poniedziałek, 2 czerwca 2014

ZaDYMnO - relacja


[LINK] do strony zawodów i map
[LINK] do galerii zdjęć z zawodów autorstwa Piotr Silniewicza (silne-studio.pl)

Zdjęcie: Piotr Silniewicz
W ubiegłym roku wystartowałem po raz pierwszy w krótkim rajdzie przygodowym niedaleko Warszawy o nazwie „DYMnO – Długodystansowy Rajd na Orientację”. Wygraliśmy [relacja z rajdu]. Moim partnerem był Paweł Janiak (Jasiekpol) z Siedlec, bardzo dobry biegacz - orientalista i triathlonista. Mile zapamiętałem ten smak zwycięstwa, dlatego gdy w tym roku Jasiek ponownie zaproponował mi wspólny start bez wahania się zgodziłem. Nie było to już co prawda „DYMnO” ale „ZaDYMnO” – impreza o tym samym charakterze i także na Mazowszu ale już z nowym organizatorem (Team 360°). W tegorocznej edycji bazą miała być Stara Wieś niedaleko Otwocka a terenem zmagań Mazowiecki Park Krajobrazowy i obszar położony na południowy-wschód od Warszawy. Poznałem te okolice jakiś czas temu, gdy mieszkałem w Aninie. Wiedziałem, że będzie ciekawie. Zgłosiliśmy się z Jaśkiem jako jeden z 11 zespołów. Konkurenci nie wyglądali na mocarzy, ale stresowałem się i tak, z dwóch powodów. Pierwszy to start z partnerem – zawsze to dodatkowa odpowiedzialność, także za wynik kolegi z zespołu. Druga sprawa - konkurencje. W zeszłym roku poszło nam dobrze m.in. dlatego, że lwią część dystansu pokonaliśmy biegnąc na orientację (około 70 km). W tym jestem niezły i w tym dobrze się czułem. Kajak był długi (4 godziny) trochę mnie zmęczył, ale rowerowania było tylko 30 km. Dystans symboliczny. W tym roku proporcje miały ulec odwróceniu. Bieganie miało stanowić tylko 15 kilometrów. Reszta to rower w 3 etapach po 20 km, rolki (nigdy na rolkach nie jeździłem) i kajak. Zapowiadało się niełatwo i tak rzeczywiście było, choć trudności zjawiły się nie tam, gdzie się ich spodziewaliśmy. Oto, co nas spotkało na poszczególnych etapach rajdu.

Rower – jazda na orientację – 20 km

Nasz ślad GPS w okolicach PK 2. Zdjęcie: Paweł Janiak
Startujemy w sobotę o 2 w nocy. Nic nie pada, nie jest gorąco, pogoda wydaje się idealna. Przed startem trochę się zdrzemnąłem, więc jestem raczej wypoczęty i gotowy do walki. Na kierownicy mojego M-Bike’a mam zamontowany mapnik, „made by Jasiekpol”. Dziś go dostałem. Wygląda solidnie i działa jak należy, ale jeszcze nigdy nie używałem mapnika na rowerze, więc musze się z tym ustrojstwem oswoić. Niedługo po starcie wjeżdżamy w las. Błota nie ma zbyt dużo, gdzieniegdzie trafiają się kałuże po niedawnych deszczach. Na początku usiłuję kontrolować mapę i zachować świadomość położenia, ale ambicje takie mam tylko przez krótki, początkowy etap rajdu. Jasiek jest ode mnie o wiele mocniejszy w rowerze, ma też SPD-y, ja jadę w zwykłych butach. Sprawnie nawiguje, jadąc nocą po leśnych, wąskich ścieżkach. W tej sytuacji odpuszczam swoje niezdarne próby kontrolowania mapy i całą uwagę skupiam na tym by nadążyć za partnerem i go nie zgubić. Gdy jesteśmy przy punkcie pełnię funkcję „podbijacza” karty. Jasiek już w tym czasie ogląda mapę i planuje kolejne warianty. Jedynka weszła sprawnie, wokół nas jest jeszcze kilka innych zespołów. Lecimy do dwójki. Jesteśmy przy niej po 15 minutach od startu. Zaczynamy czesać las na wzgórku otoczonym mokradłami. Tu powinien stać PK 2. Czeszemy, czeszemy i nic. Atakujemy punkt z różnych stron. Nic. Taszcząc rower za Jaśkiem przez zarośla nieźle się męczę, tętno sięga zwykle 140-160 uderzeń. W którymś momencie wśród gałęzi łamię plastikową osłonę przedniej zębatki. Odrywam resztki tego, co zostało przy rowerze i gonię partnera. Zjeżdża się coraz więcej ekip, które także bezskutecznie czeszą las. Proponuję Jaśkowi, by zadzwonić do organizatora, ale on jakoś nie zwykł tego robić. Czeszemy jeszcze jakiś czas, w końcu Jasiek wkurzony i zniechęcony postanawia odpuścić. Po godzinie od startu czyli po 45 minutach czesania okolic PK 2 odjeżdżamy do kolejnego punktu. Na mecie okaże się, że feralny punkt był po prostu źle ustawiony. Szukaliśmy we właściwym miejscu. Organizator uznał swój błąd i zaliczył go wszystkim ekipom, które były na miejscu, ale punktu nie podbiły. Szkoda tylko tych 45 minut i sił, które straciliśmy w zaroślach.

Kolejne punkty podbijamy już raczej bez przeszkód, tylko w okolicach PK 5 zaliczamy lekkie wahnięcie tracąc kilka minut. Podział zadań mamy standardowy: Jasiek nawiguje, dowodzi i dyktuje tempo. Ja staram się za nim nadążyć i przy punkcie podbijam kartę. Po drodze forsujemy jakiś strumień skracając przelot. Gdy dojeżdżamy do przepaku „A” po ponad 2 godzinach ścigania mamy przejechane prawie 23 kilometry. Minęła 4 rano, wstaje nowy dzień.

Rolkotrek (25 km)

Teraz czeka nas rolkotrek, czyli jazda na orientację na rolkach po ulicy a gdzie się jechać nie da to biegiem, z rolkami w rękach lub w plecaku. Wszystko fajnie tylko by ten etap zrobić trzeba mieć rolki. My nie mamy bo nie ma naszego przepaku. Tuż przed startem zapomnieliśmy oddać worek z naszym przepakiem „A” organizatorom. Ja zaniosłem karton na przepak „B”, Jasiek zaniósł worek na przepak „C” a worek na przepak „A” został na sali gimnastycznej. Jasiek myślał, że ja go wziąłem, a ja myślałem że on. Efekt? Konkurencja się przebiera i rusza na trasę, obsługa punktu ma z nas polewkę a my robiąc dobrą minę czekamy aż nam dowiozą rolki. Ciśnienie z nas schodzi, chęć do ścigania i optymizm również. Już się zaczynam zastanawiać, czy nie powinniśmy zejść z trasy. Mija tak około 40 minut. W końcu przyjeżdżają rolki. Już bez wielkiej spiny wrzucamy je na nogi i wychodzimy na ulicę. 

Zdjęcie: Piotr Silniewicz
„Teraz się dopiero zacznie” – myślę sobie. Stracham się trochę rolkami, bo nie mam w tym za grosz doświadczenia. Dopuszczam możliwość, że jak będzie źle to wezmę je w ręce i będę zwyczajnie biegł za partnerem. Jasiek, by mi ułatwić sprawę stosuje patent z kijem: On trochę z przodu, w prawej ręce trzyma kij, który ja trzymam swoją lewą ręką. Tak połączeni kawałkiem drewna zaczynamy rolkowy wyścig. Jest wczesny ranek stąd na szczęście ruch na ulicach jest niewielki. Pomimo moich obaw idzie całkiem fajnie, rozkręcamy się do tempa około 17 km/h. Nieźle jak na pierwszy raz. Wyprzedzamy Leszka „Poduszkowca” z partnerką i doganiamy jeszcze jakąś ekipę. Nawiguje Jasiek, ja całą uwagę skupiam na tym, by nie wywinąć orła i nie pojechać na czołówkę z TIR-em. Podbijamy kolejne punkty. Cały etap rolkotreku moglibyśmy zaliczyć do udanych gdyby nie poważny, nawigacyjny babol pomiędzy PK 9 a PK 10. Zjeżdżamy wtedy z ulicy o jedno skrzyżowanie za wcześnie; kiedy orientujemy się w pomyłce jest zbyt późno, by wracać. Musimy wziąć rolki w ręce i przebiec z nimi przez las, do Kącka. Błąd ten sprawia, że wyprzedza nas ekipa chłopaków, którzy byli za nami. Chwilę po nietrafionym zjeździe z ulicy, na szutrowej drodze wywracam się ze dwa razy do tyłu. Prędkość żadna i nic sobie nie obcieram, ale nadgarstek boleśnie wyginam. Potem będę go czuł jeszcze po rajdzie i pójdę z nim do specjalisty. Lekarz oglądający prześwietlenie na szczęście stwierdzi, że nic połamane nie jest. Muszę tylko uważać na tę rękę i dać sobie na wstrzymanie z rowerem przez najbliższe dwa tygodnie. 

RTG mojego nadgarstka
Niedługo przed zakończeniem etapu zaczyna coraz mocniej kropić. W końcu pada konkretnie. W którymś momencie wiatr zaczyna fajnie wiać w plecy tak, że nie musimy wykonywać żadnych ruchów, by szybko jechać do przodu. Jeszcze więcej emocji dochodzi w momencie, gdy droga wchodzi w las i pojawia się lekki zjazd. Moje oczy robią się coraz większe, proporcjonalnie do niekontrolowanie wzrastającej prędkości. Tu pęd powierza, tu deszcz, tu jakieś dziury w jezdni a Jasiek gdzieś uciekł na drugą stronę ulicy. Raptem z za zakrętu wyjeżdża samochód. Na rolkach hamować jeszcze nie umiem, więc niewiele myśląc zjeżdżam do krawędzi drogi, rolki hamują w piachu a ja daję szczupaka w pobocze. Zaryłem kaskiem w piach, ale nic mi nie jest. Oglądają się ludzie z tego samochodu, i jakiś rowerzysta, który akurat przejeżdżał obok. Podnoszę kciuk do góry, że OK. Jasiek żałuje, że nie wziął kamerki Go Pro, byłyby fajne nagrania. Etap rolkotreku to w naszym przypadku dystans około 25 km, który robimy w około 2 godziny i 10 minut. W tym wszystkim jest oczywiście kilkukrotne zdejmowanie i wkładanie rolek, co zajmuje sporo czasu.

Kajak (13 km)

Prognoza pogody
Jest 7 rano, podjadamy coś na przepaku „B”, zostawiamy rolki, ubieramy kapoki, zabieramy kajak i zaczynamy spływ po Świdrze. Cieszę się z tej zmiany dyscypliny, teraz trochę popracują ręce a odpoczną nogi. Rzeczka, którą płyniemy jest piękna, dzika, kręta. Ciągle jednak trzeba się mieć na baczności, bo gdzieniegdzie wystają spod wody głazy; w innym miejscu drogę blokują zatopione drzewa i konary. Bywa, że musimy precyzyjnie lawirować pomiędzy przeszkodami. Raz zmuszeni jesteśmy przejść brzegiem a kajak przepchnąć pod zwalonym konarem. Widoki są bardzo ładne i wszystko byłoby pięknie gdyby nie wzmagający się deszcz, który około 8 rano zmienia się w ulewę. Leje, leje i nie zamierza przestać. Wkrótce jestem przemoczony do suchej nitki. Zaczyna mną telepać. Przeziębienia się nie boję tylko siedzenia w zimnej wodzie. Kilka lat wcześniej na „Rajdzie Konwalii”, na etapie kajakowym nabawiłem się rwy kulszowej właśnie przez długotrwałe siedzenie w zimnej wodzie. Miałem potem na długi czas problem z szybszym bieganiem. Obawiam się powtórki z rozrywki. Mam co prawda kawałek karimaty, na której siedzę i który izoluje mnie od plastikowego siedzenia ale wszystko dookoła jest już mokre. Czuję, że siedzę w kałuży. Kajak zaczyna się dłużyć, nie mogę się już doczekać, kiedy wyjdziemy na brzeg. Z zimna zaczynam opadać z sił, odlatywać, coraz częściej robię krótką przerwę w wiosłowaniu. W końcu tuż przy moście czeka ekipa organizatora od kajaków. Wychodzimy na brzeg po ponad 1,5 godziny wiosłowania.

Rower – jazda na orientację – 20 km

Zdjęcie: Piotr Silniewicz
Tu mam kryzys największy. Wychodzimy z kajaków, leje, jestem kompletnie przemoczony i wyziębiony. Moje dzwonienie zębami słyszą chyba sąsiedzi. Idziemy do baraku się przebrać. Przed rajdem zastanawiałem się, czy nie zostawiam za dużo rzeczy na przepakach, pewnie i tak ich nie wykorzystam. Teraz pluję sobie w brodę, że nie zostawiłem więcej suchych ubrań. Nie ma za bardzo w co się przebrać; na mokre legginsy Columbia zakładam suche Dobsomy, które zaraz robią się mokre ale przynajmniej całość lepiej trzyma ciepło. Przełamuję się, by wyjść na deszcz i wsiąść na rower. Po rozgrzaniu się nie jest źle. Wraca mi dobry humor. Jasiek tradycyjnie nawiguje i robi to dobrze. W którymś momencie deszcz znowu zmienia się w ulewę, zatrzymujemy się pod jakimś sklepem by ją przeczekać i coś podjeść. Jedziemy przez Michalin, Aleje Nadwiślańskie i Otwock. Ten etap przyjemny nie jest, bo ulice są ruchliwe i musimy bardzo uważać na przejeżdżające samochody. Do tego leje deszcz a ulice i chodniki są pozalewane tak, jak by przed chwilą było tu oberwanie chmury. Ludzie, którzy nas widzą zza szyb samochodów pewnie stukają się w głowę myśląc, co robią ci ludzie na rowerach w taką pogodę. Doganiamy jakiegoś MIX-a (zespół damsko - męski) i już do końca jedziemy we czwórkę. Około 20 km robimy w godzinę i 15 minut.

Zadanie Specjalne 1

Jesteśmy w Otwocku na jakimś starym stadionie. Zaraz wychodzimy na etap pieszy, ale najpierw czeka nas zadanie specjalne. Polega ono na rozwiązaniu zagadki matematycznej o 4 grzybach. Mamy część informacji o tym gdzie niektóre rosną, i jaką mają średnicę, trzeba ustalić pozostałe niewiadome. Niby prosta rzecz, wiem jak się takie łamigłówki rozwiązuje, ale jakoś na tej przemoczonej kartce, na której usiłuję wyrysować tabelkę nic mi nie wychodzi. W końcu za zadanie bierze się Jasiek. Szczęka zębami i trzęsie się tak, że nie może utrzymać długopisu. Teraz to ja żałuję, że nie mam kamerki Go Pro. Czas mija, a my dalej męczymy się z zadaniem. Trochę wstyd, bo inne ekipy już to zrobiły i poszły do lasu, a obsługa punktu twierdzi, że zadanie jest banalne. Niezrobienie go nie wchodzi w grę, bo za to jest godzina kary czasowej. W końcu Jasiek zagadkę rozwiązuje. Możemy ruszać.

Trek – bieg na orientację – 15 km (?)

To nasz najlepszy fragment rajdu. W końcu bieg na orientację, powinienem tutaj nawigować ale że podczas ulewy „rozpuściłem” swoją mapę, to znowu po prostu biegnę za partnerem. Robię co mogę ale nawet w biegu jestem hamulcowym z powodu zmęczenia, przemoczenia i obciążenia plecakiem. Nie dam rady biec szybciej niż 5 minut na kilometr. Jasiek znowu nawiguje i pokazuje co potrafi. Zrzucił plecak na przepaku, wyraźnie odżył i ma ochotę biec naprawdę szybko. Jest pełen wigoru ale niestety musi na mnie czekać. W podotwockim lesie mijamy uczestników trasy pieszej w tym Jerzego Parzewskiego, weterana, znakomitego biegacza na orientację. Jasiek nawiguje perfekcyjnie, dzięki czemu szybko pojawiamy się z powrotem na punkcie budząc zdziwienie obsługi. Trasę o długości około 9 kilometrów robimy w około 50 minut. W tym czasie wyprzedzamy 3 inne zespoły i przeskakujemy ze środkowego miejsca stawki na 4 pozycję.

Zadanie Specjalne 2

Strzelanie z łuku. Wystarczy raz trafić w tarczę, by mieć zadanie zaliczone. Obsługa pyta, czy kiedyś strzelaliśmy. Jasiek wydaje z siebie lakoniczne „tak”, napina łuk i pakuje strzałę w tarczę. Nie bawimy się w dalsze strzelanie tylko wskakujemy na rowery i ruszamy na ostatni etap.


Rower – jazda na orientację – 25 km (?)

To już końcówka, niewiele z niej pamiętam. Jedziemy głównie po leśnych ścieżkach, Jasiek nawiguje, ja podbijam kartę. Trochę ciężko jest bo piaszczysto i pagórkowato ale to już końcówka, to dodaje optymizmu. Czasem się oglądam za siebie czy nie dochodzi nas jakaś ekipa, którą wyprzedziliśmy na BnO. Nikogo nie widać, tylko od czasu do czasu przemkną obok nas biegacze - orientaliści z innych tras. Ostatnie 9 km robimy w około 37 minut. Wjeżdżamy na metę w Starej Wsi o godzinie 12:32 w sobotę, po 10 godzinach i 17 minutach od startu. Mój GPS podaje, że zrobiliśmy 103 kilometry. Jesteśmy 4 drużyną na 11 startujących. W kategorii zespołów męskich mamy 2 miejsce bo wyprzedziły nas dwa MIX-y. Do trzeciego zespołu, czyli najniższego stopnia pudła straciliśmy równo godzinę. Wyniki z czasami przedstawiają się następująco:


Podsumowanie

Było ciężko i było fajnie choć zajęte miejsce pozostawia niedosyt. Nie spodziewałem się, takich problemów z deszczem i zimnem. Przecież jeszcze niedawno było tak ciepło. Szkoda tej głupoty z zostawionym przepakiem, na której sporo straciliśmy. Szkoda tego bezsensownego poszukiwania PK 2. Następnym razem w razie pewności pobytu we właściwym miejscu trzeba dzwonić do organizatora. Muszę też bardziej udzielać się nawigacyjnie, bo na tym rajdzie całą pracę z mapą zrobił Jasiek, za co mu serdecznie dziękuję. Co jeszcze? Może trzeba jeszcze kupić SPD-y, rolki, poćwiczyć z jednym i z drugim, poćwiczyć rowerową jazdę na orientację. Wtedy może w przyszłości spróbujemy jakiegoś rewanżu z ekipami, od których dziś dostaliśmy łomot. Tymczasem zwycięzcom należą się brawa i serdeczne gratulacje.


Brak komentarzy: