wtorek, 7 lipca 2015

Przedmuchanie płuc przed Grossglockner Ultra Trail


IV Półmaraton Tradycji w Adamowie miał miejsce w ostatnią sobotę. Miałem na niego nie jechać, ale w końcu pomyślałem, że dlaczego nie? Za Radzyniem Podlaskim, tylko kilkadziesiąt kilometrów od Wisznic. Nigdy tam nie biegłem. Poza tym taki crossowy półmaraton po lesie może być dobrym treningiem przed czekającym mnie za 3 tygodnie górskim biegiem ultradystansowym w Austrii. Pojechałem.

Jak się biegło? Średnio na jeża. Trasa płaska, piaszczysta, miejscami trochę grząska. Upał 30 stopni, ale start o 18-tej i już tak bardzo nie dokuczał. Osób pobiegło ponad 200. Wszyscy zaczęli spokojnie, ruszyli ze 4:00 na kilometr. Jakoś miałem jeszcze wtedy ochotę na szybsze tempo to po kilkuset metrach bezwstydnie wysunąłem się na prowadzenie. Na uszach miałem mp3, energetyczną muzykę. Nic mnie nie interesowało, robiłem swoje. Biegłem sobie tak kilka kilometrów po 3:40-3:50, potem zacząłem puchnąć. Dogonili mnie chłopcy za mną. Jeden, drugi, trzeci. Tempo mi spadło do 4:00.

Gdzieś w połowie doszedł mnie Paweł Młodzikowski, szef adamowskiego klubu V-Max, organizator imprezy. Chłop normalnie dużo ode mnie szybszy, ale powiedział, że był bardzo zajęty sprawami organizacyjnymi, nie miał czasu biegać i nie przygotował się do zawodów. Pobiegliśmy tak razem kilka kilometrów, pogadaliśmy. Jakoś luźno sobie biegłem. Z czasem Paweł pozwolił mi się wyprzedzić.

Ostatnie kilometry pokonywałem po jakieś 4:00-4:15 na kilometr. Męczyłem się, ale nie mogłem się przełamać i przyśpieszyć. Biegłem tak jak na treningach. Jakoś nie miałem siły. Byłem w pierwszej 10. Gdzieś 5 km przed metą wyprzedził mnie Romuald Prószyński. Ja z kolei łyknąłem jakiegoś chłopaka w niebieskiej koszulce i odwróconej czapce, który wyraźnie puchł.

I w ten sposób doturlałem się do mety. Czas 1:25:27. Miejsce 7 na 214, którzy ukończyli. Do szóstego zabrakło mi 13 sekund. Był upał i piach, ale wynik raczej słaby. Na progres nijak nie wskazuje. Ja to już szybszy chyba nie będę. Chciałoby się powiedzieć „starość nie radość”, mam 38 lat, gdzie tu oczekiwać postępów i szybkości? Ale ciekawostka: spośród 6 biegaczy, którzy mnie wyprzedzili 5 miało ponad 40 lat. Może jest jeszcze dla mnie nadzieja?

Czołówka nie była mocna. Najlepszy Sebastian Lipiec wygrał z czasem 1:22:41. Na mecie było dużo jedzenia i picia, także procentowego. Za pierwsze miejsce w kategorii wiekowej M30 dostałem „V-Max izotonic drink” w butelce o kształcie wyraźnie wskazującym na charakter zawartości. Pijam procenty od wielkiego święta, więc butelka poczeka chyba długo na specjalną okazję. Niemniej fajnie, że jest.

Na zakończeniu była swojska uczta: wędliny, kiszone ogórki, chleb ze smalcem i upieczony ssak. Czy to była świnia, dzik czy też guziec – taka świnia z Afryki – nie mnie rozstrzygać. Zoologiem nie jestem. W każdym razie miękkie tkanki owego zwierza dosyć szybko znikły w brzuchach imprezowiczów a ostał się jedynie szkielet.

Impreza w sumie fajna, swojska. Z tą biesiadą i drewnianymi medalami przypomina Półmaraton Hajnowski. Zrobiłem z niej fotorelację dla Festiwalu Biegowego. Gdyby ktoś chciał poczytać, pooglądać zdjęcia - tu jest [LINK].

Podium M 30

Brak komentarzy: