niedziela, 23 kwietnia 2017

Piszczac Orienteering

Łaty na butach. Testu w lesie i bagnie nie przetrwały..
Miałem tu nie jechać. Nie dlatego, że nie chciałem. Chciałem, ale miałem zaplanowane szkolenie nauczycielskie. Szkolenie mi odwołali to mogłem się w ostatniej chwili wybrać do Piszczaca. Tak blisko Wisznic, dystans tylko 12 km a więc można przelecieć choćby treningowo; świetna okazja do pobiegania po lesie z kompasem. Wpisowe tylko 10 zł. Żal nie skorzystać.

Impreza zapowiadała się na bardzo kameralną, niszową i taka w istocie była. Baza w szkole w wiosce Zalutyń koło Piszczaca, w środku około 50 osób. Dużo dzieci, większość z pewnością pierwszy raz bierze udział w podobnej zabawie. Znajoma Ela, z którą kiedyś jechaliśmy na RDS-a uświadomiła mi, że organizator to ten od „Pucharu Jaszczura”. Nigdy jakoś nie miałem okazji w „Jaszczurach” startować więc nie bardzo wiedziałem, jaką mają specyfikę i czego do końca się spodziewać. Po nazwach kolejnych „jaszczurzych” imprez domyślałem się, że ich organizator to miłośnik dzikich ostępów i plemiennych czasów; może też literatury fantasy. Spotkany na żywo, z wyglądu do tego wyobrażenia całkiem pasował.

Trasę wybrałem najdłuższą z możliwych czyli 12 km z 20 PK. Połowa z nich na kolorowej mapie 1:20.000, reszta na wycinkach hipsometrycznych, które należało dopasować do pustych miejsc na mapie. Kolejność dowolna ale zalecana była taka, jaka narzucała się z układu punktów tworzących pętlę.

Start był interwałowy, mnie puszczono o 10:55. Wybierałem głównie przeloty drogami. Punkty podbiłem sprawnie i szybko, oprócz tych, których nie podbiłem sprawnie i szybko. A mianowicie: Gszósty w kolejności punkt, ten w tunelu pod torami. Przestrzeliłem go i musiałem wracać ze 150 m. PK 4 – patrzę, gdzieś tu musi być. Oglądam, drzewo, drzewo, drzewo, ambona, drzewo, drzewo. Nie ma, biegnę dalej. Może za wcześnie szukam. Kręcę się z 5 minut. W końcu uświadamiam sobie – ambona! – pewnie w ambonie schował lampion. I rzeczywiście, był tam, wystarczyło wspiąć się po drabinie. PK F – punkt na wysokiej skarpie nad Zielawą. Tu straciłem najwięcej, chyba z 15 minut. Lampion był przyczepiony do dużego drzewa i stał jak byk. Kręciłem się wokół i go nie zauważyłem. Nie wiem jakim cudem. Jakieś zaćmienie umysłu. J i C – punkty pod koniec trasy. Podbiłem dwa stowarzysze bo z tej mapy hipsometrycznej nie bardzo potrafiłem ustalić położenie punktów. Dostałem za nie po 60 punktów zamiast 100. Na szczęście dla mnie nikt nie miał stowarzyszy mniej.

I tak to było. Trochę popluskałem się w wodzie, wchodziłem do wody pod mostkiem pod wiaduktem, dwa razy na ambony myśliwskie, widziałem może z 10 saren, prawie wszystko przebiegłem po lesie, tylko początek i końcówkę po otwartej przestrzeni. Pogoda dopisała, było chłodno ale bez deszczu.

Wróciłem po 2 godzinach i 9 minutach od startu. Wyszło mi na pewno więcej niż 12 km bo miałem jeszcze ze 3 PK do mety gdy rozładował mi się Ambit. Ostatnie jego wskazania to prawie 15 km. W sumie zrobiłem pewnie ok. 17-18 km. Za 18 PK poprawnych + dwa stowarzysze dostałem 1920 punktów i wygrałem w swojej „wielce licznej” kategorii liczącej aż 6 drużyn (drużyny liczyły od 1 do 4 osób lub psów – była dziewczyna z pięknym psem).

Fajnie było, świetny trening biegowy i orientacji. Pierwszy raz biegałem na mapach ze zdjęciem hipsometrycznym. Szkoda, że tak mało osób przyjechało, impreza tania, na wskroś amatorska ale przyjemna, niezbyt wymagająca a bardzo rzadko odbywają się takie w naszych stronach.

Następna będzie Roztoczańska 13 w okolicach Kraśnika. Fajnie się zapowiada, niestety ja mam wtedy wycieczkę szkolną. Potem w sierpniu jest jakaś impreza na orientację w okolicach Włodawy. Trzeba śledzić profil na FB OrientLiga.Lubelska lub stronę „Pucharu Jaszczura”.




Brak komentarzy: