sobota, 14 lipca 2018

Wenecja cz. 2/2

Stara Wenecja kojarzy się przeciętnemu turyście z miastem kanałów i gondoli. Historykowi takiemu jak ja kojarzyć się będzie także z Republiką Wenecką, państwem-miastem rządzonym przez arystokrację i pochodzącego z niej urzędnika - dożę. Był to ustrój nietypowy jak na okres średniowiecza, kiedy typową formą rządów była monarchia. Wenecję, tak jak całe północne Włochy kojarzyć będziemy też z kolebką renesansu a w epoce baroku z Claudio Monteverdim i operą.

Canal Grande - widok z mostu

W historii Wenecji znajdziemy nie tylko jasne strony: sztukę, rozwój swobód, kupiectwo, ale też mroczne kary. Jedną z nich była intryga weneckich kupców zawiązana przeciw Konstantynopolowi. Doszło do tego podczas IV wyprawy krzyżowej (1202-1204). Wyprawa ta pierwotnie miała być skierowana, tak jak wszystkie inne wyprawy, do walki z muzułmanami. Tym razem kupcy weneccy tak zakręcili sprawą, że zbrojni zamiast walczyć o Ziemię Świętą najpierw udali się do Dalmacji, gdzie zdobyli należące do Węgier, chrześcijańskie miasto Zadar. Za czyn ten zostali przez papieża wyklęci i formalnie dalsza cześć wyprawy nie miała już charakteru krucjaty. Następnie ci sami, niedoszli „rycerze Chrystusa” zdobyli i złupili również chrześcijański Konstantynopol. Inicjatorom tej nikczemnej intrygi przyświecały cele jak najbardziej przyziemne - chęć pozbycia się groźnego konkurenta w handlu na Morzu Śródziemnym.

Zabytki

Przybywszy na wyspę nie miałem dokładnego planu, co chcę zobaczyć. Niestety nie przygotowałem się do wyjazdu należycie. O Wenecji i jej najważniejszych zabytkach czytałem w pośpiechu dzień przed wyjazdem. Wiedziałem, że do głównych atrakcji oprócz głównego kanału _ Canal Grande – przecinającego faliście środek wyspy należy pałac Dożów oraz Bazylika i Plac św. Marka, ze złożonymi w Bazylice relikwiami Świętego. Chciałem zajrzeć do wspomnianego wcześniej antykwariatu.

Pałac Dożów

Ostatecznie ze zwiedzania wnętrz zabytkowych budynków w Wenecji nic mi nie wyszło, z braku czasu. Większość pobytu na wyspie zeszła mi na spacerze pośród wąskich uliczek miasta. Gdy dotarłem w końcu do Placu św. Marka i położonych przy nim bogato zdobionej bazyliki oraz pałacu dożów było już późne popołudnie. Przed budynkami była kolejka turystów. Do zamknięcia pozostały 2 godziny. Zbiorczy bilet wstępu (”Museum Pass”) na wszystkie okoliczne atrakcje kosztuje 24 euro, zanim bym się dostał w kolejce do biletu, wszedł do środka, minęłaby godzina. Uznałem, że nie opłaca mi się płacić 24 euro za pośpieszne bieganie po komnatach pałacu czy muzeów w godzinę. Zwiedzanie tych atrakcji odłożyłem na następny raz.

Spacer

Koszmar biegacza – Tak bym najkrócej określił wyspową część Wenecji. Chodziłem po niej tak jak po Mestre – bez mapy, jedynie z komórką. To był błąd. Tyle jest tam ciasnych uliczek, tyle kanałów, skrzyżowań, że nie polecam nawigacji z komórki. Kupcie lepiej mapę za kilka euro, będzie dużo wygodniej niż zaglądać co chwila do telefonu aby ustalić pozycję.

Jedna z najszerszych uliczek

Wyspowa Wenecja jest pewnie w 95 procentach zabudowana. Wszędzie kamień, cegła bądź woda. Uliczki są wąskie, nie raz bardzo wąskie. Takie przy których toruńska Podmurna wydaje się autostradą. Do tego duży Canal Grande oraz różne mniejsze kanaliki z przerzuconymi nad nimi, zaokrąglonymi mostkami. Na większości uliczek jest dosyć tłoczno, niektóre są takie, że nie znajdziemy tam nikogo. Trafiłem też na ślepe, gdzie uliczka się urywała pionowym spadkiem do kanału. Ciekawym widokiem było małe podwórko na którym dzieci grały w piłkę, otoczone z czterech stron ścianami domów. Generalnie miasto wywarło na mnie – człowieku wychowanym na rozległych, środkowo-europejskich równinach – wrażenie okropne. Najpierw męczyłem się próbując dotrzeć tam, gdzie chcę. Spojrzysz w górę i nie widzisz punktu orientacyjnego w postaci np. wieży kościoła gdyż ściany są zbyt wysokie a uliczki zbyt wąskie. Przyszło mi na myśl, że zrobić w Wenecji miejski bieg na orientację – to byłoby wyzwanie! Wyjeżdżając po zaledwie kilkugodzinnym pobycie miałem wręcz klaustrofobiczne myśli. Cieszyłem się że nie będę tu nocował.

W mieście dużą rolę odgrywa transport wodny. Ludzie podpływają sobie wprost pod domy na łodziach z silnikiem motorowym. Popularne są tam autobusy wodne – vaporetto. Niezbyt drogie, przejazd do 75 minut kosztuje 7,5 euro. Są też sławni gondolierzy napędzający gondolę długim wiosłem. Gdy ich widziałem, zaraz stawała mi przed oczyma scena z klasycznej komedii polskiej z lat 90-tych „Chłopaki nie płaczą”, w której Bolec proponował gangsterom wspólne obejrzenie filmu „Śmierć w Wenecji”. Na pływanie gondolą się nie zdecydowałem, gdyż podobno taka przyjemność kosztuje blisko 100 euro a ja potrafię wymyślić sto fajniejszych sposobów, na pozbycie się moich stu euro. Ograniczyłem się do zrobienia kilku zdjęć telefonem i przyjrzenia muskularnym dłoniom gondolierów.


Przez moment miałem myśl, aby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z Wenecji, jak z uśmiechem moczę w kanale nogi. Potem jednak do nozdrzy dotarł niezbyt zachęcający zapach z kanału i to mnie otrzeźwiło. Przypomniałem sobie czytany przed paru laty artykuł o brudnych, weneckich kanałach i zrezygnowałem. Mógłbym co prawda włożyć stopy do wody, mieć ładne zdjęcie ale w Polsce mogłoby się okazać, że przywiozłem nie tylko ładne zdjęcie ale i kolekcję chorób skóry. Wolałem nie ryzykować.

Pamiątki z Wenecji

Wenecja ma produkty z których słynie i które sprzedaje tłumom przelewających się przez miasto turystów. Najbardziej charakterystyczne są dwa: maski i szkło Murano.

Maski są bardzo kolorowe, pięknie, bogato zdobione, różnorodne i związane z karnawałem. Niektóre zasłaniają tylko oczy, jak u Zorro, inne zakrywają całą twarz. Podobały mi się szczególnie maski ptasie, z dziobem. Widziałem takie w filmach fantastycznych osadzonych w średniowieczu, gdzie pojawia się temat zarazy; choćby w „Polowaniu na czarownice”. Podobno zwą się „medico della peste” i były naprawdę używane przez lekarzy. Dziób nasączony medykamentami, ziołami miał zmniejszać groźbę złapania choróbska [źródło informacji]. Żadnej maski nie kupiłem, bo uznałem, że nie potrzebuję. Kto by chciał sobie taką kupić niech uważa: raz, że zabobon mówi, że przewożenie takiej maski do domu przynosi pecha. Dwa, że na rynku sprzedaje się zarówno oryginalne maski weneckie robione z masy papierowej jak i chińskie podróbki za kilka euro. Jeśli już jakąś kupować, to oryginalną.

Drugi towar eksportowy to szkło z dzielnicy Murano, grupy kilku wysepek na lagunie w pobliżu starej Wenecji. To od tych wysp wzięła nazwę dzisiejsza dzielnica Warszawy – Muranów. Tradycja wyrobu szkła Murano sięga VIII wieku. Dziś szkło z Murano oferuje się turystom na skalę masową. Oczywiście nie są to szyby, lecz naczynia, biżuteria, zegary ze szklaną tarczą i różnego typu figurki. Te ostatnie nawet niektóre ładne więc postanowiłem kupić sobie szklane zwierzątko na pamiątkę. Jeszcze niedawno hodowałem różne odmiany straszyków więc wybrałem owada. Czarno-czerwonego żuczka z rodziny kózkowatych (Cerambycidae).

Tu przy zakupie problem jest podobny jak z maskami. Oryginalne szkło Murano przemieszane jest z chińskimi podróbkami albo po prostu ze szkłem weneckim. Z tego co wyczytałem na szybko przed wyjazdem trudno jest odróżnić oryginalne szkło Murano od podróbek. Najprawdziwsze z prawdziwych produktów Murano sprzedawane są z certyfikowanych sklepach których listę znajdziemy TUTAJ. Niektórzy twórcy szkła z Murano nie są na liście certyfikowanych wytwórców. Inni mogli tworzyć w Murano ale z czasem przenieśli się poza wyspę. Kto chce być pewien zakupu niech najlepiej po prostu uda się do któregoś ze sklepów z listy i kupi produkt z naklejonym z na boku znakiem jakości „Verro Artistico Murano” poświadczającym oryginalność.

Mój pamiątkowy żuczek kupiony został w sklepie, gdy jeszcze o szkle Murano nie wiedziałem tyle co dziś. Nie mając wiedzy, które sklepy zawierają produkty oryginalne a które nie wybrałem sklep w którym produkty po pierwsze: nie są podejrzanie tanie, a po drugie takie, w których sprzedaje ktoś wyglądający na Włocha a nie np. na Pakistańczyka. Bo bywały i takie sklepy reklamujące się szkłem Murano, z podejrzanie atrakcyjnymi cenami a za ladą stał ktoś o urodzie hindusa. Takie śmierdziały chińszczyzną na kilometr.

Czy się przejechałem na zakupie tego drobiazgu? Połowicznie. Już w domu z ciekawości sprawdziłem nazwę sklepu i wytwórcę: F.G.B. Di Bubacco Giorgio & C. snc. Nie jest to sklep z certyfikowanym szkłem Murano. Ma jednak swoją stronę, na której można obejrzeć ofertę oraz przeczytać jego historię. Wytwórca zaczynał w latach 70-tych na wyspach Murano ale po krótkim czasie przeniósł się do Wenecji. Tam wytwarza, według receptur Murano choć poza Murano. Można zajrzeć na stronę sklepu, pooglądać szklane owady (glass art – insects). Niektóre ciekawe.

Na początku wycieczki ulicami możemy się zachwycać, jakie piękne maski, jakie ciekawe szkło. Tylko gdy wchodzimy na kolejną uliczkę i jeszcze kolejną to najczęściej widzimy to samo. Szkło Murano i maski. W co drugim sklepie. Oczywiście przemieszane z kafejkami, pizzeriami. Sporo jest też stoisk z kapeluszami ale wszystkie podobne. Z czasem robi się to wszystko nużące. Wśród wszelkich pamiątek z Wenecji dużo jest takich z uskrzydlonym lwem i łacińskim napisem. Jest to herb Wenecji, lew ze skrzydłami symbolizuje św. Marka zaś napis „Pax tibi, Marce evangelista meus” chyba nie wymaga tłumaczenia.

Ostatnim punktem zakupowym, z którym wiązałem pewne nadzieje był antykwariat Acqua Alta. Trafiłem do niego po dłuższej wędrówce gdyż znajduje się po przeciwnej stronie wyspy niż ta, do której docierają pociągi. Księgarnia urządzona w stylu „zagracony garaż dziadka” wygląda imponująco. Książek mnóstwo. Niestety, niezbyt wygodnie się je przegląda bo leżą na stosach, w ciasnych korytarzach, gdzie przeciska się wielu innych, zainteresowanych turystów. Przejrzałem część ale nic nie kupiłem bo ceny były takie, jak nowych książek w Polsce, więc trudno je zaliczyć do konkurencyjnych. Skupiłem się na podziwianiu klimatycznego wnętrza. Najładniejsza jego część to wyjście wprost do kanału, ze stojącym przy nim fotelu. Żałuję, że nie zrobiłem sobie tam fotografii. W innym miejscu, pod chmurką pod ścianą złożone są całe tomy książek. Gniją wystawione na deszcz. Turyści wchodzą na ten stos nadgniłych tomów i robią sobie pamiątkowe zdjęcia. Tu i ja jedno zrobiłem. Więcej o księgarni Acqua Alta we wpisie polskiej blogerki, TUTAJ.


Społeczność i polityka

Wenecja stanowi część Włoch a państwo to przeżywa w ostatnich latach problemy wynikające raz z rekordowego zadłużenia, dwa z wysokiego, ponad 11 procentowego bezrobocia, trzy z najazdu imigrantów, wyławianych czasem przez organizacje NGO wprost z libijskich plaż i – ku uciesze lewicy – podrzucanych wprost do włoskich portów. Obywatele państwa zniecierpliwieni nierozwiązanymi problemami, a nawet manifestowanym brakiem chęci ich rozwiązania (przyjmowanie nielegalnych, egzotycznych migrantów miały być w zdaniem byłego już, lewicowego premiera Paolo Gentilioniego środkiem służącym ochronie ekonomicznej i kulturowej Europy. Sic!) zagłosowali za odsunięciem od władzy rządzącej dotychczas ekipy. Zamiast centrolewicy wybrali dwie prawicowe partie eurosceptyczne, czym zirytowali europejski, liberalno - lewicowy establishment. Czy nowe rządy pogorszą czy polepszą sytuację Włochów, to się dopiero okaże. A tymczasem jak wygląda sytuacja w jednym z włoskich miast?

W Wenecji przebywają czasowo lub na stałe ludzie z różnych stron świata. Oczywiście tłumy turystów, których ponoć rodowici mieszkańcy mają już dosyć. W sklepach z pamiątkami ale i zwykłych spożywczych pracują nie tylko osoby o urodzie Włochów ale też wyglądający na Chińczyków, hindusów, nawet Rosjanka. Muzułmanie są wyraźnie zauważalni, stanowiąc może kilka procent spośród spotykanych ludzi. Murzynów przy pracy nie widziałem; wałęsają się po ulicach grupki młodych, roześmianych w dresach - podobnie jak z zwiedzanym z zeszłym roku Bolzano. Może pracują w jakichś magazynach a może po prostu cieszą się życiem z zasiłków? Nie wiem.

Przejawów wojny ideologicznej, plakatów skrajnej prawicy lub lewicy; zachęcających do kochania homoseksualistów, ewentualnie „refugees welcome” na ulicach też nie zauważyłem. Pod tym względem miasto wygląda spokojnie choć z drugiej strony ileż mogłem zobaczyć podczas niecałych dwóch dni pobytu.

Jedynym śladem podwyższonego napięcia społecznego w mieście byli dwaj żołnierze z bronią maszynową, wśród tłumu ludzi na pokładzie statku wycieczkowego płynącego po Canal Grande w starej Wenecji. Cóż nie ma się co dziwić – zamach dokonany przez jakiegoś islamskiego szajbusa w samym środku jednego z centrów turystycznych Włoch, na pokładzie wypchanego turystami statku, na oczach tłumu turystów stojących na moście i po obu brzegach kanału byłby z pewnością spektakularny. Nie ma się co dziwić włoskim służbom, że patrolują takie miejsca.

Koniec

Jeśli chcesz poczytać więcej moich wrażeń z podróży to znajdziesz je w zakładce „turystyka”

2 komentarze:

Marta pisze...

Wenecja jest piękna, ale warto również odwiedzić Bolonię.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Hej Marta, będę pamiętał o Bolonii. Na razie w planach jest Florencja. Pozdrawiam :)