środa, 11 czerwca 2014

II Międzynarodowy Półmaraton Solidarności


Lubelski lipiec 1980

Kończyło się dziesięciolecie rządów E. Gierka. Cudowny skok gospodarczy obiecywany przez władze zakończył się klapą, gdyż nowe technologie zakupione z Zachodu na kredyt w momencie rozpoczęcia produkcji były już przestarzałe. Zbliżał się kolejny kryzys ekonomiczny. Rząd chcąc ratować budżet 1 lipca 1980 roku podjął decyzję o podniesieniu cen mięsa. Planowano zrobić to po cichu, bez zbytniego rozgłosu, tak by uniknąć ewentualnych protestów. Wszystko na nic. 8 lipca robotnicy z Wydziału Obróbki Mechanicznej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL „Świdnik” ujrzawszy w zakładowym bufecie ceny wyższe o 60% rozpoczęli strajk. Wkrótce do protestu przystąpił cały zakład. Żądano podniesienia płac lub cofnięcia podwyżki cen. Pojawiły się też inne postulaty dotyczące poprawy warunków pracy i zaopatrzenia. Przedstawiciele strony rządowej po czterech dniach ulegli robotnikom i po raz pierwszy w historii PRL podpisali porozumienie ze strajkującymi. Głównym punktem porozumienia była zgoda władz na podwyżkę płac oraz obietnica poprawy zaopatrzenia miasta w żywność. 11 lipca w strajk zakładach „Świdnik” został zakończony.

Nie uspokoiło to jednak sytuacji ani w regionie, ani w Polsce. Sukces świdnickich robotników ośmielił kolejnych niezadowolonych z pogarszającej się sytuacji gospodarczej kraju. W ciągu kolejnych kilku dni rozpoczęły się strajki w innych zakładach na Lubelszczyźnie. Strajkowy „pożar” wzniecony przez świdnicką „iskrę” a rozdmuchany przez uległość władz rozprzestrzenił się tak, że w dniach 11-24 lipca 1980 roku pracę przerwano w ponad 150 zakładach w regionie. Robotnicy nauczeni krwawymi pacyfikacjami z poprzednich lat tym razem nie wychodzili na ulice gdzie łatwiej ich było rozpędzić, ale prowadzili protest wewnątrz swoich zakładów. Taktyka okazała się skuteczna. Rządzący i tym razem ulegli żądaniom protestujących. Zobowiązali się spełnić ich postulaty, głównie o charakterze ekonomicznym i socjalnym.

Państwowe media nie informowały o wybuchu społecznego niezadowolenia na Lubelszczyźnie by nie prowokować wystąpień w innych częściach kraju. O tym co się dzieje na Wschodzie Polski obszerniej informowało jedynie Radio Wolna Europa. Wicepremier Rakowski podpisując porozumienie ze strajkującymi prosił o zachowanie tajemnicy. Na próżno. Protestujący robotnicy, jeszcze w czasie trwania strajku przyspawali wagony i lokomotywy do torów, przez co nie mogły one dotrzeć na Wybrzeże. Wieści o strajkach i tak rozniosły się po Polsce. W sierpniu 1980 roku zastrajkowała Stocznia Gdańska a jej gwiazdą został wkrótce Lech Wałęsa.

Bieg

Zdjęcie: Elżbieta Mamej
Sobota, 7 czerwca, Świdnik. Dojeżdżam na lotnisko z grupką znajomych biegaczy z Białej Podlaskiej. Czeka nas uliczny półmaraton ze Świdnika do Lublina. To już druga edycja Międzynarodowego Półmaratonu Solidarności. Dla mnie i większości moich bialskich znajomych to już drugi taki bieg w ciągu ostatniego tygodnia. Ledwie 6 dni wcześniej biegliśmy półmaraton w Chełmie. Nie jest może rozsądne tak częste ściganie bo nie służy to ani zdrowiu ani wynikom ale dla mnie jest to start raczej kontrolno-treningowy, przygotowujący do najbliższych zawodów ultra. Nie silę się tu na życiówkę, tym bardziej, że profil trasy najłatwiejszy nie jest a ponadto ma być gorąco. Rzeczywiście: jest jeszcze przed południem, słońce już grzeje a chmur jak na lekarstwo. Dla mnie jest stanowczo zbyt gorąco. Męczące wydaje się nawet stanie w długiej kolejce po odbiór startowego pakietu. Jedynymi zadowolonymi z „tak pięknych okoliczności przyrody (i niepowtarzalnych)” wydają się być Kenijczycy. Przechadzają się po małym, lubelskim lotnisku rozglądając ciekawie dookoła. Ubrani na długi rękaw, mają też długie spodnie. Chyba im jeszcze zimno.


Rozpoczynamy start honorowy. Nawet ten krótki, kilkusetmetrowy odcinek Kenijczycy biegną w tempie, który dla mnie byłby drugim zakresem. Przy drugiej bramie chwilę czekamy na start ostry. Przed sobą widzę konkurentów z województwa. Przez stosunkowo częste starty w moim regionie zaczynam już kojarzyć niektórych biegaczy – amatorów prezentujących podobny do mojego poziom. Wśród obecnych na dzisiejszym półmaratonie jest kilku, którzy biegli kilka dni temu w Chełmie. Z niektórymi wygrałem, z niektórymi przegrałem. Jak dziś będzie? Zobaczymy.

Ruszyliśmy. Przed startem łyknąłem żel energetyczny „Mule Bar” zawierający 100 mg kofeiny. Jeden z tych, które dostałem do testów i które niedługo opiszę. Jestem nakręcony na ściganie. Na pierwszych kilometrach prowadzących po świdnickich uliczkach o nazwach nawiązujących do przemysłowych zakładów (Narzędziowa, Metalurgiczna, Mechaniczna, Elektryczna) trasa wije się lekko pod górę. Tu popełniam błąd, który z pewnością zaważy na ostatecznym wyniku. Biegnę za szybko. Podbiegi, upał, początek a ja jak podniecony sztubak ciągnę tempem w okolicach 3:35. To moje tempo na życiówkę na dychę. Po co więc biegnę takim tempem półmaraton i to jeszcze w niezbyt łatwych warunkach? Chcę zaryzykować. Biegnę patrząc raczej na tętno, starając się je utrzymać w okolicach 185 uderzeń. Wiem, że ryzykownie zagrywam, ale to nie jest mój bieg życia. Zobaczę, co z tego wyjdzie.

Kenijczycy i Ukraińcy wyrwali ostro do przodu już na pierwszych kilometrach. Biegnę na czele drugiej grupy złożonej z szybszych amatorów oraz 4 młodych kobiet: trzech Ukrainek i Węgierki. Ależ te dziewczyny grzeją, przez następne dwa kilometry próbuję się utrzymać w mocnej, damsko-męskiej grupie trzymającej tempo w okolicach, 3:35. Z czasem jednak puchnę i zostaję coraz bardziej z tyłu. Trzy dziewczyny wyrwały do przodu i będą przede mną na mecie. Najlepsza z nich (Tetyana Vernygor), z wynikiem 1:16:59 będzie 10 OPEN. Czwarta z dziewczyn, drobna Ukrainka nie wytrzyma tempa, spuchnie dosyć szybko i tak jak ja zostanie w tyle.

Tymczasem wkraczamy na „patriotyczną” część Świdnika (ulice: Niepodległości, Kardynała S. Wyszyńskiego, Racławicka, Olimpijczyków Polskich). Biegnę sam, inni biegacze są w oddali za mną i przede mną. Tempo spadło na 5 kilometrze w okolice 3:50, na następnych kilometrach obniża się do 4:00. Nie silę się tu na jakąś walkę ani się nie wkurzam, biegnę swoje trzymając tętno 180-kilka. Pomimo spowolnienia nikt mnie nie dogania i nikt nie wyprzedza. Po przebiegnięciu etapu ulic leśnych (Jarzębinowa, Sosnowa) gdzie wydaje mi się, że trasa cały czas prowadzi lekko pod górę wbiegamy na długą i prostą ulicę (trasa S17) prowadzącą prosto do Lublina. Na 12 kilometrze, przed wiaduktem, na który trzeba się będzie wspiąć dogania mnie Jacek Rekiel z Markiem Podlipnym. Jacek wyprzedził mnie na końcówce półmaratonu w Chełmie przed kilkoma dniami, teraz znowu mi dokłada i to na wcześniejszym etapie. Widać jest w gazie. Chłopcy grzeją do przodu z i czasem znikają z oczu; ja dalej robię swoje.

Podium kobiet
Ostatnie kilka kilometrów. Baaaardzo długa i prosta ulica Męczenników Majdanka. Słowo „męczennicy” bardzo pasuje do tego etapu trasy półmaratonu. Jest dosyć ciężko. Moje tempo się zmienia w zależności od warunków: z górki przyśpieszam, pod górkę zwalniam. Tylko tętno staram się trzymać w miarę jednakowe. Dochodzę do wniosku, że w tych zawodach jest bardzo mało płaskich odcinków: biegnie się albo lekko pod górę, albo znowu w dół. Ulica jest ruchliwa, od części użytkowanej przez samochody oddziela nas pas wydzielony przez gumowe pachołki. Nie jest to przyjemny etap: upał, ruch uliczny, pył, z pobliskiego placu budowy wyjeżdżają ciężarówki. Około 15-go kilometra doganiam i wyprzedzam kogoś z czołówki. Ma wyraźny kryzys, snuje się tempem 4:20 na kilometr. Moje tempo też dalekie jest od rewelacji, oscyluje w okolicach 4:10 na kilometr. Na razie wyprzedziło mnie jednak tylko dwóch, pomimo tak znacznego spadku prędkości. Aż się temu dziwię. 

Dwa kilometry przede metą. Słyszałem sygnał karetki lub policji. Zbiegam pod mostem, i kontem oka widzę Jacka siedzącego w otoczeniu dwóch policjantów. Wyprzedził mnie, ale jednak tym razem przedobrzył i chyba zasłabł. Szkoda, do mety miał już tak bardzo blisko. Ostatni kilometr. Ostatnie 500 metrów. Za plecami słyszę tupot stóp. Wyprzedza mnie Maciej Bujak z Lublina, znany mi z widzenia biegacz. O nie, tak łatwo skóry nie oddam, lada chwila ujrzymy przecież bramę mety. Przyśpieszam chcąc się utrzymać za plecami rywala i na finiszu zaatakować. Mobilizuję wszystkie siły, ale starcza ich może na 50 metrów. Tętno ze 185 skacze nagle do równiutkiego 200. Nogi robią się jak z waty; zaczynam się zataczać lekko potrącając rywala. Tej walki jednak nie wygram. Maciej odchodzi do przodu i ostatecznie wyprzedza mnie o kilkanaście sekund. 

Podium mężczyzn
Wpadam na metę z czasem 1:23:57. Zajmuję 19 miejsce OPEN na 506 osób, które ukończyły półmaraton. W swojej kategorii wiekowej jestem 7 na 172, w Mistrzostwach Województwa Lubelskiego w Półmaratonie jestem 7 na 370. Wśród Polaków także jestem 7. Zawody okazały się piekielnie mocno obsadzone. Kenijczycy i Ukraińcy pokazali klasę. Zwycięzca, Charles Toroitich z Kenii nabiegał 1:05:30. W takich warunkach to świetny czas. Co ciekawe skarżył się jednak na upał (mój Ambit wskazał średnią temperaturę 27°C). W pierwszej 10 nie było nikogo z Polski. Najlepszy Polak był dopiero 11. W swojej kategorii wiekowej na miejsce choćby o oczko wyższe nie miałem szans żadnych, bo aby być 6 musiałbym pobiec w 1:10, tyle co Taras Salo, dawny zwycięzca maratonu wrocławskiego.

Warunki były trudne, trasa do najszybszych nie należy ale pomimo to mogłem pobiec lepiej. Mądrzej taktycznie. Nie ma sensu zwalać wszystkiego na upały i pobiegi, bo prawda jest taka jak z przysłowiem, że „kiepskiej baletnicy to i rąbek u spódnicy…”. Widzę wyraźnie, że jestem w gorszej dyspozycji niż w zeszłym roku. Trochę mało trenowałem zimą i wiosną i teraz to wszystko wychodzi. No cóż, przed rzeźnikiem już nic nie poprawię, ale do X-Alpine jeszcze miesiąc. Może coś jeszcze przytrenuję.

Użyty sprzęt:

Buty INOV-8 Road-X 178
Skarpety sportowe Motive
Krótkie spodenki biegowe Nike Dri-Fit
Koszulka techniczna TIMEX (zająca z 32. Maratonu Warszawskiego)
Pulsometr Suunto Ambit Silver HR
MP3 Player Sandisk Sansa Clip 8GB
Czapka z daszkiem Go-Sport




2 komentarze:

Unknown pisze...


Przepraszam że tak w komentarzu, ale nie znalazłem maila.
Poczytuję Pana blog od wpisu o maratonie warszawskim, na którym był Pan peacemakerem.
Piszę, bo chciałem zaprosić na bieg do Lubartowa.
Najbliższa sobota, start godz 16:00, dystans 10km
Bieg oprócz aspektu czysto sportowego ma tez charakter dobroczynny. Wpisowe to cegiełka na pomoc w leczeniu małej dziewczynki, która cierpi na wrodzoną wadę nóżek.
Wszystkie informacje dostępne są tu: http://lubartowbiega.pl/
Jeśli nie ma Pan jeszcze planów na weekend to zapraszam!
Pozdrawiam

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Panie Grzegorzu,

Dziękuję za zaproszenie, wiem, że jest ten bieg w Lubartowie bo dostałem gdzieś ulotkę, chyba na półmaratonie w Lublinie lub w Chełmie. Niestety nie będę mógł być bo w długi weekend biegnę Bieg Rzeźnika w Bieszczadach. Ale dobrze, że Pan napisał w komentarzu, może ktoś z czytelników mojego bloga zechce się wybrać.

Pozdrawiam!

P.S. Właśnie dodałem adres mailowy do mnie w kolumnie po lewej stronie. Lekko zaszyfrowany, tak by trochę utrudnić zadanie spamerskim automatom.