niedziela, 20 czerwca 2010

Dycha w Garwolinie


Nazwa: „AVON kontra przemoc – biegnij w Garwolinie”
Miejsce: Miasteczko Garwolin, 60 km na południowy wschód od Warszawy.
Data: 20 czerwca, niedziela.
Dystans: 10 km
Trasa: bieg uliczny, atestowany, 100 % asfalt, sporo pagórów, jedna pętla.
Uczestnicy: Bieg ukończyło 455 osób, 21 % to kobiety.
Pogoda: na zawody świetna, na piknik nie za bardzo. Temperatura około 18 stopni, lekka mżawka, niezbyt silny wiatr, mokro, pochmurno.



Nigdy wcześniej w Garwolinie nie byłem. Kojarzyłem to miasteczko tylko z pewnym księdzem, który swego czasu był u nas w Wisznicach. Nazywał się Garwoliński i pochodził z….. Garwolina. No właśnie, ciekawa historia. Teraz jechałem autobusem, zobaczyć jak owo miasteczko wygląda, jak się po nim biega. Pogoda powinna być dobra, jest pochmurno, nie za gorąco, kropi lekki deszczyk. Tylko te podbiegi mnie martwią. Oglądałem profil trasy na stronie biegu i nie wyglądało to dobrze. Kolega z pracy, który mieszka pod Garwolinem też coś wspominał o pagórkach. „Postawisz samochód to zjedzie” – mówił pokazując miejsce na mapie. No zobaczymy. Jestem w końcu na miejscu, o właściwej porze. W okolicy mety widać już grupki biegaczy. Jest wśród nich znajomy, który wygrał tegoroczne DYMnO (bieg na orientację na 50 km). Nieśpiesznie lecę odebrać pakiet startowy i przygotować się do startu. Zawartości odebranej reklamówki jeszcze dokładnie nie obejrzałem, ale wygląda bogato. Jest techniczna (oddychająca) koszulka, są kosmetyki od sponsora, firmy AVON. Myślałem, że będą głównie kobiece, gdyż do startu szczególnie zachęcano kobiety. A tu proszę: na jednym pudełku „for him”, na drugim też. A może w zestawach dla kobiet były damskie? Nie ważne, w każdym razie ja się cieszę.

Stoję na starcie. Jest tuż przed południem. Kilkanaście minut temu oglądaliśmy paradę z okazji Dni Garwolina. Były historyczne wozy strażackie wraz z obsługą, byli kawalerzyści, byli miłośnicy starych motocykli i samochodów. Ładne widoki, ale ja teraz bardziej myślę o biegu. Lekko nie będzie. Już widzę za plecami ten spory podbieg, który znałem z mapy. Czaję się na złamanie 38 minut, ale widzę, że ciężko będzie. Jeszcze nogi jakieś sztywne. W czwartek i piątek zrobiłem dwa mocne treningi. Jeszcze je czuję. Obok mnie stoi paru kolegów. Z przodu czołówka. Są jacyś czarnoskórzy, są też goście zza wschodniej granicy. Konkurencja mocna. Wszystkich zawodników na starcie jest około 450 osób. W końcu ostateczne odliczanie. Poszli!


Najpierw lecimy do centrum miasta. Już za startem lekki podbieg, niezbyt groźny. Tam pętelka, kilka skrętów i po kilometrze czy dwóch wybiegamy na długą prostą. Przegapiłem oznaczenie pierwszego kilometra, więc nie wiem, jakie mam tempo. Chcę utrzymać 3:45 przez 9 km, na ostatnim przyśpieszyć. Dopiero na drugim łapię czas. Na razie wychodzi zgodnie z planem. Nie jest źle. Ale to dopiero początek. Zaczyna się podbieg. Jeszcze jakoś się na nim trzymam. Trzeci kilometr 3:46, ale czwarty już puchnę: 3:55. Kolejny jeszcze gorzej: 4:04. Szósty kilometr: 4:01. Za tym pierwszym podbiegiem, który widziałem stojąc na starcie był następny. Po nim chyba jeszcze jeden. Już się pożegnałem z życiówką. Teraz mogę najwyżej powalczyć ze znajomymi. Na tym polu też przegrywam. Kilka znanych mi osób, którym ostatnio dokładałem teraz ucieka do przodu. Jakoś nie mam siły ich gonić. W końcu dobiegam do ronda gdzie jest nawrót. Kolega z pracy robi mi kilka fotek. Została ostatnia prosta do mety. Troszkę przyśpieszam, biegnę znowu poniżej 4 minut, ale do planowanych 3:45 daleko. Koledzy uciekli do przodu, ścigam się głównie z kobietami. Przez większość trasy mijam się kilkakrotnie z Katarzyną Panejko - Wanat. Na podbiegach ja wyprzedzam Ją, na zbiegach Ona mnie. I tak z pięć czy siedem razy. Śmiesznie to wygląda. Niewiele przede mną biegnie jeszcze inna dziewczyna. Na jej strój sportowy zużyto niewiele więcej materiału niż na dwuczęściowy strój kąpielowy. Jest całkiem zgrabna stąd, gdy przebiega doping kibiców wyraźnie się wzmaga. „Już ja wiem, dlaczego pan biegnie za tą panią” – krzyczy do mnie wesoło jakaś pani stojąca przy jezdni. W końcu widać metę. Końcówka jest lżejsza. Teraz więcej jest zbiegania niż wbiegania na górki. Ostatni kilometr pokonuję w 3:41. Wbiegam pozdrawiając kibiców, odbieram medal, wodę. Czas 38:36 (38:35 netto). Nie taki zły jak myślałem, ale o pół minuty gorszy od życiowego rekordu. Miejsce 38 na 455 osób, które dobiegły do mety. W kategorii wiekowej M30 byłem siódmy. Wygrał Kenijczyk Joel Komen (30:13), drugi był Michał Karczmarek (30:37), trzeci Igor Zaworonok z Mińska (30:41). Wśród kobiet najlepiej pobiegła Białorusinka Volha Minina (34:56). Trzecia była Olga Kotowska (Ukraina), czwarta Anna Jakubczak (Polska).


Była to pierwsza edycja garwolińskiej dziesiątki organizowanej przez miejscowy klub biegacza „Truchtacz.pl”. Impreza wypaliła. Organizacyjnie wszystko o.k., pakiet startowy nawet znacznie bogatszy niż na podobnych biegach. Pościgać się można, przyjechała całkiem mocna ekipa z Polski i z zagranicy. Tylko na życiówkę tej trasy nie polecam. Zbyt pofałdowana, dużo podbiegów. Sam poległem po części przez owe podbiegi a po części przez słabe przygotowanie. Jakoś niezbyt dobrze się czułem, nogi miałem ciężkie i zmęczone. Mocny trening dwa dni przed zawodami to nie jest najlepszy pomysł.


2 komentarze:

Mimaczek pisze...

Gdyby kolega, który robił zdjęcia na rondzie chciałby podlinkować je na stronie organizatora biegu, to bardzo proszę o kontakt.

Michał Łubian, 66 3 14 04 7, albo tak:
michal, potem zawijasek, lubian, następnie kropka i na końcu net

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Michał,

Kolega z tego co mi pokazywał zrobił tylko dwa zdjęcia mojej osoby. Chyba więcej nie ma ale zapytam. Jeśli ma więcej to poproszę i je podlinkuję.

Pozdrawiam