niedziela, 2 września 2018

Mistrzostwa Polski OCRA Poland – na tarczy

OCRA Poland czyli w wolnym tłumaczeniu polskie Stowarzyszenie Wyścigów Przeszkodowych (Obstacle Course Racing Association) organizowało w dniach 24-26 sierpnia Mistrzostwa Polski w biegach przeszkodowych (OCR). Lubię OCR-y, startowałem w nich nie raz, w tych słabiej obsadzonych potrafiłem nawet bywać wysoko. Gdy dowiedziałem się o Mistrzostwach Polski mających mieć miejsce w Ząbkach pod Warszawą, niewiele myśląc, zapisałem się. Z trzech opcji: bieg na 3 km, bieg na 15 km i drużynówka wybrałem bieg na 15 km. Jestem biegaczem długodystansowym więc logiczne, że im dłuższy dystans, tym mam większe szanse ze sprinterami. Będzie bieganie po krzakach, będzie błoto, czołganie, liny, szuwary, opony, skoki przez ścianki itp. Dużo startujących i dużo kibiców – w końcu to prawie Warszawa a nie jakaś prowincja. Tak myślałem. Zapłaciłem niemałe 270 złotych za grupę ELITE i czekałem kilka dni, do startu.

Tuż przed zawodami zacząłem się niepokoić. Na profilu Facebook organizator zaczął ujawniać przeszkody. „Pająk”, jakieś konstrukcje metalowe z łańcuchami. Nie jestem mocny w rękach, proporcje ciała mam bliższe dla tyranozaura (tj. małe łapki – wielki tyłek) niż orangutana. Zaczynałem podejrzewać, że dla mnie walka toczyć się będzie nie o miejsce w czołówce, a o ukończenie.

Gdy przyjechałem w sobotę na miejsce ciemne chmury gromadzące się nad moim startem pociemniały jeszcze bardziej. Prawie żadnych kibiców, zawodników może kilkunastu, jeszcze w biurze zawodów nie mieli mnie na liście opłaconych. Na stadionie obok przemyślne konstrukcje – combosy zbudowane z rurek, lin, obręczy (ringów) nawilżane były przez lekko padający deszczyk. Przyjrzałem się temu: wszystko na siłę rąk i korpusu, jakbym był na zawodach Street Workout. Dla siłaczy, dla wspinaczy ze ścianek wspinaczkowych pewnie pestka. Dla mnie – typowego biegacza – duże wyzwanie.

Na miejscu przepisałem się z grupy ELITE do kategorii wiekowej. Gdy ledwie kilkunastoosobowa grupa najszybszych wystartowała poleciałem za nimi. Chciałem zobaczyć, jakie są przeszkody poza stadionem. Okazało się, że trasa wbiega do lasu i robi tam niewielką pętlę. Tylko 3 km. Znaczy to, że aby zrobić dystans 15 km trzeba ją pokonać 5-krotnie. Nudno. Większość przeszkód, oprócz banalnych kilku pierwszych badała siłę rąk. Słabo się w tym widziałem i uznałem, że w tych warunkach sukcesem będzie nie ukończenie zawodów, lecz ukończenie pierwszej z pięciu pętli, czyli przejście wszystkich przeszkód. Bieganie nie miało tu za bardzo znaczenia o czym przekonałem się obserwując biegnącą wolno czołówkę. Służyło tylko do odpoczynku pomiędzy trudnymi przeszkodami.

W południe startowała mogą grupa wiekowa (M40) plus okoliczne grupy wiekowe. Wszystkich było kilkunastu. Z mężczyzn z mojej grupy wiekowej było chyba trzech, w tym jeden Anglik. Było tak kameralnie, że wystarczyło tylko (aż) ukończyć aby załapać się na podium. Obok mnie stała Patrycja Bereznowska, rekordzistka świata i Mistrzyni Polski w czasowych biegach ultra. Miała jakąś opaskę na ramieniu. Zaczepiona powiedziała, że ma kontuzję barku i raczej odpuści przeszkody, tylko sobie pobiega.
 
Przebieg zmagań

Wystartowaliśmy i zaczęliśmy od rzeczy łatwych. Krótki bieg z workiem z piaskiem, skok przez bele słomy, wybiegamy poza stadion, trochę ulicą i skręt do lasku. Dopiero trzecia przeszkoda bardziej wymagająca: Pochyła ścianka z liną. Coś jak Bestia Koala z Extreme Power Run tylko chyba wyższa. Była mokra i śliska od deszczu ale wbiegłem na nią i łatwo się wspiąłem za pierwszym razem chwytając sprawnie linę. Nie miałem rękawiczek co pozwalało mi sprawniej chwytać lecz w przyszłości groziło większymi odciskami i obtarciami. Po drugiej stronie nie miała drabinki tylko równie pochyłą ściankę. Chciałem się zsunąć przodem do kierunku biegu czyli tyłem do ścianki. Niestety posłuchałem obsługujących wolontariuszy i zsunąłem się brzuchem do ścianki, tyłem do kierunku biegu. W efekcie poddałem staw skokowy mocnemu obciążeniu. Dziś, 5 dni po zawodach mam opuchliznę na kostce, mogę jedynie wolno truchtać i nie wiem, czy wystartuję za dwa dni w Castorian Extreme Race – kolejnym biegu przeszkodowym.

Po ściance kolejna przeszkoda w lesie: lina zawieszona na wysokości głowy, rozpięta pomiędzy drzewami. Trzeba było nią przejść zawieszonym pod spodem, trzymając się rękoma i nogami. Proste. Biegłem cały czas na końcu wraz z jakąś dziewczyną, chyba bywalczynią siłowni albo ćwiczącą crossfit. Tak sobie rozmawialiśmy truchtając, ja cały czas bez pośpiechu, z założeniem że super byłoby przejść wszystkie przeszkody.

Piąta przeszkoda to „ninja”. Bałem się jej, bo z opowieści wydawała się trudna do przejścia. Coś jak trzy liny zawieszone w rzędzie, które trzeba przejść skacząc z jednej na drugą z tą różnicą, że zamiast lin były zawieszone metalowe rurki. Pierwszy raz coś takiego robiłem i udało się za pierwszym razem. Koleżanka, której imienia nie znam utknęła na chwilę więc pobiegłem dalej sam.

Przeszkoda szósta to pająk – „spider obstacle”. Organizator umieścił film z jego przejścia na profilu facebook. Obawiałem się solidnych problemów bo znowu przeszkoda opierała się na silę rąk. Trzeba było wspiąć się po linie około metra, przeskoczyć na położoną ukośnie drabinkę, przejść nią od spodu w dół, potem na drabinkę ułożoną ukośnie w górę i skończyć schodząc po linie. Zdjęcie przeszkody jest poniżej. W każdym razie pierwszy raz był nieudany. Wspiąłem się po linie ale przechodząc z liny nie sięgnąłem szczebla drabiny i spadłem. Za drugim razem udało się przejść, choć z ułatwieniem, odpoczynkiem pośrodku. 

"Pająk". Zdjęcie Agata Dudek

Po „pająku” miałem już zmęczone, zgrabiałe ręce. Przeszedłem jeszcze prostą, siódmą przeszkodę polegającą na przejściu wzdłuż rurki będąc zawieszonym na rękach.

Przy przeszkodzie ósmej spędziłem już około 15 minut. Co to było? Prosta rzecz – lina. Dosyć gruba ale bez węzłów. Trzeba się było po niej wspiąć i klepnąć w belkę zawieszoną na wysokości ok. 4 metrów. Próbowałem z dziesięć razy. Normalnie zrobiłbym to za pierwszym ale miałem już zmęczone ręce. Podchodziłem, próbowałem, odpadałem. Odpoczynek minuta – i kolejna próba. Mijający mnie inni zawodnicy podpowiadali, że kluczem jest właściwe zaplecenie nóg wokół liny. Próbowałem, raz mi szło, innym razem lina uciekała mi spod nóg. W końcu, chyba za 10 razem się udało. Poszedłem dalej nawet nie starając się biec.

Przeszkoda dziewiąta – dla mnie ostatnia – „low ringi”. Metalowy combos z zawieszonymi dosyć nisko (ok. 1 metr nad ziemią) elementami na łańcuchach. Były to: ukośna rurka, pionowa krótka rurka, ring, metalowa kulka, ring, opona, ring, ring, odwrócone T z rurek, duży ring. Miało to długość kilku metrów, które trzeba było przejść bez dotykania ziemi i klepnąć w znajdujący się na końcu dzwoneczek. Początek szedł mi dobrze, zwykle do momentu, gdy z ringów trzeba było przerzucić nogi do środka opony. Tu zwykle odpadałem. Wracałem na początek przeszkody, odpoczywałem kilka minut i podchodziłem ponownie. Nie wiem ile razy, tak na pewno ponad godzinę. Pomyślcie – „bieg”, w którym ktoś przez godzinę stoi w jednym miejscu. Mijali mnie poznani na zawodach inni zawodnicy: Jakiś chłopak, angol z mojej grupy wiekowej, który po chyba trzecim okrążeniu chwalił mi się odciskami na rękach i cieknącą z nich krwią mówiąc z uśmiechem „first blood”. Patrycja Bereznowska odpuściła przeszkody i tylko biegała sobie okrążenia aby nabić 15 km. Ja nie widziałem sensu w takim bieganiu bez przeszkód więc uparcie stałem przy moich „low ringach” usiłując je zaliczyć. Kilkakrotnie minęła mnie też późniejsza zwyciężczyni wśród kobiet Małgorzata Szaruga. Widząc niezdarę, która stoi cały czas nie mogąc pokonać przeszkody dwa razy pokazała mi, jak przejść. Tłumaczyła, aby zawieszać się na ringach nie dłońmi, lecz na stawie łokciowym. Że tak jest łatwiej. Rzeczywiście, łatwiej było, robiłem tak jak mi doradzała. Z czasem przeszedłem już za oponę, już byłem nawet na ostatnim ringu, machałem nogą i ręką w odległości 10 cm od dzwoneczka, którego dźwięk oznaczałby zaliczenie przeszkody. I guzik. Nie dałem rady. Byłem już zbyt styrany poprzednimi przeszkodami.

Na "low-ringach". Zdjęcie Emilia Pergoł

Po niecałych 2 godzinach, obolałych rękach i nogach, pokonaniu w tym czasie dystansu ok. 2,5 km odpuściłem ten „bieg”. Oddałem opaskę. Nie pokonałem nawet jednego, z planowanych 5 okrążeń. Objadłem się jeszcze na punkcie żywieniowym, wziąłem prysznic w bazie i z jakimś poznanym kolegą – dobrą duszą – pojechałem na dworzec Warszawa Wschodnia.

Podsumowując

Jak było? Mieszane mam uczucia. Było trudno, ale ja lubię jak jest trudno. Było trochę smutno, bo niska frekwencja wśród kibiców i zawodników. Dziwna sprawa, jak na bieg prawie w Warszawie. Trasa wymagająca, fajne combosy, ale z drugiej strony bardzo to wszystko było mało urozmaicone. Pętla tylko 3 km, w mało atrakcyjnym terenie. Praktycznie wszystkie przeszkody faworyzowały ludzi ze zdolnościami wspinaczkowymi. W konsekwencji ten „bieg przez przeszkody” nie był dla mnie biegiem, lecz „marszem pod przeszkodami”. Ludzie tam truchtali pomiędzy przeszkodami lub szli, ci z czołówki też. Bieganie było elementem drugorzędnym.

Najważniejszym i decydującym elementem było wspinanie i poruszanie się pod przeszkodami, za pomocą głównie rąk. Było to wszystko trudne dla biegaczy, a łatwe dla ludzi parających się na wysokim poziomie wspinaczką skałkową, boulderingiem, kalisteniką czy pole dance. Można było nie być wcale biegaczem a mając silne ręce ukończyć i zająć wysokie miejsce. Natomiast niezły biegacz-amator ze słabo wyćwiczonymi rękoma nie miał szans przejść tych przeszkód. Ja zrezygnowałem na pierwszym okrążeniu ale byli też tacy, którzy rezygnowali mając zrobione trzy okrążenia. Po prostu mieli już zbyt wymęczone ręce, na dokręcenie jeszcze dwóch kółek. Uważam, że nazywanie zawodów takich jak w Ząbkach „biegiem” jest mylące. Zamiast skrótu OCR proponuję dla podobnych imprez nazwę nieco inną a wg mnie trafniejszą: HPR – „Hand-Power Race”. Organizatorzy, szukając zawodników da takich imprez powinni obrać nieco inny target: reklamować się na miejskich ściankach wspinaczkowych i na siłowniach. Może wtedy frekwencja też się poprawi.

Być może jeszcze kiedyś wystąpię w podobnych zawodach „Hand-Power Race”, ale wpierw muszę porządnie poćwiczyć ręce na drążkach, na siłowni. Pomimo wszystko cieszę się, że spróbowałem, choć nic nie osiągnąłem i boli mnie kostka u nogi. Jestem bogatszy o doświadczenie.

Tymczasem w najbliższym czasie będę wybierał OCR-y biegowo-szuwarowo-oponowo-czołganiowe. Czyli te łatwiejsze.

P.S. Słabo znam środowisko dynamicznie rozwijających się biegów przeszkodowych w Polsce ale z tego co się dowiedziałem są w kraju dwa konkurujące ze sobą stowarzyszenia aspirujące do organizowania Mistrzostw Polski. Pierwsza to OCRA Poland organizująca Mistrzostwa w Ząbkach, na których byłem. Druga organizuje Mistrzostwa Polski OCR w Gdyni w dniach 8-9 września. Wieść niesie, że impreza warszawska jest bardziej siłowa na ręce a uboga biegowo i frekwencyjnie, robiona - jak to ktoś określił - „pod Sobierajskich” (polscy znakomici przeszkodowcy). Konkurencyjna impreza w Gdyni ma się charakteryzować znacznie wyższą frekwencją i bieganie będzie tam dużo bardziej znaczącym elementem. Która z tych organizacji wygra rywalizację i zdobędzie serca fanów OCR? Pokaże przyszłość.

Brak komentarzy: