niedziela, 2 stycznia 2011

Zwariowana Warszawa


Mieszkam w niej już prawie dwa lata. Pochodząc z prowincji dziwuję się nieraz ludziom i sytuacjom, które tu napotykam. Mam swoje różne dziwactwa, jak pewnie każdy, ale w stolicy spotykam ludzi, którzy biją mnie w tym na głowę. Miałem już nawet przyjemność a czasem nieprzyjemność mieszkać z ludźmi, którym mniej lub bardziej odbiła przysłowiowa „palma”. Dziś odnoszę wrażenie, że w dużych miastach więcej jest różnych freaków niż poza nimi. Jaką sytuację można tu spotkać? A na przykład taką.


Przydarzyło się to mojemu koledze z pracy kilka miesięcy temu. Według relacji było to tak. Szedł sobie po ulicach Warszawy, gdzieś w centrum. Idzie, dochodzi do przejścia dla pieszych i czeka na światłach. Nagle zauważa, że przygląda mu się facet w średnim lub nieco starszym wieku. Dziwnie ubrany, jakiś płaszcz, kapelusz - i bezczelnie świdruje go wzrokiem. Kolega zaskoczony dziwnym zachowaniem nieznajomego nie bardzo wiedział, co zrobić. Po chwili też zaczął bezceremonialnie patrzeć facetowi w oczy. Mierzą się tak wzrokiem i nagle tamten podchodzi do kolegi i mówi tak:


- „Masz silną świadomość. Dziś o dwunastej wypij dziurawiec. Będziesz nieśmiertelny”.


Odwrócił się i poszedł. Nie widziałem miny kolegi, ale musiał wyglądać ciekawie. Gdy nam to później opowiadał to zarzekał się, że dziurawca o dwunastej nie wypił. Ale kto go tam wie. Muszę pamiętać, by spotkać się z kolegą za lat dwadzieścia i sprawdzić, czy aby się starzeje.


Inna historia. Biegam sobie w Warszawie po lesie kabackim. Świetne miejsce do rekreacji: las duży, wewnątrz dziesięcio-kilometrowa pętla, ścieżka zdrowia dobra do gimnastyki siłowej i rozciągania, w środku polana i miejsca na ogniska. Nawet pagórki do podbiegów się znajdą. Nie ważne. W każdym razie biegam sobie po tym lesie tak jak dziesiątki innych biegaczy. Każdy ubrany mniej lub bardziej sportowo. Oddychająca odzież, legginsy, ewentualnie ortalion, buty do biegania, czasem jakieś picie. Ale jest jeden człowiek, który regularnie biega a wygląda zupełnie inaczej. Spotykam go co najmniej od roku. Taki w starszym wieku, siwa broda, siwe włosy. Facet z tego, co widzę ma kompletnie w nosie sportowy strój, jego właściwości pro-zdrowotne i ergonomię. Na Kabatach pełno śniegu a ten biega sobie w tenisówkach! Takich kompletnie zwykłych, w jakich ja biegałem po szkole, gdy chodziłem do podstawówki. Na górze sweterek lub polar, czapki nie nosi. Spodnie ma jakieś materiałowe, zupełnie nie sportowe, wyglądają bardziej na „kościołowe”. A najlepsze jest to, że biega z torbą na ramię. Taką na długim pasku podobnej do tych, w których nosi się sprzęt fotograficzny. Nie próbowałem nigdy, ale to chyba strasznie niewygodne. Tak przyglądałem się biegaczowi z zainteresowaniem, kiedyś myślałem, że może człowiek pracuje za lasem i tak sobie biega do pracy i przy okazji trenuje. Ale nie. Dziś znów go spotkałem, robił pętelkę po lesie, chyba przynajmniej 10 kilometrów. Czyli nie jest też zupełnie laikiem. Trampki, nawet w zimie jestem w stanie zrozumieć. O.K., może zwolennik naturalnego biegania. Ale „kościołowe” spodnie i torba na ramię!? Tak przez dziesięć kilometrów!? Aż ciekawość mnie rozsadza, jaka w tym jest filozofia. Muszę go kiedyś przy okazji zapytać *.


Takie to życie w stolicy.


* Bohater historii przypuszczalnie nie natrafi na wpis, w którym go obgaduję. A jeśliby trafił to mam nadzieję, że się nie obrazi. Dla jasności napiszę, że nie traktuję jego nietypowego stroju jako dziwactwa w negatywnym sensie, lecz jak swego rodzaju ciekawostkę. Taką dziwną ciekawostkę.


4 komentarze:

Tofalaria pisze...

Paweł, takich historyjek z Warszawy to można by uzbierać bez liku. Jak chodziłam do liceum, to pod naszymi oknami spacerowała pani w cygańskich sukniach o policzkach tak różowych, jakby użyła soku z buraka.

Po Krakowskim Przedmieściu przechadzał się bardzo chudy gość ubrany na czarno, zawsze bez butów.

Brat koleżanki spotkał kiedyś filozofa, który wytłumaczył mu etymologię słowa "oczy". Najpierw pojawia się zdziwienie, a więc "o!", a następnie wątpienie czyli "czy".

A naprzeciwko naszego osiedla był Instytut Psychoneurologii, z którego regularnie uciekali pacjenci w piżamach na przystanek :)

Trudno być całkiem normalnym w tym mieście!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Niezłe wariactwa! Kto wie jacy my będziemy za lat dwadzieścia;)

. pisze...

a ja wiem o którego pana chodzi :) chociaż ostatnio go nie spotykam w kabatach.

jest gdzieś cały blog o warszawskich dziwolągach.
o panu, który żebrze na świętokrzyskiej po angielsku - żeby sobie dodać szyku
o drugim, który chodzi i udaje, że rozmawia przez telefon na przystankach w okolicach centrum, prowadząc bardzo głośno rozmowy jakby był chirurgiem/politykiem/policjantem
o Czarnym Romanie z Chmielnej - wysoki siwy pan ubrany na czarno w kapeluszu

a ja mam u siebie pana kucającego - co wychodzę z domu to on kuca przed klatką i pali papierosa.

:)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Ponoć Nowy York słynie w świecie z dużej ilości różnych nawiedzonych i zakręconych ludzi. Zdaje się, że Borat to wyśmiewał w swoim filmie.