niedziela, 12 sierpnia 2018

„Piekielna piętnastka” – na początek sezonu

Ciężko się wraca do treningów oraz do zawodów po prawie pięciu tygodniach roztrenowania. W tym czasie biegałem ledwie 3 razy, przed i w trakcie „Biegu pod Prąd”. Odpoczywałem sobie wcale nie żałując, że w tych letnich upałach ani nie trenuję, ani nie startuję. Od początku sierpnia biegam znowu.

Ekipa z Wisznic i Wygody. Ania (w środku) - 2 m-ce wśród Pań
Oczywiście zacząłem powoli, spokojnie. Nie minął tydzień od powrotu a już znajomi, wiszniccy biegacze oderwali mnie od błogiego szlachtowania goblinów (Gothic II Noc Kruka) i namówili do startu w biegu ulicznym na 15 km w Kodniu. Trochę się wahałem bo miał być jak zwykle upał ale dzień przed startem zdecydowałem, że pomimo tego pojadę. Wpisowe tylko 30 złotych, z możliwością wpłaty na miejscu w dniu startu. Na cuda nie liczyłem ale na mocny trening jak najbardziej. Stwierdziłem, że w takich warunkach sam nie zmusiłbym się aby pobiec 15 km w II/III zakresie a na zawodach będę zmuszony.

Bieg ma długą tradycję, tegoroczna edycja była dziewiętnastą z kolei. Nie miał jednak licznej obsady. Na starcie stanęła nieco ponad setka zawodników. Zaczęliśmy o 13 w centrum Kodnia, przy bazylice św. Anny. Chmury na zmianę to zasłaniały, to odsłaniały słońce. Termometr wskazywał około 30 stopni.  Warunki dla każdego takie same lecz – o czym się już nie raz przekonałem – to nie znaczy, że wszystkim równo dadzą się we znaki. Ja należę do tych, którym upał zwykle „dokopuje” bardziej ale w tym przypadku nie przejmowałem się. Postanowiłem robić swoje.

Początek to dwie pętle, mniejsza i większa, po centrum Kodnia. Zrobiło się tu małe zamieszanie bo część czołówki chciała zaraz po starcie zrobić najpierw mniejsze koło, zaś prowadzący bieg motocykl pojechał robić większe. Wszystko trwało tylko sekundy, ostatecznie nikt się nie zgubił i nie zrobił autorskiego wariantu trasy.

Wybiegliśmy z Kodnia, w stronę Kopytowa, gdzie po ok. 8 kilometrach mieliśmy zawrócić. Biegłem w okolicach 10-12 miejsca, w tempie ok. 3:55 na kilometr. Czułem się w miarę dobrze ale na początku tak zwykle jest. Już po ok. 4-5 kilometrach zaczęło mnie zginać. Tempo spadło, najpierw do 4:10, potem do 4:20 na kilometr. Wyprzedziły mnie ze 4 osoby, w tym prowadząca wśród kobiet Białorusinka. Usiłowałem się trzymać tuż za nią ale skąd – nie dałem rady.

W pobliżu Kopytowa zauważyliśmy, że chmurzy się i wieje coraz bardziej. Zrobiłem „agrafkę” rozpoczynając powrót do Kodnia. Pozdrawialiśmy się z innymi biegnącymi z naprzeciwka, w stronę Kopytowa. Biegłem dalej swoje po ok. 4:20 będąc przekonanym, że pewnie tak już doczłapię do mety. Dalej przed sobą, może 200 metrów miałem ze 3 osoby, blisko za sobą nikogo.

W drodze powrotnej, 5 kilometrów przed metą zaczęło padać. Najpierw nieśmiało, potem co raz bardziej. Wkrótce przyszła ulewa, że było aż siwo. W butach chlupało, byłem przemoczony do suchej nitki. Mój papierowy kapelusz błagał o zmiłowanie. Ale dla mnie były to warunki super. Piękne chłodzenie! Po kilometrze odżyłem, jak gdybym dopiero zaczynał wyścig. Przyśpieszyłem do pierwotnego tempa, 3:55 na kilometr. Zacząłem gonić poprzedzających mnie zawodników. I dogoniłem. Dwie osoby wyprzedziłem na ostatnich 2 kilometrach. Jedną była pierwsza dziewczyna z Brześcia, biegnąca pewnie na miejsce ze sporą przewagą nad drugą a zatem pewnie nie mająca żadnej potrzeby, aby biec szybciej. 


Gdy wbiegałem na metę, zupełnie przemoczony, akurat przestawało padać. Ciekawe, że ci biegacze wolniejsi, z drugiej połowy stawki o deszcz w ogóle nie zahaczyli. Wracając do Kodnia dziwili się wielkim kałużom rozlanym po ulicy. Przecież 40 minut wcześniej biegli tą samą ulicą i było sucho jak pieprz. Jak widać, kto chciał ukończyć na sucho, temu nie opłacało się śpieszyć.

15 km ukończyłem z czasem 1:01:51. Średnie tempo pewnie gdzieś 4:05. Miejsce zająłem 10 OPEN na 103. W swojej kategorii wiekowej byłem 4 na 22.

Fajny, tradycyjny bieg uliczny w mojej okolicy. Dobry trening i pogodowe atrakcje podczas biegu. Cieszę się, że pojechałem.

Strona Biegu [TUTAJ]

Brak komentarzy: