Złapana w połowie ubiegłego roku kontuzja wymuszająca kilkumiesięczny odpoczynek zasmuciła mnie nie tylko z powodu tego, że przepadły zawody, na które ostrzyłem sobie zęby. Przestałem wychodzić na dłuższe treningi, co przełożyło się na mniej czasu na czytanie. Jak to? A tak to, że pola i lasy to także moja osobliwa „czytelnia”. Nie, nie biegam z papierową książką w garści - zaraz zabiłbym się na korzeniach i kamieniach. Słucham audiobooków. Nawet dużo chętniej niż muzyki i dlatego z muzycznymi nowościami jestem dziś na bakier. Książki w wersji „dousznej” uprzyjemniają trening, pozwalają legalnie „odlecieć” i żałuję bardzo, że dopiero trzy lata temu odkryłem, jak fajną rzeczą jest aktywność fizyczna i jednoczesne słuchanie książek. Treningowy purysta przypomni mi, że różne gadżety, takie jak muzyka czy audiobooki rozpraszają; mogą sprawić, że trening będzie wykonany niedbale i przez to mniej skuteczny. Cóż odpowiem? Odpowiem, że w tym przypadku ważniejsza jest radość z obcowania ze sportem i dobrą książką jednocześnie niż laboratoryjne kalkulacje. A poza tym, nie odczuwam, aby to jakoś utrudniało trening. Wręcz przeciwnie. Gdy na przykład mam zrobić kilka kilometrów ciągu mocnym tempem to ciekawa fabuła słuchanej akurat książki pozwala odciągnąć myśli od zmęczenia i łatwiej znieść katorgę. Nie wspomnę już o długich i spokojnych wybieganiach, które bez audiobooków są przeważnie monotonne i nudne.
Zanim przejdę do krótkich, subiektywnych opinii muszę wyjaśnić jedno: nie zamierzam pozować na znawcę literatury bo nie mam żadnych specjalnych kwalifikacji, aby profesjonalnie wydać werdykt na książkę. Ukończony w ubiegłym roku kurs bibliotekoznawstwa krytykiem mnie nie czyni. W szkole trochę czytywałem, ale lubiłem też budować modele, trenowałem bez sukcesów sztuki walki, lub z joystickiem w dłoni spędzałem czas przed Commodore C-64. Jak to nastolatek. Na studniach czytałem sporo, ale było to prawie wyłącznie to, z czym zapoznać się musiałem, czyli literatura historyczno-archeologiczna. Wakacje też były zajęte przez archeologiczne praktyki nurkowe lub wydłubywanie z piasku kościotrupów na cmentarzysku w Kałdusie. Potem zaczęła się praca, treningi i już tym bardziej na spokojne zapadnięcie się z książką w fotelu czasu nie było. Owszem, próbowałem i nadal próbuję coś poczytać po pracy i treningu. Zasiadam wieczorem z książką i… już po dziesięciu minutach słychać pochrapywanie.
Skąd audiobooki? Książek w wersji audio wydaje się z roku na rok coraz więcej ale i tak ich rynek, w porównaniu do książek papierowych jest ubożuchny. Dominuje beletrystyka: książki fantastyczne, kryminały. Jest trochę literatury podróżniczej i szkolnych lektur. Fajnie bo lubię wymienione gatunki i klasykę ale na przykład chętnie poczytałbym książki historyczne a tych jest tyle, co kot napłakał. Ostatniej jesieni, jak co roku byłem na Targach Książki Historycznej w Warszawie. Było sporo fajnej literatury, ale nie w audiobookach. Znalazłem tylko kilka gawęd o sztuce Bożeny Fabiani – kiedyś puszczanych w radiowej „Dwójce”, potem wydanych przez PWN w postaci papierowej i słuchanej. I tyle, na całe targi. Nawet jeśli było coś jeszcze a ja to przeoczyłem to i tak rezultat poszukiwań jest mizerny. Kilka dni temu zakończyły się Warszawskie Targi Książki zorganizowane na terenie Stadionu Narodowego. Pojechałem na nie, aby przyjrzeć się ofercie audiobooków. Tu było lepiej niż na targach literatury historycznej ale nadal bez szału. Znalazłem dwa stoiska firm specjalizujących się w wydawaniu książek audio. Swoją ofertę prezentowały Biblioteka Akustyczna i Storybox.pl. Jedną z korzyści wynikających z obecności na targach była możliwość kupna starszych pozycji po cenie promocyjnej 5-10 złotych, z której skwapliwie skorzystałem. Skąd jeszcze książki? W Internecie można jeszcze znaleźć trochę niezłych książek i głównie tam szukam. Empik, Tania książka, sklepy internetowe, Allegro. W otchłaniach Internetu można czasem natrafić na książki audio opracowane przez Zakład Nagrań i Wydawnictw Polskiego Związku Niewidomych, które ktoś wrzucił do sieci, na przykład na You Tube. Nie są to wysokiej jakości superprodukcje, ale trafiają się ciekawe, popularno-naukowe książki. Wielka szkoda, że nikt nie wydaje ich ponownie dla szerokiej publiczności i legalnie.
Przez ponad dwa lata przesłuchałem około 100 audiobooków. W minionym roku zaliczyłem 34 książki audio, o dwie więcej niż w roku poprzednim. Znalazłem też czas na przeczytanie 8 książek papierowych. Nie będę tu przytaczał wszystkiego, czym katowałem bądź pieściłem swoje uszy lub - rzadziej - oczy. Wspomnę tylko o wybranych, o których chcę coś napisać. W tej materii nie jestem szczególnie wybredny więc podobała mi się większość. Te wymienione poniżej to z reguły pozycje ciekawe, w mojej ocenie warte poznania choć nie wyłącznie „creme de la creme”. Na niektórych się zawiodłem.
Papier: Lech Jęczmyk – Nowe Średniowiecze. Felietony zebrane (Zysk i S-ka 2013)
Dla mnie ten gość to Ikona. Znawca literatury science fiction, redaktor, tłumacz; do tego rusycysta, brązowy medalista Mistrzostw Polski w judo z 1967 roku i pierwowzór postaci Paula Barleya w polskim komiksie z lat 80-tych „Funky Koval” (audiobook wydany niedawno przez warszawskie studio Sound Tropez). Kupując ze dwadzieścia lat temu miesięcznik „Nowa Fantastyka” przeglądałem strony od końca, tam, gdzie spodziewałem się zastać jednostronicowy felieton Jęczmyka. Później felietony te zostały pozbierane i wydane w jednym tomie. Dziś mam wszystkie książki tego autora, bo bardzo go lubię.
O czym Jęczmyk pisze? Głównie o historii w skali huge: o nienajlepszej kondycji cywilizacji zachodniej, która jego zdaniem zmierza w stronę przywrócenia stosunków feudalnych, tytułowego „Nowego Średniowiecza”. Powołuje się sporo na rosyjskiego filozofa Berdiajewa, znajduje szereg podobieństw świata współczesnego do schyłkowych lat podbijanego przez barbarzyńców cesarstwa zachodniorzymskiego. Odnosi się chętnie do religii, literatury, szczególnie chętnie do Dicka, którego tłumaczył i od którego jest polskim specjalistą. Próbuje zajrzeć w przyszłość kreśląc mniej lub bardziej prawdopodobne scenariusze. Przez wydawcę określany jest jako „anarchizujący prawicowiec”, lecz moim zdaniem nie jest to określenie szczęśliwe. Pochwały anarchii jakoś nie mogę się w jego felietonach dopatrzyć a i jego prawicowość, różnorako dziś rozumiana zwłaszcza w odniesieniu do zagadnień ekonomicznych, także u Jęczmyka nie jest jednoznaczna. Choćby dlatego, że powtarzająca się w felietonach krytyka rozwarstwienia społecznego i południowo-amerykańskich stosunków ekonomicznych gdzie 20% bogatych mieszka obok 80% biedoty pasuje bardziej do żarliwego wyznawcy skrajnie lewicowej „Krytyki Politycznej” niż do prawicowej klasyki w wersji skrajnie liberalnej. W którymś z felietonów przyznaje, że działania ekologów na ogół popiera czym z pewnością wzbudzi sympatię lewicowców i moją. Niemniej autor, wykazuje duże przywiązanie do chrześcijaństwa oraz niepodległości zaś nie darzy specjalną estymą – pisząc delikatnie - tęczowych ruchów i to lokuje go po prawej stronie światopoglądowych sporów. Z resztą tytuły mediów, w których publikował i występował: „Nowa Fantastyka”, „Fronda”, „Gazeta Polska”, „Rzeczpospolita”, „Christianitas”, „Radio Wnet” mówią same za siebie. Jęczmyk na początku lat dziewięćdziesiątych startował bez powodzenia w wyborach do sejmu z ramienia chadeckiego Ruchu dla Rzeczypospolitej. W tym roku pisarz kończy 80 lat.
Mógłbym tu o Jęczmyku napisać kolejne pięć a nawet dziesięć stron, mógłbym polemizować lub chwalić jego kolejne felietony, cytować najsmaczniejsze fragmenty, mógłbym opowiadać jak go spotkałem w 2010 roku podczas pamiętnej hucpy pod krzyżem zorganizowanej przez kuchcika z warszawskiej ASP Dominika Tarasa, późniejszego pensjonariusza radomskiego więzienia. Pamiętam, że wypatrzyłem wtedy Jęczmyka w grupie osób stojących z boku, ścisnąłem dłoń i podziękowałem za świetne pisarstwo. Nie o to jednak chodzi, abym się tu teraz rozwodził, gdzie Jęczmyk może być uważany za proroka a gdzie delikatnie przesadził. Jego felietony po prostu warto poznać choć nie koniecznie trzeba się zgadzać. Ja sam się z nim nie zgadzałem czytając na przykład felieton o oswojonych niedźwiedziach.
Dziś bardzo lubię patrzeć na świat „po jęczmykowemu”. Dzięki temu nie dziwię się współczesnym wydarzeniom. Ani sławnym kolońskim macankom, ani zamachom w Paryżu, ani wyborowi muzułmanina na burmistrza Londynu ani masowemu napływowi współczesnych barbarzyńców, którzy niczym późno-antyczni Goci walą w praktycznie niestrzeżone granice bogatych państw. Czy ci „współcześni Goci” podziękują za gościnę tak jak ci antyczni, którzy w 377 roku za zgodą Rzymian schronili się w granicach Cesarstwa przed Hunami a już w 410 roku spalili Rzymianom stolicę? Niewykluczone, choć czasy się zmieniają i być może tym razem scenariusz będzie inny. Na razie w modzie jest palenie setek samochodów podczas Sylwestra na paryskich przedmieściach. W Polsce zwyczaj ten nie jest jeszcze znany, ale kto wie, może dotrze do nas jak choinka z Niemiec.
Lech Jęczmyk jeszcze ponad dwadzieścia lat temu, w czasach upadku ZSRR, gdy ludzie powszechnie wierzyli w bajania Fukuyamy o „końcu historii”, w świetlaną przyszłość liberalnych demokracji i Unii Europejskiej mógł być uważany za oszołoma i potępiany. Nie można jednak powiedzieć, aby był lekceważony gdyż sam chwali się, że jego postawę doceniały najwyższe czynniki państwowe: był wyrzucany z pracy na polecenie Komitetu Centralnego PZPR, prezydenta Wałęsy i kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego. Dziś wydaje się, że wiele rzeczy, przed którymi ostrzegał i które przewidywał właśnie się sprawdza. Uśmiecham się czasem z satysfakcją czytając jakiegoś lewicowego felietonistę, który świeżo naładowany Piketty’m pisze w tonie takim, jak prawicowiec Jęczmyk blisko ćwierć wieku wcześniej.
Książkę polecam a kończąc zacytuję Jacka Dukaja, który na okładce pierwszego, zbiorowego wydania zbioru jęczmykowych felietonów dziesięć lat temu napisał następująco:
„Lech Jęczmyk jest w Polsce jednym z nielicznych prowadzących samodzielne dociekania nad regułami rządzącymi historią. Jego książka to prowokujące zaproszenie do rozumowania w skali kultur, religii i cywilizacji”.
Audio: Jarosław Grzędowicz – Pan lodowego ogrodu, T. 1-4. (Fabryka Słów)
Zabrałem się za Grzędowicza niedługo po ukończeniu „Wiedźmina” Sapkowskiego, którym byłem zachwycony. Początkowo, pomimo pozytywnych opinii i licznych nagród, którymi obsypano cykl podchodziłem sceptycznie, ale już kilku godzinach nowa książka pochłonęła mnie bez reszty. Powieść opowiada historię niejakiego Vuko Drakkainena, który z wysoko rozwiniętej technologicznie planety wysłany zostaje na ratunek kilku naukowcom zaginionym na planecie Midgaard będącej na etapie rozwoju porównywalnym do naszego średniowiecza. W sumie hiper-nowoczesne technologie odgrywają w książce znacznie mniejszą rolę niż magia, dlatego bliżej jej do fantasy niż do SF. Opowieść generalnie jest bardzo wciągająca. Miewa czasem dłużyzny gdyż przez większość czasu śledzimy na zmianę losy dwóch głównych postaci poruszających się w wyimaginowanym świecie niezależnie od siebie i nie zawsze przygody jednego i drugiego są równie zajmujące. Nie stanowi to jednak istotnego mankamentu. Jest za to sporo zaskakujących zwrotów akcji i oryginalnych pomysłów za co na pewno można autora pochwalić. Czarne charaktery, z którymi przyjdzie się zmierzyć Drakkainenowi nawiązują do totalitarnych przywódców i ich ideologii znanych z kart naszej historii co też bardzo mi się spodobało.
Ostatni, czwarty tom odłożyłem z żalem, że to już koniec. A potem włączyłem starą piosenkę „Porque te Vas”, która od tej pory chyba zawsze kojarzyć mi się będzie z „Lodowym ogrodem”. Kto zaliczył książkę, wie dlaczego. Polecam wszystkim lubiącym fantastykę. „Ogród” jest bardzo dobry, może minimalnie słabszy od osławionego „Wiedźmina” ale zdecydowanie bardziej oryginalny.
Audiobook rozprowadza Empik i portal audioteka.pl. Szkoda, że dostępna jest tylko wersja elektroniczna a nie ma pudełkowej.
Audio: Jacek Piekara – Ja inkwizytor: Dotyk zła, Głód i pragnienie, Wieże do nieba, Łowcy dusz, Bicz boży. Czyta Janusz Zadura (Biblioteka Akustyczna 2012-2014)
Do książki Piekary podchodziłem z nastawieniem, że mi się nie spodoba. Wyczytałem, że autor, z wykształcenia psycholog i prawnik, stworzył obrazoburczą i bluźnierczą wersję alternatywnego świata, w którym olbrzymią rolę odgrywa religia. Według wizji autora Chrystus dał się ukrzyżować, ale zamiast potulnie umrzeć na krzyżu zszedł z niego i ogniem oraz mieczem rozsmarował po ścianach swoich niedawnych prześladowców. Potem gdzieś przepadł. Autora wcześniej nie znałem więc słysząc o skandalizującym bluźnierstwie nie myślałem o nim z sympatią. „Ot, kolejny lewicowiec – ateista, którego światopogląd ukształtowała nadmierna dawka lewicowych mediów. Będzie się teraz znęcał nad Kościołem oskarżając o wszystko, co najgorsze. Stosy, krucjaty, księgi zakazane, tłuści i pazerni księża-pedofile. Dobrze znam tę śpiewkę”. Tak pomyślałem na wstępie, ale lekturę włączyłem.
Historia opisana w cyklu inkwizytorskim dzieje się w okolicach powiedzmy europejskiego, późnego średniowiecza. Istnieje papież, są duchowni, są też święci. Ale alternatywni – twardzi i bezlitośni. Pasujący do srogiego Chrystusa. Modlą się na przykład do św. Jana – patroszyciela. Głównym bohaterem jest młody inkwizytor Mordimer Maderdin pracujący dla biskupa Hezhezronu. Co rusz dostaje nowe zadania lub wikła się w nowe, bardzo niebezpieczne przygody. A to ktoś przywołał demona, a to w mieście zdarzają się makabryczne morderstwa, a to upadli księża uknuli jakąś intrygę. Inkwizytor zwykle kojarzy nam się z torturami i płonącymi stosami, tu jednak opisy podobnych praktyk zdarzają się nader rzadko. Nasz inkwizytor ma pod ręką kuferek z utensyliami, ale zwykle wystarcza, że pokaże je pochwyconemu i objaśni działanie narzędzi. Nieszczęśnik wyśpiewa wtedy bardzo szybko grzechy: i swoje, i cudze.
Świat przedstawiony w cyklu inkwizytorskim jest brudny i zły. Pełen rzezimieszków gościniec jest równie niebezpieczny jak biskupia kancelaria gdzie trzeba bardzo ważyć słowa. Pospólstwo jest mściwe, ciemne i okrutne. Kler jest często przegniły, oddający się pijaństwu i sodomii. Jako taki pion trzymają inkwizytorzy, elita wojsk Chrystusa, pasterskie psy strzegące owiec przed wilkami, „młoty na czarownice”. Gorliwi w tropieniu zła i herezji, często aż za nadto. Wśród nich zdarzają się i czarne owce. Mordimerowi do świętości też sporo brakuje. Jest pełen wiary, ale jego świat to też dziwki, zamtuzy, pieniądze, alkohol i łotrzykowie za kompanów. Momentami można nabrać wątpliwości, kto, od kogo jest gorszy. Cała ta inkwizycyjna policja tropiąca występki przeciw wierze przypomina trochę jakąś wersję strasznej, religijnej UB-ecji. Różnica jest taka, że nasz inkwizytor walczy ze złem prawdziwym i bardzo groźnym. Nie urojonym. Z demonami, czarownicami, seryjnymi mordercami. W starciach Mordimer potrafi posługiwać się bronią: a to sztylet, a to szersken – zioło będące średniowieczną wersją gazu łzawiącego, przy niewłaściwym postępowaniu mające skutki dożywotnie. Jego najgroźniejszą bronią jest jednak umysł, spryt i elokwencja. Bywa, że w najbardziej beznadziejnych przypadkach pomaga mu jego… anioł.
Cykl inkwizytorski to zwykle kilka opowiadań w jednym tomie. Dłuższe opowieści zajmujące cały tom zdarzają się z rzadka. Poczynania naszego inkwizytora śledzimy z punktu widzenia osoby stojącej tuż za plecami głównego bohatera, której on jakby opowiada, co i kiedy się wydarzyło. Jest to duża zaleta historii gdyż sposób myślenia Mordimera: rozumowanie, dedukcja i dialogi zostały przez Piekarę oddane wyśmienicie.
Kolejną, bardzo istotną sprawą jest w audiobooku lektor. Tu, w cyklu inkwizytorskim książkę czyta RE-WE-LA-CY-JNY Janusz Zadura. Nie słuchałem innych książek czytanych przez Zadurę, nie wiem jak wtedy brzmi, ale wiem jedno: do Mordimera Maderdina głos Janusza Zadury pasuje znakomicie.
Na początku napisałem, że z dystansem podchodziłem do książki Piekary. Nie chciałem czytać bluźnierczych książek. Po pierwszej moje nastawienie zmieniło się o 180 stopni. To świetna książka fantastyczna, właściwie kryminał osadzony w alternatywnym średniowieczu, w którym rolę komisarza Policji pełni licencjonowany inkwizytor. Trzeba oczywiście przymknąć oko i cały czas pamiętać, że mamy do czynienia z fantastyką a nie prawdziwym obrazem Kościoła. Wtedy zabawa będzie przednia. Dialogi, wykreowany świat, niesamowite historie i rewelacyjny lektor. Dla mnie to jedna z najlepszych książek, jakie w zeszłym roku przeczytałem. Jeśli ktoś chce spróbować i nie wie, którą cześć wybrać – polecam „Wieże do nieba”. Dwa opowiadania: jedno o rzeźniku, drugie o budowniczych katedr. Oba znakomite.
Audio: Marek Krajewski, Widma w mieście Breslau (czyta Krzysztof Krupiński), Głowa Minotaura (czyta Marcin Popczyński), Dżuma w Breslau (czyta autor), Festung Breslau (czyta Robert Więckiewicz) (Biblioteka Akustyczna, Wydawnictwo W.A.B. 2006-2010); Marek Krajewski i Mariusz Czubaj, Róże cmentarne (czyta Jarosław Rabenda, Biblioteka Akustyczna, Wydawnictwo W.A.B. 2010).
Mrocznych kryminałów ciąg dalszy. Tym razem przenosimy się w czasy dwudziestolecia międzywojennego i II wojny światowej do niemieckiego Wrocławia (Breslau) lub polskiego Lwowa. W Breslau głównym bohaterem jest policjant Eberhard Mock, we Lwowie Edward Popielski. Obaj rozwiązują kryminalne zagadki poruszając się w mrocznym półświatku dużych miast. Dla książek Krajewskiego wspólną cechą, jest występowanie jakiejś formy okultyzmu, oraz makabryczne zbrodnie, często z mniejszym lub większym udziałem prostytutek i wszelakich dewiantów seksualnych. Główni bohaterowie wykreowani przez autora nie są bohaterami bez skazy. Wręcz przeciwnie. Mają trudne życie i własne, rodzinne problemy. Zwykle ich podziwiamy, ale są i momenty takie, że nie jesteśmy w stanie nawet ich lubić ani się z nimi utożsamić. Na przykład wtedy, gdy jeden dokonuje gwałtu na własnej żonie.
Autor jest filologiem klasycznym w stopniu doktora, byłym pracownikiem wrocławskiego uniwersytetu. Jego zainteresowanie oraz zamiłowanie do klasycznej literatury i poprawności językowej wyraźnie przebija z kart książek. Dla mnie jest to jedna z zalet kryminałów Marka Krajewskiego. Mogę napisać, że autor w jakimś stopniu zaraża mnie swoim zamiłowaniem do klasyki. Po ukończeniu książki mam ochotę wyjąć z butów zalegający tam wiecheć słomy, nauczyć się łaciny porządnie a nie po łebkach, tak jak na studiach. Poczytać antycznych autorów. Może poznać podstawy greki.
Klimat książek Marka Krajewskiego jest mroczny, czasem aż za bardzo. Bywają momenty, że aż nie mam ochoty taplać się dłużej w tej "brei" i kusi mnie, aby zdjąć słuchawki. Są to jednak jako całość, bardzo dobre książki. Minusy? Czasem można się zgubić, jeśli autor prowadzi czytelnika przez podróże w czasie. Należy uważać na to, kiedy i gdzie dzieje się scena, aby nadążyć za akcją. Druga sprawa: bardzo rzadko, ale zdarzają się momenty mało wiarygodne, jakby trochę naciągane. Na przykład we Lwowie, trzystutysięcznym mieście przed wojną, grasuje psychopata i traf chce, że zainteresuje się akurat nastoletnią córką komisarza. Jego oczkiem w głowie. Cóż za zbieg okoliczności.
Jedną z pomniejszych odnóg pisarskiej działalności Marka Krajewskiego są dwa kryminały napisane wspólnie z Mariuszem Czubajem. Tu wydarzenia dzieją się współcześnie, na polskim Wybrzeżu. Głównym bohaterem jest nadkomisarz, Jarosław Pater. Czarne charaktery znowu w jakiś sposób zamieszane są w praktyki okultystyczne. Te książki wydają się nieco mniej mroczne i tak jak pozostałe autorstwa Marka Krajewskiego warte są polecenia.
Z lektorami u Krajewskiego jest różnie: raz czyta autor, raz ktoś inny. Nie powiem, aby lektorzy byli mocną stroną tych audiobooków, ale tragedii nie ma. Da się słuchać. Chyba pisarz powinien jeszcze poszukać i znaleźć sobie postać z głosem dobrze pasującym do świata jego kryminałów.
Polecam książki Marka Krajewskiego. Z wymienionych powyżej najbardziej podobała mi się „Widma w mieście Breslau”. Jak ktoś chce spróbować, można zacząć od tej.
Audio: Elżbieta Cherezińska – Korona śniegu i krwi. Reżyseria Robert Mirzyński, muzyka Tadeusz Gauer (Zysk i S-ka)
Megaprodukcja z udziałem 80 aktorów. Trzy płyty, 30 godzin słuchania. Przeczytałem entuzjastyczną recenzję i się skusiłem. Miała to być powieść historyczna o schyłkowych latach rozbicia dzielnicowego w Polsce, o jednoczeniu kraju przez Przemysła II. Audiobooka wydało wydawnictwo, które lubię, do tego w bardzo ładnej oprawie. Z pozytywnym nastawieniem zabrałem się do słuchania. Spodziewałem się czegoś, będącego choć namiastką pisarstwa Andrzeja Sapkowskiego bądź Henryka Sienkiewicza.
I się rozczarowałem. Przynajmniej na początku. Autorka opowiadając wydarzenia na ziemiach polskich XIII wieku przenosi akcję do jednego dworu książęcego by za chwilę przenieść się do drugiego, a zaraz potem do kolejnego. Trudno się początkowo w tym wszystkim połapać, trudno się przywiązać do jakiegoś bohatera czy bohaterki. Śląsk, Wielkopolska, Pomorze, Kraków. „Jeździmy” od grodu do grodu niczym wczesnośredniowieczny książę. Jako historyk i archeolog z wykształcenia powinienem nie mieć z tym trudności ale wcale łatwo nie miałem. Może dlatego, że nigdy się nie wgłębiałem w całą tę plątaninę dynastycznych powiązań Piastów końca XIII wieku. Książka nie jest typowo historyczną, gdyż pojawiają się w niej też siły nadnaturalne. Kapłanki dawnej religii, wilkołak. Dochodząc do owych epizodów miałem nadzieję na rozkręcenie akcji i smakowitsze fragmenty w stylu fantasy, ale i tu się zawiodłem. Mam wrażenie, że autorka nie wykorzystała potencjału wspomnianych ciekawszych fragmentów swojej historii.
Przez pierwszą płytę przebrnąłem byle jak. Dobrze, że się nie poddałem i słuchałem dalej, bo potem sytuacja zaczęła się poprawiać. Druga płyta była już lepsza a końcówka książki była już bardzo dobra i emocjonująca. Tragiczne losy Przemysła potrafią wzruszyć. Kończąc słuchanie ostatniej części żałowałem, że to już koniec.
Trudno mi tę książkę jednoznacznie ocenić. Początek odpycha, końcówka przyciąga i wzrusza. Na pewno autorka jest oczytana w literaturze historycznej i archeologicznej; widać, że wie, o czym pisze. To duży plus. Sama opowieść jednak nie wciąga tak, jak oczekiwałem i nie wykorzystuje pełni potencjału. Czy to wina miejscami drętwych dialogów, czy może lektorzy czytają zbyt sztucznie – nie wiem. Z fajniejszych opisów wymienić mogę przygody pewnego pomorskiego księcia z lubieżną mniszką. Takie smakowitsze kąski to jednak wyjątki. Szkoda.
Audio: Andrzej Sapkowski – Wiedźmin. Wybrane opowiadania (5 opowiadań, czas 10:35, CD Projekt 2011).
Cóż tu o wiedźminie można napisać? Któż nie słyszał o Geralcie z Rivii, kto nie zna Andrzeja Sapkowskiego, „polskiego Tolkiena”? W 2013 i 2014 roku przesłuchałem 5 tomów sagi o wiedźminie i bawiłem się przy tym świetnie. Teraz sięgnąłem po opowiadania będące wstępem do wspomnianego wyżej cyklu.
Jak się słuchało? Bardzo dobrze. Opowiadania są ładnie nagrane, z udziałem wielu aktorów. Wciągają może nieco mniej niż rozbudowana intryga w sadze, ale i tak są dobre. Bardzo lubię wykreowane przez Sapkowskiego postacie, ich dialogi, humor, czasem świntuszenie.
Tylko, że… po przesłuchaniu mrocznego i poważniejszego cyklu inkwizytorskiego Jacka Piekary świat wróżek i smoków u Andrzeja Sapkowskiego wydał mi się jakiś infantylny.
Audio: Dorota Głuska, Burza depcze mi po piętach. Moja włóczęga po Ameryce Południowej, czyta Elżbieta Kijowska (Wydawnictwo Naukowe PWN 2012).
Teraz książki podróżnicze. Pierwsza - taki „Cejrowski w spódnicy” ale bez politycznych wtrętów – kobiecy zapis podróży po Ameryce Południowej. Autorka, Dorota Głuska pracowała w Warszawie, w pewnym momencie wzięła dłuższy urlop i wyjechała na blisko pół roku. W tym czasie zwiedziła 6 krajów Ameryki Południowej. Jej książka jest dosyć ciekawa, lekka, miejscami zabawna. Słucha się przyjemnie. Podziwiam autorkę, bo wydaje mi się, że trzeba mieć „cojones” żeby będąc kobietą miesiącami samotnie podróżować po Ameryce Południowej. A niedawno czytałem o dwóch młodych kobietach, podróżniczkach, zamordowanych w Ekwadorze przez przygodnie poznanych mężczyzn.
Audio: Jacek Pałkiewicz, Sztuka podróżowania, czyta Sławomir Holland (Storybox.pl); Jacek Pałkiewicz, Pasja życia, czyta Mirosław Utta (Storybox.pl)
Autor jest jednym z najbardziej znanych polskich podróżników. Przepłynął kiedyś Atlantyk w szalupie, potem założył pierwszą w Europie szkołę survivalu. Zapuszczał się w różne niegościnne miejsca, szkolił jednostki specjalne, zaprzyjaźnił z Orianą Fallaci i podpadł radykalnym muzułmanom. Na jego dokonania trzeba by poświęcić długą listę i nie zamierzam jej tu powielać. Kto chce, z łatwością znajdzie szereg informacji o Pałkiewiczu w Internecie.
„Sztuka podróżowania” to poradnik dla tych, którzy chcą trochę pozwiedzać. Nie ważne czy blisko czy daleko. Dla tych, którzy lubią wycieczki po najbliższej okolicy a nie ryzykowne eskapady porady też mogą okazać się przydatne.
Poradnik, jak to poradnik raczej nie wciąga. To głównie zbiór przydatnych informacji choć okraszony ciekawymi anegdotami z licznych przygód autora. Jest to w sumie niezła książka ale ciekawszą wydała mi się słuchana wcześniej „Pasja życia” – barwne relacje z wypraw w dzikie, niebezpieczne miejsca. Niestety ma ona wadę typową dla wszystkich audiobooków: brak zdjęć tam, gdzie by się naprawdę przydały. Przeglądałem potem w księgarni papierową wersję „Pasji życia” i zauważyłem, że zawiera mnóstwo fajnych fotografii. Przy audiobooku naturalnie ich nie znajdziemy i jest to ten sam problem, jak w przypadku słuchanych książek o sztuce. Słuchanie o jakimś obrazie lub rzeźbie bez jego jednoczesnego oglądania daje mizerny efekt. Zastanawiam się, czy w przypadku „dousznych” wersji książek o sztuce czy podróżniczych do płyty nie powinien być dodany folder ze zdjęciami. Byłoby dużo lepiej.
Audio: Waris Dirie, Cathleen Miller, Kwiat pustyni, czyta Agnieszka Judycka (Świat Książki 2010)
Ten audiobook wpadł mi w ręce przypadkowo. Kupiłem przez Allegro książki Krajewskiego i w jednej z nich zawieruszyła się ta płyta. Chciałem odesłać właścicielce, ale nie chciała, oddała mi tę płytę w prezencie. Nie byłem na nią specjalnie napalony, bo sądziłem, że to literatura kobieca. Cóż mnie mogą interesować losy jakiejś modelki?
Zacząłem słuchać i spodobała mi się. To zapis bogatego życia młodej, półdzikiej, somalijskiej dziewczyny. Opowieść zaczyna się od lat najwcześniejszych. Gdy była kilkunastoletnią dziewczynką ojciec postanowił oddać ją za mąż dla jakiegoś starego dziada, za kilka wielbłądów. Ona nie chciała i znalazła w sobie tyle determinacji, że uciekła z domu. Tułała się trochę po Somalii, próbowano ją zgwałcić. Miała mnóstwo szczęścia, bo u dalszej rodziny, u której się w końcu zatrzymała poznała somalijskiego ambasadora w Londynie i wyjechała z nim do Europy jako pomoc domowa. Tam również szczęście jej nie opuściło: upatrzył ją sobie fotograf i została modelką. Jedną z najlepszych.
Bardzo istotnym elementem książki jest opowieść o zabiegu obrzezania kobiet – klitoridektomii. Sama autorka została mu poddana i było to dla niej traumatyczne przeżycie. Nie będę tu przytaczał szczegółowego opisu, ale uwierzcie - gdy się słucha tej opowieści, to włos się na głowie jeży. Zabieg usuwania dziewczynkom łechtaczki praktykowany jest od zachodnich wybrzeży Afryki po Filipiny. Głównie w krajach muzułmańskich, choć np. chrześcijańscy Koptowie także go wykonują. Wikipedia podaje, że na świecie, żyje 130 milionów obrzezanych kobiet. Dziennie wykonuje się tych zabiegów 6000 co daje ponad 2 miliony rocznie. Od jakiegoś czasu zwyczaj obrzezania w ramach otwarcia na wielokulturowość zagościł także w miastach Europy Zachodniej, do której przybywają imigranci z Afryki. Jest to rzecz jasna zakazane ale nikt nie jest w stanie ani nie chce kontrolować gett przybyszów i panujących tam zwyczajów. Autorka jest bardzo zaangażowana w walkę z klitoridektomią. Założyła w tym celu fundację „Kwiat Pustyni”.
Ciekawostką jest fakt, że Waris Dirie, pomieszkuje w Polsce, ma swój dom w Gdańsku, kocha polskie morze. Miłe. A audiobook też ciekawy i nie tylko dla kobiet. Polecam.
Audio: James Clavell, Król szczurów, czyta Marek Kondrat (Książka i Wiedza 1985)
Powieść psychologiczna, podobno bardzo popularna w krajach anglojęzycznych. Historia jeńców wojennych osadzonych w obozie Changi w Singapurze w ostatnich miesiącach II wojny światowej. Bohaterami są głównie Anglicy i Amerykanie oraz pilnujący ich Japończycy.
W obozie warunki są bardzo trudne, brakuje jedzenia i lekarstw. Najważniejszym elementem historii jest obraz relacji międzyludzkich w obliczu niedostatku i walki o przetrwanie. Tu stopnie wojskowe, szlachetne urodzenie czy umiejętności wyniesione z uporządkowanego świata mają znaczenie drugorzędne. Najbardziej liczy się umiejętność kombinowania, załatwiania, kłamania i handlowania. Kto to potrafi – może być bossem. Albo tytułowym „królem” opływającym w dostatki.
Jest to ciekawa książka; nie tak brutalna i wstrząsająca jak znana z naszych stron literatura obozowa opisująca warunki w Auschwitz czy w łagrach ale nadal ciekawa. Słuchałem jej z przyjemnością. Po zakończeniu znalazłem w Internecie ekranizację „Króla szczurów” i obejrzałem. Niestety bez polskich napisów.
Audio: Jerzy Serczyk, Na płonącej Ukrainie. Dzieje kozaczyzny 1648-1651, czyta Ksawery Jasieński (Książka i Wiedza 1999)
Teraz trochę historii. Na początek klasyka: Jerzy Serczyk, jeden z najbardziej znanych i utytułowanych polskich historyków przedstawia dzieje największej wojny Rzeczypospolitej z kozakami w XVII wieku. Zaletą audiobooka oprócz fachowości autora są liczne cytaty ze źródeł historycznych uplastyczniające opowieść.
Opisane w książce wydarzenia z grubsza znałem bo akurat tym okresem interesowałem się głębiej na studiach. Szczegółowy opis okraszony cytatami okazał się bardzo wciągający. Czy mnie coś szczególnie zaskoczyło? Tak, zaskoczył mnie opis okrucieństw wobec Żydów. Zawsze mi się wydawało, że powstania kozackie skierowane były przeciw „Lachom” - polskim panom. Tymczasem okazuje się, że pałający rządzą mordu kozacy, gdy już podkręcili wąsa i chwycili za szabelkę w pierwszej kolejności rżnęli lokalnych Żydów, dopiero potem „Lachów”. Opisy okrucieństw zaczerpnięte np. z „Bagna głębokiego” kronikarza żydowskiego Natana Hannowera są wstrząsające i kojarzą mi się z bestialskimi mordami dokonywanymi przez UPA kilkaset lat później. Może ten region już tak ma, że zwykłe zabicie kogoś jest zbyt banalne.
Audio: Daria i Tomasz Nałęcz, Józef Piłsudski - legendy i fakty, czyta Włodzimierz Nowakowski.
Biografia Józefa Piłsudskiego spisana przez historyka, kojarzonego z lewicą profesora Nałęcza będącego jeszcze niedawno doradcą Prezydenta Komorowskiego.
Podtytuł wskazuje, że autorzy zamierzają skupić się na oddzieleniu wydarzeń faktycznych od całej propagandowej otoczki narosłej przez dziesięciolecia wokół postaci Marszałka. Nie jest to hagiografia. W moim odczuciu Nałęczowie bardziej skupili się na krytycznym podejściu do bohatera i odkłamywaniu mitów niż na dołożeniu kolejnej, pochwalnej cegiełki do legendy. To bardzo dobrze, bo myślę, że Piłsudski broni się sam, bez swoich legend. Gdy skończyłem książkę utwierdziłem się w przekonaniu, że Marszałek był postacią wybitną, wielkim polskim Mężem Stanu, którego mieliśmy szczęście mieć.
Początek nie jest zbyt zajmujący bo autorzy wprzód omawiają biografów Marszałka. Potem przechodzą do jego dziejów i wtedy robi się ciekawiej. Młodość, czasy w PPS, Legiony, Polska międzywojenna. Sporo jest o życiu prywatnym, o kobietach Marszałka, o jego dzieciach, o zainteresowaniach. To wydało mi się najciekawsze; ten opis prozy życia był bardziej zajmujący niż wielkie polityczne decyzje znane ze szkolnych podręczników.
Interesujący audiobook. Można go znaleźć, tak jak dwa wymienione powyżej na serwisie You Tube.
Audio: Maciej Nowak, Operacja „Lawina”. Dzieje przemilczanej zbrodni UB, czyta Wojciech Najda.
Historia najnowsza, rekonstrukcja jednej z UB-eckich akcji wobec podziemia niepodległościowego w Polsce tuż po wojnie.
W 1946 roku na Śląsku działał oddział Narodowych Sił Zbrojnych dowodzonych przez Henryka Flamego, pseudonim „Bartek”. Byli to głównie młodzi chłopcy. Lubiła ich okoliczna ludność toteż mogli grać komunistom na nosie. 3 maja 1946 roku bezczelnie zorganizowali paradę w Wiśle czym wprawili we wściekłość władze podległe ZSRR. Miarka się przebrała. Komunistyczne służby zorganizowały prowokację wpuszczając w szeregi narodowców swojego agenta, kapitana „Lawinę”. Ten miał jakoby z polecenia wyższego dowództwa NSZ zorganizować wyjazd żołnierzy oddziału „Bartka” na Zachód. W rzeczywistości wprowadził ich w zasadzkę. Ciężarówki z żołnierzami dojechały w ustronne miejsce w lesie, gdzie w jednym z budynków mieli przenocować przed dalszą drogą. Budynek był zawczasu zaminowany minami przeciwczołgowymi. W umówionym momencie śpiących żołnierzy wysadzono w powietrze. Ci którzy przeżyli eksplozję zostali dobici strzałami przez otaczających budynek ludzi z bezpieki. W wyniku całej akcji „Lawiny” śmierć poniosło co najmniej 158 żołnierzy „Bartka”. Sam dowódca nie był wśród ofiar ale pożył niewiele dłużej. Rok później, w restauracji milicjant znienacka strzelił mu w plecy.
Kapitan „Lawina” to Henryk Wendrowski, w latach 1968-1973 ambasador PRL w Danii. Obecnie nie żyje. Po 1989 roku, gdy zaczęto badać temat ktoś jeździł po okolicy i sugerował lokalsom, aby lepiej trzymali buzię na kłódkę. Do wyjaśnienia sprawy dużo wniosły zeznania jednego ze skruszonych funkcjonariuszy bezpieki, który zdecydował się ujawnić posiadane informacje. W momencie wydania książki miejsce pochówku zabitych nie było znane. Szukano go, ale bez powodzenia. W świetle informacji zawartych w książce zaraz po zbrodni pochowano ich w pobliżu ale niedługo później, w tajemnicy wygrzebano zmasakrowane ciała i przeniesiono w inne, nieznane miejsce. Komunistyczne służby starały się zrobić wszystko, aby sprawę możliwie dokładnie zatuszować.
Zupełnie niedawno w mediach ukazał się materiał informujący, że w końcu odkryto groby, w których złożono żołnierzy „Bartka”. Materiał telewizyjny na ten temat można obejrzeć np. pod [TYM] linkiem.
Audio: Jean Raspail – Obóz Świętych. Czyta Marcin Bosak (radiowa „Dwójka” 2015)
Zanim przejdę do krótkich, subiektywnych opinii muszę wyjaśnić jedno: nie zamierzam pozować na znawcę literatury bo nie mam żadnych specjalnych kwalifikacji, aby profesjonalnie wydać werdykt na książkę. Ukończony w ubiegłym roku kurs bibliotekoznawstwa krytykiem mnie nie czyni. W szkole trochę czytywałem, ale lubiłem też budować modele, trenowałem bez sukcesów sztuki walki, lub z joystickiem w dłoni spędzałem czas przed Commodore C-64. Jak to nastolatek. Na studniach czytałem sporo, ale było to prawie wyłącznie to, z czym zapoznać się musiałem, czyli literatura historyczno-archeologiczna. Wakacje też były zajęte przez archeologiczne praktyki nurkowe lub wydłubywanie z piasku kościotrupów na cmentarzysku w Kałdusie. Potem zaczęła się praca, treningi i już tym bardziej na spokojne zapadnięcie się z książką w fotelu czasu nie było. Owszem, próbowałem i nadal próbuję coś poczytać po pracy i treningu. Zasiadam wieczorem z książką i… już po dziesięciu minutach słychać pochrapywanie.
Skąd audiobooki? Książek w wersji audio wydaje się z roku na rok coraz więcej ale i tak ich rynek, w porównaniu do książek papierowych jest ubożuchny. Dominuje beletrystyka: książki fantastyczne, kryminały. Jest trochę literatury podróżniczej i szkolnych lektur. Fajnie bo lubię wymienione gatunki i klasykę ale na przykład chętnie poczytałbym książki historyczne a tych jest tyle, co kot napłakał. Ostatniej jesieni, jak co roku byłem na Targach Książki Historycznej w Warszawie. Było sporo fajnej literatury, ale nie w audiobookach. Znalazłem tylko kilka gawęd o sztuce Bożeny Fabiani – kiedyś puszczanych w radiowej „Dwójce”, potem wydanych przez PWN w postaci papierowej i słuchanej. I tyle, na całe targi. Nawet jeśli było coś jeszcze a ja to przeoczyłem to i tak rezultat poszukiwań jest mizerny. Kilka dni temu zakończyły się Warszawskie Targi Książki zorganizowane na terenie Stadionu Narodowego. Pojechałem na nie, aby przyjrzeć się ofercie audiobooków. Tu było lepiej niż na targach literatury historycznej ale nadal bez szału. Znalazłem dwa stoiska firm specjalizujących się w wydawaniu książek audio. Swoją ofertę prezentowały Biblioteka Akustyczna i Storybox.pl. Jedną z korzyści wynikających z obecności na targach była możliwość kupna starszych pozycji po cenie promocyjnej 5-10 złotych, z której skwapliwie skorzystałem. Skąd jeszcze książki? W Internecie można jeszcze znaleźć trochę niezłych książek i głównie tam szukam. Empik, Tania książka, sklepy internetowe, Allegro. W otchłaniach Internetu można czasem natrafić na książki audio opracowane przez Zakład Nagrań i Wydawnictw Polskiego Związku Niewidomych, które ktoś wrzucił do sieci, na przykład na You Tube. Nie są to wysokiej jakości superprodukcje, ale trafiają się ciekawe, popularno-naukowe książki. Wielka szkoda, że nikt nie wydaje ich ponownie dla szerokiej publiczności i legalnie.
Przez ponad dwa lata przesłuchałem około 100 audiobooków. W minionym roku zaliczyłem 34 książki audio, o dwie więcej niż w roku poprzednim. Znalazłem też czas na przeczytanie 8 książek papierowych. Nie będę tu przytaczał wszystkiego, czym katowałem bądź pieściłem swoje uszy lub - rzadziej - oczy. Wspomnę tylko o wybranych, o których chcę coś napisać. W tej materii nie jestem szczególnie wybredny więc podobała mi się większość. Te wymienione poniżej to z reguły pozycje ciekawe, w mojej ocenie warte poznania choć nie wyłącznie „creme de la creme”. Na niektórych się zawiodłem.
Papier: Lech Jęczmyk – Nowe Średniowiecze. Felietony zebrane (Zysk i S-ka 2013)
Dla mnie ten gość to Ikona. Znawca literatury science fiction, redaktor, tłumacz; do tego rusycysta, brązowy medalista Mistrzostw Polski w judo z 1967 roku i pierwowzór postaci Paula Barleya w polskim komiksie z lat 80-tych „Funky Koval” (audiobook wydany niedawno przez warszawskie studio Sound Tropez). Kupując ze dwadzieścia lat temu miesięcznik „Nowa Fantastyka” przeglądałem strony od końca, tam, gdzie spodziewałem się zastać jednostronicowy felieton Jęczmyka. Później felietony te zostały pozbierane i wydane w jednym tomie. Dziś mam wszystkie książki tego autora, bo bardzo go lubię.
O czym Jęczmyk pisze? Głównie o historii w skali huge: o nienajlepszej kondycji cywilizacji zachodniej, która jego zdaniem zmierza w stronę przywrócenia stosunków feudalnych, tytułowego „Nowego Średniowiecza”. Powołuje się sporo na rosyjskiego filozofa Berdiajewa, znajduje szereg podobieństw świata współczesnego do schyłkowych lat podbijanego przez barbarzyńców cesarstwa zachodniorzymskiego. Odnosi się chętnie do religii, literatury, szczególnie chętnie do Dicka, którego tłumaczył i od którego jest polskim specjalistą. Próbuje zajrzeć w przyszłość kreśląc mniej lub bardziej prawdopodobne scenariusze. Przez wydawcę określany jest jako „anarchizujący prawicowiec”, lecz moim zdaniem nie jest to określenie szczęśliwe. Pochwały anarchii jakoś nie mogę się w jego felietonach dopatrzyć a i jego prawicowość, różnorako dziś rozumiana zwłaszcza w odniesieniu do zagadnień ekonomicznych, także u Jęczmyka nie jest jednoznaczna. Choćby dlatego, że powtarzająca się w felietonach krytyka rozwarstwienia społecznego i południowo-amerykańskich stosunków ekonomicznych gdzie 20% bogatych mieszka obok 80% biedoty pasuje bardziej do żarliwego wyznawcy skrajnie lewicowej „Krytyki Politycznej” niż do prawicowej klasyki w wersji skrajnie liberalnej. W którymś z felietonów przyznaje, że działania ekologów na ogół popiera czym z pewnością wzbudzi sympatię lewicowców i moją. Niemniej autor, wykazuje duże przywiązanie do chrześcijaństwa oraz niepodległości zaś nie darzy specjalną estymą – pisząc delikatnie - tęczowych ruchów i to lokuje go po prawej stronie światopoglądowych sporów. Z resztą tytuły mediów, w których publikował i występował: „Nowa Fantastyka”, „Fronda”, „Gazeta Polska”, „Rzeczpospolita”, „Christianitas”, „Radio Wnet” mówią same za siebie. Jęczmyk na początku lat dziewięćdziesiątych startował bez powodzenia w wyborach do sejmu z ramienia chadeckiego Ruchu dla Rzeczypospolitej. W tym roku pisarz kończy 80 lat.
Mógłbym tu o Jęczmyku napisać kolejne pięć a nawet dziesięć stron, mógłbym polemizować lub chwalić jego kolejne felietony, cytować najsmaczniejsze fragmenty, mógłbym opowiadać jak go spotkałem w 2010 roku podczas pamiętnej hucpy pod krzyżem zorganizowanej przez kuchcika z warszawskiej ASP Dominika Tarasa, późniejszego pensjonariusza radomskiego więzienia. Pamiętam, że wypatrzyłem wtedy Jęczmyka w grupie osób stojących z boku, ścisnąłem dłoń i podziękowałem za świetne pisarstwo. Nie o to jednak chodzi, abym się tu teraz rozwodził, gdzie Jęczmyk może być uważany za proroka a gdzie delikatnie przesadził. Jego felietony po prostu warto poznać choć nie koniecznie trzeba się zgadzać. Ja sam się z nim nie zgadzałem czytając na przykład felieton o oswojonych niedźwiedziach.
Dziś bardzo lubię patrzeć na świat „po jęczmykowemu”. Dzięki temu nie dziwię się współczesnym wydarzeniom. Ani sławnym kolońskim macankom, ani zamachom w Paryżu, ani wyborowi muzułmanina na burmistrza Londynu ani masowemu napływowi współczesnych barbarzyńców, którzy niczym późno-antyczni Goci walą w praktycznie niestrzeżone granice bogatych państw. Czy ci „współcześni Goci” podziękują za gościnę tak jak ci antyczni, którzy w 377 roku za zgodą Rzymian schronili się w granicach Cesarstwa przed Hunami a już w 410 roku spalili Rzymianom stolicę? Niewykluczone, choć czasy się zmieniają i być może tym razem scenariusz będzie inny. Na razie w modzie jest palenie setek samochodów podczas Sylwestra na paryskich przedmieściach. W Polsce zwyczaj ten nie jest jeszcze znany, ale kto wie, może dotrze do nas jak choinka z Niemiec.
Lech Jęczmyk jeszcze ponad dwadzieścia lat temu, w czasach upadku ZSRR, gdy ludzie powszechnie wierzyli w bajania Fukuyamy o „końcu historii”, w świetlaną przyszłość liberalnych demokracji i Unii Europejskiej mógł być uważany za oszołoma i potępiany. Nie można jednak powiedzieć, aby był lekceważony gdyż sam chwali się, że jego postawę doceniały najwyższe czynniki państwowe: był wyrzucany z pracy na polecenie Komitetu Centralnego PZPR, prezydenta Wałęsy i kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego. Dziś wydaje się, że wiele rzeczy, przed którymi ostrzegał i które przewidywał właśnie się sprawdza. Uśmiecham się czasem z satysfakcją czytając jakiegoś lewicowego felietonistę, który świeżo naładowany Piketty’m pisze w tonie takim, jak prawicowiec Jęczmyk blisko ćwierć wieku wcześniej.
Książkę polecam a kończąc zacytuję Jacka Dukaja, który na okładce pierwszego, zbiorowego wydania zbioru jęczmykowych felietonów dziesięć lat temu napisał następująco:
„Lech Jęczmyk jest w Polsce jednym z nielicznych prowadzących samodzielne dociekania nad regułami rządzącymi historią. Jego książka to prowokujące zaproszenie do rozumowania w skali kultur, religii i cywilizacji”.
Audio: Jarosław Grzędowicz – Pan lodowego ogrodu, T. 1-4. (Fabryka Słów)
Zabrałem się za Grzędowicza niedługo po ukończeniu „Wiedźmina” Sapkowskiego, którym byłem zachwycony. Początkowo, pomimo pozytywnych opinii i licznych nagród, którymi obsypano cykl podchodziłem sceptycznie, ale już kilku godzinach nowa książka pochłonęła mnie bez reszty. Powieść opowiada historię niejakiego Vuko Drakkainena, który z wysoko rozwiniętej technologicznie planety wysłany zostaje na ratunek kilku naukowcom zaginionym na planecie Midgaard będącej na etapie rozwoju porównywalnym do naszego średniowiecza. W sumie hiper-nowoczesne technologie odgrywają w książce znacznie mniejszą rolę niż magia, dlatego bliżej jej do fantasy niż do SF. Opowieść generalnie jest bardzo wciągająca. Miewa czasem dłużyzny gdyż przez większość czasu śledzimy na zmianę losy dwóch głównych postaci poruszających się w wyimaginowanym świecie niezależnie od siebie i nie zawsze przygody jednego i drugiego są równie zajmujące. Nie stanowi to jednak istotnego mankamentu. Jest za to sporo zaskakujących zwrotów akcji i oryginalnych pomysłów za co na pewno można autora pochwalić. Czarne charaktery, z którymi przyjdzie się zmierzyć Drakkainenowi nawiązują do totalitarnych przywódców i ich ideologii znanych z kart naszej historii co też bardzo mi się spodobało.
Ostatni, czwarty tom odłożyłem z żalem, że to już koniec. A potem włączyłem starą piosenkę „Porque te Vas”, która od tej pory chyba zawsze kojarzyć mi się będzie z „Lodowym ogrodem”. Kto zaliczył książkę, wie dlaczego. Polecam wszystkim lubiącym fantastykę. „Ogród” jest bardzo dobry, może minimalnie słabszy od osławionego „Wiedźmina” ale zdecydowanie bardziej oryginalny.
Audiobook rozprowadza Empik i portal audioteka.pl. Szkoda, że dostępna jest tylko wersja elektroniczna a nie ma pudełkowej.
Audio: Jacek Piekara – Ja inkwizytor: Dotyk zła, Głód i pragnienie, Wieże do nieba, Łowcy dusz, Bicz boży. Czyta Janusz Zadura (Biblioteka Akustyczna 2012-2014)
Do książki Piekary podchodziłem z nastawieniem, że mi się nie spodoba. Wyczytałem, że autor, z wykształcenia psycholog i prawnik, stworzył obrazoburczą i bluźnierczą wersję alternatywnego świata, w którym olbrzymią rolę odgrywa religia. Według wizji autora Chrystus dał się ukrzyżować, ale zamiast potulnie umrzeć na krzyżu zszedł z niego i ogniem oraz mieczem rozsmarował po ścianach swoich niedawnych prześladowców. Potem gdzieś przepadł. Autora wcześniej nie znałem więc słysząc o skandalizującym bluźnierstwie nie myślałem o nim z sympatią. „Ot, kolejny lewicowiec – ateista, którego światopogląd ukształtowała nadmierna dawka lewicowych mediów. Będzie się teraz znęcał nad Kościołem oskarżając o wszystko, co najgorsze. Stosy, krucjaty, księgi zakazane, tłuści i pazerni księża-pedofile. Dobrze znam tę śpiewkę”. Tak pomyślałem na wstępie, ale lekturę włączyłem.
Historia opisana w cyklu inkwizytorskim dzieje się w okolicach powiedzmy europejskiego, późnego średniowiecza. Istnieje papież, są duchowni, są też święci. Ale alternatywni – twardzi i bezlitośni. Pasujący do srogiego Chrystusa. Modlą się na przykład do św. Jana – patroszyciela. Głównym bohaterem jest młody inkwizytor Mordimer Maderdin pracujący dla biskupa Hezhezronu. Co rusz dostaje nowe zadania lub wikła się w nowe, bardzo niebezpieczne przygody. A to ktoś przywołał demona, a to w mieście zdarzają się makabryczne morderstwa, a to upadli księża uknuli jakąś intrygę. Inkwizytor zwykle kojarzy nam się z torturami i płonącymi stosami, tu jednak opisy podobnych praktyk zdarzają się nader rzadko. Nasz inkwizytor ma pod ręką kuferek z utensyliami, ale zwykle wystarcza, że pokaże je pochwyconemu i objaśni działanie narzędzi. Nieszczęśnik wyśpiewa wtedy bardzo szybko grzechy: i swoje, i cudze.
Świat przedstawiony w cyklu inkwizytorskim jest brudny i zły. Pełen rzezimieszków gościniec jest równie niebezpieczny jak biskupia kancelaria gdzie trzeba bardzo ważyć słowa. Pospólstwo jest mściwe, ciemne i okrutne. Kler jest często przegniły, oddający się pijaństwu i sodomii. Jako taki pion trzymają inkwizytorzy, elita wojsk Chrystusa, pasterskie psy strzegące owiec przed wilkami, „młoty na czarownice”. Gorliwi w tropieniu zła i herezji, często aż za nadto. Wśród nich zdarzają się i czarne owce. Mordimerowi do świętości też sporo brakuje. Jest pełen wiary, ale jego świat to też dziwki, zamtuzy, pieniądze, alkohol i łotrzykowie za kompanów. Momentami można nabrać wątpliwości, kto, od kogo jest gorszy. Cała ta inkwizycyjna policja tropiąca występki przeciw wierze przypomina trochę jakąś wersję strasznej, religijnej UB-ecji. Różnica jest taka, że nasz inkwizytor walczy ze złem prawdziwym i bardzo groźnym. Nie urojonym. Z demonami, czarownicami, seryjnymi mordercami. W starciach Mordimer potrafi posługiwać się bronią: a to sztylet, a to szersken – zioło będące średniowieczną wersją gazu łzawiącego, przy niewłaściwym postępowaniu mające skutki dożywotnie. Jego najgroźniejszą bronią jest jednak umysł, spryt i elokwencja. Bywa, że w najbardziej beznadziejnych przypadkach pomaga mu jego… anioł.
Cykl inkwizytorski to zwykle kilka opowiadań w jednym tomie. Dłuższe opowieści zajmujące cały tom zdarzają się z rzadka. Poczynania naszego inkwizytora śledzimy z punktu widzenia osoby stojącej tuż za plecami głównego bohatera, której on jakby opowiada, co i kiedy się wydarzyło. Jest to duża zaleta historii gdyż sposób myślenia Mordimera: rozumowanie, dedukcja i dialogi zostały przez Piekarę oddane wyśmienicie.
Kolejną, bardzo istotną sprawą jest w audiobooku lektor. Tu, w cyklu inkwizytorskim książkę czyta RE-WE-LA-CY-JNY Janusz Zadura. Nie słuchałem innych książek czytanych przez Zadurę, nie wiem jak wtedy brzmi, ale wiem jedno: do Mordimera Maderdina głos Janusza Zadury pasuje znakomicie.
Na początku napisałem, że z dystansem podchodziłem do książki Piekary. Nie chciałem czytać bluźnierczych książek. Po pierwszej moje nastawienie zmieniło się o 180 stopni. To świetna książka fantastyczna, właściwie kryminał osadzony w alternatywnym średniowieczu, w którym rolę komisarza Policji pełni licencjonowany inkwizytor. Trzeba oczywiście przymknąć oko i cały czas pamiętać, że mamy do czynienia z fantastyką a nie prawdziwym obrazem Kościoła. Wtedy zabawa będzie przednia. Dialogi, wykreowany świat, niesamowite historie i rewelacyjny lektor. Dla mnie to jedna z najlepszych książek, jakie w zeszłym roku przeczytałem. Jeśli ktoś chce spróbować i nie wie, którą cześć wybrać – polecam „Wieże do nieba”. Dwa opowiadania: jedno o rzeźniku, drugie o budowniczych katedr. Oba znakomite.
Audio: Marek Krajewski, Widma w mieście Breslau (czyta Krzysztof Krupiński), Głowa Minotaura (czyta Marcin Popczyński), Dżuma w Breslau (czyta autor), Festung Breslau (czyta Robert Więckiewicz) (Biblioteka Akustyczna, Wydawnictwo W.A.B. 2006-2010); Marek Krajewski i Mariusz Czubaj, Róże cmentarne (czyta Jarosław Rabenda, Biblioteka Akustyczna, Wydawnictwo W.A.B. 2010).
Mrocznych kryminałów ciąg dalszy. Tym razem przenosimy się w czasy dwudziestolecia międzywojennego i II wojny światowej do niemieckiego Wrocławia (Breslau) lub polskiego Lwowa. W Breslau głównym bohaterem jest policjant Eberhard Mock, we Lwowie Edward Popielski. Obaj rozwiązują kryminalne zagadki poruszając się w mrocznym półświatku dużych miast. Dla książek Krajewskiego wspólną cechą, jest występowanie jakiejś formy okultyzmu, oraz makabryczne zbrodnie, często z mniejszym lub większym udziałem prostytutek i wszelakich dewiantów seksualnych. Główni bohaterowie wykreowani przez autora nie są bohaterami bez skazy. Wręcz przeciwnie. Mają trudne życie i własne, rodzinne problemy. Zwykle ich podziwiamy, ale są i momenty takie, że nie jesteśmy w stanie nawet ich lubić ani się z nimi utożsamić. Na przykład wtedy, gdy jeden dokonuje gwałtu na własnej żonie.
Autor jest filologiem klasycznym w stopniu doktora, byłym pracownikiem wrocławskiego uniwersytetu. Jego zainteresowanie oraz zamiłowanie do klasycznej literatury i poprawności językowej wyraźnie przebija z kart książek. Dla mnie jest to jedna z zalet kryminałów Marka Krajewskiego. Mogę napisać, że autor w jakimś stopniu zaraża mnie swoim zamiłowaniem do klasyki. Po ukończeniu książki mam ochotę wyjąć z butów zalegający tam wiecheć słomy, nauczyć się łaciny porządnie a nie po łebkach, tak jak na studiach. Poczytać antycznych autorów. Może poznać podstawy greki.
Klimat książek Marka Krajewskiego jest mroczny, czasem aż za bardzo. Bywają momenty, że aż nie mam ochoty taplać się dłużej w tej "brei" i kusi mnie, aby zdjąć słuchawki. Są to jednak jako całość, bardzo dobre książki. Minusy? Czasem można się zgubić, jeśli autor prowadzi czytelnika przez podróże w czasie. Należy uważać na to, kiedy i gdzie dzieje się scena, aby nadążyć za akcją. Druga sprawa: bardzo rzadko, ale zdarzają się momenty mało wiarygodne, jakby trochę naciągane. Na przykład we Lwowie, trzystutysięcznym mieście przed wojną, grasuje psychopata i traf chce, że zainteresuje się akurat nastoletnią córką komisarza. Jego oczkiem w głowie. Cóż za zbieg okoliczności.
Jedną z pomniejszych odnóg pisarskiej działalności Marka Krajewskiego są dwa kryminały napisane wspólnie z Mariuszem Czubajem. Tu wydarzenia dzieją się współcześnie, na polskim Wybrzeżu. Głównym bohaterem jest nadkomisarz, Jarosław Pater. Czarne charaktery znowu w jakiś sposób zamieszane są w praktyki okultystyczne. Te książki wydają się nieco mniej mroczne i tak jak pozostałe autorstwa Marka Krajewskiego warte są polecenia.
Z lektorami u Krajewskiego jest różnie: raz czyta autor, raz ktoś inny. Nie powiem, aby lektorzy byli mocną stroną tych audiobooków, ale tragedii nie ma. Da się słuchać. Chyba pisarz powinien jeszcze poszukać i znaleźć sobie postać z głosem dobrze pasującym do świata jego kryminałów.
Polecam książki Marka Krajewskiego. Z wymienionych powyżej najbardziej podobała mi się „Widma w mieście Breslau”. Jak ktoś chce spróbować, można zacząć od tej.
Audio: Elżbieta Cherezińska – Korona śniegu i krwi. Reżyseria Robert Mirzyński, muzyka Tadeusz Gauer (Zysk i S-ka)
Megaprodukcja z udziałem 80 aktorów. Trzy płyty, 30 godzin słuchania. Przeczytałem entuzjastyczną recenzję i się skusiłem. Miała to być powieść historyczna o schyłkowych latach rozbicia dzielnicowego w Polsce, o jednoczeniu kraju przez Przemysła II. Audiobooka wydało wydawnictwo, które lubię, do tego w bardzo ładnej oprawie. Z pozytywnym nastawieniem zabrałem się do słuchania. Spodziewałem się czegoś, będącego choć namiastką pisarstwa Andrzeja Sapkowskiego bądź Henryka Sienkiewicza.
I się rozczarowałem. Przynajmniej na początku. Autorka opowiadając wydarzenia na ziemiach polskich XIII wieku przenosi akcję do jednego dworu książęcego by za chwilę przenieść się do drugiego, a zaraz potem do kolejnego. Trudno się początkowo w tym wszystkim połapać, trudno się przywiązać do jakiegoś bohatera czy bohaterki. Śląsk, Wielkopolska, Pomorze, Kraków. „Jeździmy” od grodu do grodu niczym wczesnośredniowieczny książę. Jako historyk i archeolog z wykształcenia powinienem nie mieć z tym trudności ale wcale łatwo nie miałem. Może dlatego, że nigdy się nie wgłębiałem w całą tę plątaninę dynastycznych powiązań Piastów końca XIII wieku. Książka nie jest typowo historyczną, gdyż pojawiają się w niej też siły nadnaturalne. Kapłanki dawnej religii, wilkołak. Dochodząc do owych epizodów miałem nadzieję na rozkręcenie akcji i smakowitsze fragmenty w stylu fantasy, ale i tu się zawiodłem. Mam wrażenie, że autorka nie wykorzystała potencjału wspomnianych ciekawszych fragmentów swojej historii.
Przez pierwszą płytę przebrnąłem byle jak. Dobrze, że się nie poddałem i słuchałem dalej, bo potem sytuacja zaczęła się poprawiać. Druga płyta była już lepsza a końcówka książki była już bardzo dobra i emocjonująca. Tragiczne losy Przemysła potrafią wzruszyć. Kończąc słuchanie ostatniej części żałowałem, że to już koniec.
Trudno mi tę książkę jednoznacznie ocenić. Początek odpycha, końcówka przyciąga i wzrusza. Na pewno autorka jest oczytana w literaturze historycznej i archeologicznej; widać, że wie, o czym pisze. To duży plus. Sama opowieść jednak nie wciąga tak, jak oczekiwałem i nie wykorzystuje pełni potencjału. Czy to wina miejscami drętwych dialogów, czy może lektorzy czytają zbyt sztucznie – nie wiem. Z fajniejszych opisów wymienić mogę przygody pewnego pomorskiego księcia z lubieżną mniszką. Takie smakowitsze kąski to jednak wyjątki. Szkoda.
Audio: Andrzej Sapkowski – Wiedźmin. Wybrane opowiadania (5 opowiadań, czas 10:35, CD Projekt 2011).
Cóż tu o wiedźminie można napisać? Któż nie słyszał o Geralcie z Rivii, kto nie zna Andrzeja Sapkowskiego, „polskiego Tolkiena”? W 2013 i 2014 roku przesłuchałem 5 tomów sagi o wiedźminie i bawiłem się przy tym świetnie. Teraz sięgnąłem po opowiadania będące wstępem do wspomnianego wyżej cyklu.
Jak się słuchało? Bardzo dobrze. Opowiadania są ładnie nagrane, z udziałem wielu aktorów. Wciągają może nieco mniej niż rozbudowana intryga w sadze, ale i tak są dobre. Bardzo lubię wykreowane przez Sapkowskiego postacie, ich dialogi, humor, czasem świntuszenie.
Tylko, że… po przesłuchaniu mrocznego i poważniejszego cyklu inkwizytorskiego Jacka Piekary świat wróżek i smoków u Andrzeja Sapkowskiego wydał mi się jakiś infantylny.
Audio: Dorota Głuska, Burza depcze mi po piętach. Moja włóczęga po Ameryce Południowej, czyta Elżbieta Kijowska (Wydawnictwo Naukowe PWN 2012).
Teraz książki podróżnicze. Pierwsza - taki „Cejrowski w spódnicy” ale bez politycznych wtrętów – kobiecy zapis podróży po Ameryce Południowej. Autorka, Dorota Głuska pracowała w Warszawie, w pewnym momencie wzięła dłuższy urlop i wyjechała na blisko pół roku. W tym czasie zwiedziła 6 krajów Ameryki Południowej. Jej książka jest dosyć ciekawa, lekka, miejscami zabawna. Słucha się przyjemnie. Podziwiam autorkę, bo wydaje mi się, że trzeba mieć „cojones” żeby będąc kobietą miesiącami samotnie podróżować po Ameryce Południowej. A niedawno czytałem o dwóch młodych kobietach, podróżniczkach, zamordowanych w Ekwadorze przez przygodnie poznanych mężczyzn.
Audio: Jacek Pałkiewicz, Sztuka podróżowania, czyta Sławomir Holland (Storybox.pl); Jacek Pałkiewicz, Pasja życia, czyta Mirosław Utta (Storybox.pl)
Autor jest jednym z najbardziej znanych polskich podróżników. Przepłynął kiedyś Atlantyk w szalupie, potem założył pierwszą w Europie szkołę survivalu. Zapuszczał się w różne niegościnne miejsca, szkolił jednostki specjalne, zaprzyjaźnił z Orianą Fallaci i podpadł radykalnym muzułmanom. Na jego dokonania trzeba by poświęcić długą listę i nie zamierzam jej tu powielać. Kto chce, z łatwością znajdzie szereg informacji o Pałkiewiczu w Internecie.
„Sztuka podróżowania” to poradnik dla tych, którzy chcą trochę pozwiedzać. Nie ważne czy blisko czy daleko. Dla tych, którzy lubią wycieczki po najbliższej okolicy a nie ryzykowne eskapady porady też mogą okazać się przydatne.
Poradnik, jak to poradnik raczej nie wciąga. To głównie zbiór przydatnych informacji choć okraszony ciekawymi anegdotami z licznych przygód autora. Jest to w sumie niezła książka ale ciekawszą wydała mi się słuchana wcześniej „Pasja życia” – barwne relacje z wypraw w dzikie, niebezpieczne miejsca. Niestety ma ona wadę typową dla wszystkich audiobooków: brak zdjęć tam, gdzie by się naprawdę przydały. Przeglądałem potem w księgarni papierową wersję „Pasji życia” i zauważyłem, że zawiera mnóstwo fajnych fotografii. Przy audiobooku naturalnie ich nie znajdziemy i jest to ten sam problem, jak w przypadku słuchanych książek o sztuce. Słuchanie o jakimś obrazie lub rzeźbie bez jego jednoczesnego oglądania daje mizerny efekt. Zastanawiam się, czy w przypadku „dousznych” wersji książek o sztuce czy podróżniczych do płyty nie powinien być dodany folder ze zdjęciami. Byłoby dużo lepiej.
Audio: Waris Dirie, Cathleen Miller, Kwiat pustyni, czyta Agnieszka Judycka (Świat Książki 2010)
Ten audiobook wpadł mi w ręce przypadkowo. Kupiłem przez Allegro książki Krajewskiego i w jednej z nich zawieruszyła się ta płyta. Chciałem odesłać właścicielce, ale nie chciała, oddała mi tę płytę w prezencie. Nie byłem na nią specjalnie napalony, bo sądziłem, że to literatura kobieca. Cóż mnie mogą interesować losy jakiejś modelki?
Zacząłem słuchać i spodobała mi się. To zapis bogatego życia młodej, półdzikiej, somalijskiej dziewczyny. Opowieść zaczyna się od lat najwcześniejszych. Gdy była kilkunastoletnią dziewczynką ojciec postanowił oddać ją za mąż dla jakiegoś starego dziada, za kilka wielbłądów. Ona nie chciała i znalazła w sobie tyle determinacji, że uciekła z domu. Tułała się trochę po Somalii, próbowano ją zgwałcić. Miała mnóstwo szczęścia, bo u dalszej rodziny, u której się w końcu zatrzymała poznała somalijskiego ambasadora w Londynie i wyjechała z nim do Europy jako pomoc domowa. Tam również szczęście jej nie opuściło: upatrzył ją sobie fotograf i została modelką. Jedną z najlepszych.
Bardzo istotnym elementem książki jest opowieść o zabiegu obrzezania kobiet – klitoridektomii. Sama autorka została mu poddana i było to dla niej traumatyczne przeżycie. Nie będę tu przytaczał szczegółowego opisu, ale uwierzcie - gdy się słucha tej opowieści, to włos się na głowie jeży. Zabieg usuwania dziewczynkom łechtaczki praktykowany jest od zachodnich wybrzeży Afryki po Filipiny. Głównie w krajach muzułmańskich, choć np. chrześcijańscy Koptowie także go wykonują. Wikipedia podaje, że na świecie, żyje 130 milionów obrzezanych kobiet. Dziennie wykonuje się tych zabiegów 6000 co daje ponad 2 miliony rocznie. Od jakiegoś czasu zwyczaj obrzezania w ramach otwarcia na wielokulturowość zagościł także w miastach Europy Zachodniej, do której przybywają imigranci z Afryki. Jest to rzecz jasna zakazane ale nikt nie jest w stanie ani nie chce kontrolować gett przybyszów i panujących tam zwyczajów. Autorka jest bardzo zaangażowana w walkę z klitoridektomią. Założyła w tym celu fundację „Kwiat Pustyni”.
Ciekawostką jest fakt, że Waris Dirie, pomieszkuje w Polsce, ma swój dom w Gdańsku, kocha polskie morze. Miłe. A audiobook też ciekawy i nie tylko dla kobiet. Polecam.
Audio: James Clavell, Król szczurów, czyta Marek Kondrat (Książka i Wiedza 1985)
Powieść psychologiczna, podobno bardzo popularna w krajach anglojęzycznych. Historia jeńców wojennych osadzonych w obozie Changi w Singapurze w ostatnich miesiącach II wojny światowej. Bohaterami są głównie Anglicy i Amerykanie oraz pilnujący ich Japończycy.
W obozie warunki są bardzo trudne, brakuje jedzenia i lekarstw. Najważniejszym elementem historii jest obraz relacji międzyludzkich w obliczu niedostatku i walki o przetrwanie. Tu stopnie wojskowe, szlachetne urodzenie czy umiejętności wyniesione z uporządkowanego świata mają znaczenie drugorzędne. Najbardziej liczy się umiejętność kombinowania, załatwiania, kłamania i handlowania. Kto to potrafi – może być bossem. Albo tytułowym „królem” opływającym w dostatki.
Jest to ciekawa książka; nie tak brutalna i wstrząsająca jak znana z naszych stron literatura obozowa opisująca warunki w Auschwitz czy w łagrach ale nadal ciekawa. Słuchałem jej z przyjemnością. Po zakończeniu znalazłem w Internecie ekranizację „Króla szczurów” i obejrzałem. Niestety bez polskich napisów.
Audio: Jerzy Serczyk, Na płonącej Ukrainie. Dzieje kozaczyzny 1648-1651, czyta Ksawery Jasieński (Książka i Wiedza 1999)
Teraz trochę historii. Na początek klasyka: Jerzy Serczyk, jeden z najbardziej znanych i utytułowanych polskich historyków przedstawia dzieje największej wojny Rzeczypospolitej z kozakami w XVII wieku. Zaletą audiobooka oprócz fachowości autora są liczne cytaty ze źródeł historycznych uplastyczniające opowieść.
Opisane w książce wydarzenia z grubsza znałem bo akurat tym okresem interesowałem się głębiej na studiach. Szczegółowy opis okraszony cytatami okazał się bardzo wciągający. Czy mnie coś szczególnie zaskoczyło? Tak, zaskoczył mnie opis okrucieństw wobec Żydów. Zawsze mi się wydawało, że powstania kozackie skierowane były przeciw „Lachom” - polskim panom. Tymczasem okazuje się, że pałający rządzą mordu kozacy, gdy już podkręcili wąsa i chwycili za szabelkę w pierwszej kolejności rżnęli lokalnych Żydów, dopiero potem „Lachów”. Opisy okrucieństw zaczerpnięte np. z „Bagna głębokiego” kronikarza żydowskiego Natana Hannowera są wstrząsające i kojarzą mi się z bestialskimi mordami dokonywanymi przez UPA kilkaset lat później. Może ten region już tak ma, że zwykłe zabicie kogoś jest zbyt banalne.
Audio: Daria i Tomasz Nałęcz, Józef Piłsudski - legendy i fakty, czyta Włodzimierz Nowakowski.
Biografia Józefa Piłsudskiego spisana przez historyka, kojarzonego z lewicą profesora Nałęcza będącego jeszcze niedawno doradcą Prezydenta Komorowskiego.
Podtytuł wskazuje, że autorzy zamierzają skupić się na oddzieleniu wydarzeń faktycznych od całej propagandowej otoczki narosłej przez dziesięciolecia wokół postaci Marszałka. Nie jest to hagiografia. W moim odczuciu Nałęczowie bardziej skupili się na krytycznym podejściu do bohatera i odkłamywaniu mitów niż na dołożeniu kolejnej, pochwalnej cegiełki do legendy. To bardzo dobrze, bo myślę, że Piłsudski broni się sam, bez swoich legend. Gdy skończyłem książkę utwierdziłem się w przekonaniu, że Marszałek był postacią wybitną, wielkim polskim Mężem Stanu, którego mieliśmy szczęście mieć.
Początek nie jest zbyt zajmujący bo autorzy wprzód omawiają biografów Marszałka. Potem przechodzą do jego dziejów i wtedy robi się ciekawiej. Młodość, czasy w PPS, Legiony, Polska międzywojenna. Sporo jest o życiu prywatnym, o kobietach Marszałka, o jego dzieciach, o zainteresowaniach. To wydało mi się najciekawsze; ten opis prozy życia był bardziej zajmujący niż wielkie polityczne decyzje znane ze szkolnych podręczników.
Interesujący audiobook. Można go znaleźć, tak jak dwa wymienione powyżej na serwisie You Tube.
Audio: Maciej Nowak, Operacja „Lawina”. Dzieje przemilczanej zbrodni UB, czyta Wojciech Najda.
Historia najnowsza, rekonstrukcja jednej z UB-eckich akcji wobec podziemia niepodległościowego w Polsce tuż po wojnie.
W 1946 roku na Śląsku działał oddział Narodowych Sił Zbrojnych dowodzonych przez Henryka Flamego, pseudonim „Bartek”. Byli to głównie młodzi chłopcy. Lubiła ich okoliczna ludność toteż mogli grać komunistom na nosie. 3 maja 1946 roku bezczelnie zorganizowali paradę w Wiśle czym wprawili we wściekłość władze podległe ZSRR. Miarka się przebrała. Komunistyczne służby zorganizowały prowokację wpuszczając w szeregi narodowców swojego agenta, kapitana „Lawinę”. Ten miał jakoby z polecenia wyższego dowództwa NSZ zorganizować wyjazd żołnierzy oddziału „Bartka” na Zachód. W rzeczywistości wprowadził ich w zasadzkę. Ciężarówki z żołnierzami dojechały w ustronne miejsce w lesie, gdzie w jednym z budynków mieli przenocować przed dalszą drogą. Budynek był zawczasu zaminowany minami przeciwczołgowymi. W umówionym momencie śpiących żołnierzy wysadzono w powietrze. Ci którzy przeżyli eksplozję zostali dobici strzałami przez otaczających budynek ludzi z bezpieki. W wyniku całej akcji „Lawiny” śmierć poniosło co najmniej 158 żołnierzy „Bartka”. Sam dowódca nie był wśród ofiar ale pożył niewiele dłużej. Rok później, w restauracji milicjant znienacka strzelił mu w plecy.
Kapitan „Lawina” to Henryk Wendrowski, w latach 1968-1973 ambasador PRL w Danii. Obecnie nie żyje. Po 1989 roku, gdy zaczęto badać temat ktoś jeździł po okolicy i sugerował lokalsom, aby lepiej trzymali buzię na kłódkę. Do wyjaśnienia sprawy dużo wniosły zeznania jednego ze skruszonych funkcjonariuszy bezpieki, który zdecydował się ujawnić posiadane informacje. W momencie wydania książki miejsce pochówku zabitych nie było znane. Szukano go, ale bez powodzenia. W świetle informacji zawartych w książce zaraz po zbrodni pochowano ich w pobliżu ale niedługo później, w tajemnicy wygrzebano zmasakrowane ciała i przeniesiono w inne, nieznane miejsce. Komunistyczne służby starały się zrobić wszystko, aby sprawę możliwie dokładnie zatuszować.
Zupełnie niedawno w mediach ukazał się materiał informujący, że w końcu odkryto groby, w których złożono żołnierzy „Bartka”. Materiał telewizyjny na ten temat można obejrzeć np. pod [TYM] linkiem.
Audio: Jean Raspail – Obóz Świętych. Czyta Marcin Bosak (radiowa „Dwójka” 2015)
Warszawskie Targi Książki 2016 |
Ostatnia rzecz, powieść powiązana tematem z „Nowym Średniowieczem” Jęczmyka dlatego nadająca się do zamknięcia „kręgu” omawianych książek.
Jean Raspail to francuski pisarz kojarzony z prawicą. Monarchista, uczestnik wojny w Algierii obserwujący utratę przez Francję kolonii, zajadły wróg socjalistów. W latach siedemdziesiątych napisał powieść o inwazji biedoty z Indii która podburzona przez pewnego filozofa z Europy pakuje się na potężny statek i płynie do Francji. Podczas gdy płynie społeczność europejska zastanawia się co z tym zrobić. Wypowiadają się politycy, dziennikarze, dowódcy. Ostatecznie nie robią nic i gigantyczna fala głodnych, brudnych i śmierdzących ludzi wylewa się w końcu na brzeg, zaczyna rabować, gwałcić i mordować. Kraj pogrąża się a anarchii, ludzie uciekają z wybrzeża, jak przed tsunami. Tak mniej więcej wygląda fabuła.
Książka zaraz po wydaniu pozostała niezauważona i trudno się dziwić aby spodobała się ludziom w czasach pokolenia „dzieci kwiatów”. Dopiero dziś, 40 lat po pierwszym wydaniu, gdy w Europie jednym z głównych problemów jest narastający tzw. „kryzys imigracyjny” ludzie sięgają po nią ponownie, przecierają oczy ze zdumienia i uznają za proroczą. Mnożą się kolejne wydania. Prawica się w niej zaczytuje, skrajna lewica jej nienawidzi („Obóz śniętych” – tytuł recenzji z „Krytyki Politycznej” mówi sam za siebie).
Przesłuchałem tę książkę z dużym zainteresowaniem bo temat mnie bardzo interesuje. Zgadzam się z opiniami wielu recenzentów, że pod względem literackim majstersztyk to to nie jest. Nie o wartości literackie tu jednak chodzi a o oddanie pewnych mechanizmów decyzji politycznych, moralnych. Główną zaletą tej książki jest opis postawy polityków, dziennikarzy, generalnie ludzi władzy sparaliżowanych całą sytuacją. Pokazany jest moralny dylemat: co zrobić w przypadku takiej agresji? Gdy państwo atakuje wróg umundurowany i wyposażony w karabiny to sprawa jest w miarę oczywista. A co zrobić, gdy granice szturmują miliony biedoty? Kto podejmie decyzję aby tych ludzi zatrzymać, odesłać albo zatopić statek z nieuzbrojonymi cywilami? Świetnie pokazane jest zachowanie autorytetów i obłuda dziennikarzy którzy najpierw serwują społeczeństwu tkliwe, umoralniające kazania a gdy zaczynają się gwałty i rabunki stanowią awangardę uciekających. Dzieci w szkole uczy się sporządzać laurki, którymi przywitają imigrantów, wezmą w ramiona, będą żyć zgodnie długo i szczęśliwie. Pokazany jest cały absurd wynikający z naiwnego, utopijnego myślenia. W książce dostaje się też zastraszonemu Kościołowi. Papież Benedykt XVI (książka pisana w latach 70-tych!) oddaje wszystkie skarby: dzieła sztuki Watykanu gromadzone przez stulecia aby tylko na krótką chwilę zaspokoić potrzeby biedoty, która to przeje, przemieli i za chwile znów będzie głodna.
Owe dyskusje polityczne, cała ówczesna debata publiczna wygląda mniej więcej jak dzisiejsza debata wokół tak zwanych „uchodźców”. Widać, że Raspail świetnie przejrzał i przewidział zachowanie ludzi wychowanych na hipisowskiej rewolucji ‘68 roku. I to jest w tej książce najlepsze. Słabą stroną jest wspomniana część literacka oraz miejscami niesmaczne i nieco rasistowskie fragmenty.
Książka niezbyt długa a bardzo ciekawa. Latem ubiegłego roku, w środku kryzysu uchodźczego czytana była w radiowej „Dwójce”. Trzeba przyznać, że radiowcy dobrali idealnie lekturę do sytuacji. Na stronie „Dwójki” nadal można posłuchać książki, pod [TYM] linkiem.
Zakończenie
To tylko część poznanych ostatnio książek. Te, o których chciałem coś napisać. Czytałem też inne, jeszcze więcej książek historyczno-politycznych ale nie chcę o nich pisać bo i powyższy wybór może być uznany za kontrowersyjny. Niektórzy gotowi oskarżyć mnie o „prawicowo-nacjonalistyczne odchylenie”, jak Gomułkę w ’48. Przypominam sobie też klasykę, której w czasach szkolnych nie czytałem lub czytałem tylko streszczenia bo nie chciało mi się brnąć przez te kobyły. Na przykład „Lalkę” czy „Quo Vadis” wydane przez podwarszawskie Storybox.pl. W tym roku zaliczyłem również „Faraona” a w planach mam dalsze, równie niemodne dziś lektury klasyków. Kusi mnie zapomniany Kraszewski a w słuchawkach pobrzmiewa właśnie „Trylogia” Sienkiewicza. Nigdy jej nie czytałem lecz pewnie tak jak większość oglądałem ekranizacje. Chcę poznać „Trylogię” między innymi dlatego, że czytając wspomnianą wyżej biografię Piłsudskiego pióra Nałęczów dowiedziałem się, że Marszałek miał zwykle przy sobie kila rzeczy, z którymi był bardzo związany. Były to: medalik z Matką Boską Ostrobramską, zdjęcie córki, oraz dwie książki. Jedną była XVI-wieczna „Kronika” Stryjkowskiego, drugą właśnie „Potop”. Tę ostatnią lubił z pewnością także dlatego, że jedna z głównych bohaterek pochodzi z litewskiego rodu Billewiczów, tak jak ukochana matka Marszałka. Często bywa, że przeczytane lektury w jakiś sposób kształtują człowieka; jego poglądy, przybierane postawy. Dlatego chcę też poznać książki, które być może jakoś ukształtowały taką Ikonę polskiej historii jak Józef Piłsudski. A poza tym przecież mamy Rok Sienkiewiczowski. Warto uczcić go sięgając np. po „Trylogię”.
Odkryłem ostatnio dwa nowe źródła ciekawych audiobooków. Pierwsze to książki historyczne wydawane przez Fundację Wolne Dźwięki (wolnedzwieki.pl). Jedną miałem okazję przesłuchać po biegu pamięci „ Żołnierzy Wyklętych” gdyż była w pakiecie startowym. Nosiła tytuł „Klamra – mój ojciec”. Całkiem przyjemny audiobook, w którym Zbigniew Lazarowicz opowiada o losach swojego ojca, Adama Lazarowicza pseudonim „Klamra”, zasłużonego oficera AK, potem WiN, zamordowanego przez bezpiekę 1 marca 1951 roku wraz z Łukaszem Cieplińskim i kilkoma innymi działaczami niepodległościowymi. Wydawnictwo, które go wydało ma w ofercie historyczne audiobooki dotyczące głównie wieku XX w bardzo przystępnej cenie. Są książki Piłsudskiego, Dmowskiego oraz podróżnicze Ossendowskiego. Kto lubi podróże i historię powinien się zainteresować.
Drugie ciekawe źródło: książki sportowe. Okazało się, wydawnictwo „Galaktyka” ma swoje pozycje także w wersji audiobooków. Kiedyś dostawałem od nich do recenzji książki tradycyjne ale zwykle przebrnięcie przez nie zajmowało mi dużo czasu gdyż nie miałem go na czytanie tradycyjnych książek. Tymczasem spora część oferty „Galaktyki” występuje też w formacie audio. „Urodzeni biegacze”, „Jedz i biegaj”, „Ukryta siła”. Nic, tylko zamawiać biegowe motywatory i słuchać podczas treningów.
Jean Raspail to francuski pisarz kojarzony z prawicą. Monarchista, uczestnik wojny w Algierii obserwujący utratę przez Francję kolonii, zajadły wróg socjalistów. W latach siedemdziesiątych napisał powieść o inwazji biedoty z Indii która podburzona przez pewnego filozofa z Europy pakuje się na potężny statek i płynie do Francji. Podczas gdy płynie społeczność europejska zastanawia się co z tym zrobić. Wypowiadają się politycy, dziennikarze, dowódcy. Ostatecznie nie robią nic i gigantyczna fala głodnych, brudnych i śmierdzących ludzi wylewa się w końcu na brzeg, zaczyna rabować, gwałcić i mordować. Kraj pogrąża się a anarchii, ludzie uciekają z wybrzeża, jak przed tsunami. Tak mniej więcej wygląda fabuła.
Książka zaraz po wydaniu pozostała niezauważona i trudno się dziwić aby spodobała się ludziom w czasach pokolenia „dzieci kwiatów”. Dopiero dziś, 40 lat po pierwszym wydaniu, gdy w Europie jednym z głównych problemów jest narastający tzw. „kryzys imigracyjny” ludzie sięgają po nią ponownie, przecierają oczy ze zdumienia i uznają za proroczą. Mnożą się kolejne wydania. Prawica się w niej zaczytuje, skrajna lewica jej nienawidzi („Obóz śniętych” – tytuł recenzji z „Krytyki Politycznej” mówi sam za siebie).
Przesłuchałem tę książkę z dużym zainteresowaniem bo temat mnie bardzo interesuje. Zgadzam się z opiniami wielu recenzentów, że pod względem literackim majstersztyk to to nie jest. Nie o wartości literackie tu jednak chodzi a o oddanie pewnych mechanizmów decyzji politycznych, moralnych. Główną zaletą tej książki jest opis postawy polityków, dziennikarzy, generalnie ludzi władzy sparaliżowanych całą sytuacją. Pokazany jest moralny dylemat: co zrobić w przypadku takiej agresji? Gdy państwo atakuje wróg umundurowany i wyposażony w karabiny to sprawa jest w miarę oczywista. A co zrobić, gdy granice szturmują miliony biedoty? Kto podejmie decyzję aby tych ludzi zatrzymać, odesłać albo zatopić statek z nieuzbrojonymi cywilami? Świetnie pokazane jest zachowanie autorytetów i obłuda dziennikarzy którzy najpierw serwują społeczeństwu tkliwe, umoralniające kazania a gdy zaczynają się gwałty i rabunki stanowią awangardę uciekających. Dzieci w szkole uczy się sporządzać laurki, którymi przywitają imigrantów, wezmą w ramiona, będą żyć zgodnie długo i szczęśliwie. Pokazany jest cały absurd wynikający z naiwnego, utopijnego myślenia. W książce dostaje się też zastraszonemu Kościołowi. Papież Benedykt XVI (książka pisana w latach 70-tych!) oddaje wszystkie skarby: dzieła sztuki Watykanu gromadzone przez stulecia aby tylko na krótką chwilę zaspokoić potrzeby biedoty, która to przeje, przemieli i za chwile znów będzie głodna.
Owe dyskusje polityczne, cała ówczesna debata publiczna wygląda mniej więcej jak dzisiejsza debata wokół tak zwanych „uchodźców”. Widać, że Raspail świetnie przejrzał i przewidział zachowanie ludzi wychowanych na hipisowskiej rewolucji ‘68 roku. I to jest w tej książce najlepsze. Słabą stroną jest wspomniana część literacka oraz miejscami niesmaczne i nieco rasistowskie fragmenty.
Książka niezbyt długa a bardzo ciekawa. Latem ubiegłego roku, w środku kryzysu uchodźczego czytana była w radiowej „Dwójce”. Trzeba przyznać, że radiowcy dobrali idealnie lekturę do sytuacji. Na stronie „Dwójki” nadal można posłuchać książki, pod [TYM] linkiem.
Zakończenie
To tylko część poznanych ostatnio książek. Te, o których chciałem coś napisać. Czytałem też inne, jeszcze więcej książek historyczno-politycznych ale nie chcę o nich pisać bo i powyższy wybór może być uznany za kontrowersyjny. Niektórzy gotowi oskarżyć mnie o „prawicowo-nacjonalistyczne odchylenie”, jak Gomułkę w ’48. Przypominam sobie też klasykę, której w czasach szkolnych nie czytałem lub czytałem tylko streszczenia bo nie chciało mi się brnąć przez te kobyły. Na przykład „Lalkę” czy „Quo Vadis” wydane przez podwarszawskie Storybox.pl. W tym roku zaliczyłem również „Faraona” a w planach mam dalsze, równie niemodne dziś lektury klasyków. Kusi mnie zapomniany Kraszewski a w słuchawkach pobrzmiewa właśnie „Trylogia” Sienkiewicza. Nigdy jej nie czytałem lecz pewnie tak jak większość oglądałem ekranizacje. Chcę poznać „Trylogię” między innymi dlatego, że czytając wspomnianą wyżej biografię Piłsudskiego pióra Nałęczów dowiedziałem się, że Marszałek miał zwykle przy sobie kila rzeczy, z którymi był bardzo związany. Były to: medalik z Matką Boską Ostrobramską, zdjęcie córki, oraz dwie książki. Jedną była XVI-wieczna „Kronika” Stryjkowskiego, drugą właśnie „Potop”. Tę ostatnią lubił z pewnością także dlatego, że jedna z głównych bohaterek pochodzi z litewskiego rodu Billewiczów, tak jak ukochana matka Marszałka. Często bywa, że przeczytane lektury w jakiś sposób kształtują człowieka; jego poglądy, przybierane postawy. Dlatego chcę też poznać książki, które być może jakoś ukształtowały taką Ikonę polskiej historii jak Józef Piłsudski. A poza tym przecież mamy Rok Sienkiewiczowski. Warto uczcić go sięgając np. po „Trylogię”.
Odkryłem ostatnio dwa nowe źródła ciekawych audiobooków. Pierwsze to książki historyczne wydawane przez Fundację Wolne Dźwięki (wolnedzwieki.pl). Jedną miałem okazję przesłuchać po biegu pamięci „ Żołnierzy Wyklętych” gdyż była w pakiecie startowym. Nosiła tytuł „Klamra – mój ojciec”. Całkiem przyjemny audiobook, w którym Zbigniew Lazarowicz opowiada o losach swojego ojca, Adama Lazarowicza pseudonim „Klamra”, zasłużonego oficera AK, potem WiN, zamordowanego przez bezpiekę 1 marca 1951 roku wraz z Łukaszem Cieplińskim i kilkoma innymi działaczami niepodległościowymi. Wydawnictwo, które go wydało ma w ofercie historyczne audiobooki dotyczące głównie wieku XX w bardzo przystępnej cenie. Są książki Piłsudskiego, Dmowskiego oraz podróżnicze Ossendowskiego. Kto lubi podróże i historię powinien się zainteresować.
Drugie ciekawe źródło: książki sportowe. Okazało się, wydawnictwo „Galaktyka” ma swoje pozycje także w wersji audiobooków. Kiedyś dostawałem od nich do recenzji książki tradycyjne ale zwykle przebrnięcie przez nie zajmowało mi dużo czasu gdyż nie miałem go na czytanie tradycyjnych książek. Tymczasem spora część oferty „Galaktyki” występuje też w formacie audio. „Urodzeni biegacze”, „Jedz i biegaj”, „Ukryta siła”. Nic, tylko zamawiać biegowe motywatory i słuchać podczas treningów.
Na Warszawskich Targach Książki 2016 |
Na Warszawskich Targach Książki 2016 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz