Półmetek. Zdjęcie: Radek Kuchta |
Nie byłem zadowolony z ostatniego półmaratonu w Lublinie. Na pogodę i profil trasy wpływu nie miałem, ale zacząłem zdecydowanie za szybko, co jak sądzę wpłynęło znacząco na końcowy wynik. Tydzień później czekał mnie jeszcze jeden bieg uliczny: wyścig na 10 kilometrów w Białej Podlaskiej. Bieg ten, tak jak dwa niedawne półmaratony traktowałem jako jeden z elementów przygotowań do Biegu Rzeźnika, na który jadę za kilka dni. Bialska dyszka miała być okazją do ścigania, mocniejszego przedmuchania płuc, ostatnim akcentem przed wyjazdem w Bieszczady. Pogoda zapowiadała się chłodna, dobra; trasa według zapowiedzi organizatorów miała być płaska. Postanowiłem tym razem eksperymentalnie zmienić taktykę: zacząć wolno, tak po 3:50 na kilometr, potem stopniowo przyśpieszać do tempa 3:35 na kilometr a końcówkę pobiec „w trupa”. Bieg zapowiadał się optymistycznie. Skoro tydzień wcześniej na połówce w Lublinie miałem po 10 kilometrach czas 36:57 - i to w upale 27 stopni i na pagórkowatej trasie - to tu w Białej, na trasie płaskiej i w chłodny dzień liczyłem na wynik znacznie lepszy. Nieśmiało marzyłem o nowej życiówce na dyszkę, czyli wyniku w okolicach 36 minut.
Po przywitaniu ze sporą grupą znajomych stanąłem na linii startu w pobliżu hali widowiskowo-sportowej należącej do bialskiego AWF-u. Startujących było dużo, ponad 500 osób, lecz część to rolkarze, a część to piechurzy uprawiający Nordic Walking. Pogoda zgodnie z zapowiedziami rzeczywiście była dobra: temperatura około 17 stopni, idealna. Może wiatr był nieco zbyt silny, ale mieliśmy biec w środku miasta pomiędzy budynkami: liczyłem, że nie będzie aż tak bardzo wiało.
Zacząłem zgodnie z planem: spokojnie. 4:00 – 3:50 na kilometr. Dosyć szybko wyskoczyła przede mnie gromada zawodników. Po jakichś 2 kilometrach zacząłem stopniowo wyprzedzać słabnących, ale i tak wydawało mi się, że jeszcze mam przed sobą bardzo dużo ludzi. Wrażenie to potęgował fakt, że na trasie znajdowali się także rolkarze, których trzeba było wyprzedzać; potem także piechurzy. Trasa była dosyć kręta, kluczyła po uliczkach wokół AWF-u, potem prowadziła na północ w stronę ulicy Królowej Jadwigi. W sumie składała się z 2 pętli po 5 kilometrów, każda z jedną „agrafką” (zakręt o 180 stopni).
Początek poszedł zgodnie z planem jednak na kolejnych kilometrach plan zaczął się sypać. Miałem stopniowo przyśpieszać a tymczasem nie bardzo potrafiłem. Było ciężko, wydawało mi się, że biegnę mocno a tymczasem Ambit uparcie pokazywał tempo 3:45-3:50 na kilometr. Nie byłem w stanie wyegzekwować większej prędkości. Zmartwił mnie bardzo czas ujrzany na zegarze, gdy kończyłem pierwsze 5 kilometrów: 18:52. Masakra, już wiedziałem, że z dobrego wyniku nici. Może to też sprawiło, że nie chciało mi się cisnąć i walczyć na ostatnich kilometrach. Pogodziłem się z tym, że nic tu dobrego nie nabiegam, że trzeba dzisiejszy wyścig pobiec jako mocny trening. Drugą pętlę biegłem w towarzystwie biegacza z Terespola (J.G. Jakuszko). Konkurent trzymał się fachowo za moimi plecami i na 400 metrów przed metą zrobił to, co się zwykle w takich sytuacjach robi – zaatakował. Próbowałem się bronić tylko przez chwilę, zaraz potem odpuściłem. Na mecie przegrałem o 6 sekund. Porażka bolała o tyle, że rywal był z mojej kategorii wiekowej. On zajął 3 miejsce w M 30, ja byłem czwarty.
Ostatecznie nabiegałem czas 37:33 (brutto), zająłem 14 miejsce OPEN na 260 zawodników, którzy ukończyli. W kategorii wiekowej, byłem 4, ale że pucharki nie dublowały się z nagrodami w klasyfikacji OPEN a w pierwszej trójce był jeden z M 30 (Marokańczyk) to w swojej kategorii wskoczyłem na 3 miejsce. Dostałem za nie oryginalną, szklaną tabliczkę. Ze swojego wyniku zadowolony nie jestem, bo odbiega on od pierwotnych planów o około półtorej minuty. Niestety, nie wyszło tak jak chciałem. Może bieg na życiówkę trzeba jednak zaczynać ostro od początku? Chyba na tym lepiej wychodzę. A może w tym sezonie nie jestem przygotowany na bicie życiówek w krótkich biegach ulicznych? A może po prostu za dużo ostatnio trenowałem i startowałem?
Kategoria M 30. Zdjęcie: Radek Kuchta |
Bialska impreza biegowa okazała się bardzo udana. Biuro zawodów było usytuowane w nowej, czystej hali gdzie można się było w spokoju przebrać i przygotować do biegu. Trasa była płaska, z atestem PZLA, prawidłowo oznaczona, obstawiona służbami porządkowymi, z kilkoma punktami w wodą. Może była jedynie trochę zbyt kręta jak na mój gust. Po biegu uczestnicy zawodów odbierali medal (w klasycznym stylu), butelkę wody i kawałek banana. W pakiecie startowym otrzymali bon na posiłek w pobliskiej uczelnianej stołówce (porządny obiad ze schabowym!) oraz wejściówkę na basen. Zakończenie w hali sportowej też przebiegło sprawnie. Okazało się, że poziom sportowy tegorocznej edycji był całkiem wysoki. Bieg wygrał student AWF-u, Przemek Dąbrowski. Nabiegał dobry czas 31:47. Drugi był Marokańczyk Jasine Mihimida. Przez długi czas trzymał się tuż za Przemkiem, ale końcówkę już odpuścił i ostatecznie zajął drugie miejsce (czas: 32:40). Trzeci przybiegł Białorusin Andrei Bratukhin (czas: 32:52). Rywalizację kobiet wygrała Iza Trzaskalska osiągając czas 36:42. Uczestnicy, którzy nic nie wygrali mogli liczyć na szczęście podczas losowania różnych gadżetów podarowanych przez lokalne firmy. Po cichu liczyłem na wylosowanie nagrody głównej: wypasionego telewizora, ale niestety, nie tym razem. Może za rok się uda.
Użyty sprzęt:
Buty Columbia Ravenous Lite
Krótkie spodenki biegowe Nike Dri-Fit
Koszulka techniczna Puma (prezent od portalu bieganie.pl)
Pulsometr Suunto Ambit Silver HR
MP3 Player Sandisk Sansa Clip 8GB
[LINK] do strony zawodów
[LINK] do mojej galerii zdjęć z zawodów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz