wtorek, 6 maja 2014

Przygody Antka


29. Supermaraton Kalisia (26 października 2013, sobota)

Jarantów, godzina 5:50

Autor zdjęcia: Magda Gibon
„O, to już mamy podium” – powiedział Paweł. Był jednym z blisko stu biegaczy ultradystansowych szykujących się do startu. Rozmawiał właśnie z dwójką biegowych znajomych. „To ty wygrasz - ” powiedział patrząc na Piotrka „ - a ty będziesz drugi” wskazał z kolei na Antka. Chłopcy niedawno wysiedli z autobusów, które dowiozły ich z pobliskiego Blizanowa na miejsce startu. Stali przy skrzyżowaniu dróg, pod jednym z wiejskich sklepów. Było jeszcze ciemno, ale zbliżał się świt. Tym razem ranek trafił się dużo cieplejszy niż przed rokiem. Antkowi to pasowało, nie lubił chłodu a nie chciał też ubrać się zbyt grubo. Zależało mu bardzo na dobrym wyniku, bo chciał się zrehabilitować za zeszłoroczny start. Wtedy zaliczył kryzys, słabo zniósł to psychicznie i się poddał. Dziś był w lepszej formie fizycznej, pogoda też zapowiadała się dobra. Chciał powalczyć o ambitny wynik – 100 kilometrów po ulicy w czasie około 8 godzin. Marzyło mu się nawet złamanie ósemki. „Oby tylko psycha dała radę” – pomyślał i jeszcze raz schylił się do nogi sprawdzając wiązanie butów.

Jarantów, godzina 6:10

Wystartowali w asyście policji i strażaków o 6 rano. Antek zarzucił na uszy mp3 ze ścieżką dźwiękową z Kill Bill’a i zaczął biec. Na razie 5.00 – 5.10 na kilometr. Wolniej niż docelowo, ale i nie aż tak asekuracyjnie jak przy poprzednich startach. Piotrka, który mu proponował wspólny bieg puścił przodem. Nie zamierzał biec w duecie gdyż wiedział, że kolega jest mocniejszy a biec z mocniejszym dostosowując do niego swoje tempo to samobójstwo. Postanowił biec samodzielnie trzymając się planu i wskazań pulsometra. „Po to go kupiłem by mieć większą kontrolę nad tempem i nad stanem swojego organizmu. Nie zamierzam się tak zarżnąć jak przed rokiem”. Tak myślał jadąc już po raz czwarty na stukilometrowy bieg do Blizanowa. Teraz chłodno kalkulując obserwował wyświetlacz zegarka. Biegł spokojnie, podczas gdy nadchodzący dzień budził mieszkańców podkaliskich wsi.

Blizanów, około 25 kilometra, godzina 8:00

Autor zdjęcia: Magda Gibon
Jedna czwarta dystansu z głowy. Antek zaliczył już dobieg do Blizanowa i zrobił pierwszą z sześciu 15-kilometrowych pętli pomiędzy wsiami: Blizanów, Godziątków, Jarantów, Lipe, Brudzew i Janków. Czuł się dobrze. Słońce, które wraz z nadejściem dnia pojawiło się na niebie podniosło temperaturę na tyle, że postanowił zdjąć bluzę z długim rękawem i założyć krótką koszulkę. W punkcie pomiarowym w Blizanowie będącym też przepakiem miał schowane zapasowe buty. Przezornie je uszykował bo nie był pewien, jak zareagują jego stopy na bieg w minimalistycznych i dziurawych jak sito butach Columbia Ravenous Lite. Na razie wszystko szło według planu i bez komplikacji. Antek wyruszył na drugą pętlę. Był w świetnym humorze. Przyśpieszył do docelowego tempa: 4:30 - 4:45 na kilometr. Przed Jarantowem dogonił chłopaków, którzy od początku wrzucili mocne tempo. „Ja tak chcę biec około 5.00 na kilometr” – odpowiedział mu jeden z mijanych zawodników, z którym przez chwilę biegł razem. Spojrzał na zegarek, na którym jak byk widniało tempo w okolicach 4:40. Kompan biegł ewidentnie za szybko. Chwilę później dogonił drugą grupę. Biegli jego tempem, grubo poniżej 5 minut na kilometr. Takie tempo utrzymane do końca dale na mecie wynik poniżej ośmiu godzin. Silna konkurencja trochę Antka niepokoiła, ale przypuszczał, że chłopcy zwyczajnie przeszarżowali z tempem. „Ale zapierdzielacie chłopaki, tylu ósemkołamaczy” – zagadnął. Jeden z nich, znajomy Antka odpowiedział, że maraton w takim tempie na pewno da radę przebiec a co będzie dalej to się zobaczy. „Dziwne podejście” – pomyślał. „Gdybym ja zaczął biec 100 km w swoim tempie maratońskim, czyli 4:00 na kilometr to bym się od razu skazał na porażkę”. Na punkcie odżywiania w Jarantowie zatrzymał się po kubek herbaty, po kanapkę i pobiegł dalej.

Brudzew, około 65 kilometra, godzina 11:12

„Cholerne pętle” – burknął cicho do siebie. Bardzo nie lubił biegać jak koń w kieracie. Szczęście, że te pętle były w miarę duże, 15-kilometrowe. Krajobraz dokoła może nie był zbyt atrakcyjny, ale nie był też obrzydliwy. Ot, typowo polskie, rolnicze pejzaże. Przez pierwsze dwie, trzy pętle nawet budziły ciekawość i cieszyły. Na ostatnich okrążeniach, gdy mijało się to samo pole i ten sam domek już 5 czy 6 raz budziły obrzydzenie. „Byle doczłapać do mety”. Myśl ta zaprzątała głowę tym częściej, im bliżej się było końca wyścigu.

Od 60 kilometra Antek zwolnił. Czuł, że tempo 4:30 – 4:40 zaczęło go coraz bardziej męczyć. Potwierdzał to też pulsometr. Do mety zostało jeszcze 40 kilometrów, za daleko na „bieg w trupa”. Roztropnie zwolnił do 5:00-5:10 na kilometr. Musiał odpocząć. 

Rywalizacja na razie układała się w miarę pomyślnie i pozwalała optymistycznie patrzeć w przyszłość. Antek biegł czwarty. Prowadził oczywiście jego kolega Piotrek. Na pierwszych pętlach widział go kilka razy na mijance w Brudzewie. Teraz już go nie widywał, co znaczyło, że lider powiększył przewagę. Miał natomiast na oku jakiegoś nieznajomego chłopaka, który musiał być nie dalej niż kilometr przed nim. Czyniło to nadal otwartą sprawę walki o pudło.

Blizanów, około 85 kilometra, godzina 13:00

„Ten przed tobą wybiegł jakieś dwie i pół minuty temu” – powiedział chłopak z obsługi biegu. Widać, że także emocjonował się wyścigiem na końcówce. Została ostatnia pętla. Antek będąc chwilę wcześniej w Brudzewie na mijance znowu zobaczył poprzedzającego biegacza. Ciągle był w zasięgu, ciągle nie dalej niż kilometr przed nim. „Da się go dogonić, można to zrobić” – zaklinał sam siebie. W międzyczasie doszła go jeszcze jedna, przyjemna wiadomość. Ktoś z prowadzącej trójki się wykruszył. Czyli Antek nie biegł już czwarty: biegł trzeci. Trzeci, ale z szansą na jeszcze jedno oczko wyżej. Ostatnie dwie piętnastokilometrowe pętle odpoczywał. Biegł spokojniej, dublował innych, regularnie podjadał coś na punktach i odpoczywał. Kumulował siły na decydujące starcie. 

Jarantów, około 90 kilometra, godzina 13:19

„Mam cię!” – pomyślał Antek mijając trzeciego tuż przed Jarantowem. Po wyjściu w Blizanowie na ostatnią pętlę zapił resztki „Kubusia”, w odtwarzaczu mp3 włączył specjalną, energetyczną składankę uszykowaną na końcową rozgrywkę i ponownie zaczął biec żwawym tempem 4:30 na kilometr. Rozpoczął się pościg. Po kilku kilometrach Antek ujrzał „ofiarę”, wyprzedził ją, ale na laurach spocząć nie zamierzał. Do mety ciągle pozostawało 10 kilometrów. „To może być jakiś przyczajony tygrys – ukryty smok” – pomyślał z obawą i wspomniał kaliski supermaraton sprzed trzech lat. „Już mnie tak kiedyś Marinero załatwił: czaił się z tyłu, pięć kilometrów przed metą wyprzedził i pomimo pościgu i ostrej walki na końcówce już prowadzenia nie oddał”. Antek cieszył się w duchu z bliskiego sukcesu, ale tym razem postanowił być czujnym do końca.

Dlatego nie zwalniał. Przebiegł jakoś ostatnie kilometry, przebiegł te lekkie podbiegi, które im bliżej metry tym wydawały się trudniejsze i bardziej strome; przebiegł te odcinki, gdzie lekki wiaterek w twarz zdawał się być silnym wiatrem zesłanym przez złośliwych bogów, ale nie zwalniał. Miał przed sobą ostatnie dwa kilometry. Już nie bolało, już meta była zbyt blisko. Endorfiny i radość z bliskości mety zagłuszały i ból i zmęczenie. Już w Blizanowie, gdy meta była za ostatnim zakrętem obok Antka jechał samochód organizatora. „Jesteś drugi!” „Brawo!” Antek z radości fruwał w przestworzach. Pomimo 99 kilometrów w nogach przyśpieszył do tempa 4:10. „A co tam, nic mnie nie boli, ale się rewelacyjnie biegnie” – pomyślał. Jakże dziwną przemianę potrafi dokonać w biegaczu bliskość mety i radość z wysokiego miejsca.

Blizanów, 100 km, meta, godzina 14:08

Wbiegł na metę cały w skowronkach jako drugi zawodnik na 98 uczestników. Czas 8 godzin i 8 minut. Pierwszy, zgodnie z przypuszczeniami przybiegł Piotrek (Piotr Sawicki). Był na mecie 20 minut wcześniej osiągając czas 7:48. Trzecim był Sebastian Grodecki, który na szczęście dla Antka, nie okazał się „przyczajonym tygrysem”. Nabiegał wynik 8:19.

Po złapaniu oddechu, prysznicu i telefonach do bliskich Antek i Piotrek poszli do stołówki coś przekąsić, na herbatę i podzielić się wrażeniami. Jakiś czas później do stołówki wszedł Paweł. „A nie mówiłem, że ty będziesz pierwszy, a ty drugi”? – zagadnął na powitanie zadowolony z trafności swoich przedstartowych przewidywań.

Autor zdjęcia: Magda Gibon
Użyty sprzęt:

Buty Columbia Ravenous Lite
Skarpety sportowe Motive
Spodenki 3/4 Columbia Speed Trek Capri
Oddychająca koszula z długim rękawem RMD Rockommended
Koszulka Columbia Freeze Degree Short Sleeve Crew
Pulsometr Suunto Ambit Silver HR
MP3 Player Sandisk Sansa Clip 8GB
Czapka z daszkiem Go-Sport

6 komentarzy:

Krasus pisze...

Cóż innego można napisać, jeśli nie GRATULACJE!;) Zastanawiałem się kiedyś nad uliczną setką, wydaje mi się, że dla głowy i organizmu to bardzo trudny egzamin. Jak się biegnie taką setę? Tak jak maraton w miarę równo, czy jak PMNO z postojami itd?

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Czy ja wiem, czy to większy egzamin dla głowy niż PMNO? Nie sądzę. Tu zawsze krok do przodu to bliżej mety. Szybciej się biegnie taką setkę, 8-9 godzin i zrobione. Coś jak trudniejsza pięćdziesiątka na orientację.

Ja na pierwszej takiej imprezie nie pilnowałem tempa tylko truchtałem na luzie a przy punktach odżywiania przechodziłem na chwilę w marsz. Postojów jako takich nie robiłem. Tą ostatnią, szybszą setkę to już starałem się pociągnąć szybciej, z bardzo krótkimi przerwami na marsz i z trzymaniem tempa.

Kamil pisze...

Super relacja z biegu, czytałem z zapartym tchem czekając co wydarzy się dalej SUPER ! Pozdrawiam i Gratuluję !

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki Kamil, również pozdrawiam!

yacoll pisze...

Cześć Paweł,

Byłeś jednym z 2 biegaczy (Piotr Sawicki i Ty), którzy mnie w zeszłorocznej edycji dwukrotnie zdublowali :) Pamiętam jak mnie mijałeś na jakieś 2 km przed metą, widziałem uśmiech na Twojej twarzy, gnałeś jak wicher! BRAWO!

Mam nadzieję, że zdrowie dopisze i w tym roku też się spotkamy w Blizanowie.

Pozdrawiam!

yacoll

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki, yacoll,

Fakt, że w zeszłym roku poszło mi dobrze ale znam siebie i wiem, że u mnie forma bywa bardzo chwiejna. W tym roku czuję się raczej słaby.

Może się zobaczymy ew Kaliszu, jeszcze nie wiem czy pojadę.

Wiesz może, czy w tym roku setka w Kaliszu będzie miała rangę MP w biegu na 100 km? Dogadał się Mirza z PZLA?