W najnowszym „Bieganiu” (maj 2011, s., 84) które jest jubileuszowym, pięćdziesiątym numerem pisma jest mój krótki tekst. Sprawa dotyczy najlepszego biegu, w jakim dotychczas startowaliśmy. Sam wskazałem na krynicki ultramaraton górski o dystansie 100 km rozgrywany w ramach Festiwalu Biegowego. Wahałem się trochę, bo bardzo trudno jest mi wskazać najlepszą imprezę. Gdybym przykładowo miał oceniać wszystkie biegi, w których brałem udział w skali 1 do 5 to pewnie połowa dostała by najwyższą notę. Co by tu nie mówić, jeśli już ktoś organizuje imprezę to wkłada w to dużo serca, czasu i pracy. Owszem, może nie mieć wystarczających środków finansowych i nie zapewnić tego czy owego, ale wtedy najczęściej nadrabia się ładną trasą, klimatem oraz miłą, gościnną atmosferą. To widać, to cieszy i to między innymi sprawia, że tak lubię jeździć na zawody.
Inne interesujące teksty w jubileuszowym numerze miesięcznika to:
- wywiad z biegająco-politykującym Lisem (Tomaszem rzecz jasna)
- dwa teksty o Japonii i Japończykach. Teksty z mojego punktu widzenia niezbyt ciekawe, ale dobrze wpisujące się w sensację, którą nie tylko w swoim kraju wzbudził ostatnio pewien japoński maratończyk: Yuki Kawauchi. Gość jest nie-sa-mo-wi-ty. Jest biegaczem amatorem, na co dzień pracuje w szkole (inne źródła mówią, że w urzędzie). Lat dwadzieścia kilka. Powinien biegać maratony ot tak, w granicach 3 – 4 godzin, jak to młody amator. Tak nie biega. Biega dużo, dużo szybciej i z poświęceniem godnym samuraja lub kamikadze. Na sześć maratonów, które dotychczas przebiegł pięć zakończył wizytą w szpitalu spowodowaną bardzo silnym wycieńczeniem organizmu. „Jeśli umrę w trakcie biegu to nie ma sprawy” – twierdzi Kawauchi. Dzięki takiej postawie ostatni wynik, jaki uzyskał na maratonie w Tokio to 2:08:37. Wśród Japończyków był pierwszy, uległ tylko reprezentantom z Afryki. Pokonał zawodowych biegaczy Kraju Kwitnącej Wiśni hojnie sponsorowanych przez firmy od sprzętu sportowego.
Przypadek Kawauchiego jest o tyle istotny, że zadaje kłam pewnemu utartemu poglądowi. Poglądowi, który mówi, że w dzisiejszych czasach jak jesteś amatorem to zawodowca nie przeskoczysz. Jako amator możesz biegać maratony w 3 – 5 godzin, jak się bardziej przyłożysz i masz talent to może pobiegniesz w 2:40 – 2:30. Ale bieganie poniżej 2:10 jest zarezerwowane dla zawodowców. Ludzi, którzy cały plan dnia podporządkowują jednemu celowi: biegać i wygrać. Kawauchi pokazał, że tak nie jest i narobił tym sporego zamieszania. Talent, wola, determinacja, poświęcenie. Te czynniki pozostają bardzo istotne a może – jak pokazuje przypadek Kawauchiego - są decydujące.
Podziwiam tego Japończyka, bo pokazał mi tak jak i innym amatorom, że można dołożyć tym, którzy powinni być dla nas nieosiągalni. Jest w tym jednak spora nutka szaleństwa, szaleństwa, które może kiedyś doprowadzić do tragedii. Podziwiam go i szanuję bardzo, ale przykładu brać nie będę. Lubię życie.
- ranking jakości kilkunastu sklepów biegowych w Polsce. W światku ludzi, którzy na bieganiu robią pieniądze to może być głośny tekst. Jednym się dostało po tyłku, inni dostali darmową reklamę. Korzyść dla biegaczy będzie m.in. taka, że może właściciele sklepów będą zwracać większą niż dotychczas uwagę na jakość obsługi i ofertę. Teraz już nigdy nie będzie wiadomo, czy niepozorny pan po czterdziestce, który właśnie wszedł do sklepu, chce kupić buty, ale na niczym się nie zna nie jest czasem „ściemniaczem” wysłanym na przeszpiegi przez „Runner’s Worda” czy inny „Jogging”. Sprzedawcy: miejcie się na baczności!
- tekst Tomasza Kowalskiego „Trening w wodzie”. Dla ludzi, którzy złapali kontuzję a mają dostęp do basenu to ciekawa propozycja. Warto mieć na uwadze, jeśli się kurujemy a nie chcemy całkowicie stracić formy.
- dwa teksty Marcina Nagórka, dla mnie najciekawsze w tym numerze. Pierwszy jest dosyć ogólny i dotyczy treningu bez pomocy trenera. Drugi jest natomiast bardzo interesujący: „Węgierskie odcinki spod linijki”. Tekst o węgierskim trenerze Michaly Igloi który wychował całe zastępy mistrzów. Bardzo oryginalny człowiek, który stosował równie oryginalną metodę treningową. Polegała w skrócie na braku długich biegów, gimnastyki siłowej i rozciągającej. Tylko krótkie interwały, o zmiennej długości. Bardzo często do zarzygania. Dodatkowo zawodnik zwykle nie wiedział, co dokładnie go danego dnia czeka. Przychodził na trening i czasem niezbyt dobrze rozumiał słaby angielski węgierskiego trenera. Gdy ten jednak pokazał na sąsiadujący ze stadionem cmentarz było jasne, że dziś będzie ciężko. Będzie umieranie. Metody Ingloi są z punktu widzenia dzisiejszej teorii treningu obrazoburcze, ale były piekielnie skuteczne. Choć to nie mój dystans to tekst bardzo interesujący.
- niezły tekst Wojciecha Staszewskiego z GW p.t. „Zamień dom na obóz”. O organizowaniu sobie intensywniejszych okresów treningowych w warunkach domowych.
- na koniec bieganie naturalne: przegląd butów z brakiem amortyzacji lub jej śladową ilością. Nakręca się ostatnio taką modę, sprzeczną z dotychczasowym poglądem, który mówi, że trzeba chronić stopę możliwie najmocniej fundując jej solidną amortyzację i stabilizację. Bieganie naturalne z tej sztucznej pomocy rezygnuje zmuszając stopę do intensywniejszej pracy, uruchomienia zastałych mięśni, bardziej naturalnego lądowania na śródstopiu lub palcach. To ma wzmocnić stopę chroniąc ją przed kontuzją. Teoretycznie ma to sens, ale ja na razie podchodzę do owej nowinki raczej sceptycznie. Biegam w tradycyjnych butach biegowych. Gdy chcę pobiegać naturalnie to po prostu ściągam buty i biegnę boso po trawie lub polnej drodze. Jeśli chcę pobiegać bez amortyzacji a w butach to wkładam te, które już zużyłem, bo mają ponad 1000 km przebiegu. Robię tak czasem, ale rzadko. To, co cieszy w nowych, naturalnych butach biegowych to ciekawy design. Tradycyjne buty biegowe wyglądają bowiem tak, jak by wyszły z pod ręki projektanta mającego ostatnią twórczą myśl 30 lat temu. Jednym z nielicznych pozytywnych wyjątków, które jakiś czas temu kupiłem są Brooks Green Silence. A tu? Proszę, proszę – New Balance MT10GY (mitology?), Nike Free Run czy odjazdowe Vibram Five Fingers – wygląd oryginalny, w końcu jakaś świeżość. Po zużyciu butów można w nich wyjść do miasta i nawet nie wyglądać jak dresiarz. Z resztą, co ja tu piszę o zużyciu. Kolejna zaleta naturalnego obuwia to dłuższa żywotność. W artykule nie napisano tego wprost, ale skoro cechą ograniczającą tradycyjne buty jest głównie wytrzymałość amortyzacji, to w butach naturalnych pewnie można biegać dłużej. Trudno przecież zużyć coś, czego nie ma.
W sprawie naturalnego biegania będę podobnie jak w przypadku innych technicznych nowinek obserwował najlepszych. W przypadku biegów ulicznych: Kenijczyków. Warto spojrzeć przed startem na elitę. Co mają, czego nie mają, jak są ubrani. To moim zdaniem póki co dosyć wiarygodna metoda pozwalająca z dużym prawdopodobieństwem odróżnić elementy rzeczywiście istotne od marketingowego bajdurzenia.
zdjęcia: Dorota Świderska.
21 komentarzy:
"Przyjrzyjcie się ilu z nich ma gołe ręce, ilu zegarki, ilu pulsometry Forerunner a ilu uciskowe skarpetki, które sprawią, że „poprawisz wyniki o 5%".
Wszedłeś na grząski grunt i zarazem wspaniały temat do dyskusji. Czy te gadżety są tak niezbędne? Czy przynoszą nam biegaczom wymierne korzyści?
Do niedawna biegałem bez elektroniki. Wyznawałem pogląd, że ce cudowne urządzenia są zbędne i rozpraszają. W gruncie rzeczy tak było: odtwarzacz mp3 zakłócał myśli, zagłuszał odgłosy lasu, przestawał działać, z powodu wyczerpanych akumulatorów akurat wtedy kiedy wpadłem w flow... Z pulsometrem podobna historia. Załapywałem się na tempo, biegło mi się idealnie, czułem przepływ, do momentu kiedy nie zdekoncentrowało mnie te paskudne pikanie! Na co mi to wszystko!
Od kiedy zacząłem stosować zalecenia J. Danielsa, pulsometr, a raczej funkcja Forerunnera, która w łatwy i wygodny sposób informuje o tempie biegu, stała się niezbędna. Dodatkowo, możliwość rejestrowania danych oraz ich analizy przydaje się w śledzeniu progresu i... i nie tylko.
Skarpety kompresyjne. Kontrowersyjny temat! Gdyby nie ich cena może nie byłoby tyle zamieszania wokół tego "cudownego" produktu. Dzięki Grześkowi miałem możliwość przetestowania CEPów. I stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że biega się w nich zdecydowanie lepiej, ale żeby dzięki nich poprawić wynik o 5%? Raczej nie. Jeśli CEPy to tylko dla przyspieszenia regeneracji.
Do Twojej metody odróżniania "marketingowego bajdurzenia" od rzeczywistości, tam gdzie nie ma możliwości przetestowania tak pożądanego przez nas stuffu, można śmiało dodać zapoznanie się z opiniami kupujących (sklepy online), zasięgnięcia języka w usenecie (fora dyskusyjne), ewentualnie poprosić o rzetelną informację sprawdzonego sprzedawcę (wiemy o kim mowa ;) ).
A zmieniając temat. Bieg Sokoła. Impreza nr.1 w moim rankingu najlepszych imprez biegowych. Polecam :) !
Marcin,
Temat rzeczywiście grząski, nie przeczę:) Napisałem trochę o sprzęcie którego nie używałem. Pewnie powinienem go przetestować a potem pisać tak jak pisze się o książce dopiero po jej przeczytaniu. Druga sprawa to to, że może być tak, że innego sprzętu używa elita na treningach a innego na starcie. Skarpet się to raczej nie tyczy ale Forerunner 305 jest dosyć duży, może ciężkawy. Może biegacze elity z nim trenują a na start biorą coś lżejszego: zegarek lub nic nie biorą (Marokańczyk ze zdjęcia ma gołe ręce).
Niemniej jednak - i tu będę bronił swojego zdania - mnie trochę śmieszy to przesadne podkreślanie techniki w państwach wysoko rozwiniętych. Ludzie potem przychodzą na start obwieszeni jak choinki w cuda techniki a obok nich stają jacyś Kenijczycy którzy na buty ledwo co mają, pulsometrów używają sporadycznie lub wcale, "cudownych" skarpetek nie noszą i dokładają "nowoczesnym" biegaczom tak, że tylko wióry lecą. Skoro ta nowoczesna technika ma nam pomóc to dlaczego nie przekłada się to na wyniki? Jestem właśnie na stronie maratonu w Dębnie. Według zawartych tam informacji wyniki na poziomie 2:12 biegało się tam w latach 70-tych ubiegłego wieku, kiedy pulsometry może i były w powijakach. W 1986 roku aż 35 osób zeszło poniżej 2:30. A w tym roku? W tym roku 6. Słownie: sześć!! To jest jakaś kpina. Mi się wydaje, że źródła sukcesu nie leżą w technice ani nawet nie w genetyce ale w głowie.
Sam chciałbym mieś Forerunnera ale nie do mierzenia pulsu a do wyświetlania aktualnej prędkości, przebiegniętego dystansu i do zapisywania śladu GPS. Mam taki pulsometr który kiedyś dostałem od Grześka w prezencie ale używam go sporadycznie. Zastanawiam się czy go komuś nie sprezentować (jak by ktoś go chciał to proszę o kontakt. To Sigma. Działa tylko pulsometr, bo jeden z klawiszy wysiadł). Skarpetki mogą być fajne w góry bo dodatkowo chronią nogi. Chyba Kilian biegał w podobnych. Ja w każdym razie pozostaję sceptyczny i może kupię je kiedyś na próbę, ale jak zobaczę, że więcej zwycięzców w nich biega.
Zgadzam się z Tobą, że Internet i opinie innych to też dobre źródło informacji o sprzęcie.
Bieg Sokoła mówisz taki fajny? No proszę, ludzie w "Bieganiu" też często wskazywali na jakieś lokalne biegi. Widać małe jest piękne:)
No dobra, ze mnie to taki niedzielny biegacz, ale co tam. Mój ulubiony to był chyba... Bieg Rzeźnika. :) Tyle że całego nie przebiegłam, a jedynie "tylko" obie połoniny w sztafecie. Z lokalnych - Falenica jest fajna (ludzi trochę za dużo).
I jakbym miała wybierać - to zawsze krzaki mają u mnie pierwszeństwo przed asfaltem. Gdyby liczyły się jakieś imprezy na orientację, to RDS, chyba jedyna pięćdziesiątka, w której startowałam ;)
A co do gadżetów, to mi przeszkadza w bieganiu (i na rowerze też!) wszystko, co nie jest niezbędne. Zegarków nie znoszę, z pulsometrem biegłam dosłownie 2 razy na treningu i nie przekonałam się. Nie lubię mieć ani za dużo ubrania na sobie, ani plecaka, nerki itp. Na rowerze akceptuję kask i okulary. Ale mnie nie słuchajcie, bo wyniki marne :D Chyba już zawsze będę sprzętowym anarchistą.
Ula, rzeźnik to i w moim rankingu najfajniejszych imprez byłby wysoko. Ze względu na miejsce i trasę głównie bo i konieczność biegania parami i wysoka opłata startowa niezbyt mi się podobają. Falenica? Owszem, owszem - niczego sobie.
Też nie lubię mieć zbyt dużo i m.in. dlatego nie biegam z pulsometrem. Czołówka prosta i mała, Petzl Myo XP Belt tylko na zawody bo za dużo babrania z kablem. Zegarek jednak mam, do tego plecak lub nerka. Ciekawe,że nie jeździsz z zegarkiem. Masz licznik przejechanych kilometrów na kierownicy? Prowadzisz chyba dzienniczek treningowy ile przejechałaś kilometrów jaki typ treningu itp. ?
Mam licznik, ale najprostszy z możliwych - przejechane km i czas. Typów treningów nie notuję, choć są zróżnicowane.
Zgadzam sie że g. dają te wszystkie szmery bajery ale ja je poprostu bardzo lubię. Podoba mi sie też to że nieraz koleś który wygląda jak kloszard odstawia w biegu kolesia w kosmicznych dresach z gadżetami.
Z imprez bardzo podoba mi sie to jak Hubert wkłada serce. Ale nie potrafię wybrać najlepszej, nie które są jedyne w swojej kat. np Skorpion.
Marek,
Ależ ja też lubię te bajery:) Lubię ładne buty biegowe, lubię oglądać przebiegi na GPS, lubię ładną kurtkę którą dostałem niedawno do testów. Ale bez przesady. Myślę że spora część tych super właściwości nowego sprzętu jest sztucznie nakręcana przez marketing i reklamę.
Ja też lubię patrzeć, jak ktoś ubrany byle jak odsadza cały legion "nowoczesnych" biegaczy. Fajnym przykładem jest tu Michał Smalec i jego sławne buty z Lidla za 30zł. Czytałeś wpis Wojtka Wanata na Jego blogu? Polecam.
http://biecdokonca.blox.pl/tagi_b/41479/lidl.html
Tak, RDS to właśnie taka impreza, gdzie ktoś (Hubert) nie mając dużo środków nadrabia klimatem. I fajnie mu wychodzi.
też się zgodzę, że skarpety kompresyjne przyspieszają regenerację i ściągają opuchliznę. tak mówi moje doświadczenie, a nie marketing :) i tak twierdzi kumpel, lekarz-kolarz, też z doświadczenia. pozdr, kas
Dzięki za komentarz kas, takie pozytywne opinie użytkowników zachęcają do spróbowania sprzętu.
Odnośnie CEPów.
Zazwyczaj podchodzę sceptycznie do tematu "cudownych właściwości" takich produktów i raczej nie wyrażam swojej opinii na ich temat.
W tym wypadku przeprowadziłem test na własnej skórze :). Jestem przekonany co do ich właściwości i korzyści które przynoszą. Nie mniej jednak, dalej pozostaję przy tezie, że nie są niezbędne. W dodatku ta cena... No ale skoro już są, zamówiłem sobie u Grześka parę. Na marginesie, Grzesiek jest niesamowity. Jego szybkość realizacji zamówień potrafi zaskoczyć. :)
Imprezy lokalne - uwielbiam. Tam czuję się "biegającym kolegą", a nie kolejnym numerem podnoszącym frekwencję. Przetwarzanym.
Lubię startować w imprezach organizowanych przez boguszowicki OSiR - organizator Sudeckiej 100 i półmaratonu Boguszów - Gorce. Szczególnie na halfie odczuwa się tą niesamowitą atmosferę, którą de-facto tworzą ludzie.
ja mam parę NB i parę Salomonów. Dają radę, a są znacznie tańsze od CEPów. Na CEPy jednak szkoda mi kasy. NB kupione przy maratonie warszawskim, Salomony nie pamietam, może w Ergo.
Co do biegów, to też lubię lokalne/kameralne. Nie startuję jednak na dłuższych dystansach, dlatego też bardzo pasują mi Ekobiegi. (kas)
Marcin,kas,
Na żadnej impresie organizowanej przez boguszowicki OSiR nie byłem ale kuszą mnie one, nie powiem. Zwłaszcza Sudecka setka. Mam nadzieję, że kiedyś tam się wybiorę. Półmaraton chyba jest trudny bo mocno pagórkowaty?
Co do imprez lokalnych to mają jeszcze tę zaletę, że zwyczajnie łatwiej tam wspiąć się na pudło a to zawsze cieszy. Może głupio o tym pisać bo najambitniej jest rywalizować z mocnymi a nie cieszyć się z pobicia słabych ale pudło pozostaje pudłem.
Jeśli chodzi o CEPy to jestem sceptyczny co do realnego polepszenia wyniku ale mogą one w jakiś sposób ułatwiać lub uprzyjemniać bieganie. Sam bardzo lubię uczucie kompresji, stąd np. biegam w krótkich spodenkach laicrach a najchętniej w tych długości 2/3 by zakrywały kolana. Lubię też bieliznę oddychającą która ściśle przylega do ciała. Nie wiem na ile i czy w ogóle jakoś się to przekłada na wynik ale samo uczucie, komfort jest wyraźnie wyczuwalny.
P.S. Nie było mnie przez jakiś czas na blogu bo załapałem choróbsko nieprzyjemne i wyjechałem do swojej izolatki w Wisznicach gdzie się kuruję. Dostęp do netu mam utrudniony więc wybaczcie, że odpisuję z opóźnieniem. Mam szlaban na zawody i treningi na 2 tygodnie :/ Miałem jechać na bieg 12h do Rudy Śląskiej ale dwa dni przed zawodami zrezygnowałem. Mam przymusowe roztrenowanie w środku sezonu :(
"Lubię życie"
To mi się spodobało :)! Zdrowy rozsądek przede wszystkim.
Pozdrawiam serdecznie.
Widzę, że każdy tu ma swoje hobby. Jedni biegają, drudzy gotują inni znowu wychowują dzieci :)
Zazdroszczę takiego zaangażowania i możliwości poświęcania tak dużo czasu na hobby.
Dobry tekst :) Relacja w "Bieganiu" także.
Jeśli chodzi o sprzęt - myślę, że rzeczywiście nie jest on niezbędny do podnoszenia wyników. Biegam od trzech lat i na początku zakupiłem pulsometr. Jednak od jakiegoś czasu, zdaję się na siebie, rzadko nawet na treningi biorę zegarek.
Bieganie sprawia mi radość i to jest najważniejsze. Moje wyniki nie są powalające, ale staram się, żeby każdy kolejny trening i start były lepsze od poprzedniego.
Wracając jeszcze do sprzętu - rzeczywiście chyba często ulegamy marketingowym chwytom i zbyt polegamy na gadżetach, zapominając, że biegną nasze nogi, a przede wszystkim serce i głowa.
A jeśli chodzi o fajny bieg - dla mnie Maraton Komandosa. Startowałem jeden raz, ale uważam, że organizatorzy robią dobrą robotę. Ciekawa trasa (pozwalająca powalczyć z samym sobą) i fajna atmosfera. My najbardziej podobało się to, że każdy osobiście odbiera medal i dyplom. Bez względu na wynik. Wszyscy cieszą się z sukcesów innych.
I chyba o to chodzi w bieganiu. Radość i wspólnie spędzany czas.
Pozdrawiam
Szaniu witaj!
Piszesz o astronomii, to świetna sprawa, "kosmiczna" wręcz - dosłownie i w przenośni. Ludzie którzy się tym zajmują to Kolumbowie dzisiejszych czasów. Ja niestety byłem zawsze bardzo, bardzo słaby z fizyki. Czy też biegasz?
Mamo Karoliny, witaj. Przypomniał ni się nick pewnej aktywnej komentatorki i biegaczki z portalu maratonypolskie.pl jest w podobnym stylu jak Twój. Dziewczyna nazywa się "mamusiajakubaijasia". Zawsze mi się to podobało:)
Krzysiek,
Czytałem Twój tekst w "Bieganiu" o przygotowaniach do Rzeźnika. Powodzenia. Piszesz o Maratonie Komandosa. Myślę by kiedyś w jakiejś militarnej wariacji maratonu wystartować, nie wiem czy Maraton Komandosa czy Maraton Twardziela. Boję się jednak o stawy bo bieganie 42 km z 10 kg na plecach, do tego wojskowe buty, imitacja karabinu. To może być bardzo obciążające dla układu ruchu. Wystartował bym w tym tak dla urozmaicenia "biegospisu" traktując jako zabawę, tak jak kiedyś pobiegłem Bieg Katorżnika.
Pozdrawiam
Dzięki. Komandos trochę łatwiejszy, bo lżejszy plecak i bez karabinu. Poza tym na Twardzielu 2/3 trasy brzegiem morza, co też nie ułatwia sprawy i dodatkowe zadania. Myślę jednak, że to fajna przygoda i można się pobawić dla odmiany. W ramach urozmaicenia biegów i dodatków militarnych polecam także Bieg 24 h (http://80.pdh.one.pl/). Też startowałem - w zeszłym roku.
Pozdrawiam
Tak, byłem już na stronie tego biegu 24h bo znalazłem linka na napierajce. W tym roku na pewno się nie wybiorę bo akurat nie jestem w formie i chcę poćwiczyć by być w lepszej kondycji na koniec czerwca/początek lipca.
Co do sprzętu- chłopcy zwykle lubią zabawki, bez względu na wiek. Ci młodsi bawią się samochodzikami, ci starsi kupują GPS-y i megazegarki.
Tym, którzy mają takie megasprzęty chciałbym zadac pytanie: na ile naprawdę wykorzystują ich możliwości do planowania i analizowania treningu? Tylko szczerze proszę, od razu też mówię, że odpowiedź w rodzaju " zgrywam przebieg pokonanej drogo do komputera" nie będzie satysfakcjonująca.
Do solidnego treningu wystarczy stoper, na trochę wyższym poziomie przydać się może pulsometr. Tu mam na myśli trening co najmniej solidnego amatora, takiego co robi 5 km poniżej 19 minut, a dychę ponizej 40.
Ulubione zawody? jest kilka: Skorpion, rajdy 360`, kiedyś Zimowy Marsz Pieszy. No i oczywiście RDS, jeszcze żadnego nie opuścilem ;)
Hiu
Hiu,
Ja na przykład prowadzę dzienniczek treningowy i teoretycznie powinienem analizować jego zapisy itp ale tego nie robię. Nie chce mi się zwyczajnie a po drugie trening planuję w systemie tygodniowym więc pamiętam co robiłem przed kilkoma dniami a czego nie. Piszę w dzienniczku bo jak nic nie wpiszę to mam wyrzuty sumienia, to mnie dodatkowo mobilizuje do treningów. Ponadto to rodzaj pamiętniczka kontrolującego zużycie butów.
Pulsometr to kolejne coś co trzeba założyć i dźwigać dlatego go unikam. Do wyznaczenia tempa jakim mam biegać np. na stadionie wolę stoper i tabele Danielsa. W terenie biegam na czuja.
Do kompresyjnych skarpetek jestem coraz mniej nieufnie nastawiony. Wczoraj spotkałem Piotrka Łobodzińskiego (drugi w Maratonie Gór Stołowych 2011, przegrał tylko ze Świercem) który chwalił te skarpetki. Mówił, że w jego odczuciu przyśpieszają regenerację. Hmm.., przy najbliższej okazji, gdy będę miał jakieś wolne grosze chyba w nie zainwestuję. Nawet jeśli to tylko efekt Placebo, to ważne, że działa.
Prześlij komentarz