja” – zabieg chemiczny/medyczny, który zabił w ludziach skłonność do agresji i ryzyka. Nowe społeczeństwo tworzą potulne baranki. Wojen nie ma, nikt się z nikim nie bije, nie gwałci. Nie trzeba pracować, całą pracę wykonują roboty – takie jakieś w mowie i zachowaniu przerażająco ludzkie. Za hotel nie płacisz, za jedzenie nie płacisz. Utopia, nie? Płacisz za dobra luksusowe, za turystykę. Zwierzęta takie jak lwy możesz bez strachu wyczochrać i nic ci nie zrobią bo są także „betryzowane”. Ciekawe, że aby mieć dzieci trzeba wpierw ukończyć studia... z ich posiadania i wychowania. Te, jak już się urodzą są poddawane wychowaniu w różnorodności i w potulności. „Betryzacja” jak to jest dosłownie napisane (w audiobooku przeczytane) „zabiła człowieka w człowieku”. Ludzie zrezygnowali z eksploracji kosmosu bo uznano to za zbyt niebezpieczne. Nie uprawiają sportów ekstremalnych. Są chuderlawi i niscy. Kobiety drżą ze strachu przed nielicznymi mężczyznami, którzy nie byli „betryzowani” tak jak dziś drżałby każdy, wszedłszy do klatki tygrysa. Jednocześnie czują pociąg i fascynację, gdyż mężczyzna taki, targany namiętnościami, jest jakby bardziej naturalny. Wygląda na to, że ta „miękka klucha”, w którą zmieniono społeczeństwo jest taka tylko na powierzchni; tak jakby natura gdzieś tam w skrytości, ciągle upominała się o swoje. Świat wymalowany piórem Lema może się podobać, część elementów może kusić. Zero wojen, zero agresji, bezpieczeństwo, całe życie na samorealizację. Z drugiej strony ta pozorna utopia z masową indoktrynacją i psychiczną kastracją podejrzanie skłania się ku antyutopii. Ciekawa jest to książka od strony socjologicznej, z tego zdaje się Lem przecież słynie. Z drugiej jednak strony nie jest to literatura fantastyczna tak przyjemnie łatwa, jak współczesne książki takich autorów jak choćby Sapkowski, Kristoff, Sanderson, Piekara czy Grzędowicz. Współcześnie więcej jest dialogów, wartkiej akcji, zwrotów. Tu mamy dużo narratora, wyraźnie mniej dialogów, sporo rozkminiania psychicznych trudności i traum z podróży. Jeszcze nie skończyłem „Powrotu z gwiazd”, ale myślę, że warto po tę książkę sięgnąć. Ciekawa fantastyka socjologiczno-psychologiczna starej daty.

A bieg? Co z tym biegiem Paweł?

A tak, bieg. Dojechałem o dziesiątej trafiając bez problemu w okolice stadionu w Starej Wsi. Jadąc od Radzynia trzeba po prostu w Borkach skręcić w lewo. Gdy ujrzymy skupisko samochodów oraz chodzących po ulicy strażaków kierujących ruchem, znaczy, że to tu. Bieg miał się zacząć o jedenastej. Została spokojna godzina na przebranie i odbiór pakietu startowego. Czułem się w miarę fajnie. Nic mnie nie bolało, nie byłem przemęczony. Nastrój dopisywał. Mogłem ponarzekać na pogodę bo zamiast chmur zapowiadanych przez prognozę pogody było słonecznie i ciepło – około 25 stopni. Ludzie zapytani w kolejce o trasę opowiadali, że ta jest prawie w całości asfaltowa i pozbawiona cienia. A zatem szykowała się walka w słońcu na dystansie 11 kilometrów  i symbolicznych 303 metrów. To IX edycja biegu a nigdy tu wcześniej nie startowałem. Nie łudziłem się, że będę pierwszy dlatego też nie martwiłem się, którędy będę biegł. Po prostu będę biegł za tymi, co przede mną. By trochę złagodzić efekt skwaru tuż przed startem pobiegłem do rzeczki Bystrzycy 400 metrów dalej i zmoczyłem włosy. Na linii startu stanąłem z 88 zawodnikami. Plan był taki, aby biec tym razem na samopoczucie. Miałem Garmina, ale postanowiłem na ekran za dużo nie patrzeć. Jak się uda biec w okolicach 4:15 na kilometr to dobrze, ale nie chcę być niewolnikiem własnego zegarka. Bez sensu się napinać – od swojej życiówki i tak będę daleko a i ścisłej czołówce amatorów-biegaczy, z którymi będę się ścigać, z pewnością nie zagrożę.

Ruszyliśmy o czasie. Początek – oho – ze stadionu ostro pod górkę, potem skręt w prawo na asfalt i zaraz wybiegamy poza wieś. Przed nami podbieg pod dłuższą górkę i jeszcze pod wiatr. Wiem, że muszę tu ostrożnie dozować tempo – tak, aby nie zamarudzić ale i nie zagotować się już na pierwszym kilometrze. Biegnę w drugiej dziesiątce biegaczy i stopniowo przesuwam do przodu. Mijamy Maruszewiec i zmierzamy w stronę Tchórzewa. Trasa jest prosta, bez ostrych zakrętów. Bieg pod wiatr i pod słońce jest wymagający, ale nie kasujący. Chyba roztropnie dobrałem tempo. Około trzeciego kilometra pierwsze stoliki z wodą. Nie piję bo wiem, że na takim dystansie nie ma to sensu, tylko w pełnym biegu wylewam kubeczek na głowę. Do pierwszej połowy wyprzedziłem kilka osób. Czołówkę dłuższy czas widziałem biegnącą za czerwonym strażackim samochodem. W drugiej połowie biegu już zniknęła mi z oczu. Stawka koło mnie się rozciągnęła. Zastanawiałem się, jak będzie przebiegać dalsza część bo dotychczas pagórkowatość trochę mnie zaskoczyła. Dobiegniemy do 5,6 kilometra, agrafka i powrót tą samą trasą? Po 6 kilometrze wiem, że jednak nie. Stoją drugie stoliki z wodą, znowu tylko się polewam w biegu. Zaraz za nimi skręciliśmy w prawo w asfalt ale węższy i bardziej drugorzędny niż ten, którym biegliśmy dotychczas. Jest dająca ochłodę kurtyna wodna. Pagórki też są, ale wyraźnie mniejsze. Zdarzają się pojedynczy kibice zagrzewający biegaczy do wysiłku. W tej drugiej połowie trasy, która układa się w jedną, dużą pętlę  jest łatwiej, jakby więcej zbiegów, tak, jakby trasa opadała. Na „ogonie” siedzi mi biegacz w pomarańczowej koszulce (Jacek Bazela z Chełma, kategoria M20 - pozdrawiam) mądrze kryjąc się przed wiatrem za moją sylwetką. Pewnie zrobi to, co ja bym zrobił na jego miejscu czyli na ostatnim kilometrze wyprzedzi. Wyprzedza rzeczywiście, już na dwa kilometry przed metą. Ostatni kilometr jest przyjemny bo dobiegamy na szczyt pagórka w Maruszewcu: tego, na który wbiegaliśmy na drugim kilometrze startu i teraz zostaje tylko zbieg do mety w Starej Wsi, już wyraźnie widocznej i słyszalnej. Jacek jest ze 20 metrów przede mną. Jeszcze się czujnie ogląda co jakiś czas, czy nie zechcę na końcówce powalczyć. Nie zechcę. Za mną nie ma nikogo blisko więc biegnę sobie w psychicznym komforcie akceptując pozycję, na której jestem. Fizycznie też czuję się dobrze. Nie mogę napisać, że mógłbym pobiec dużo szybciej bo nie, ale nie czuję się też „zadziabany”. Solidnie, zdrowo zmęczony, ale wszystko pod kontrolą. 

Na metę wbiegam jako 11 zawodnik OPEN na 88. Czas 49:20 netto i brutto. Zajmuję 3 miejsce w kategorii wiekowej M40 na 27. Garmin pokazuje, że biegłem średnim tempem 4:22. Niestety kilka sekund wolniej od planowanego 4:15 ale i takich pagórków się nie spodziewałem. Słońce też nie pomagało. Startówki od INOV-8, które z obawą na bieg założyłem nie zabiły mnie. Lekko tylko odparzyłem sobie spód lewej stopy od tego klepania o asfalt. Garmin słodzi mi, że dyszkę mijałem o 10 sekund szybciej, niż na pikniku Biegowym Biała Biega miesiąc wcześniej. Ha, schudłem do 80 kg to i lżej się biega. W dobrym nastroju, mile zaskoczony perspektywą odebrania pucharka za 2 miejsce w kategorii (pierwszy z M40 był nagradzany w pierwszej trójce OPEN dlatego przesunąłem się w dekoracji kategorii z 3 na 2 miejsce) spędzam czas pod parasolami rozmawiając ze znajomymi biegaczami z Białej Podlaskiej  i okolic. Wracam do Wisznic w przeświadczeniu, że to był dobry bieg, dobry czas i fajnie spędzona lipcowa niedziela. 

W biegu na 11.303 km najlepszy wynik uzyskał Piotr Maciejewski z Lublina (42:27), w biegu na 3.303 km Mateusz Śliwiński także z Lublina (12:22) a w marszu Nordic Walking na 5.303 km Sylwester Męczyński z Misiów (30:17). Gratuluję! Pełne wyniki opublikowano na stronie time2go.pl


Brak komentarzy: