poniedziałek, 8 czerwca 2020

IV Cross u Radziwiłłów

Stęskniłem się za zawodami. Nawet, jak człowiek dużo nie biega i nie ma z czym się ścigać, to i tak do zawodów ciągnie. Może już nie tak często jak kiedyś, ale raz na jakiś czas fajnie poczuć tę adrenalinę, utratę tchu, przemożną chęć przerwania biegu lub choć zwolnienia. Podchodzenia zamiast podbiegania. Odpuszczenia na końcówce. Zrobienia z zawodów sympatycznego truchtu ze znajomymi. I w końcu walki z tymi wszystkimi pokusami.

Zdjęcie: Rafał Golec



To chyba pierwsze zawody w naszym regionie od przymusowego zamknięcia ludzi w domach z powodu koronawirusa. Od niedawna można już organizować zawody: niewielkie i z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. W tym przypadku Pan Prezydent Miasta Biała Podlaska zgodę wydał a nawet pobiegł wraz z małżonką. Na miejscu była ograniczona liczba kibiców, mierzono nam temperaturę, mieliśmy mieć wydrukowane i podpisane zgody, aby jak najkrócej kręcić się przy biurze zawodów. Czy pomimo wszystko było to bezpieczne, czy się nie zaraziliśmy? Nie wiem. Ryzyko na pewno było i pewnie większość była świadoma, że je podejmuje. Są tacy, którzy w żadnego wirusa już nie wierzą. Jaki będzie efekt - czas pokaże. Niewątpliwie wśród ludzi czuć było wielką tęsknotę za powrotem do normalnego życia towarzyskiego, za swobodną rozmową i podawaniem sobie dłoni. Nie wyobrażam sobie jak ciężko znieślibyśmy sytuację, gdyby trzeba było ponownie zamknąć się w domach.

Liczyłem na fajną pogodę, tak cieszyłem się z chłodnego maja, gdy temperatura nie przekraczała 20 stopni i często padało. Pogoda dla biegacza wymarzona. Przebiegłem w maju około 250 km: słabo jak na dawnego ultrasa ale więcej, niż w poprzednich miesiącach.

W dniu zawodów wszystko się popsuło. Wróciły znienawidzone upały. 28 stopni. Trudno, to tylko 6 km, jakoś przeżyję, najwyżej będę umierał. Na starcie znajomi biegacze, rozmowy o tym, że szykuje się GLUT – biegowa impreza charytatywna w okolicach Gnojna. Sztafeta po pętli w drugiej połowie czerwca. Mam ochotę wziąć udział.

W końcu nadchodzi jedenasta. Czas startować. Prowadzą nas na mostek przez rewitalizowaną posiadłość Radziwiłłów. 4 pętelki. Nie sprawdziłem ich wcześniej, nie znam trasy. Muszę zacząć spokojnie więc ustawiam się w środku stawki. Obok znajomej z pieskiem.

Start spokojny, wejście w II zakres. Biegnę na końcu pierwszej dziesiątki na 66 osób. Bardzo fajne parkowe podłoże: trochę po liściach i trawie, krótkie podbiegi i zbiegi na wały otaczające dawną rezydencję, końcówka pętli to ubita alejka szutrowa. Trasa kluczy, „węży”, mota się tak, że dobrze widać kto przed tobą, kto za.


Po pierwszej pętli czuję, że mam już III zakres. Nie założyłem paska od pulsometru ale wrażenie jest takie, że jestem zagotowany. Jeszcze 3 pętle, trzeba wytrzymać. Rzut oka na zegar: tempo około 4:20. Kolejna pętla i kolejna. Wyprzedzam jeszcze dwóch czy czterech chłopaków. Trzeba uważać na nordicowców i wolniejszych biegaczy bo zaczyna się dublowanie.

Ostatnia pętla: czuję, że zwolniłem ale już nie chcę spoglądać na zegarek ile. No dobra: jednak spojrzę. 5:10 – o cholera. Aż tak źle? To ja już muszę walczyć o bieg poniżej 5 min/km zamiast poniżej 4 min/km. Jaka piękna katastrofa. Co ciekawe nikt mnie nie wyprzedza ani ja nikogo nie doganiam. Wszyscy spuchli i wszyscy są zagotowani. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę zbliżać się do mety. To już 4 koło. W pewnym momencie chwila grozy: za mną biegnie chłopak, który chyba był przede mną. Czyżbym się pomylił i jest jeszcze jedno koło?! Rzut oka na Ambita: jest ponad 5 km, czyli jednak nie. To ostatnie. Uff....

Meta spokojnie: bez wyskoków, salt, gwiazdy czy poczwórnego Axela. Nie mam siły. Wieszają mi medal. Wody....

Miejsce 6 na 65 osób, które ukończyły. Czas 00:29:22. Marne to wszystko, ale żyję. Przedmuchałem płuca, nogi miękkie. Tego mi właśnie brakowało – tych nóg jak z plasteliny. Człapię do samochodu zmordowany, ale zadowolony. Zabieram ze sobą miłe wspomnienia, medal, koronawirusa oby nie i.. odcisk, który zrobił mi się z boku stopy. Założyłem te same terenówki, w których skasowałem stopy na „Tatarze”. Myślałem – 6 km: nie zdążą mi zrobić odcisku. Zdążyły. Albo mi się stopa rozlazła od nie-biegania, albo buty zwężyły. Kiedyś biegałem w nich ultra i nic nie było. Dziwne.

Zdjęcia: Klub Biegacza Biała Biega i Rafał Golec. Dziękuję!

Brak komentarzy: