Łaty na butach. Testu w lesie i bagnie nie przetrwały.. |
Miałem tu nie jechać. Nie
dlatego, że nie chciałem. Chciałem, ale miałem zaplanowane szkolenie
nauczycielskie. Szkolenie mi odwołali to mogłem się w ostatniej chwili wybrać
do Piszczaca. Tak blisko Wisznic, dystans tylko 12 km a więc można przelecieć
choćby treningowo; świetna okazja do pobiegania po lesie z kompasem. Wpisowe
tylko 10 zł. Żal nie skorzystać.
Impreza zapowiadała się na bardzo
kameralną, niszową i taka w istocie była. Baza w szkole w wiosce Zalutyń koło
Piszczaca, w środku około 50 osób. Dużo dzieci, większość z pewnością pierwszy
raz bierze udział w podobnej zabawie. Znajoma Ela, z którą kiedyś jechaliśmy na
RDS-a uświadomiła mi, że organizator to ten od „Pucharu Jaszczura”. Nigdy jakoś
nie miałem okazji w „Jaszczurach” startować więc nie bardzo wiedziałem, jaką
mają specyfikę i czego do końca się spodziewać. Po nazwach kolejnych
„jaszczurzych” imprez domyślałem się, że ich organizator to miłośnik dzikich
ostępów i plemiennych czasów; może też literatury fantasy. Spotkany na żywo, z
wyglądu do tego wyobrażenia całkiem pasował.
Trasę wybrałem najdłuższą z
możliwych czyli 12 km z 20 PK. Połowa z nich na kolorowej mapie 1:20.000,
reszta na wycinkach hipsometrycznych, które należało dopasować do pustych
miejsc na mapie. Kolejność dowolna ale zalecana była taka, jaka narzucała się z
układu punktów tworzących pętlę.
Start był interwałowy, mnie
puszczono o 10:55. Wybierałem głównie przeloty drogami. Punkty podbiłem
sprawnie i szybko, oprócz tych, których nie podbiłem sprawnie i szybko. A
mianowicie: G – szósty w kolejności punkt, ten w tunelu pod torami.
Przestrzeliłem go i musiałem wracać ze 150 m. PK 4 – patrzę, gdzieś tu musi
być. Oglądam, drzewo, drzewo, drzewo, ambona, drzewo, drzewo. Nie ma, biegnę
dalej. Może za wcześnie szukam. Kręcę się z 5 minut. W końcu uświadamiam sobie
– ambona! – pewnie w ambonie schował lampion. I rzeczywiście, był tam,
wystarczyło wspiąć się po drabinie. PK F – punkt na wysokiej skarpie nad
Zielawą. Tu straciłem najwięcej, chyba z 15 minut. Lampion był przyczepiony do
dużego drzewa i stał jak byk. Kręciłem się wokół i go nie zauważyłem. Nie wiem
jakim cudem. Jakieś zaćmienie umysłu. J i C – punkty pod koniec trasy. Podbiłem
dwa stowarzysze bo z tej mapy hipsometrycznej nie bardzo potrafiłem ustalić
położenie punktów. Dostałem za nie po 60 punktów zamiast 100. Na szczęście dla
mnie nikt nie miał stowarzyszy mniej.
I tak to było. Trochę popluskałem
się w wodzie, wchodziłem do wody pod mostkiem pod wiaduktem, dwa razy na ambony
myśliwskie, widziałem może z 10 saren, prawie wszystko przebiegłem po lesie,
tylko początek i końcówkę po otwartej przestrzeni. Pogoda dopisała, było
chłodno ale bez deszczu.
Wróciłem po 2 godzinach i 9
minutach od startu. Wyszło mi na pewno więcej niż 12 km bo miałem jeszcze ze 3
PK do mety gdy rozładował mi się Ambit. Ostatnie jego wskazania to prawie 15
km. W sumie zrobiłem pewnie ok. 17-18 km. Za 18 PK poprawnych + dwa stowarzysze
dostałem 1920 punktów i wygrałem w swojej „wielce licznej” kategorii liczącej
aż 6 drużyn (drużyny liczyły od 1 do 4 osób lub psów – była dziewczyna z
pięknym psem).
Fajnie było, świetny trening
biegowy i orientacji. Pierwszy raz biegałem na mapach ze zdjęciem
hipsometrycznym. Szkoda, że tak mało osób przyjechało, impreza tania, na wskroś
amatorska ale przyjemna, niezbyt wymagająca a bardzo rzadko odbywają się takie
w naszych stronach.
Następna będzie Roztoczańska 13 w
okolicach Kraśnika. Fajnie się zapowiada, niestety ja mam wtedy wycieczkę
szkolną. Potem w sierpniu jest jakaś impreza na orientację w okolicach Włodawy.
Trzeba śledzić profil na FB OrientLiga.Lubelska lub stronę „Pucharu Jaszczura”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz