
Kategorię „open” pozostawiono na koniec zawodów, na „deser”. Mając jeszcze trochę czasu robiłem zdjęcia startującym uczniom i powoli przygotowywałem się do startu. Godzinę przed ubrałem strój i rozpocząłem rozgrzewkę. Cześć uczniów dopytywała się czy startuję, rozgrzewała ze mną, dopingowała. Było mi miło, ale jednocześnie potęgowało tremę. „A co będzie jak się gdzieś przewrócę na tych korzeniach lub w kałuży na boisku i już nie wstanę?” – kompromitacja, wolałem o tym nie myśleć. Byle przebiec w rozsądnym czasie i nie być ostatnim – to było najważniejsze.
W końcu przyszła godzina prawdy, ustawiamy się na linii startu. Nie pamiętam ilu nas było, kilkunastu, może dwudziestu. Oprócz uczniów z Hanny byli zawodnicy z innych szkół, między innymi mocny zespół z Włodawy. Musiałem tam śmiesznie wyglądać, sam jeden dorosły wśród grupy uczniów. Odniosłem wrażenie, że startujących można było podzielić na dwie grupy: bardziej profesjonalnych, regularnie trenujących i tych, co biegają „od święta”, w tym przypadku za „szóstkę” z WF-u. Skromnie ustawiłem się w drugiej linii. Start! – biegniemy najpierw pętlę wokół stadionu a następnie dwie poszerzone pętle po stadionie i lesie. Po drodze różne „atrakcje” typowe dla przełajów: a to pagórek, a to wąska ścieżka na granicy lasu i zaoranego pola a to kałuże i śliskie błoto na zakręcie stadionu. Wiedziałem, że 1800 metrów zleci bardzo szybko, więc przycisnąłem od razu dosyć szybkie tempo. Daleko mi jednak było do najlepszych; już na pierwszym okrążeniu znalazłem się w drugiej połowie. Z jednej strony chciałem dać z siebie jak najwięcej, z drugiej bałem się, że zbyt szybkie tempo na początku sprawi, że zbraknie mi sił w drugiej części biegu. Wszystko należało w miarę rozsądnie wyważyć. Ostatecznie nie było tak źle. Tempo udało mi się utrzymać w miarę równe jednak dużo za wolne by cokolwiek znaczyć w tych zawodach. Moje miejsce już na początku zostało ustalone. Biegłem jako ostatni z grupy „trenującej”, ale przed będącymi z tyłu biegaczami „odświętnymi”. Łudziłem się jeszcze nadzieją, że na końcówce dogonię choć jedną osobę, że powalczę na finiszu. Nic z tego. Przy końcu brakowało mi sił na przyspieszenie tempa i metę minąłem nie wyprzedzając nikogo. Przybiegłem ponoć jedenasty. Czasu nie znam, bo nam go nie mierzono. Liczyła się tylko kolejność. Dwa pierwsze miejsca zajęli zawodnicy z Włodawy, trzecie uczeń III klasy Gimnazjum w Hannie.Jeśli chodzi o wynik to rewelacji żadnej nie było. Nie ma się co oszukiwać, na 1800 metrów jestem za słaby. Musiałbym ostro popracować nad szybkością by poprawić swój czas na tym dystansie. Z drugiej jednak strony całkowitej klapy też nie było, ostatni nie przybiegłem. Najprzyjemniejszy był doping ze strony zgromadzonych uczniów. Jako biegający „pan od WOSu i historii” zebrałem całkiem gromkie brawa. Było fajnie. Nagrody żadnej nie wywalczyłem, choć gdyby była kategoria „Najstarszy startujący zawodnik” to z pewnością bym wygrał. Może następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz