niedziela, 11 marca 2012

Niespodziewana życiówka (nieoficjalna)


Nazwa: Grand Prix Warszawy 2012 – bieg 2
Miejsce: Warszawa, Las Kabacki
Data: 10 marca 2012, sobota, godzina 11:00
Dystans: 10 km (bez kilkudziesięciu metrów)
Trasa: Jedna pętla po leśnej drodze, kilka niewielkich podbiegów i zbiegów.
Warunki: Idealne: chłodno i sucho. Bieg był w lesie a więc trasa osłonięta od wiatru. Temperatura plus kilka stopni. Pochmurno.
Uczestnicy: 451 osób. Wygrał Piotr Bętkowski z wynikiem 00:32:57. Pierwsza wśród kobiet była Renata Kalińska (00:37:50)

Wrażenia

Dziwny to był bieg. Jakoś tak się na nic nie nastawiałem specjalnie, jechałem na start bez przekonania. Poprzedniego dnia wyszedłem na trening, ale po przebiegnięciu 10 metrów wróciłem do domu. Bolała mnie łydka. Boli mnie tak od dobrych kilku dni, chyba ją przeciążyłem. Tak więc piątek miałem bez treningu (nie licząc porannej gimnastyki siłowej) i dzięki temu odpocząłem. W sobotę namyśliłem się na start dopiero rano. Wahałem się, bo myślałem o tej łydce, czy czegoś nie pogorszę. Z drugiej strony chciałem się sprawdzić, przetestować przed półmaratonem warszawskim, który już za 2 tygodnie. Będę tam pacemakerem na czas 1:30. Nie biegam ostatnio tempówek wcale; start w Kabatach był dobrą okazją, by pobiec coś dłuższego i szybkim tempem.

Bieg był z okazji Dnia Kobiet, więc Panie wystartowały pierwsze, kilka minut wcześniej. Potem my. Na starcie kilka znajomych osób, między innymi Krzysiek Dołęgowski i Piotrek Kłosowicz. Ustawiam się gdzieś koło 4 linii. Tak myślę by trzymać się pleców Piotrka i bez pytania zrobić sobie z niego swojego pacemakera. Pogoda idealna: chłodno i sucho. Las osłania od wiatru. Po sygnale startu staram się nie zderzyć z nikim w tym tłumie. Już pod koniec pierwszego kilometra, zanim dobiegniemy do pierwszego zakrętu wyprzedzam chłopaków. Wydaje mi się, że chyba za szybko biegnę, ale „noga jakoś podaje”, więc co będę zwalniał. Gdzieś koło drugiego, trzeciego kilometra sytuacja się normuje. Roszady są z rzadka i niewielkie. Mijają kolejne kilometry. Trzymam chyba mocne tempo, ale na zegarek nie patrzę. Po prostu staram się biec w miarę mocno. Zastanawiam się też, kiedy mnie dojdą koledzy. Gdzieś około 5 kilometra dogania mnie Krzysiek. „Biegniesz po życiówkę. Będzie 36:30 jak utrzymasz tempo” – mówi. Mobilizuje mnie to trochę, postanawiam trzymać się pleców kolegi i trzymać mocne tempo. Niestety udaje mi się biec bezpośrednio za nim ze 2 kilometry. Potem stopniowo aczkolwiek nieznacznie Krzysiek mi odchodzi. Ciągle jednak Go widzę, z 50 – 100 metrów przed sobą. To daje nadzieję, że pomimo wszystko jest dobrze. Doganiam jakiegoś chłopaka w czerwonej koszulce (Andrzej Radzikowski). „Już nie daleko” – zagaduje. Ja jestem w stanie tylko jęknąć z wysiłkiem. Coś tam dalej zagaduje, że go noga boli i musiał zwolnić, ale ja nie mam siły na pogawędki. Byle dotrwać do mety. Jesteśmy gdzieś na 8 kilometrze. Patrzę po raz pierwszy na zegarek. Dobry czas! Jeszcze jeden zakręt, potem drugi, ostatnie skrzyżowanie i prosta. Kolega w czerwonej koszulce jednak się zmobilizował: przyśpieszył i mnie wyprzedził. A może to ja zwolniłem? Nie wiem. W końcu widać metę. Patrzę znowu na zegarek, kilkaset metrów a na zegarku dopiero 35 minut z groszami. Dopiero? Gdy dobiegam do tłumu kibiców zebranych kilkadziesiąt metrów przed metą na zegarku ciągle widać 35 minut. Krzysiek właśnie dobiegł. Nieznacznie przyśpieszam usiłując wykrzesać resztki sił. Nikogo nie wyprzedzam, ale i mnie nikt nie goni. Wpadam zziajany na metę i od razu wyłączam stoper. Czas 36:09, jak na mnie świetny. Miejsce 17 na 451. W kategorii wiekowej V – 4 na 61. Zupełnie się takiego wyniku nie spodziewałem. Poprawiłem życiówkę o ponad minutę. Stary wynik 37:22 miał już półtorej roku. Szkoda, że to trasa bez atestu, więc i życiówka nieoficjalna. Z drugiej strony jestem jakiś trochę jakby przybity, trochę w melancholijnym nastroju. Z radości wcale nie skaczę. Może dlatego, że nadal trzeba będzie biegać? Tak sobie czasem mówię, że jak się zatrzymam w rozwoju to dam sobie spokój z tym żyłowaniem i przestanę jeździć na zawody bo męczy mnie to już powoli. Będę sobie uprawiał jogging, tak tylko dla zdrowia. A tu poprawiłem niespodziewanie życiówkę, trzeba więc pobiegać jeszcze trochę ;)

Jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia. Startuję w biegach ultradystansowych ostatnio co miesiąc. Robię jeszcze różne ćwiczenia, o których tu pisał nie będę, a które podobnie jak ultra zabijają szybkość. Szybkich biegów zimą prawie w ogóle nie ćwiczyłem. Tempówki biegałem od wielkiego święta. Ze stadionem jestem na bakier. Powinienem być coraz wolniejszy, jakim więc cudem jestem szybszy? Nie wiem.

P.S. Dzięki Krzychu za wsparcie i gratuluję życiówki (Krzysiek Dołęgowski nabiegał 35:53)


8 komentarzy:

Krasus pisze...

Czasem tak jest, że czuje się człowiek co najwyżej średnio, a tu okazuje się, że wypala megadobry wynik. Ja miałem podobnie na Biegnij Warszawo jesienią. Tydzień po moim pierwszym maratonie, w poniedz. ledwie chodziłem, a w niedzielę zabrakło mi tylko 8 sek do życiówki, mimo że po 2km miałem kompletnie dość. I właśnie dlatego bieganie jest takie fajne!:)

A jak Ty wczoraj biegałeś po Kabackim (ja zrobiłem po nim dziś OWB1 30km, niestety, wczorajsze deszcze sprawiły, że błocka było sporo:/) to ja kupowałem plecak na Rajd Dolnego Sanu. No teraz to już będzie full wypas, bukłaczek, lekki mały plecak i w ogóle. Koniec męczenia się z 25-litrowym plecorem!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Masz rację, ja też mam często tak, że jak się na nic nie nastawię to wyjdzie fajnie a jak napompuje oczekiwania to wyjdzie kaszanka. Dlatego też nie lubię dużo mówić przed startem jakiego czasu oczekuję, którego miejsca się spodziewam itp. Pożyjemy - zobaczymy.

Wczoraj to się cieszyłem, że bieganie miałem rano bo jak akurat kończyłem swoje 21 km (strzeliłem jeszcze po zawodach dyszkę extra :) ) to zaczynało mocniej kropić.

Jaki plecak kupiłeś dokładnie? Ile waży?

Krasus pisze...

http://www.decathlon.com.pl/PL/trail-10-litrow-team-173261613/ Wg nich 320 gramów + bukłak. Wg mojej wagi kuchennej 329g + bukłak 141g. Razem 470g.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Fajny plecak, na początek powinien być dobry. Kolega kiedyś opisywał na blogu plecak biegowy Quechua, chyba model Diosaz 10 czy 15 czy coś takiego. Chwalił sobie. Potem może ten plecak zamienisz na nerkę;)

Ja mam obecnie dwa plecaki, też z Decathlonu. Najpierw kupiłem ten (tylko w innym kolorze):

http://www.decathlon.com.pl/PL/buk-ak-rockrider-gun-metal-172058757/

...potem ten:

http://www.decathlon.com.pl/PL/torba-na-wod-du-a-134689121/#

Wydawało mi się, że będę bardziej lubił ten drugi bo fajniejszy, kieszenie na piersi itp. Ale tak nie jest. Kieszenie na piersi farbują na czarno. Wolę ostatecznie ten pierwszy plecak, Rockrider. Wydaje mi się lżejszy a to dziwne bo wg opisu to plecak Kalenji jest lżejszy. Poza tym lubię Rockridera za to, że ani jeden z elementów w tym plecaku nie jest zbędny. Ma tyle kieszeni ile potrzebuję, tyle pasków ile potrzebuję. Nie za mało nie za dużo. Mógłby być szyty z cieńszych materiałów, byłby lżejszy. Wadę ma taką, że podczas noszenia na krótki rękawek, gdy nie mam kołnierza po dłuższym czasie potrafi otrzeć szyję. Stąd chętniej go używam zimą niż latem.

Krasus pisze...

Ten Rockrider wygląda naprawdę fajnie. Diosaz to chyba poprzednik tego mojego. Mój różni się tym, że ma dodatkowe uchwyty na bidony na zewnątrz (a jestem opojem, więc to ważne;)), jest bardziej odblaskowy, lżejszy (320 vs 550 g), ma nieco inne paski i nieco większe kieszenie na biodrowym. Np. w moim w tych kieszeniach mieści się mój portfel, a w Diosazie nie;) Spędziłem przy nich pół godz. i mam nadzieję, że podjąłem dobrą decyzję.. Na RDS test!:D

Krasus pisze...

A ten z kieszeniami na przedzie też oglądałem, ale miałem wrażenie, że na piersiowa/przednia część krępuje moje ruchy, nie czułem się z nim dobrze.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Mi się ten mój Rockrider nie podoba z wyglądu ale na chłodne warunki i na setkę jest dosyć praktyczny. Poza tym był tani jak barszcz (teraz też jest: 64 zł).

Krasus, ja nie wiem czy Ty będziesz używał tych dodatkowych uchwytów na bidon bo 1,5 litra masz w bukłaku a bieganie z czymś więcej, niż 1,5 litra napoju moim zdaniem przestaje być opłacalne bo za bardzo cię to wtedy obciąża. Zobaczysz, przetestujesz. Waga koło 300 g jest dobra. Portfel bierzesz na rajd? Po co? To waży, weź torebkę strunową, włóż do niej dowód osobisty i ewentualnie 10 lub 20 zł (papierkowe!) na nieprzewidziane zakupy w sklepie ewentualnie zwózkę do bazy. Nie dźwigaj portfela.

W tym plecaczku Kalenji to uczucie opinania rzeczywiście jest, pamiętam, że mierzyłem kiedyś plecak Salomona z podobnymi kieszeniami. Dziwnie się czułem jak mi tak piersi opinało jak przyciasny stanik :) W tym plecaku Kalenji czuję się już nieźle.

Krasus pisze...

Portfela na rajd nie zamierzam zabierać, to było tylko stwierdzenie, zobrazowanie rozmiaru, bo oglądając plecaki z sklepie miałem go pod ręką:) Nie zabieram ze sobą na rajd nic więcej niż papierowe 20 zł, dokumenty od auta, prawko, dowód, komórka i kluczyki - kiedyś gdzieś kupiłem taki fajny mocny zamykany worek, który świetnie się do tego nadaje:)

Co do litrażu napoju to ja b. dużo piję - taki organizm, pocę się jak cholera i muszę to uzupełniać, od dziecka tak mam, łącznie z nieudanymi próbami leczenia tej dolegliwości - więc to miejsce na dodatkową butelkę mi się przyda. Wiem, że 1l wody to 1kg więcej na plecach, ale 2l na 50-tkę to dla mnie zdecydowanie za mało, bo póki co to nie zszedłem poniżej 10h z czasem. Pewnie kolejne PMNO będę eksperymentował z ilością wody, nabierał doświadczenia w nawigacji, obniżał czasy i gdzieśtam odnajdę swój złoty środek. Na razie go szukam:)