czwartek, 6 stycznia 2011

Filmy z Rzeźnika i Ełckiej Zmarzliny


Poniżej dwie rzeczy z serwisu Youtube: krótka, minutowa relacja telewizyjna z Biegu Rzeźnika 2010 pokazywana w TVN24 i wywiad z organizatorami pieszego maratonu na orientację Ełcka Zmarzlina 2010. Film pierwszy to świetne wspomnienie i pamiątka, nawet gdzieś tam się załapaliśmy z Andrzejem w kadr (09, 32 i 35 sekunda filmu). Nie mam praw do tego dzieła, więc niedługo może zniknąć z serwisu. Na drugim filmie Ireneusz Dzienisiewicz i Wiesław Rusak w Radiu 5 Ełk opowiadają o zbliżających się zimowych zawodach na 100 kilometrów na orientację. Film dobrze wprowadza w temat, wyjaśnia, na czym polegają piesze setki.


Filmy fajne tylko drażni mnie nieco powtarzanie jak mantry słów „prawdziwi mężczyźni” i „ekstremalna impreza”. Ludzie z poza środowiska oblepiają tymi wielkimi słowami wszelkie dłuższe imprezy a tymczasem to nie jest tak. Przecież tam jeżdżą normalni ludzie. Turyści górscy, sportowcy – amatorzy, czasem ludzie ze służb mundurowych lub militaryści. Nie wiem jak inni, ale ja, choć nieźle mi takie starty wychodzą nie uważam się za żadnego „twardziela”, „prawdziwego mężczyznę” od „ekstremalnych imprez”. Jak przypadkowo natknę się na bandę dresiarzy, którzy chcą wydusić dwa złote to mam pełną zbroję i serce w przełyku ze strachu. Za żadnego twardziela się nie uważam. Dla mnie jest to po prostu sport z dużą dawką przygody. A może odwrotnie? Może przygoda z dużą dawką sportu? Mniejsza o to. W każdym razie nie trzeba być „prawdziwym mężczyzną”, bo te imprezy zaliczać. Trzeba mieć tylko czas i zacięcie do systematycznego treningu. Podobnie jest z tym słowem „ekstremalne”. Ekstremalne przygody to mają chłopcy w Afganistanie, gdy wyjeżdżają na patrol i nie wiedzą, czy wrócą w jednym kawałku. A na tych naszych imprezach? Owszem, bywa niebezpiecznie: można złamać lub skręcić nogę, połamać rękę, coś odmrozić. Nabawić się odcisków, obtarć i siniaków. Na pewno można się porządnie zmęczyć. W Polsce jeszcze chyba nikt nie zginął, ale (odpukać w niemalowane) i to się pewnie kiedyś zdarzy. Umierają ludzie na ulicach to i kiedyś na którejś z naszych imprez przytrafi się wypadek. Oby jak najpóźniej a najlepiej nigdy. Ale póki, co z tymi „ekstremalnymi imprezami” dla „prawdziwych mężczyzn” ja bym nie przesadzał. Zbyt wielkie to słowa i niepasujące do tematu.




3 komentarze:

Yanek pisze...

Mam dokładnie takie same odczucia co do tych "ekstremalnych imprez" i "twardzieli" oraz "prawdziwych mężczyzn". Te określenia wynikają z nieznajomości zagadnienia w środowisku dziennikarskim. Są zbyt leniwi by poznać temat więc wypełniają "wierszówkę" frazesami.
Choć także w środowisku bawiących się w ultra też zdarzają się osobnicy, którzy uwielbiają takie "wielkie" słowa. Na jednym z forów dla biegaczy grasuje facet, który nic nie osiągnął, ale doradza wszystkim dookoła i wciąż podkreśla że jest twardzielem i ile biegów ultra ukończył. Ktoś mu mądrze odpisał że np. biegu 24h czy 48h nie można nie ukończyć skoro się go zaczęło, bo nawet jak śpisz to czas biegnie :-). Wśród swoich osiągnięć osobnik ten podaje np. Nocną Masakrę z dystansem 100 km, choć z tabeli wynika jedynie że takie zawody rozpoczął, o ich ukończeniu ani słowa :-).
Mam wrażenie że lubi jedynie "bycie ultrasem", a samych startów nie lubi bo bardzo go męczą...

Camaxtli pisze...

Sam jestem osobą, która wyników nie ma, a najciekawsze jest to, że moja pokora pojawiła się razem ze świadomością powagi dystansu. Co ciekawe, coraz bardziej głupio mi w ogóle o tym pisać. Na początku rozpiera duma, że oto mam swoją pasję, a później się szlifuje i chce się zachować jak najwięcej dla siebie. A media zawsze potrzebowały haseł, miałem nieprzyjemność poznać lekko środowisko, także z tych lokalnych bardziej i często czytelna jest zasada szybkiej szufladki, a co tu kryć nasza jest chociaż ciekawsza niż np. filatelistów;) bez urazy dla ich hobby.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Ja rozumiem, że ludzie z poza środowiska (np. media)tak nas nieraz szufladkują. Nie zgłębiają tematu wystarczająco mocno więc i ocena jest powierzchowna. Może to nawet mile łechtać próżność gdy podziwiają "prawdziwego mężczyznę", który jeździ na "ekstremalne imprezy". Z tym że w moim przypadku a myślę, że i w większości pozostałych zwyczajnie mija się to z prawdą.

Dystans oczywiście jest poważny, i nie jest łatwo go zrobić. Ktoś prosto z ulicy mam nikłe szanse na ukończenie setki w debiucie. Do niebezpieczeństw które grożą startującym trzeba by jeszcze dopisać powolne zmiany w stawach które w późniejszym wieku będą wymagały poważnej i drogiej operacji. Tego się szczerze mówiąc trochę boję a jeszcze bardziej nastraszył mnie artykuł przewodni z ostatniego numeru "Biegania". Waham się, czy nie zacząć zbierać środków, na kontrolne badania lekarskie. Byłoby to rozsądne.

No ale nie ma co przesadzać. Bieganie to chyba jeden ze zdrowszych sportów, zaraz po pływaniu.