niedziela, 13 maja 2012

Nieudana rejza na Litwę


[9th European Rogaining Championships - Lithuania 2012]

W ostatni weekend (4-6 maja 2012) wybrałem się z Pawłem Kotlarzem na 9 Mistrzostwa Europy w Rogainingu. Poszło słabo, głównie z mojej winy. O tym jak było można poczytać w poniższej, „słownikowej” relacji.

B – jak bandaże

Często nie biorę na zawody ani środków opatrunkowych, ani apteczki, jeśli nie jest wymagana. Najczęściej i na szczęście się nie przydaje. Tym razem coś mnie tknęło, wziąłem i się przydała. Niedługo po starcie lecieliśmy z Pawłem po 3 czy 4 lampion. Paweł trochę z tyłu, obejrzałem się za siebie czy jest tuż za mną, patrzę a ten trzyma palec w ustach. Ręka cała we krwi, usta dookoła też. Rozharatał palec na jakimś drzewie. Wyciągnąłem zaraz opatrunek i bandaż. Myślałem, że może będziemy wracać do bazy by to jakoś porządnie opatrzono, ale Paweł tylko zawinął palec, umył rękę oraz usta i polecieliśmy dalej.

F – jak forma

Myślałem, że w moim przypadku będzie z tym bardzo źle, bo z powodu kontuzji w kwietniu biegałem bardzo mało. Szczęśliwie baza, którą zrobiłem kilka miesięcy wcześniej wystarczyła. Na tle partnera pod względem formy nie wypadłem źle, choć z pewnością nie byłem dobrze przygotowany.

H – jak Holandia

Towarzystwo na zawodach nie było aż tak wielonarodowe jak być powinno na zawodach mających rangę Mistrzostw Europy. Dominowały zespoły z Europy środkowo-wschodniej: Litwini, Estończycy, Polacy (17 drużyn), Łotysze, Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini, Czesi i Finowie. Z krajów zaliczanych do tak zwanej Europy Zachodniej przyjechali tylko Szwedzi i reprezentanci Holandii. Ci ostatni wyglądali jak Hindusi lub Pakistańczycy i obaj mieli na imię… Mohammad. Fajnie, że przyjechali, ale gdzie reszta mieszkańców Europy Zachodniej? Gdzie Hiszpanie? Gdzie Niemcy? Gdzie Włosi i Francuzi? Gdzie Brytyjczycy i Irlandczycy? Szkoda, że ich zabrakło. Z tego powodu zawody na Litwie były w moim odczuciu Mistrzostwami Europy tylko z nazwy.

K - jak kontuzja

Niestety po dosyć mocnych startach i intensywnych treningach z początku wiosny załapałem kontuzję. Bolała mnie łydka i lewe kolano. Próbowałem biegać, ale bolało, coś w kolanie strzelało, więc odpuszczałem na kilka dni, tydzień. Potem znowu ostrożnie biegałem i znowu czułem ból, więc znowu przerwa. Kolejne 1,5 tygodnia. Przez to w kwietniu przebiegłem tylko 92 kilometry. Zastanawiałem się czy nie odwołać startu, ale stwierdziłem, że może jakoś dam radę. Na zawodach zaskoczenie: kolano i łydka działały bez zarzutu, zaczęła mnie natomiast pobolewać pachwina, po drugiej stronie. Zawsze coś musi być. „Jak nie urok to sraczka”.

L – jak lampiony

Na terenie zawodów były 73 lampiony. Miały zróżnicowaną wartość, od 2 do 9 punktów. O tym jak wartościowy jest punkt informowała pierwsza cyfra z numeru punktu. Gdy przykładowo biegłem na PK 45 – wiedziałem, że dostanę za niego 4 punkty. Kolejność podbijania punktów i ich liczba była oczywiście dowolna. Lampiony – jeśli dobrze pamiętam - nie miały odblasków. Raczej nie były poukrywane w zagłębieniach, choć zdarzały się takie przypadki. Punkt podbijało się przez przyłożenie karty SI do czytnika. Karta przymocowana była na stałe do nadgarstka. Czas podbicia lampionu pomiędzy pierwszym a drugim członkiem zespołu nie mógł być dłuższy niż 60 sekund.

M – jak mapa

Mapa była duża, kolorowa i miała nietypową skalę: 1:35.000. Myślałem, że będę miał z tym problemy, ale nie było żadnych. Sieć drożna była w miarę aktualna. Trochę dziwne były te znaczki na mapie opisujące usytuowanie punktu piktogramami. Pierwszy raz się z tym spotkałem. Na szczęście miałem dobrego „tłumacza” Pawła i radziliśmy sobie bez problemu.

N – jak nawigacja

Kolejne zaskoczenie. Koledzy mi opowiadali, jak to strasznie było w zeszłym roku na Łotwie: że straszna nawigacja i straszny teren. Jadąc na Litwę nastawiłem się, że pod tym względem będzie ciężko. Ani ja ani mój imiennik nie jesteśmy wysokiej klasy nawigatorami i obawialiśmy się, że na nawigacji możemy sporo stracić. Jak się w praktyce okazało obawialiśmy się niepotrzebnie. Mapa była czytelna, współczesna, sieć drożna gęsta i aktualna. Spośród 40 czy 50 punktów, które podbiliśmy mieliśmy może drobne problemy z 2 czy 4. Zaliczyliśmy przy nich wpadki nawigacyjne na góra kilka minut. Nawigacja poszła nadspodziewanie dobrze.

O – jak odciski

Kilka rzeczy złożyło się na moje osłabienie i w konsekwencji zejście z trasy, ale ta była chyba najbardziej znacząca. Przez kilkanaście godzin ścigania non-stop w mokrych butach, wchodzenia i wychodzenia z bagna, w gorącym dniu dorobiłem się pięknych odcisków. Rozłożyły się równomiernie w najgorszych miejscach: dwa na śródstopiu i dwa na pięcie. Po jakimś czasie bolał każdy krok. Nie wiem, dlaczego tak sobie załatwiłem te stopy, czy buty były nieodpowiednie czy może skarpety. Stawiałbym raczej na buty (Asics Gel Trail Attack), są dosyć grube i mało przewiewne. Dobrze sprawdziły się np. na Skorpionie zimą, ale na mokre i gorące warunki mogły być zwyczajnie za ciepłe.

P – jak przyroda

Była piękna. Lasy w pagórkowatym terenie, najczęściej dosyć dobrze przebieżne. Wśród lasów dużo mniejszych i większych jezior. Gdy dochodziłem do lampionu stojącego na brzegu jednego z nich pod stopami uginał mi się „kożuch” roślinności. Ale dziwne uczucie. Dużych zwierząt typu łosie czy dziki nie widziałem. W którym momencie dogoniłem inny zespół, który wypatrywał coś w krzakach. „Snake” – powiedział jeden z zawodników pokazując na coś długiego, z zygzakowatym wzorem na grzbiecie, znikającego wśród gęstej roślinności. Komary cięły umiarkowanie, najintensywniej wieczorem. Najgorsze spotkania z litewską przyrodą przeżyłem po powrocie do bazy. Znalazłem na sobie dwa kleszcze. Jeden niestety zdążył się już wbić. Paskudztwo.

R – jak rogaining

To jedna z odmian długodystansowych imprez na orientację. Trwa 6, 12 lub 24 godziny. Nie ma określonego dystansu. Zawodnicy startujący w zespołach, co najmniej 2-osobowych dostają mapę, na której jest rozmieszczonych bardzo dużo punktów kontrolnych. Na tyle dużo, że teoretycznie nie da się wszystkich zebrać. Muszą więc wybierać, po które punkty idą a po które nie. By sprawa była bardziej skomplikowana różne punkty mają różną wartość. Jeden z moich kolegów porównał zbieranie punktów podczas zabawy w rogaining do zbierania grzybów: wygrywa ten zespół, który zbierze jak najwięcej i jak najładniejszych. Słuszne porównanie.

S – jak sleepmonster

Sleepmonsterem określa się okrutną senność, która ogarnia uczestników rajdów przygodowych podczas jednej z kolejnych nocy długiego wyścigu. Ludzie wtedy śpią na chodząco, zasypiają na rowerze, mają jakieś zwidy. Mnie taka okrutna senność dopadła już podczas pierwszej nocy wyścigu. Poprzednią noc spędziłem w autobusie jadącym z Warszawy do Wilna. Był on w połowie pusty i wydaje mi się, że wyspałem się w nim wystarczająco. Jak się okazało nie. Około 2 czy 3 w nocy, gdy idąc robiliśmy długie przeloty dopadła mnie okrutna senność. Zataczałem się na drodze i nie kontaktowałem, co się wokół mnie dzieje. Paweł przejął nawigację i teraz to ja, nękany dodatkowo przez odciski wlokłem się za nim. Od bardzo dawna nie miałem takich problemów, bo zawsze nocą biegałem i to mnie rozbudzało. Tym razem jednak szliśmy i myślę, że to mnie tak strasznie uśpiło. Nie poprzednia noc w autobusie. Można zapytać, dlaczego w takim razie nie zaczęliśmy biegać by się rozbudzić? Nie biegaliśmy, bo z jednej strony Paweł nie miał na to mocy a z drugiej mi przeszkadzały odciski i boląca pachwina. Sytuacja była dla mnie bliska krytycznej. Teraz wystarczyła tylko iskra, bym postanowił zejść z trasy.

T – jak teren

Zawody rozgrywane były na terenie wschodniej Litwy, w rejonie miasta Malaty. Bazą był dom wczasowy „Tolieja”. Otaczały go rozległe lasy i pojezierze z jeziorem Stirniai.

U – jak ulewa

Ulewa to słowo zdecydowanie na wyrost, ale pasowało mi tu do słownika. W rzeczywistości był to średniej intensywności przelotny deszcz, który padał może 10 minut. Wystarczyło, by mnie ubranego na lekko przemoczyć. Było około 3 w nocy i dosyć chłodno. Ubrany byłem biegowo, więc po przemoczeniu, w temperaturze kilku stopni zaczęło mną trząść. Biegać by się rozgrzać nie mogłem. Byłem w kropce. To była ta „iskra”, która zadecydowała o zejściu. Jeszcze przez jakiś czas wlokłem się za Pawłem, ale jak zobaczyłem, że on chce iść kawał drogi od bazy, w południowo-zachodni kraniec mapy to się przestraszyłem, że nie dam rady stamtąd wrócić. Poprosiłem partnera o wcześniejsze zejście do bazy. Nie był zadowolony, ale cóż miał biedny robić, przecież mnie nie poniesie. Około 4 rano zdecydowaliśmy o odwrocie, wracaliśmy prosto do bazy nie podbijając nawet punktów, które stały po drodze. Byliśmy na miejscu o 6. Powrót ślimaczym tempem zajął nam jakieś 1,5 – 2 godziny.

W – jak woda

To była wpadka organizatorów. Było dosyć gorąco i obiecali, że na kilku punktach zaznaczonych na mapie będzie można uzupełnić wodę. Przybiegliśmy z Pawłem na pierwszy punkt: nie ma. Może będzie w drugim? Biegniemy do drugiego: puste baniaki. Woda kończyła nam się w bukłakach a nadal był jeszcze ciepły dzień. Pierwszy złamał się Paweł. Gdy przebiegaliśmy obok jednego z jezior skoczył na pomost i zagarnął bukłak „jezioranki”. Ponoć smakowo nie była zła. Potem, gdy okazało się, że i na trzecim wodopoju nie ma wody złamałem się i ja. Też zagarnąłem wodę z leśnego jeziora. Moja była brunatna jak herbata. Na szczęście niewiele jej upiłem, bo przebiegając przez jakąś wioskę zaczerpnęliśmy wodę ze studni. Oczywiście za zgodą miejscowego gospodarza.

Z – jak zakończenie

Na 198 zgłoszonych zespołów 13 zebrało wszystkie punkty. Wśród nich był jeden polski zespół: Sabina Giełzak i Marcin Krasuski. Zebrali oni wszystkie punkty i zajęli 2 miejsce w mixach. Najszybsi okazali się Estończycy: pokonali trasę w 17 godzin i 8 minut. Dla zespołów, które zebrały wszystko był to raczej scorelauf niż rogaining. Mojemu zespołowi udało się zebrać większość punktów, ale nie wszystkie. Kończąc 8 godzin przed limitem (6 godzin przed limitem byliśmy w bazie, ale przez ostatnie 2h powrotu nie zbieraliśmy punktów) mieliśmy 294 punkty na 392 możliwe. W kategorii MO (Men Open) byliśmy 28 drużyną na 35 sklasyfikowanych. W generalce zajęliśmy 222 i 223 miejsce na 455 sklasyfikowanych zawodników. Prawie dokładnie w połowie.


Link do większej mapy
Link do strony organizatora
Link do galerii
Link do mojej relacji z Mistrzostw Czech i polski w Rogainingu 2010

9 komentarzy:

Tofalaria pisze...

Bardzo podoba mi się taka forma relacji. Szkoda, że zeszliście wcześniej, ale cóż, czasem tak bywa. Gdybym więcej biegała, to chętnie wybrałabym się kiedyś na taką imprezę.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Ula, nawet chodząc możesz wybrać się na taką imprezę bo nie ma dystansu, który trzeba pokonać. Jakiś ponoć krótszy rogaining będzie w lipcu w Polsce. Chyba 12h.

Tofalaria pisze...

Od chodzenia nogi bolą. To już wolę biegać. Też bolą, ale krócej i nudno nie jest. :)

Krasus pisze...

Rogainingu jeszcze nie próbowałem, w sumie czemu by nie..:D Podoba mi się, że trzeba strategicznie podchodzić i wybierać określone punkty do zaliczenia. Jak zdrowie pozwoli to chętnie kiedyś się w to pobawię!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Ula,

ja myślę tak samo.

Krasus,

Pobaw się kiedyś, fajna rzecz, dużo punktów, trochę strategii, zawsze jest się do kogo odezwać i nie ma niebezpieczeństwa że nie skończysz: najwyżej będziesz miał mało punktów.

To był już mój drugi rogaining i drugi niezbyt udany. Za pierwszym razem Maciej załatwił stopy, teraz ja. Może do trzech razy sztuka:)

borman pisze...

Odciski i odparzenia. Dla mnie to już historia. Znalazłem złoty środek: skarpety Columbia New Pagora lub kompresyjne CEP i buty I8 Flyroc 310. Mogę napierdzielać godzinami w błocie, wodzie i gdzie tam jeszcze, a odcisków ani śladu :) . A, i jeszcze jedno, zasada nr 1, fundamentalna, każdy kamyczek musi być wytrzepany z buta :) , bo inaczej będzie rzeź. Na Rudawskiej, 3,4 km tuż przed metą, nie chciało mi się po raz kolejny ściągać buta żeby pozbyć się uciążliwego kamyczka, prze co wbił mi się głęboko pod skórę na śródstopiu. Operacja wydłubywania była dość bolesna.

Kasia pisze...

Hej Paweł! Czy to Ty na liście startowej Chudego Wawrzyńca? Jak tak to super!! W końcu będę mogła Ci osobiście pogratulować tych wszystkich pięknych występów! Pozdrawiam i napisz do mnie, Kasia!!!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Hej Kasia,
No już dużo czasu mineło od naszej Wielkopolskiej Szybkiej Setki. Widzę, że jeszcze czasem startujesz w górach choć tym razem nie na orientację. Do zobaczenia na Chudzielcu. p.s. Nie napiszę do Ciebie bo chyba nie mam maila, z tego co pamiętam korespondowaliśmy przez NK a ja już tam od dawna nie mam konta..

Kasia pisze...

Cześć Pawle! No właśnie zniknąłeś z NK i nie mam jak do Ciebie napisać! Napisz please do mnie na przewodnikbeskidzki@gmail.com. Mam pytanko! Pozdrawiam!!