„Jesteście lepsi, niż o sobie myślicie i stać was na więcej, niż wam się wydaje” – Ken Chlouber, organizator biegu stumilowego Leadville Trail 100 do zawodników stojących na linii startu.
Łódzkie wydawnictwo „Galaktyka” mające w swojej ofercie szereg książek o tematyce biegowej, czy też szerzej – sportowej nie zwalnia tempa i kilka miesięcy temu uraczyło nas kolejną pozycją. Tym razem jest to polskie wydanie wspomnień amerykańskiej biegaczki ultra pod tytułem „The Extra Mile”. Książka wydana została w Stanach po raz pierwszy w 2006 roku.
Pam
Kim jest Pam Reed? Pisząc krótko: szatan nie kobieta. W 2002 roku zapisała się na ultramaraton Badwater, bieg uznawany za jeden z najtrudniejszych na świecie. 217 kilometrów z piekielnej Doliny Śmierci (85 m. p.p.m.) do podnóża góry Mt. Whitney (2548 metrów n.p.m.). Zaczyna się w skwarze o temperaturze około 50 stopni Celsjusza i biegnie po asfalcie, od którego topią się buty. Dlatego trzeba mieć ich kilka par, na zmianę. Potem pnie się delikatnie pod górę, coraz wyżej i wyżej. Dniem i nocą. Każdy musi mieć swoją ekipę pomocników, tak zwany support. Pam Reed wystartowała po raz pierwszy w 2002 roku i wygrała. Nie tylko z innymi kobietami, ale też z facetami. Obleciała dystans w niecałe 28 godzin i wyprzedziła drugiego na mecie o 5 godzin!
Niektórzy złośliwie twierdzili, że się babce pofarciło, więc w kolejnym roku wystartowała ponownie i… znowu wygrała. Już nie z taką przewagą co prawda bo drugi w kolejności Dean Karnazes był niecałe pół godziny za nią ale znowu była na szczycie. Wszelcy złośliwcy i sceptycy musieli teraz przyznać, że Pam Reed jest istotnie niezwykle utalentowaną specjalistką od najdłuższych dystansów.
W następnych latach dalej startowała w Badwater, który bardzo polubiła, ale i w innych biegach ultra. Także w terenowych, takich jak prestiżowy Western States 100. Dwukrotnie została mistrzynią USA w biegu 24h (nabiegała 223 km), rekordzistką Amerykanek w kategorii wiekowej 40-44 lata w biegu 48h (nabiegała 341 km) oraz pierwszą kobietą, która przebiegła 482 kilometry bez snu. Gdy czytałem o jej osiągnięciach, o zawodach, w których pokonywała nie tylko kobiety, ale też innych mężczyzn skojarzyła mi się zaraz z naszą Aleksandrą Niwińską. Ola w biegu 48-godzinnym w Katowicach pokonała 323 kilometry, czym orżnęła wszystkie konkurentki i wszystkich mężczyzn.
Pam nie tylko biega sama, ale i pomaga biegać innym. Od lat zawodowo organizuje maraton w półmilionowym mieście Tuscon w Arizonie. Jej znakomite wyniki sportowe zostały docenione przez środowisko i media. Kręciło o niej program „Discovery Channel”, została uznana za najlepszą amerykańską ultramaratonkę 2003 roku oraz za Sportsmenkę Roku 2003 w kategorii sportów ekstremalnych przez magazyn „Competitor”.
Książka
Wspomnienia Pam Reed zawarte zostały na 230 stronach książki w miękkiej oprawie. Przekładu dokonała Beata Otocka. W środku zamieszczono wkładkę z kilkunastoma zdjęciami ilustrującymi karierę sławnej biegaczki. W końcowej części do tekstu dołączono wykaz najważniejszych wydarzeń, rekordów, nagród i wyróżnień Pam Reed, oraz podziękowania. W książce nie znajdziemy żadnych planów treningowych, gdyż nie ma ona charakteru poradnika, lecz jest zapisem wspomnień autorki.
Główna część tekstu ułożona została mniej więcej chronologicznie. Pam zaczyna od lat dziecięcych, od historii rodziny, od tego, co mogło mieć wpływ na jej późniejszą karierę biegową. Opowiada o wyjątkowej pracowitości rodziców, o dziadku, który podobno pokłóciwszy się z kimś przeszedł 500 km na piechotę. Potem o tym jak lubiła rywalizować z chłopakami, o jej fascynacji gimnastyką sportową, o tym jak mając 15 lat robiła codziennie po 1000 (sic!) brzuszków. Sporo miejsca poświęca problemom z anoreksją, choróbskiem, którego nabawiła się jako nastolatka. Gdy jej waga spadła do 43 kilogramów zaczęła odwiedzać lekarzy.
Kolejne spośród wszystkich 31 rozdziałów traktują o perypetiach zawodowych, relacjach damsko-męskich i rodzinnych, ale lwia cześć tekstu poświęcona jest historii startów w kolejnych zawodach. Opisy startów powiązane są jednak ze sprawami rodzinnymi i towarzyskimi; z historią ludzi, którzy ją wspierali, pomagali; z tym jak godzi karierę profesjonalnej biegaczki z byciem pracownikiem, żoną i matką dla piątki dzieci. Dobrze, że o tym pisze, bo trudno mówić o sporcie tak czasochłonnym i energochłonnym jak bieganie ultra w oderwaniu od relacji hobby a praca i hobby a rodzina.
Wspomnieniom wiarygodności dodają te akapity, w których autorka nie boi się poruszać ciemnej strony biegania i ogólnie – sportu. Pisze o nieprzyjaznych komentarzach pod jej adresem, o tym, że podobno zawzięcie rywalizuje z Karnazesem, że jest pazerna na kasę, że podczas Badwater ułatwiała sobie bieg w niedozwolony sposób mając baby joggera z wodą. Pam mierzy się z tym wszystkim przedstawiając swój punkt widzenia.
Z potoku słów opisujących kolejne zawody wyłowić możemy czasem różne podpowiedzi, patenty, metody pomagające nam w treningach i zawodach. Nie ma ich jednak zbyt wiele. Mnie zainteresował zwłaszcza rozdział pod intrygującym tytułem „Nie jesteś tym, co jesz”. Hasło to zdaje się przeczyć popularnemu wśród sportowców poglądowi, o arcyważnej roli odżywiania podczas treningu i zawodów. Autorka nie wierzy w cudowne właściwości diety wegańskiej ani węglowodanowej. Nie przywiązuje dużej wagi do odżywiania, chyba, że jest to wyścig 24h lub 48h na bieżni. Je mało i byle co. Wcina m.in. twarde cukierki, mufinki i zapija red bullem lub ensure. Twierdzi, że podczas biegu krótszego niż 80 km może nie jeść wcale. Może wiąże się to z wyjątkowością jej organizmu, z anoreksją, z predyspozycją do łagodnego znoszenia wysokich temperatur?
Drugim elementem mogącym budzić zaskoczenie jest częstotliwość startów autorki. Kobieta potrafi pobiec „na rozgrzewkę” Western States (160 km), aby 2 tygodnie później przybiec w czołówce ultramaratonu Badwater (217 km). Takich historyjek o szaleństwie startów jest w książce więcej. Jak ona to znosi? Dlaczego się jeszcze nie rozpadła? Doprawdy, nie wiem.
Zakończenie
To dobra i ciekawa książka. Nie znalazłem w niej żadnych błędów, literówek, niejasnych sformułowań. Kolejna ciekawa pozycja w katalogu „Galaktyki”, którą mogę z czystym sumieniem polecić.
Pisząc tę recenzję zajrzałem na DUV chcąc sprawdzić, co słychać u Pam Reed, czy nadal biega i co osiąga. Biega i osiąga świetne wyniki. Wzbudza to tym większy szacunek, że ma już ponad 50 lat. Badwater biega co roku i trochę wolniej niż w swoich najlepszych czasach ale i tak jest bardzo wysoko. Od 2012 roku do bieżącego jest ciągle w pierwszej lub drugiej dziesiątce OPEN i zawsze druga wśród kobiet. Do dnia, w którym piszę ten tekst Pam Reed zaliczyła w tym roku przynajmniej 9 startów ultra, w których przebiegła 1149 km. Plan startów na 2015 rok dostępny na stronie zawodniczki podaje też „skromne” pięć ironmanów. Chyba mogę ją bez przesady nazwać Żelazną Damą ultrabiegania.
Łódzkie wydawnictwo „Galaktyka” mające w swojej ofercie szereg książek o tematyce biegowej, czy też szerzej – sportowej nie zwalnia tempa i kilka miesięcy temu uraczyło nas kolejną pozycją. Tym razem jest to polskie wydanie wspomnień amerykańskiej biegaczki ultra pod tytułem „The Extra Mile”. Książka wydana została w Stanach po raz pierwszy w 2006 roku.
Pam
Kim jest Pam Reed? Pisząc krótko: szatan nie kobieta. W 2002 roku zapisała się na ultramaraton Badwater, bieg uznawany za jeden z najtrudniejszych na świecie. 217 kilometrów z piekielnej Doliny Śmierci (85 m. p.p.m.) do podnóża góry Mt. Whitney (2548 metrów n.p.m.). Zaczyna się w skwarze o temperaturze około 50 stopni Celsjusza i biegnie po asfalcie, od którego topią się buty. Dlatego trzeba mieć ich kilka par, na zmianę. Potem pnie się delikatnie pod górę, coraz wyżej i wyżej. Dniem i nocą. Każdy musi mieć swoją ekipę pomocników, tak zwany support. Pam Reed wystartowała po raz pierwszy w 2002 roku i wygrała. Nie tylko z innymi kobietami, ale też z facetami. Obleciała dystans w niecałe 28 godzin i wyprzedziła drugiego na mecie o 5 godzin!
Niektórzy złośliwie twierdzili, że się babce pofarciło, więc w kolejnym roku wystartowała ponownie i… znowu wygrała. Już nie z taką przewagą co prawda bo drugi w kolejności Dean Karnazes był niecałe pół godziny za nią ale znowu była na szczycie. Wszelcy złośliwcy i sceptycy musieli teraz przyznać, że Pam Reed jest istotnie niezwykle utalentowaną specjalistką od najdłuższych dystansów.
W następnych latach dalej startowała w Badwater, który bardzo polubiła, ale i w innych biegach ultra. Także w terenowych, takich jak prestiżowy Western States 100. Dwukrotnie została mistrzynią USA w biegu 24h (nabiegała 223 km), rekordzistką Amerykanek w kategorii wiekowej 40-44 lata w biegu 48h (nabiegała 341 km) oraz pierwszą kobietą, która przebiegła 482 kilometry bez snu. Gdy czytałem o jej osiągnięciach, o zawodach, w których pokonywała nie tylko kobiety, ale też innych mężczyzn skojarzyła mi się zaraz z naszą Aleksandrą Niwińską. Ola w biegu 48-godzinnym w Katowicach pokonała 323 kilometry, czym orżnęła wszystkie konkurentki i wszystkich mężczyzn.
Pam nie tylko biega sama, ale i pomaga biegać innym. Od lat zawodowo organizuje maraton w półmilionowym mieście Tuscon w Arizonie. Jej znakomite wyniki sportowe zostały docenione przez środowisko i media. Kręciło o niej program „Discovery Channel”, została uznana za najlepszą amerykańską ultramaratonkę 2003 roku oraz za Sportsmenkę Roku 2003 w kategorii sportów ekstremalnych przez magazyn „Competitor”.
Książka
Wspomnienia Pam Reed zawarte zostały na 230 stronach książki w miękkiej oprawie. Przekładu dokonała Beata Otocka. W środku zamieszczono wkładkę z kilkunastoma zdjęciami ilustrującymi karierę sławnej biegaczki. W końcowej części do tekstu dołączono wykaz najważniejszych wydarzeń, rekordów, nagród i wyróżnień Pam Reed, oraz podziękowania. W książce nie znajdziemy żadnych planów treningowych, gdyż nie ma ona charakteru poradnika, lecz jest zapisem wspomnień autorki.
Główna część tekstu ułożona została mniej więcej chronologicznie. Pam zaczyna od lat dziecięcych, od historii rodziny, od tego, co mogło mieć wpływ na jej późniejszą karierę biegową. Opowiada o wyjątkowej pracowitości rodziców, o dziadku, który podobno pokłóciwszy się z kimś przeszedł 500 km na piechotę. Potem o tym jak lubiła rywalizować z chłopakami, o jej fascynacji gimnastyką sportową, o tym jak mając 15 lat robiła codziennie po 1000 (sic!) brzuszków. Sporo miejsca poświęca problemom z anoreksją, choróbskiem, którego nabawiła się jako nastolatka. Gdy jej waga spadła do 43 kilogramów zaczęła odwiedzać lekarzy.
Kolejne spośród wszystkich 31 rozdziałów traktują o perypetiach zawodowych, relacjach damsko-męskich i rodzinnych, ale lwia cześć tekstu poświęcona jest historii startów w kolejnych zawodach. Opisy startów powiązane są jednak ze sprawami rodzinnymi i towarzyskimi; z historią ludzi, którzy ją wspierali, pomagali; z tym jak godzi karierę profesjonalnej biegaczki z byciem pracownikiem, żoną i matką dla piątki dzieci. Dobrze, że o tym pisze, bo trudno mówić o sporcie tak czasochłonnym i energochłonnym jak bieganie ultra w oderwaniu od relacji hobby a praca i hobby a rodzina.
Wspomnieniom wiarygodności dodają te akapity, w których autorka nie boi się poruszać ciemnej strony biegania i ogólnie – sportu. Pisze o nieprzyjaznych komentarzach pod jej adresem, o tym, że podobno zawzięcie rywalizuje z Karnazesem, że jest pazerna na kasę, że podczas Badwater ułatwiała sobie bieg w niedozwolony sposób mając baby joggera z wodą. Pam mierzy się z tym wszystkim przedstawiając swój punkt widzenia.
Z potoku słów opisujących kolejne zawody wyłowić możemy czasem różne podpowiedzi, patenty, metody pomagające nam w treningach i zawodach. Nie ma ich jednak zbyt wiele. Mnie zainteresował zwłaszcza rozdział pod intrygującym tytułem „Nie jesteś tym, co jesz”. Hasło to zdaje się przeczyć popularnemu wśród sportowców poglądowi, o arcyważnej roli odżywiania podczas treningu i zawodów. Autorka nie wierzy w cudowne właściwości diety wegańskiej ani węglowodanowej. Nie przywiązuje dużej wagi do odżywiania, chyba, że jest to wyścig 24h lub 48h na bieżni. Je mało i byle co. Wcina m.in. twarde cukierki, mufinki i zapija red bullem lub ensure. Twierdzi, że podczas biegu krótszego niż 80 km może nie jeść wcale. Może wiąże się to z wyjątkowością jej organizmu, z anoreksją, z predyspozycją do łagodnego znoszenia wysokich temperatur?
Drugim elementem mogącym budzić zaskoczenie jest częstotliwość startów autorki. Kobieta potrafi pobiec „na rozgrzewkę” Western States (160 km), aby 2 tygodnie później przybiec w czołówce ultramaratonu Badwater (217 km). Takich historyjek o szaleństwie startów jest w książce więcej. Jak ona to znosi? Dlaczego się jeszcze nie rozpadła? Doprawdy, nie wiem.
Zakończenie
To dobra i ciekawa książka. Nie znalazłem w niej żadnych błędów, literówek, niejasnych sformułowań. Kolejna ciekawa pozycja w katalogu „Galaktyki”, którą mogę z czystym sumieniem polecić.
Pisząc tę recenzję zajrzałem na DUV chcąc sprawdzić, co słychać u Pam Reed, czy nadal biega i co osiąga. Biega i osiąga świetne wyniki. Wzbudza to tym większy szacunek, że ma już ponad 50 lat. Badwater biega co roku i trochę wolniej niż w swoich najlepszych czasach ale i tak jest bardzo wysoko. Od 2012 roku do bieżącego jest ciągle w pierwszej lub drugiej dziesiątce OPEN i zawsze druga wśród kobiet. Do dnia, w którym piszę ten tekst Pam Reed zaliczyła w tym roku przynajmniej 9 startów ultra, w których przebiegła 1149 km. Plan startów na 2015 rok dostępny na stronie zawodniczki podaje też „skromne” pięć ironmanów. Chyba mogę ją bez przesady nazwać Żelazną Damą ultrabiegania.
[LINK] do sklepu wydawnictwa GALAKTYKA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz