sobota, 11 października 2008

Muzyczne rekomendacje

Nie samymi rajdami człowiek żyje – mogę tak sparafrazować pewne znane powiedzenie. O rajdach trudno mi pisać skoro prawie nie trenuję i nie startuję, więc napiszę o muzyce. Jakiej? Takiej, którą lubię, czyli bardzo różnej, ale głównie tak zwanej niezależnej. Nie wiem czy unikanie mainstreamu to jakiś mój snobizm, być może. Przyznaję bez bicia, że nie lubię lubić tego, co lubią wszyscy. To działa podobnie jak moda na ubrania: mamy np. fajne buty, ale gdy nagle zaczyna w identycznych chodzić pół osiedla to przestają być fajne. Też tak macie?

Napisałem powyżej w takim tonie jak bym miał nagle wyciągać z kapelusza nie wiem jak oryginalne rzeczy. Może trochę przesadziłem, lubię nieraz posłuchać powszechnie znanych i granych np. w radio rzeczy. Wymienię choćby znany wszystkim miłośnikom elektroniki niemiecki Kraftwerk czy też popularny na wyspach Burial.

No właśnie, ta elektronika. Powinienem przestrzec potencjalnych czytelników, że lubię głównie syntetyczne rzeczy takie jak techno, elektro, house a nawet (o zgrozo!) disco w różnych odmianach. Po dłuższym katowaniu swoich uszu bitami zmieniam klimaty na zupełnie inne, np. jazzowe. Nie czuję się jednak kompetentnym, by pisać o takiej muzyce, pomimo, że ostatnio słucham jej coraz więcej.

No dobra, przejdźmy do recenzji. Na dziś trzy, każdy album w innych klimatach.

The Notwist – The Devil, You + Me (Domino 2008)

The Notwist to niemiecka grupa avant – popowa grająca od prawie dwudziestu lat. W jej skład wchodzi czterech muzyków: Markus Acher, Martin Gretschmann, Martin Messerschmid (na najnowszej płycie zastąpiony przez Andi Haberl’a) i Micha Acher. Większość z nich gra lub grała równocześnie w innych grupach o podobnym profilu: 13 & God, Tied & Tickled Trio czy Lali Puna. The Notwist wydali już kilka pełnych albumów i sporo EP’ek. Najbardziej znany jest ich przedostatni album wydany w 2002 roku: „Neon Golden”.

Wcześniej poznałem tylko jedną płytę Notwist, właśnie „Neon Golden”. Gdy się ukazała i trafiła na sklepowe półki wielu znajomych było zachwyconych. Elektronika pomieszana z żywymi instrumentami, chrzęszczące dźwięki w tle i smutny, męski wokal (Markus Acher) w przebojowych kawałkach takich jak „Pilot” czy „Pick Up The Phone” pamiętam do dziś.

Tym chętniej włączyłem najnowszą płytę zespołu, „The Devil, You + Me”. Znajdziemy na niej 11 kawałków trwających od 2 do 5 minut. I co tam usłyszymy? Ano ten sam Notwist, chłopcy nic się nie zmienili. I słusznie, po co zmieniać coś, co jest dobre? Znowu mamy do czynienia z elektroniczno – żywymi dźwiękami okraszonymi męskim, rozmarzonym i jakby melancholijnym wokalem. Teksty śpiewane po angielsku są raczej smutne i nie traktują o gorących pośladkach nastolatek. Po przesłuchaniu płyty trudno wyróżnić jakieś ewidentne przeboje. Odnoszę wrażenie, że płyta jest bardzo równa, wszystkie kawałki trzymają podobny, wysoki poziom. Być może nieznacznie ponad inne wybijają się „Hands On Us”, „Sleep” czy „Boneless”. Te przynajmniej są moimi ulubionymi. Także sam tytułowy kawałek „The Devil, You +Me” jest bardzo dobry a jego refren przywodzi na myśl „Pick Up The Phone” z poprzedniej płyty.

The Notwist nagrali znowu dobrą płytę. Spokojną, rozmarzoną, melancholijną. Polecam do posłuchania na długie jesienne szarówki.

Kilka najbardziej znanych kawałków The Notwist takich jak "Pick Up The Phone" jest do obejrzenia na You Tube. Całej najnowszej płyty zespołu można posłuchać na Deezer. Polecam też Lali Punę w której gra wokalista Notwist. Pod tym linkiem jest fragment jednego z bardzo dobrych remiksów tego zespołu.

Calvin Harris – I Created Disco (Fly Eye 2007)

A teraz coś z zupełnie innej beczki. Może na dołujące Notwist i deszcz padający za oknem od kilku dni dobrze zrobi nam dyskotekowy hicior zagrany przez 23 letniego Szkota? Calwin Harris, bo o nim mowa jest jednym z nowszych odkryć brytyjskiej sceny imprezowej wygłodniałej po tym, jak wielu co bardziej kreatywnych twórców zgodnie z panującą modą zamieniło laptopy na gitary. Calvin jednak do nich nie należał a przynajmniej nie do końca. Za sprzętu komputerowego najbardziej ponoć ceni poczciwą Amigę. DJ-ejem nigdy nie był. Ponad rok temu wypuścił swój pierwszy album, który z miejsca wcisnął się na miejscowe listy przebojów. Młody Szkot szybko odnalazł się wśród muzycznej śmietanki z wysp. Zdążył już zagrać z Faithless i Groove Armadą, współpracuje z Roisin Murphy a nawet „boską” Kylie Minogue.

Przyznam, że te rekomendacje muzycznych guru sprzed dekad nieco mnie „onieśmieliły”, ale ostatecznie postanowiłem sprawdzić cóż ten Calvin ma do zaoferowania. Płyta „I Created Disco” dopiero niedawno wpadła mi w ręce. Jest na niej 14 utworów utrzymanych w stylistyce elektro, disco i rocka. Generalnie nie jest źle, może nawet lepiej niż dobrze. Calvin stawia na prostą, hedonistyczną zabawę i nawet nie usiłuje pozować na muzycznego intelektualistę. W tekstach nie usłyszymy o dylematach egzystencjonalnych ani o głodujących dzieciach z Afryki. Jest za to dużo o kobietach i wszystkim, co z nimi związane. Jednym słowem dyskotekowy kicz, ale w dobrym stylu.

Pierwszy kawałek, „Merrymaking At My Place” jest całkiem niezły i od razu ujawnia źródła inspiracji Szkota. Podobieństwo do muzyki LCD Soundsystem jest tak oczywiste, że niezaprzeczalne. Słuchając pierwszego utworu od razu pomyślałem o „Daft Punk Is Playing At My House” granym na pierwszej płycie Murphy’iego. Widać też różnice. LCD Soundsystem to jednak bardziej techno - rock zaś w muzyce Calvina jest więcej plastikowych dźwięków, więcej disco.

Drugi kawałek, „Colours” to prawdziwa parkietowa bomba. Prosty tekst i robotyczny rytm dały bardzo energetyczną mieszankę gotową ożywić niejeden parkiet.

Następne trzy utwory również są niezłe, choć nie tak dobre jak drugi. Na „Neon Rocks” Szkot trochę zwalnia jak by chciał złapać oddech przed kolejnym uderzeniem. Jeszcze tylko ambientowy przerywnik „Trafic Cops” i Calvin znowu szykuje parkietowe gwoździe. Dobre „Vegas” potem gorszy, nazbyt świdrujący uszy kawałek tytułowy i parkietowa bomba numer dwa: „Disco Heat”. Kawałek bardziej miękki niż „Colours”, ale bardziej melodyjny. Przypominający nieco dokonania przeminionego electroclashu. Nogi same chcą tańczyć.
Końcówka znowu zwalnia, ostatni na płycie „Elektro Man” nosi wyraźnie popowy sznyt.

Calvin Harris spisał się na medal: zrobił profesjonalnie kiczowate disco, które wyciągnie na parkiet nie jeden leniwy tyłek. Płyta polecana na imprezy.

Na You Tube obejrzeć można kilka teledysków (nie polecam bo kicz straszny) i posłuchać najbardziej znanych kawałków takich jak "Merrymaking at My Place" , "Colours" czy "Disco Heat". Portal Deezer pozwala zapoznać się z całą płytą.

SCSI-9 – Easy As Down (Kompakt 2008)

Ostatnia rekomendacja to minimal - tech - house prosto z Moskwy. Grupę SCSI-9 tworzą dwaj Rosjanie: Anton Kubikov i Maksim Milutenko. Obaj są moskiewskimi DJami wydającymi swoje płyty od końca lat 90tych. Mają na koncie wiele EPek oraz trzy albumy. Pierwszy „Digital Russian” był bardzo mechaniczny i oprócz pierwszego kawałka niczym mnie nie zachwycił. Drugi, „The Line of Nine” to już zupełnie inna para kaloszy: płyta bardzo dobra, bardziej miękka, melodyjna i zróżnicowana. Zawierała ciekawe utwory takie jak choćby „Senorita Tristeza” czy tytułowy „The Line of Nine” z ładnym damskim wokalem. Ponad dwa lata po drugiej płycie ukazał się trzeci album ”cyfrowych Rosjan” – „Easy As Down”. Płyta zawierająca 11 utworów ukazała się nakładem niemieckiego labelu Kompakt.

Już pierwszy utwór pokazuje, że moskiewski duet trzyma wysoką formę. „Blue Wolf From North” to piękny przykład możliwości Rosjan. Bardzo dobry kawałek, w którym bit nakłada się na basowe pomruki i bliżej nieokreślone elektroniczne dźwięki. W tle słuchać mocno przekształcony męski wokal.

Drugi numer może być zaskoczeniem dla znających wcześniejsze dokonania SCSI-9. Na miarowy bit upstrzony elektronicznymi ozdobnikami i ambientową ścianę nakładają się odgłosy jakichś instrumentów dętych. Czyżby Rosjanie coraz śmielej eksperymentowali z żywymi instrumentami?

Trzeci w kolejności „Nothing Will Change It” jest bardzo miękki, a spokojny damski wokal przywodzi na myśl deep-housowe wydawnictwa tłoczni Dessous z Hamburga. W kolejnym „Tu Eres Mas” dla odmiany śpiewa mężczyzna i tym razem nie po angielsku a po hiszpańsku lub włosku.

Bardzo charakterystyczny jest czwarty otwór: „Boys Away”. Ma on ciekawy westernowy rytm kojarzący się nieodparcie z filmami o dzikim zachodzie. Następne cztery utwory także są niezłe, choć już nie tak charakterystyczne. Ostatnie dwa kawałki zwalniają rytm gubiąc go momentami całkowicie. Pozostaje elektroniczne tło, któremu bliżej do ambientu niż muzyki tanecznej.

„Easy As Down” to dobry przykład rosyjskiego minimalnego techno na wysokim poziomie. Wrzucanie tej płyty do szufladki techno nie powinno nikogo mylić i zrażać, bo jest to muzyka bardzo delikatna. Większość tych kawałków nie nadaje się na parkiet gdyż istnieje realna groźba uśpienia tancerzy. To muzyka taneczna, która najlepiej sprawdzi się w domowym odsłuchu, podczas długich zimowych wieczorów.

Z darmową dostępnością muzyki SCSI-9 w necie może być problem. Dobry kawałek "Senorita Tristeza" znajdziemy na You Tube. Dwa inne utwory dostępne są na Deezer. Fragmenty pozostałych posłuchać można na Lastfm. Polecam zwłaszcza "The Line Of Nine".

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A ja chyba wracam do formy! Wczoraj przyjemne bc2 a dziś 2 godziny roweru, co z tego, że końcówka totalnie bez mocy, ale czuję, że "power is back". Chyba będzie dobrze na Harpie, mam nadzieje, że u Ciebie również forma wkrótce zacznie odbijać.

Nie wiem czy słuchanie poza mainstreamowej muzyki to snobizm. Dla 90% ludzi to czego słucham to czarna magia, ale nie rozpatruję tego w kontekście snobizmu czy nie. Jeśli coś mi się podoba to tego słucham, jak nie to nie. Zaczęło się u mnie od Sigur Rosa i jakoś tak poszło później w tym kierunku.

Z Twojej listy spodobał mi się szczególnie Notwist, naprawdę przyjemnie grają, a biorąc pod uwagę fakt, że to Niemcy to już w ogóle ;) . Calvin Harris jakoś tak mi nie podszedł w ogóle. Rosjan muszę więcej posłuchać.

Ale Notwist naprawdę mnie przyjemnie zaskoczył. :) .

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Hej Grzesiek!

U mnie chyba coraz lepiej, dziś wyszedłem pobiegać, po raz pierwszy od ponad miesiąca. Ostrożnie potruchtałem 0,5 godziny i chyba nie jest źle. Zobaczymy jak jutro wstanę z łózka. W każdym razie bardzo teraz uważam na to co robię bo przez nieuwagę załatwiłem sobie cały jesienny sezon. Mam jednak nadzieję, że odbiję go sobie zimą i w czymś wystartuję. Teraz chcę kupić jakieś burty treningowe. Przy ich wyborze priorytetem będzie jak najlepsza amortyzacja. Zdrowie przede wszystkim.

Co do muzyki: Jeśli podoba Ci się Notwist to powinna Ci się spodobać i Lali Puna. To bliźniaczy zespół grający podobną do Notwist muzykę. Na wokalu jest tam kobieta, pół Koreanka pół Brazylijka Valerie Trebeljahr. Moim zdaniem pięknie śpiewa. Najlepszą płytą Lali Puny jest "Scary World Theory", pozostałe są gorsze. Szkoda że zespół od 3 lat milczy. Spróbuj w wolnej chwili.

W ogóle jeśli kręcą Cię klimaty z pod znaku Sigur Ros, Notwist, Mum to możesz zainteresować się tym co wydaje Thomas Morr w swojej wytwórni "Morr Music" w Berlinie. Tłocznia ta wypuściła m.in jedną z płyt lubianego przez Ciebie Mum. Śledziłem to co wydaje label Morr Music na początku obecnej dekady i pamiętam że parę płyt było naprawę fajnych. Oprócz wspomnianego Mum czy Lali Puny lubiłem (i nadal lubię choć dawno nie słuchałem) płytę Styrofoam - Short album about murder czy jakieś rzeczy Isan (chyba płyta Clockwork Menagerie jest niezła). Myślę, że coś tam ma szansę Ci się spodobać aczkolwiek może też być dla Ciebie za słodkie. Przesadna miękkość, słodkość tej muzyki była głównym zarzutem jaki wysuwał kiedyś Rafał Księżyk na łamach "Anteny Krzyku" wobec rzeczy z Morr.

Najlepiej oceń samemu.

Widzę, że niemieccy muzycy nie mają u Ciebie zbytniej renomy; ja wręcz przeciwnie: z kraju Goethego pochodzi najwięcej lubianych przeze mnie muzyków (nie ujmując oczywiście nic Islandczykom:))

Pozdrawiam i powodzenia na Harpie!