piątek, 6 marca 2020

Tatar i wilk

Zdjęcie: G. Krzewicki
Ultra Tatar – 50 km – relacja
 
Imprezy biegowe w Polsce rozwijają się i znajdują coraz to nowych, chętnych uczestników. Jeszcze dziesięć lat temu najciekawsze biegi odbywały się głównie w dużych miastach, w zachodniej Polsce i w górach. Wschodnia część kraju, a zwłaszcza granica pomiędzy Podlasiem a Polesiem była uboga w amatorskie zawody biegowe na dłuższym dystansie. W ostatnich latach sytuacja znacznie się poprawiła. Oprócz biegów na 5-10 km i Cross Maratonu Jana Kulbaczyńskiego rozgrywanego w okolicach Kodnia pojawił się bardzo udany i lubiany już od pierwszej edycji Ultramaraton Nadbużański. W tym roku Łukasz Węda, biegacz amator i zasłużony dla regionu działacz kulturalny zorganizował pierwszy w Powiecie Bialskim utramaraton – Ultra Tatar.

Nazwa nawiązuje do społeczności tatarskiej, która przez ponad dwa stulecia zamieszkiwała wieś Studziankę i sąsiednie miejscowości. Sprowadził ich tu król Jan III Sobieski i nadał ziemię na południowym Podlasiu jako zapłatę za wierną służbę Rzeczypospolitej. W kolejnych latach Tatarzy z okolic Studzianki, tak jak ich przodkowie, nadal służyli w wojsku. Bronili upadającej Rzeczypospolitej w wojnach II połowy XVIII wieku i walczyli w XIX-wiecznych zrywach niepodległościowych. Z czasem ich społeczność uległa asymilacji. Dużym ciosem dla resztki żyjących tu Tatarów była I wojna światowa. Przegrywający Rosjanie wycofując się palili okoliczne wsie, w tym i jedyny w okolicy drewniany meczet tatarski.

Organizator biegu - miłośnik Tatarów i pochodzący ze Studzianki zapalony historyk - organizuje latem „Tatarską Piątkę” – lokalny, crossowy bieg na 5 km. Jego start i meta znajduje się przy meczecisku – miejscu, gdzie przed ponad stu laty stał meczet. W tym roku po raz pierwszy wystartował Ultra Tatar – bieg również crossowy, ze startem i metą także przy meczecisku, lecz na dystansie 50 km. Jego trasa zamknęła się w jednej pętli poprowadzonej w ponad 90% po polnych i leśnych drogach, po Studziance i okolicznych wsiach należących niegdyś do ludności tatarskiej. Pierwsze 10 km ultrasi w skromnej liczbie 19 zawodników pokonali razem z uczestnikami biegu na 10 km (ukończyło 66 biegaczy) i marszu Nordic Walking (ukończyło 27 chodziarzy). Po zaliczeniu krótkiej pętli w okolicach Studzianki, przebiegnięciu wokół mizaru – cmentarza tatarskiego, gdzie zachowały się kamienne nagrobki z napisami w języku polskim, rosyjskim i arabskim – zawodnicy z krótszych dystansów skręcali do mety, zaś posiadacze czerwonych numerów startowych z napisem „Ultra Tatar” odbijali w lewo i rozpoczynali dużą, 40-kilometrową pętlę.

W kameralnym gronie 19 uczestników „Ultra Tatara” najlepsze wyniki uzyskali:

1.    Robert Wróblewski z Lublina (3:59:29)
2.    Sławomir Mąka z Ostrołęki (4:02:17)
3.    Bartłomiej Szczepkowski z Tucznej (4:04:55)

Wystartowały też trzy Panie:

1.    Justyna Sobczak z Wyszkowa (5:44:36)
2.    Alicja Trykacz z Radzynia Podlaskiego (06:01:19)
3.    Agnieszka Bednarz z Białej Podlaskiej (06:12:45)

Wbiegający na metę nagradzani byli drewnianym medalem z wizerunkiem Tatara na koniu. Mogli się też posilić solidnym obiadem przygotowanym przez słynące z przesmacznej kuchni gospodynie ze Studzianki. Najlepsi otrzymali pamiątkowe statuetki z drewna, ciasto sękacz i możliwość wyjazdu na zagraniczną wycieczkę z organizatorem biegu.

Moje wrażenia

Byłem słabo przygotowany. Nie będę się tu użalał ani usprawiedliwiał małym kilometrażem miesięcznym oraz tłumaczył jakie były tego powody. Dość napisać, że zapisując się na Ultra Tatara byłem w dużo słabszej formie, niż 2-3, a nawet rok temu. Chciałem jednak wystartować gdyż była to pierwsza, historyczna edycja biegu ultra, zaledwie 30 km od mojej rodzinnej miejscowości. - Trzeba przebiec jak się da, ale udział wziąć trzeba – powiedziałem sobie.
Zdjęcie: organizator

Pogoda zapowiadała się znośna. Plus kilka stopni, bez deszczu, bez śniegu. Organizator wrzucił na medium społecznościowe zdjęcia trasy z wizerunkami błota i kałuż, ale jak się później okazało, było w tym więcej straszenia, niż rzeczywistej trudności. Trasa płaska, głównie po ubitej, twardej ziemi była szybka. W większości prowadziła po terenie otwartym i gdy mocniej powiało bywało nieprzyjemnie. W sumie nie można jednak narzekać na warunki. Do biegania były to warunki dobre: na 4 w pięciostopniowej skali.

Wystartowaliśmy razem z dychą. Znając swoją dyspozycję założyłem, że tempo 4:30-4:59 będzie w sam raz. Tak mi się jednak fajnie biegło na początku, że pierwszą dychę pokonałem w tempie w okolicach 4:30. Organizator widząc mnie jeszcze przed startem powiedział „jest jeszcze dwóch takich wariatów jak ty”. Już na pierwszych kilometrach wdziałem tych dwóch szybszych, gdyż trzymali podobne tempo do mojego.

Po rozejściu się tras 10 km i ultra biegłem na drugim miejscu, może 300 m za prowadzącym i późniejszym zwycięzcą Robertem Wróblewskim. Włączyłem energetyczną muzykę – nie, nie był to Zenek – i leciałem. Tak po 4:30-4:45. Pola, pola, czasem las. Z rzadka kałuża. Czarna postać przede mną, również kilkaset metrów za mną czarnobrody biegacz z Tucznej. Tak sobie lecieliśmy w zasięgu wzroku, przez pierwsze kilkanaście kilometrów.

Moje „Coś nie tak” pojawiło się około 17 kilometra. Zaczęła mi lecieć krew z nosa. Myślałem, że trzeba się będzie zatrzymać, położyć, lecz wkrótce sama przestała. Na 17 kilometrze był drugi z czterech punktów z piciem i jedzeniem. Popiłem i poleciałem dalej, ale już jakby wolniej. Czułem, że słabnę.

Zdjęcie: G. Krzewicki
 Około 25 kilometra zacząłem wyraźnie zwalniać. Truchtałem i jadłem kanapkę, którą z sobą zabrałem. Sprawiło to, że młody, czarnobrody kolega, który dotychczas biegł trzeci wyprzedził mnie spychając na trzecie miejsce. Jeszcze przez jakiś czas usiłowałem biec choć przyzwoitym tempem poniżej 5 minut na kilometr, lecz niezbyt długo to trwało. Odczuwałem nie tylko zwyczajne zmęczenie, ale też dyskomfort w stopach. Ubrałem moje wypróbowane INOV-8 X-Talon 212. Znakomita przyczepność, lekkie, idealne do ścigania w trudnym terenie i na biegach przeszkodowych. Niestety też wąskie. Nie miałem ich na stopach od sierpnia i być może moja noga trochę się od nich odzwyczaiła. Uciskały mnie na haluksach okrutnie, tak że chęć do biegu systematycznie malała.

Gdy przed trzydziestym kilometrem zostałem wyprzedzony przez jeszcze jednego biegacza, finalnie drugiego Sławomira Mąkę, uznałem, że czas napinania się skończył. Przeszedłem do truchtu. Wyłączyłem energetyczną muzykę i przerzuciłem na drugi tom „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza. To była już końcówka książki, już po tym, jak Hlawa (nie Maćko – jak jest pokazane w filmie) na trakcie do Szczytna rozpoznał w oślepionym starcu Juranda i po tym, jak Zbyszko dowiózł danusiną truchełkę do Spychowa, więc nie było gdzie się wzruszać i zalewać łzami. Słuchałem sobie truchtając przez las, słuchając czasem krzyku żurawi, widząc białe zadki umykających w las saren. Przebiegłem koło wysokich, drewnianych wrót tajemniczej posiadłości Grabowszczyzna. Później mi opowiadano, że bywał tam sam Józef Oleksy, podobnie jak w dworku w Zabużu. Biegnąc tuż zdałem sobie sprawę, że przecież dobiegałem tu robiąc długie wybiegania z Wisznic. Znałem to miejsce.


Zdjęcie: organizator
 Ostatnie 10 kilometrów było oczywiście najcięższe. Stopy mnie bolały, sił nie miałem. Więcej tu szedłem, niż biegłem. Podbiegałem tylko wtedy, gdy zaczynało być chłodno i chciałem się trochę rozgrzać. Odbierałem nawet nadzwyczaj często dzwoniące telefony. Wyprzedził mnie Darek Pliska.

Finalnie doczłapałem na 5 miejscu na 19, z czasem 4 godziny i 36 minut. W domu zdjąłem zakrwawioną skarpetkę, pod którą znalazłem 5 odcisków. Trzy skasowały paznokcie a dwa przy obu haluksach pękły wypuszczając do buta krew i ropę. Ała. Więcej tych butów na ultra nie założę.
Zdjęcie: Ł. Jaszczuk
Podsumowanie

Było w miarę fajnie, bardzo lokalnie i kameralnie. Trasa choć mało urozmaicona była szybka, zmierzona na równiutko 50 km i dobrze oznaczona, choć kilka osób gdzieś się zamyśliło i nadłożyło drogi. Ja nie miałem wątpliwości, gdzie biec. Mało asfaltu, posiłki na czterech PK bez fajerwerków, ale wystarczające. Woda, cola, herbata, banan, czekolada, kabanos, pomidorówka. Bardzo smaczny posiłek na mecie w stołówce. Nieliczni kibice to obsługa punktów i przypadkowi gospodarze krzątający się po podwórku, zawsze sympatyczni. Pogoda dopisała. Spektakularnych widoków nie było i nawet będąc lokalnym patriotą nie ma się co oszukiwać, że bieg w Studziance widokami zapiera dech w piersiach jak bieg górskie czy choćby te na Mazurach. Było jednak OK.

Nie wiem jak będzie za rok, czy będę dał rady biegać, ale jeśli będę miał jakąś formę i czas to wystartuje znowu. Termin II Ultra Tatara nie jest jeszcze pewny, gdyż organizator planuje przenieść start na styczeń 2021.



Tropem Wilczym. VIII Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych

W sobotę był Ultra Tatar 50 km a w niedzielę bieg Tropem Wilczym: honorowy na 1963 m i wyścig na 5 km. Zapisałem się na oba. Jak to zrobiłem? Tak, że chyba byłem półprzytomny i gdy już opłaciłem zgłoszenie zauważyłem, że Tatar i Bieg Żołnierzy Wyklętych są dzień po dniu. Cóż: klamka zapadła. - Najwyżej pobiegnę tylko bieg honorowy. - Jeśli będę bardzo obolały to nie pobiegnę wcale – powiedziałem sobie.

Sztywne miałem nogi i z zakwasami więc początkowo ciężko było przejść nawet do truchtu. Na niecałych 2 kilometrach trochę się jednak rozruszałem, końcówkę przyśpieszyłem i dało się coś szybciej pobiec. Ubrałem się grubo, trochę pancernie. Na obolałych i skasowanych stopach miałem tym razem ciapowate i maksymalnie amortyzowane buty Altra, dzięki czemu nie cierpiałem bardzo.

Trochę mi było wstyd przed uczniami rezygnować z biegu na 5 km więc po etapie honorowym zdecydowałem, że pobiegnę i piątkę. Zrobię ile mogę.

Owo „ile mogę” wystarczyło na średnie tempo 4:07 na kilometr, miejsce OPEN 22 na 112 i czas 00:20:25 brutto. Trochę bolało, ale nie aż tak bardzo. Rozruszałem obolałe mięśnie po krótkim ultra z poprzedniego dnia.

Pakiet swój oddałem dla jednego z uczniów. To, co w nim było najfajniejsze, czyli darmowe audiobooki historyczne ze strony wolnedzwieki.pl i tak mogłem sobie pobrać nie mając pakietu pod ręką.

Zdjęcie: Słowo Podlasia

3 komentarze:

Łukasz Węda pisze...

Paweł dziękuję za obecność. To był taki testowy ultra dla sprawdzenia punktów, logistyki i trasy.
Ultra Tatar II będzie 9 stycznia 2021 roku.
Myślę o innym ultra w listopadzie jeszcze.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Ja również Łukasz dziękuję Ci za zorganizowanie tego biegu. Mam chęć pobiegać to Twoje Grand Prix, może półmaraton w połowie kwietnia. Zobaczę jak będę miał z pracą i ze zjazdami na studiach. Czasu niestety mam ostatnio jak na lekarstwo. Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Serdecznie pozdrawiam Pana Pawała