wtorek, 31 sierpnia 2010

Półmaraton Ultra-Trail du Mont-Blanc 2010


No i stało się. Często tak mam, że jak odtrąbię wszystkim że gdzieś jadę, napompuję oczekiwania to potem przeżywam rozczarowanie. Tak było i tym razem. Ultra-Trail du Mont-Blanc - górski ultramaraton na dystansie bagatela 166 kilometrów prowadzący przez Francję, Włochy i Szwajcarię miał być zwieńczeniem moich startów na ten rok, najważniejszym wydarzeniem, wisienką w torcie. Marzyłem o starcie w nim od ponad roku, filmy z edycji 2004 i 2008 dostępne na Youtube oglądałem kilkadziesiąt a może i sto razy. Sumiennie trenowałem. Na opłacenie wpisowego i wyjazd wydałem ostatnie oszczędności. Niestety tegoroczna edycja tych prestiżowych zawodów zakończyła się nie tylko dla mnie spektakularną klapą. Jak do tego doszło? Posłuchajcie...



Po wyczerpującej podróży samochodem z Katowic przyjechaliśmy do Chamonix u podnóża Mont-Blanc we wtorek rano. Start miał być w piątek wieczorem, pozostało jeszcze ponad 3 dni. Koledzy (Mirek i Alek) postanowili zostać na kempingu. Ja wybrałem się w góry celem aklimatyzacji. Z Chamonix położonego na wysokości około 1000 metrów n.p.m. wjechałem kolejką i pociągiem na wysokość 2100 metrów. Tego samego dnia wszedłem wyżej i noc spędziłem na wysokość 2700 metrów. Dwa następne dni i jedną noc spędziłem w okolicach lodowca Tete Rousse, na wysokości około 3100 metrów. Nie będę szczegółowo opisywał co tam porabiałem, postaram się poświęcić temu oddzielny wpis. W każdym razie w czwartek po południu zszedłem i zjechałem do Chamonix tak, by mieć cały piątek na odpoczynek przed wieczornym startem. W dniu startu odebrałem pakiet startowy (ubogi: tylko koszulka, worek na śmieci, numer z chipem i jakieś papierki), przygotowałem rzeczy na przepak (jest jeden: w połowie trasy) i poszedłem na pasta party (to z kolei było bogate: można było najeść się do syta, sporo dań, przekąsek na czele z makaronem i pleśniowym serem). Przed osiemnastą zrobiliśmy z Mirkiem przedstartowe zdjęcia w pełnym rynsztunku i poszliśmy do depozytu, potem na start. Ten zaplanowany został o 18:30.


Ważną, wręcz kluczową sprawą tegorocznego UTMB okazała się pogoda. Już będąc u góry, kilka dni przed startem słyszałem, że dotychczasowa piękna słoneczna pogoda w piątek ma się zepsuć. W dniu startu dostaliśmy od organizatora SMS-y ostrzegające, że w czasie zawodów spodziewany jest deszcz, zimno i silny wiatr. Tu na dole to problem niewielki, jest ciepło. Ale u góry? Tam delikatnie mówiąc mocno wieje a temperatura nocą zbliża się do zera. Jak do tego dojdzie jeszcze większy wiatr i deszcz to będzie naprawdę hardcore’owo. Tym bardziej dla mnie bo na zimno + deszcz jestem wyjątkowo mało odporny. Nie mam lekkiej i nieprzemakalnej kurtki biegowej. Zastanawiałem się, czy wziąć lekkie poncho ale to zajmuje sporo miejsca. Przed startem zaczęło się przejaśniać więc zaryzykowałem i ubrałem się na lekko. Z przeciwdeszczowych rzeczy zabrałem tylko wysłużoną bluzę Dobsom’a. Liczyłem, że nawet jak mnie zmoczy to jakoś dotrwam do przepaku. Tam zostawiłem ciepłą bluzę w którą będę mógł się przebrać.



Gdy dochodziliśmy z Mirkiem na rynek w Chamonix było z dziesięć minut do startu. Przechodząc obok zaplecza zobaczyłem jakiegoś zawodnika z numerem „1” otoczonego przez niewielką grupkę. Kilian Jornet! Hiszpan, który wygrał dwie ostatnie edycje UTMB. Z zainteresowaniem przyglądałem się wyposażeniu. Panowie, ten koleś prawie nic nie miał! Białe ciuszki Salomona i jakiś malutki plecaczek wielkości połowy tych, z którymi my śmigamy na setkach tylko lekko odstawał od pleców. Zastanawiałem się jak on przetrwa taką trasę prawie bez wyposażenia. Druga sprawa - jak nie mając prawie nic spełnia regulaminowy wymóg, by plecak na starcie ważył co najmniej 2 kilogramy? Nie mam pojęcia. Niby przed startem plecaków nie ważono i nawet nie sprawdzano, czy wymagany „equipment” uczestnik rzeczywiście posiada. W każdym razie to co Kilian miał na plecach było wyjątkowo małe i dałbym sobie uciąć.., no dobra nic nie dam, zapędziłem się. W każdym razie ten zapakowany plecaczek wyglądał, jakby ważył góra kilkaset gram. Byłem w szoku.



Na starcie pojawiliśmy się trochę późno i dziś uznaję to za błąd. Rynek w Chamonix był zapchany biegaczami i kibicami. Alek poszedł już wcześniej, z Mirkiem rozdzieliliśmy się dochodząc na start. Każdy z nas miał wystartować samemu. Nie mogąc dopchać się przez tłum w okolice czołówki stanąłem całkowicie z tyłu, na frontowych schodach pobliskiego kościoła. I to była piękna chwila, gdyż widok z tego miejsca jest przepiękny, Trzy groźnie wyglądające potężne góry, których szczyty nikną w chmurach stały pochylone nad miejscowością tak, jakby za chwilę miały ją przygnieść. Pomiędzy nimi bystro spływał potok zasilony przez niedawną ulewę. Z głośników puszczono „Conquest of Paradise” Vangelisa. Nie wytrzymałem, łza zakręciła mi się w oku. To był piękny moment na który długo czekałem. Byłem naprawdę wzruszony. Nie dziwię się, że osadnicy którzy wieki temu założyli Chamonix właśnie to miejsce wybrali. Magiczny widok, magiczna chwila. Świątynia, potężne żywioły natury symbolizowane przez potężne góry i muzyka Vangelisa. Czułem się, jak Krzysztof Kolumb ruszający w nieznane na przygodę życia. Dobrze, że ktoś dał w końcu sygnał do startu bo całkowicie bym się rozkleił.



To co potem nastąpiło było zupełnym przeciwieństwem emocji, których doświadczyłem przed startem. Jak za dotknięciem magicznej różczki niedawne wzruszenie zastąpiła irytacja. Jak wspomniałem wcześniej ustawiłem się na samiutkim końcu i w tej chwili tego żałowałem. Najpierw przebijałem się przez kibiców, potem w tłumie startujących prawie dreptałem w miejscu. A czas leciał. Przez wąskie gardło i kibiców którzy zostawili startującym 3 lub 4-metrowe przejście biegacze powoli wydostawali się z centrum. Minuty mijały a ja prawie stałem w miejscu. W myślach narzekałem na organizatorów, którzy nie ustawili barierek zabezpieczających przed bezmyślnością kibiców. Patrzyłem na zegarek. Minęło bite 8 minut zanim byłem w stanie powoli truchtać. Gdy w końcu udało się wydostać z centrum wcale nie było lepiej. Zaczął padać deszcz, z każdą chwilą coraz intensywniej. Nie wyjmowałem kurtki licząc, że zaraz przestanie. Po paru kilometrach truchtania, mokry i zły na całokształt przebijałem się przez tłumy kijkowców (90 % uczestników), którzy niczym pajęczaki dreptali z kijkami pod górkę. Mijałem ich z duszą na ramieniu. Czy mi jakiś nie wbije kija w nogę? Czy nie nadzieję się na niego? Kiedyś nie bardzo rozumiałem spór o kijki który toczył się na Forum dotyczącym Biegu Rzeźnika. Teraz rozumiem narzekających. Przebijanie się przez kijkowców to nic przyjemnego, używanie tego powinno być zabronione na początku trasy, do momentu, aż wąż startujących wystarczająco się rozciągnie.



Szczęśliwie po paru kilometrach dobiegłem do les Houches. Tu zaczynała się pierwszy, 700-metrowy podbieg. Podchodziłem go dosyć żwawo, może nawet zbyt żwawo jak na tak długi wyścig. Zaczynało się ściemniać. Tłum kijkowców rzedł, można było łatwiej wymijać. Minąłem już pierwsze punkty, na których łyknąłem wodę. Jednej rzeczy nie rozumiałem. W wymaganym wyposażeniu był kubek który miał zabezpieczyć przed zaśmieceniem okolicy. Tymczasem na punktach podawano zwykłe plastikowe kubeczki, jak na maratonie. Być może dopiero w wyższych partiach gór trzeba będzie korzystać z kubków? Mniejsza o to. Na razie mozolnie wspinałem się na podejściu. Deszcz nie przestawał padać a nawet się wzmógł. Ubrałem w końcu kurtkę którą założyłem na przemoczone ubranie. Szkoda, że tak późno. Zaczynałem być wychłodzony a to dopiero początek wyścigu. Czy może być jeszcze gorzej? Okazuje się, że może. Jak by tego było mało coraz bardziej bolał mnie brzuch. Objadłem się czegoś przed startem i teraz miałem kłopoty żołądkowe. Nie no, co za dzień. Już czułem, że czeka mnie nieplanowana wizyta w krzakach. Na razie jeszcze dawałem radę, łudziłem się nadzieją, że przejdzie. Wspięliśmy się w końcu na wysokość około 1700 metrów, zaczął się zbieg. Było mokro, miejscami wąsko, miejscami trawiasto. Zapaliłem czołówkę. Udało mi się zbiegać w miarę sprawnie wyprzedzając kolejnych zawodników i nie zaliczając wywrotki. Buty „Ravenous Trail” które dostałem do testów od firmy Columbia dawały radę. Niestety mój brzuch już nie dawał. Na jednym ze zbiegów zrobiłem skok w bok, na przygodną toaletę. Chwilę później wróciłem na ścieżkę i dołączyłem do zbiegających. Tych było wyraźnie mniej. Zaczęły formować się kilkuosobowe grupki. Widziałem przed sobą światełka czołówek, gdzieniegdzie odblaskowe oznaczenia trasy. Z dołu dochodziła wrzawa kibiców oczekujących na biegaczy. Dotruchtałem w końcu do St-Gervais, pierwszej dużej miejscowości położonej na 21 kilometrze wyścigu. Było około 21:13, minęły niecałe 3 godziny od startu. Chwyciłem trochę dobrości z suto zastawionego stołu i chciałem biec dalej. STOP! Zatrzymał mnie ktoś z obsługi. Jak to? Co się dzieje!? Wyścig wstrzymany !! Niemożliwe. Dlaczego? Jakaś Francuzka tłumaczyła mi, że w wyższych partiach gór jest zbyt niebezpiecznie, że spływa jakaś ogromna ilość błota. Początkowo byłem wkurzony na organizatorów. Jak to dużo błota? Owszem, było mokro, padał deszcz ale nie było to nic, czego byśmy nie znali z Rzeźnika czy Kieratu. W wyższych partiach gór pewnie jest gorzej ale trudne warunki nie tłumaczą przerwania wyścigu. Dopiero później dowiedziałem się, że gdzieś na trasie, chyba na 60-tym kilometrze zeszła lawina błotna. To już nie są żarty. Dobrze, że zeszła wcześniej, zanim dotarli w to miejsce biegacze. Szczęście, że nikt nie zginął. Zawiedziony poszedłem do jakiejś dużej hali wskazanej przez organizatorów. Mieliśmy tam czekać nas transport do Chamonix. Wokół mnie byli inni, i miny mieli podobne. Rozmawiałem z jakimś Grekiem. Nie mógł uwierzyć, w to co się stało. Wydał na ten start ostatnie oszczędności, przygotowywał się tyle czasu, przejechał kawał drogi. A tu taka porażka. UTMB przerwany, chyba po raz pierwszy w historii. W podobnym tonie wypowiadał się spotkany Szwed. Dobrze ich rozumiałem, ja czułem się podobnie. Ostro trenowaliśmy, wydaliśmy sporo pieniędzy (sam utopiłem około 1500 zł), przejechaliśmy kawał drogi. I wszystko na nic. My choć byliśmy Europejczykami. A co mają powiedzieć Japończycy czy Kanadyjczycy których także tam widziałem? Łudziliśmy się jeszcze, że może wznowią rywalizację ale oczekując w hali usłyszałem, że tegoroczny UTMB jest definitywnie odwołany z powodu groźnych warunków panujących w górach. Po jakimś czasie podstawiono nam specjalne pociągi którymi z przesiadką w le Fayet, około północy dotarliśmy z powrotem do Chamonix. Zziębnięci i przemoczeni truchtaliśmy do kempingu by się trochę ogrzać, jak najszybciej przebrać i położyć spać.



Tu powinna się cała historia zakończyć, ale nie zakończyła. Obudziłem się w podmakającym namiocie po 8 rano. Sąsiadujący z nami angielski triatlonista tłumaczył coś Alkowi. Alek wołał mnie. Co? Wznawiają UTMB na drugiej połowie trasy? Start z Courmayeur? Spojrzałem na komórkę i odczytałem dwa SMS-y które przyszły nocą, gdy spałem. Pierwszy otrzymany o 4:26 brzmiał następująco:


„TDS UTMB depart commun samedi 28 10H. Parcours Courmayeur – Champex – Chamonix. Bus a partir die 6H30 centre sportif Chamonix”


Drugi przyszedł o 7:02 i brzmiał tak:


„UTMB TDS Cause annulation CCC & repatriement coureurs, depart bus Courmayeur limite a 1000. Due to CCC cancellation buses to Courmayeur limited to 1000 people”


No i teraz cholera burza mózgów. Szybka decyzja. Jedziemy? Jest dobrze po ósmej, na busy nie zdążymy. Mamy półtorej godziny do startu. Trzeba by samochodem przelecieć przez tunel Mont-Blanc na drugą stronę gór, do Courmayeur. Zdążymy? Ja byłem skłonny jechać. Koledzy byli innego zdania. Jeden, że nie warto bo za mało czasu, nie zdążymy, to nie będą równe szanse i tak w ogóle to on przyjechał zrobić UTMB a to co będzie to już na pewno nie będzie UTMB. Drugi podobnie: ciuchy ma całe przemoczone, trzeba by się w nie znowu wbijać bo nie ma zapasowych. Poza tym argument że za późno, że to nie te zawody. Koledzy postanowili jeszcze tego samego dnia zawinąć się z kempingu i wracać do Polski. Ja nie protestowałem, poza tym byłem w mniejszości. Miałem jeszcze suche ciuchy na zmianę, mógłbym pojechać, nawet spóźnić się i zrobić połówkę trasy. Ale po co? Dla zasady, że się walczy do końca? By się w deszczu i błocie dorżnąć niewiadomo na czym? Potem wrócę do Polski i co powiem: że skończyłem UTMB? Przecież to nie będzie żadne UTMB. Gdybyśmy choć przeczytali te SMS-y w czasie gdy przyszły. A tak musieli byśmy ekspresowo się zawijać i pewnie startować z opóźnieniem. Chrzanić to. Trudno, dla nas UTMB się skończyło. Spakowaliśmy manatki i wyjechaliśmy do Polski. Zanim jeszcze opuściliśmy Chamonix poszliśmy na smaczny i bogaty posiłek postartowy (jakieś regionalne dania, sery, wino z kartonów, piwo, keks, owoce). Potem jeszcze wstąpiliśmy odebrać bluzy obiecane przybywającym na metę. Tak, te legendarne bluzy z napisem „Finisher CCC/TDS/UTMB”. Organizatorzy rozdawali je na lewo i prawo, każdemu, kto miał numer startowy. UTMB nie mogli nam dać bo UTMB niby jeszcze trwało. Miałem do wyboru CCC lub TDS-a, wziąłem bluzę TDS. Napis „Finisher TDS” zamaluję czarnym flamastrem bo nie jestem żadnym finisherem i na ten tytuł nie zasłużyłem. W każdym razie dla mnie wartość owych legendarnych bluz w których owego dnia chodziło pół Chamonix mocno spadła. Także z całego UTMB czar jakby prysł. Dla mnie te długo oczekiwane, wytęsknione zawody z którymi wiązałem spore nadzieje okazały się drugą największą porażką tego roku. Być może jeszcze kiedyś wrócę do Chamonix, ale na razie mnie nie ciągnie. Zdecydowanie.


P.S. Będąc już w Polsce dowiedziałem się, że ścisła czołówka też odpuściła sobie namiastkę i nie wyszła na wznowioną, drugą połowę trasy. Przez to jeszcze mniej jej obecnie żałuję. Do organizatorów pretensji nie mam. Uważam, że zrobili słusznie przerywając wyścig. Sam na ich miejscu postąpiłbym podobnie.


22 komentarze:

Janek Kaseja pisze...

No to miałeś przygodę Paweł. Starsznie mi Cię/Was szkoda, że w tym roku musieli przerwać UTMB. Pieniądze poszły na marne, ale może chciaż dobrą formę uda Ci sie gdzieś spożytkować. W PL jest niedługo Bieg Siedmiu Dolin (pewnie miejsc nie ma, ale może niedoszłego Finishera UTMB wpiszą?).

Napisałeś:
W każdym razie to co Kilian miał na plecach było wyjątkowo małe

Wiem co to było, plecak jego pomysłu, który super przylega do pleców. Waży wraz z bukłakiem 640g, a pojemność ma 5L.
http://sportztechnews.pl/salomon-xt-advanced-skin-slab/

Bardzo ciekawa koncepcja. Możemy sprowadzić na zamowienie jak Ci sie spodobał ;)

Hiu pisze...

Czy uważasz, ze bylo możliwe skrócenie trasy o 20 - 30 km i zachowanie ekstremalnego charakteru imprezy?
czy polityka informacyjna orgów mogła być skuteczniejsza, tak by wszyscy chętni mieli szansę zdążyć na restart?
Czy w powstałym zamieszaniu organizacja i zachowanie kierownictwa imprezy było OK ?
Ile kosztuje nocleg w Szamoniksie?

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Janek,

Już wpisali. Tylko że tak średnio się czuję, dwa tygodnie prawie nie biegałem, nie wiem jak z formą będzie. Nie wiem jak u Was ale u mnie na Polesiu leje od poniedziałku. Nawet trening ciężko zrobić. Dziś poszedłem pobiegać pierwszy raz od powrotu. Ciężko było, nogi drewniane. A tu jeszcze przy drodze prawdziwki znalazłem i zabrałem się za grzybobranie zamiast za bieganie :)

Dzięki za info o plecaku. Świetnie wygląda, futurystycznie, i pewnie ergonomię ma doskonałą. Tylko te 640 gram to jak na topowy plecak do ultra-biegów chyba trochę dużo.. Nie sądzicie? Bardzo chętnie bym go kiedyś zamówił (tylko czy dla osób wysokich też pasuje?), jak podreperuję budżet po wyjeździe do Chamonix to się zastanowię.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Hiubi,

"Czy uważasz, ze bylo możliwe skrócenie trasy o 20 - 30 km i zachowanie ekstremalnego charakteru imprezy?"

Tak, z pewnością. To byłby taki nasz Kieracik. Dystans podobny, łatwiejszy bo nie na orientację ale z kolei góry wyższe. To nadal była impreza ekstremalna ale to nie było UTMB bo to jest znacznie dłuższe.

"czy polityka informacyjna orgów mogła być skuteczniejsza, tak by wszyscy chętni mieli szansę zdążyć na restart?"

Pytanie trudne i trudno na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Wydaje się, że można było to lepiej rozwiązać, np, podjąć decyzję o wznowieniu biegu od Courmayeur w godzinę po przerwaniu imprezy. Tak by wszyscy ludzie mieli okazję przygotować się do ponownego wyjścia i jeszcze nie spali a nie wysyłać SMS-y o 4 rano. Z drugiej strony można bronić organizatorów: trudno podjąć szybko decyzję o wznowieniu zawodów bo nie wiadomo co się dzieje na reszcie trasy. Przecież to jeszcze ponad 100 km gór. Wysokich gór. Z tego co tam 2 dni wcześniej chodziłem to wiem, że są tam ścieżki, że robisz 2 kroki w bok i lecisz w przepaść. A do tego deszcz, błoto, ciemność. Organizatorzy mogli zastanawiać się, czy na reszcie trasy jest bezpiecznie. Wiem że mają od tego odpowiednie służby ale sprawdzenie 100 km trasy trochę trwa. A jak jeszcze gdzieś się obsuwa ziemia? I co, puścić ponad 2000 osób na taką trasę? Ryzykowna sprawa. Jakiś czas temu czytałem na napierajce informację, że gdzieś 2 Francuzów zamarzło w górach na ultra imprezie. To jednak duża odpowiedzialność. Może zamiast wysyłać SMS-y powinni zadzwonić?

"Czy w powstałym zamieszaniu organizacja i zachowanie kierownictwa imprezy było OK ?"

Myślę, że tak. Starali się nam jak najszybciej zorganizować transport do Chamonix. Uważam, że decyzja o przerwaniu była słuszna, decyzja o wznowieniu też. Mirek który był tam zemną uznał, że wznawiając wyścig na 2 połowie organizatorzy chcieli przede wszystkim ratować komercyjną stronę imprezy. Tak by zadowolić sponsorów, by ktoś wbiegł na metę. Chyba jest w tym trochę racji. Generalnie nie mam pretensji do nikogo w sprawie tego co się stało. Zawiniła pogoda, na to wpływu nie mamy. Myślę, że ze strony organizatorów fajnie by było, gdyby policzyli wszystkim zapisanym na nieudane UTMB 2010 po 4 punkty, tak, by mogli ewentualnie łatwiej wystartować za rok.

"Ile kosztuje nocleg w Szamoniksie?"

W Chamonix i dolinie, nie można rozbić się na dziko bo za to grozi mandat. My skorzystaliśmy z kempingu "les Arolles" ponoć najtańszego w Chamonix. Cena za osobę 5,35 euro, za namiot 3,35 euro, namiot + samochód 4,60 euro, elektryczność 3,20 euro. Generalnie od osoby wychodziło około 10 euro za dobę. Oczywiście prysznice i toaleta były, kuchni z palnikami nie było. Tylko stolik pod daszkiem i zlew. Możesz nocować za darmo jeśli wejdziesz lub wjedziesz wyżej, w okolice 2000 metrów. Np. w okolicach lodowca Tete Rousse (3100 m.) pole namiotowe jest za darmo, tylko litr gotowanej wody kosztuje 4 euro:)

Pozdrawiam:)

Anonimowy pisze...

Dla rozluźnienia atmosfery powiem że takiego toi toia to ja jeszcze nie widziłam. Ciekawe co mówił panie przechodząc koło niego.
Makhi

Paweł Antoni Pakuła pisze...

No, pisuar jest oryginalny, też pierwszy raz takiego używałem. A jaki praktyczny, czterech na raz może sikać, konwersować i jeszcze ręce sobie podać (myśmy nie próbowali;)) Czekam tylko kiedy wymyślą podobnie otwartą wersję damską ;))

Unknown pisze...

Urlop masz- czy miałeś, to ja bym się tymi prawdziwkami zajął, taką zabawą w bieganie, nawigacją trochę. Byłeś zrobiłeś wszystko jak należy, nie leżysz pod błotem co to się tam zsuwał. A ładne te grzyby ?

Jacek (at) hell.net.pl pisze...

Bardzo współczuję. Byłem bardzo ciekawy relacji z biegu po tym co opowiedziałeś mi na Tete Rousse, nie sądziłem że aż tak się to posypało. Inna sprawa że pogoda wtedy w Chamonix była fatalna, współczuliśmy biegającym.

Ps. A na 3800 litr gotowanej wody za 6 euro :)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Jasiek,

Grzyby fajne, wczoraj z 8 prawdziwków przyniosłem, dziś 12. Wszystkie młode więc właśnie wysyp się zaczyna. Do tego kilka kraśniaków, koźlaków, podgrzybków i kurek. Prawie wszystkie to odmiana "przydrożna" z głębi lasu niewiele. Pewnie w te deszcze ludziom z domu się wychodzić nie chciało to i grzyby bezwstydnie przy drogach wyrosły. Dziś znowu zrobiłem trening biegowo - grzybowy:) Jutro też planuję. Weekend się zaczyna, bierz rodzinkę i leć na grzyby.

By nie być gołosłownym i by narobić smaku kilka zdjęć z dzisiejszego zbierania:)

http://picasaweb.google.com/Pawel.Antoni.Pakula/Grzyby2010#

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Witaj Jacek,

No widzisz, niestety czasem pogody nie przeskoczysz:( Ty się wspinasz więc sam to wiesz.

Dla niewtajemniczonych: Z Jackiem spotkaliśmy się przy schronisku Tete Rousse na 3100 m. Ja się tam aklimatyzowałem a Jacek po samotnym zdobyciu Blanca czekał na znajomych, którzy poszli na górę trochę później. Też bym chciał zdobyć kiedyś kilka wyższych gór, to musi być świetna sprawa. Tylko ta pogoda: we wspinaczce jeszcze większy wpływ na powodzenie ma pogoda niż na ultra biegach. Boleśnie odczuło to kilka grup wspinaczkowych które dzień czy dwa po Jacku próbowały wejść na szczyt. Nie weszli bo na górze widoczność była tak słaba, że było zbyt niebezpiecznie. Wycofywali się 400 metrów od wierzchołka. Szkoda.

Pozdrawiam

Tofalaria pisze...

Hiubi,
rok temu spaliśmy w Chamonix - o 2.00 w nocy jak się rozbijaliśmy, myśleliśmy że to jakieś krzaki. A rano okazało się, że ścieżką za namiotem chodzą ludzie z psami, wózkami, biegacze itd. No, taki park ;) ale za darmo.

Paweł, u nas też mnóstwo grzybów, tylko jadąc rowerem jednak nie da rady zbierać za bardzo, bo za szybko śmigają przed oczami ;)

Janek pisze...

Paweł,

ja jeszcze o sprzęcie. Waga plecaka jest podawana z bukłakiem - to trzeba pamiętać. Bukłak waży około 200g, albo i więcej, bo ma rurkę w osłonie przypominającej kabel do żelazka. No i plecaczek ma milion zaczepek - to też waży.

Chyba jednak zamówię jeden do ergo-sklepu to pooglądacie.

PS
A takie toitoie do sikania widziałem już w UK przy imprezowniach - opłaca sie bardziej niż czyszczenie ścian budynków jak rozumiem.

Hiu pisze...

Co to jest kraśniak?
A takie toi toie to nic w porównaniu ze spotykanymi jeszcze parę lat temu " scianami placzu :)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Ula,

To zamontuj koszyk do roweru i jazda na grzyby. Możesz przy okazji poćwiczyć na grzybach szybkie podbijanie PK, jeden grzyb - jeden PK do przodu;) Świetny trening, a w domu jeszcze sos będzie.

Hiubi,

Kraśniakiem u nas nazywa się koźlarza czerwonego, tego czarniejącego po przecięciu i z czerwonym łebkiem. Wiesz, u mnie to już prawie pogranicze polsko - ruskie to i nazwy mieszane (kraśniak pewnie od słowa krasnyj - czerwony).

Janek,

To zamów taki do Ergo, ja się chętnie przymierzę choć pewnie drogi jest bardzo. Daj mi znać jak będzie.

Jeszcze o UTMB:

Dostałem wczoraj maila od organizatorów. Przepraszają za całą sytuację, tłumaczą, proszą o zrozumienie. Z rzeczy konkretnych podali, ile kto dostanie punktów za udział w tych okrojonych biegach. I tak ci z CCC którzy przerwali w Vallorcine 3 pkt, co co przerwali w Triente 2 pkt. Zawodnicy którzy zrobili UTMB z Courmayeur do Chamonix dostają 3 pkt.

Organizatorzy piszą też, że odpowiedzi na temat ewentualnych zwrotów kosztów i rejestracji na UTMB 2011 udzielone zostaną później.

Unknown pisze...

zajebiste te grzyby ;)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Jeszcze o UTMB:

Znalazłem przed chwilą w sieci relację z tegorocznego UTMB pióra Bartosza Chmielewskiego. Ciekawa dosyć, zwłaszcza że Bartosz zrobił też część wznowioną następnego dnia. Widać, jaki chaos informacyjny panował podczas startowego wieczoru. Polecam do przeczytania. Moją uwagę zwrócił zwłaszcza następujący fragment relacji:

"W dzień zakończenia w końcu ładna pogoda. Włóczymy się po Chamonix, gadamy ze spotkanymi Polakami i dyskutujemy decyzje organizatorów. Przy okazji dowiadujemy się, że żadnej lawiny nie było, a przerwanie biegu było spowodowane zimnem i mgłą, a co za tym idzie obawą orgów, że ktoś może się zgubić…"

Cóż, bez komentarza.

link do relacji:

http://www.bieganie.pl/?cat=116&id=2104&show=1

Lech pisze...

Piekna przygoda, mimo że niefortunnie się zakończyła. Ja przeszedłem TMB, ale zajęło mi to 12 dni , i warte było tyle czasu, a nawet i więcej.
Tu jest opis spaceru: https://sites.google.com/site/pharlap1941/Home/tmb
Pozdrawiam.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Przeczytałem Twoją relację Lechu. Dobrze, że miałeś w większości ładną pogodę. Świetna wycieczka. Zdjęcia też ładne. Ja niestety raczej nie prędko wrócę w Alpy. Pozdrawiam.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Jeszcze jedna, chyba już ostatnia wieść dotycząca nieudanego startu w UTMB. Dostałem niedawno maila od Pani Catherine Poletti, dyrektorki imprezy. Pisze w nim, że te osoby które nie wzięły udziału we wznowionej wersji biegu (z Courmayeur następnego dnia) otrzymają zwrot części wpisowego. W przypadku UTMB będzie to 100 euro, w przypadku TDS 80 euro. Równocześnie zaznaczyła, że poszkodowani w wyniku odwołania imprezy nie mogą się ubiegać o żadne nadzwyczajne traktowanie przy rejestracji na UTMB 2011. Kończąc Pani Poletti jeszcze raz przeprosiła za zaistniałą sytuację i prosiła o zrozumienie. Bardzo ładnie z jej strony.

annwerdel pisze...

Hej. Znalazłam Twojego bloga poszukując informacji o tegorocznym, lub nawet przyszłorocznym UTMB... W jakich biegach zebrałeś potrzebne punkty? Nie bardzo rozumiem zapis w regulaminie: 5 points acquired in 2010 and/or 2011 (in 2 races maximum... że 5 punktów należy zebrać w dwóch begach? Pozdrawiam!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Aniu,

Potrzebne punkty zebrałem startując i kończąc Bieg Rzeźnika i Kierat. Za pierwszy były 2 punkty, za drugi 3. Z polskich biegów liczy się jeszcze Sudecka Setka i od tego roku Bieg 7 Dolin.

Ten zapis w regulaminie dobrze rozumiesz: ma być 5 punktów w maksymalnie 2 biegach. To znaczy że nie zakwalifikują Cię, jeśli zaliczysz np. 3 biegi po 2 punkty.

Pozdrawiam!

annwerdel pisze...

Dzięki wielkie za info!
Pozdrawiam i życzę kolejnych owocnych wyczynów! :-)