W ostatni weekend (4-6 maja 2012)
wybrałem się z Pawłem Kotlarzem na 9 Mistrzostwa Europy w Rogainingu. Poszło
słabo, głównie z mojej winy. O tym jak było można poczytać w poniższej,
„słownikowej” relacji.
B – jak bandaże
Często nie biorę na zawody ani środków
opatrunkowych, ani apteczki, jeśli nie jest wymagana. Najczęściej i na
szczęście się nie przydaje. Tym razem coś mnie tknęło, wziąłem i się przydała.
Niedługo po starcie lecieliśmy z Pawłem po 3 czy 4 lampion. Paweł trochę z
tyłu, obejrzałem się za siebie czy jest tuż za mną, patrzę a ten trzyma palec w
ustach. Ręka cała we krwi, usta dookoła też. Rozharatał palec na jakimś
drzewie. Wyciągnąłem zaraz opatrunek i bandaż. Myślałem, że może będziemy
wracać do bazy by to jakoś porządnie opatrzono, ale Paweł tylko zawinął palec,
umył rękę oraz usta i polecieliśmy dalej.
F – jak forma
Myślałem, że w moim przypadku
będzie z tym bardzo źle, bo z powodu kontuzji w kwietniu biegałem bardzo mało.
Szczęśliwie baza, którą zrobiłem kilka miesięcy wcześniej wystarczyła. Na tle
partnera pod względem formy nie wypadłem źle, choć z pewnością nie byłem dobrze
przygotowany.
H – jak Holandia
Towarzystwo na zawodach nie było
aż tak wielonarodowe jak być powinno na zawodach mających rangę Mistrzostw
Europy. Dominowały zespoły z Europy środkowo-wschodniej: Litwini, Estończycy,
Polacy (17 drużyn), Łotysze, Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini, Czesi i Finowie. Z
krajów zaliczanych do tak zwanej Europy Zachodniej przyjechali tylko Szwedzi i
reprezentanci Holandii. Ci ostatni wyglądali jak Hindusi lub Pakistańczycy i
obaj mieli na imię… Mohammad. Fajnie, że przyjechali, ale gdzie reszta
mieszkańców Europy Zachodniej? Gdzie Hiszpanie? Gdzie Niemcy? Gdzie Włosi i
Francuzi? Gdzie Brytyjczycy i Irlandczycy? Szkoda, że ich zabrakło. Z tego
powodu zawody na Litwie były w moim odczuciu Mistrzostwami Europy tylko z
nazwy.
K - jak kontuzja
Niestety po dosyć mocnych
startach i intensywnych treningach z początku wiosny załapałem kontuzję. Bolała
mnie łydka i lewe kolano. Próbowałem biegać, ale bolało, coś w kolanie
strzelało, więc odpuszczałem na kilka dni, tydzień. Potem znowu ostrożnie biegałem
i znowu czułem ból, więc znowu przerwa. Kolejne 1,5 tygodnia. Przez to w
kwietniu przebiegłem tylko 92 kilometry. Zastanawiałem się czy nie odwołać
startu, ale stwierdziłem, że może jakoś dam radę. Na zawodach zaskoczenie: kolano
i łydka działały bez zarzutu, zaczęła mnie natomiast pobolewać pachwina, po
drugiej stronie. Zawsze coś musi być. „Jak nie urok to sraczka”.
L – jak lampiony
Na terenie zawodów były 73
lampiony. Miały zróżnicowaną wartość, od 2 do 9 punktów. O tym jak wartościowy
jest punkt informowała pierwsza cyfra z numeru punktu. Gdy przykładowo biegłem
na PK 45 – wiedziałem, że dostanę za niego 4 punkty. Kolejność podbijania
punktów i ich liczba była oczywiście dowolna. Lampiony – jeśli dobrze pamiętam
- nie miały odblasków. Raczej nie były poukrywane w zagłębieniach, choć
zdarzały się takie przypadki. Punkt podbijało się przez przyłożenie karty SI do
czytnika. Karta przymocowana była na stałe do nadgarstka. Czas podbicia
lampionu pomiędzy pierwszym a drugim członkiem zespołu nie mógł być dłuższy niż
60 sekund.
M – jak mapa
Mapa była duża, kolorowa i miała
nietypową skalę: 1:35.000. Myślałem, że będę miał z tym problemy, ale nie było
żadnych. Sieć drożna była w miarę aktualna. Trochę dziwne były te znaczki na
mapie opisujące usytuowanie punktu piktogramami. Pierwszy raz się z tym
spotkałem. Na szczęście miałem dobrego „tłumacza” Pawła i radziliśmy sobie bez
problemu.
N – jak nawigacja
Kolejne zaskoczenie. Koledzy mi
opowiadali, jak to strasznie było w zeszłym roku na Łotwie: że straszna
nawigacja i straszny teren. Jadąc na Litwę nastawiłem się, że pod tym względem
będzie ciężko. Ani ja ani mój imiennik nie jesteśmy wysokiej klasy nawigatorami
i obawialiśmy się, że na nawigacji możemy sporo stracić. Jak się w praktyce
okazało obawialiśmy się niepotrzebnie. Mapa była czytelna, współczesna, sieć
drożna gęsta i aktualna. Spośród 40 czy 50 punktów, które podbiliśmy mieliśmy
może drobne problemy z 2 czy 4. Zaliczyliśmy przy nich wpadki nawigacyjne na
góra kilka minut. Nawigacja poszła nadspodziewanie dobrze.
O – jak odciski
Kilka rzeczy złożyło się na moje
osłabienie i w konsekwencji zejście z trasy, ale ta była chyba najbardziej
znacząca. Przez kilkanaście godzin ścigania non-stop w mokrych butach,
wchodzenia i wychodzenia z bagna, w gorącym dniu dorobiłem się pięknych
odcisków. Rozłożyły się równomiernie w najgorszych miejscach: dwa na śródstopiu
i dwa na pięcie. Po jakimś czasie bolał każdy krok. Nie wiem, dlaczego tak
sobie załatwiłem te stopy, czy buty były nieodpowiednie czy może skarpety.
Stawiałbym raczej na buty (Asics Gel Trail Attack), są dosyć grube i mało
przewiewne. Dobrze sprawdziły się np. na Skorpionie zimą, ale na mokre i gorące
warunki mogły być zwyczajnie za ciepłe.
P – jak przyroda
Była piękna. Lasy w pagórkowatym
terenie, najczęściej dosyć dobrze przebieżne. Wśród lasów dużo mniejszych i większych
jezior. Gdy dochodziłem do lampionu stojącego na brzegu jednego z nich pod
stopami uginał mi się „kożuch” roślinności. Ale dziwne uczucie. Dużych zwierząt
typu łosie czy dziki nie widziałem. W którym momencie dogoniłem inny zespół,
który wypatrywał coś w krzakach. „Snake” – powiedział jeden z zawodników
pokazując na coś długiego, z zygzakowatym wzorem na grzbiecie, znikającego
wśród gęstej roślinności. Komary cięły umiarkowanie, najintensywniej wieczorem.
Najgorsze spotkania z litewską przyrodą przeżyłem po powrocie do bazy.
Znalazłem na sobie dwa kleszcze. Jeden niestety zdążył się już wbić.
Paskudztwo.
R – jak rogaining
To jedna z odmian
długodystansowych imprez na orientację. Trwa 6, 12 lub 24 godziny. Nie ma
określonego dystansu. Zawodnicy startujący w zespołach, co najmniej 2-osobowych
dostają mapę, na której jest rozmieszczonych bardzo dużo punktów kontrolnych.
Na tyle dużo, że teoretycznie nie da się wszystkich zebrać. Muszą więc
wybierać, po które punkty idą a po które nie. By sprawa była bardziej
skomplikowana różne punkty mają różną wartość. Jeden z moich kolegów porównał
zbieranie punktów podczas zabawy w rogaining do zbierania grzybów: wygrywa ten
zespół, który zbierze jak najwięcej i jak najładniejszych. Słuszne porównanie.
S – jak sleepmonster
Sleepmonsterem określa się
okrutną senność, która ogarnia uczestników rajdów przygodowych podczas jednej z
kolejnych nocy długiego wyścigu. Ludzie wtedy śpią na chodząco, zasypiają na
rowerze, mają jakieś zwidy. Mnie taka okrutna senność dopadła już podczas
pierwszej nocy wyścigu. Poprzednią noc spędziłem w autobusie jadącym z Warszawy
do Wilna. Był on w połowie pusty i wydaje mi się, że wyspałem się w nim
wystarczająco. Jak się okazało nie. Około 2 czy 3 w nocy, gdy idąc robiliśmy
długie przeloty dopadła mnie okrutna senność. Zataczałem się na drodze i nie
kontaktowałem, co się wokół mnie dzieje. Paweł przejął nawigację i teraz to ja,
nękany dodatkowo przez odciski wlokłem się za nim. Od bardzo dawna nie miałem
takich problemów, bo zawsze nocą biegałem i to mnie rozbudzało. Tym razem
jednak szliśmy i myślę, że to mnie tak strasznie uśpiło. Nie poprzednia noc w
autobusie. Można zapytać, dlaczego w takim razie nie zaczęliśmy biegać by się
rozbudzić? Nie biegaliśmy, bo z jednej strony Paweł nie miał na to mocy a z
drugiej mi przeszkadzały odciski i boląca pachwina. Sytuacja była dla mnie
bliska krytycznej. Teraz wystarczyła tylko iskra, bym postanowił zejść z trasy.
T – jak teren
Zawody rozgrywane były na terenie
wschodniej Litwy, w rejonie miasta Malaty. Bazą był dom wczasowy „Tolieja”.
Otaczały go rozległe lasy i pojezierze z jeziorem Stirniai.
U – jak ulewa
Ulewa to słowo zdecydowanie na
wyrost, ale pasowało mi tu do słownika. W rzeczywistości był to średniej
intensywności przelotny deszcz, który padał może 10 minut. Wystarczyło, by mnie
ubranego na lekko przemoczyć. Było około 3 w nocy i dosyć chłodno. Ubrany byłem
biegowo, więc po przemoczeniu, w temperaturze kilku stopni zaczęło mną trząść.
Biegać by się rozgrzać nie mogłem. Byłem w kropce. To była ta „iskra”, która
zadecydowała o zejściu. Jeszcze przez jakiś czas wlokłem się za Pawłem, ale jak
zobaczyłem, że on chce iść kawał drogi od bazy, w południowo-zachodni kraniec
mapy to się przestraszyłem, że nie dam rady stamtąd wrócić. Poprosiłem partnera
o wcześniejsze zejście do bazy. Nie był zadowolony, ale cóż miał biedny robić,
przecież mnie nie poniesie. Około 4 rano zdecydowaliśmy o odwrocie, wracaliśmy
prosto do bazy nie podbijając nawet punktów, które stały po drodze. Byliśmy na
miejscu o 6. Powrót ślimaczym tempem zajął nam jakieś 1,5 – 2 godziny.
W – jak woda
To była wpadka organizatorów. Było
dosyć gorąco i obiecali, że na kilku punktach zaznaczonych na mapie będzie
można uzupełnić wodę. Przybiegliśmy z Pawłem na pierwszy punkt: nie ma. Może
będzie w drugim? Biegniemy do drugiego: puste baniaki. Woda kończyła nam się w
bukłakach a nadal był jeszcze ciepły dzień. Pierwszy złamał się Paweł. Gdy
przebiegaliśmy obok jednego z jezior skoczył na pomost i zagarnął bukłak „jezioranki”.
Ponoć smakowo nie była zła. Potem, gdy okazało się, że i na trzecim wodopoju
nie ma wody złamałem się i ja. Też zagarnąłem wodę z leśnego jeziora. Moja była
brunatna jak herbata. Na szczęście niewiele jej upiłem, bo przebiegając przez
jakąś wioskę zaczerpnęliśmy wodę ze studni. Oczywiście za zgodą miejscowego
gospodarza.
Z – jak zakończenie
Na 198 zgłoszonych zespołów 13
zebrało wszystkie punkty. Wśród nich był jeden polski zespół: Sabina Giełzak i
Marcin Krasuski. Zebrali oni wszystkie punkty i zajęli 2 miejsce w mixach. Najszybsi
okazali się Estończycy: pokonali trasę w 17 godzin i 8 minut. Dla zespołów,
które zebrały wszystko był to raczej scorelauf niż rogaining. Mojemu zespołowi
udało się zebrać większość punktów, ale nie wszystkie. Kończąc 8 godzin przed
limitem (6 godzin przed limitem byliśmy w bazie, ale przez ostatnie 2h powrotu
nie zbieraliśmy punktów) mieliśmy 294 punkty na 392 możliwe. W kategorii MO
(Men Open) byliśmy 28 drużyną na 35 sklasyfikowanych. W generalce zajęliśmy 222
i 223 miejsce na 455 sklasyfikowanych zawodników. Prawie dokładnie w połowie.
Link do większej mapy
Link do strony organizatora
Link do galerii
Link do mojej relacji z Mistrzostw Czech i polski w Rogainingu 2010
9 komentarzy:
Bardzo podoba mi się taka forma relacji. Szkoda, że zeszliście wcześniej, ale cóż, czasem tak bywa. Gdybym więcej biegała, to chętnie wybrałabym się kiedyś na taką imprezę.
Ula, nawet chodząc możesz wybrać się na taką imprezę bo nie ma dystansu, który trzeba pokonać. Jakiś ponoć krótszy rogaining będzie w lipcu w Polsce. Chyba 12h.
Od chodzenia nogi bolą. To już wolę biegać. Też bolą, ale krócej i nudno nie jest. :)
Rogainingu jeszcze nie próbowałem, w sumie czemu by nie..:D Podoba mi się, że trzeba strategicznie podchodzić i wybierać określone punkty do zaliczenia. Jak zdrowie pozwoli to chętnie kiedyś się w to pobawię!
Ula,
ja myślę tak samo.
Krasus,
Pobaw się kiedyś, fajna rzecz, dużo punktów, trochę strategii, zawsze jest się do kogo odezwać i nie ma niebezpieczeństwa że nie skończysz: najwyżej będziesz miał mało punktów.
To był już mój drugi rogaining i drugi niezbyt udany. Za pierwszym razem Maciej załatwił stopy, teraz ja. Może do trzech razy sztuka:)
Odciski i odparzenia. Dla mnie to już historia. Znalazłem złoty środek: skarpety Columbia New Pagora lub kompresyjne CEP i buty I8 Flyroc 310. Mogę napierdzielać godzinami w błocie, wodzie i gdzie tam jeszcze, a odcisków ani śladu :) . A, i jeszcze jedno, zasada nr 1, fundamentalna, każdy kamyczek musi być wytrzepany z buta :) , bo inaczej będzie rzeź. Na Rudawskiej, 3,4 km tuż przed metą, nie chciało mi się po raz kolejny ściągać buta żeby pozbyć się uciążliwego kamyczka, prze co wbił mi się głęboko pod skórę na śródstopiu. Operacja wydłubywania była dość bolesna.
Hej Paweł! Czy to Ty na liście startowej Chudego Wawrzyńca? Jak tak to super!! W końcu będę mogła Ci osobiście pogratulować tych wszystkich pięknych występów! Pozdrawiam i napisz do mnie, Kasia!!!
Hej Kasia,
No już dużo czasu mineło od naszej Wielkopolskiej Szybkiej Setki. Widzę, że jeszcze czasem startujesz w górach choć tym razem nie na orientację. Do zobaczenia na Chudzielcu. p.s. Nie napiszę do Ciebie bo chyba nie mam maila, z tego co pamiętam korespondowaliśmy przez NK a ja już tam od dawna nie mam konta..
Cześć Pawle! No właśnie zniknąłeś z NK i nie mam jak do Ciebie napisać! Napisz please do mnie na przewodnikbeskidzki@gmail.com. Mam pytanko! Pozdrawiam!!
Prześlij komentarz