Festiwal Plateaux miał odbyć się w dniach 7 – 9 listopada w dwóch pobliskich miastach: Toruniu (notabene kandydującym do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016) i Bydgoszczy. Przez pierwsze dwa dni elektroniczne dźwięki brzmieć miały w grodzie Kopernika w niedawno zbudowanym muzeum Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” oraz w klubie eNeRDe (dawniej NRD). Trzeciego dnia uczestników czekała przeprowadzka do bydgoskiego klubu „Mózg”. Zaproszeni artyści zaprezentować mieli tworzoną przez siebie muzykę w połączeniu za wizualizacjami i filmami. W gronie zaproszonych znalazło się wielu młodych twórców z Polski jednak gros występujących stanowili muzycy z zagranicy: głównie ze Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Byli też goście z Francji, Finlandii, Holandii, Kanady i Izraela. Dodatkiem do występów na żywo (tzw. Live Act) miały być panele dyskusyjne, warsztaty i prelekcje. Zważywszy na to, że wielu gości zagrać miało w Polsce po raz pierwszy impreza zapowiadała się bardzo ciekawie.
Przeglądając zapowiedzi zbliżającej się imprezy trochę wahałem się z wyjazdem. Zachęcał ciekawy program (line up), ale zniechęcały koszty, które musiałbym ponieść. Karnet na trzy dni kosztował 85 zł, co nie wydaje się kwotą wygórowaną, ale dochodził jeszcze koszt dojazdu do Torunia (400 km). W końcu się namyśliłem. W tym roku nie wybrałem się do Płocka gdyż program wydal mi się dużo mniej interesujący niż w poprzednich latach (żałuję tylko Villalobos’a, Kalabrese i Agorii). Postanowiłem w zamian zaliczyć festiwal w Toruniu i Bydgoszczy. Połowę z zaproszonych artystów znałem i słyszałem, kilku bardzo lubiłem. Przede wszystkim chciałem jednak zobaczyć ich grę na żywo połączoną z klimatem potęgowanym przez wyświetlane obrazy. Czegoś takiego nigdy nie da mi odsłuch płyt w domowym zaciszu. Zapowiedziałem się u przyjaciół na nocleg, spakowałem manatki i wyjechałem.
Piątek
Pierwszy dzień festiwalu. Rozpoczął się o 18tej trzema prezentacjami w sali kinowej toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej (CSW). Na pierwszy ogień poszedł nieznany mi wcześniej Ran Slavin – artysta z Izraela działający na pograniczu sztuki audio i video. Zaprezentował znany od kilku lat projekt „Insomniac city”. Płyta zawierająca ścieżkę dźwiękową i film wydała niemiecka wytwórnia Mille Plateaux specjalizująca się w eksperymentalnej elektronice. Film odebrałem jako raczej ciężki kawałek sztuki. Elektroniczne dźwięki nie były zbyt natarczywe, tworzyły tło dla obrazu, który zdecydowanie wychodził na plan pierwszy. Film przedstawiał mroczne klimaty wielkiego miasta (chyba Singapuru, w którym Ran spędził część swojego życia). Mgła, wielkie neony na wieżowcach, późna nocna godzina i kobieta w jednym z setek hotelowych pokoi zaszczuta przez jakichś gangsterów. Z filmu wyzierała samotność i zagubienie, całość była smutna, mroczna i ciężka. Dołujące klimaty nie są ostatnio moimi ulubionymi, zwłaszcza w nadmiarze. Wyszedłem z filmu zadowolony, ale bez zachwytu.
Następni w kolejności wystąpili dwaj Polacy: Sadist i Machnik prezentujący projekt „Journey into space”. Do wizualizacji przedstawiającej odpowiednio spreparowane zdjęcia z kosmosu podłożyli muzykę. Dźwięki w przeciwieństwie do poprzednika były rytmiczne: raz połamane clicki kojarzące się z IDM; innym razem głębokie basy al’a Basic Channel. Całość była przyjemna, ale nie stanowiła nic odkrywczego.
Dwóch Amerykanów, którzy wystąpili jako trzeci (Jeffers Egan i Jake Mandell) widziałem tylko przez chwilę gdyż rozpoczynały się właśnie występy na głównej sali. Zapamiętałem, że mieli ciekawe wizualizacje oparte na obrazach uzyskanych zdaje się z mikroskopu.
Wielka sala na pierwszym piętrze muzeum stanowiła jakby scenę główną festiwalu. W narożniku wewnątrz dużego, sterylnego i białego pomieszczenia ustawiono stoliki, na których roiło się od różnego typu elektronicznego sprzętu. Za plecami grających przy stolikach muzyków, na dwóch przylegających do siebie ścianach narożnika wyświetlano wizualizacje. Obraz wyświetlany był też w przeciwległym krańcu pomieszczenia. Publiczność zebrana przed sceną stała a częściej siedziała lub leżała na podłodze. Przygaszone światła sprzyjały koncentracji na muzyce i wyświetlanych obrazach. Na pierwsze piętro nie wolno było wnosić piwa, jedynie niewielkie napoje. Widzowie festiwalu raczej skupiali się na muzyce, hałasy przeszkadzające artystom i słuchaczom należały do rzadkości.
Jako pierwsza wystąpiła AGF. Pod tym pseudonimem kryje się Niemka Antye Greie-Fuchs wydająca swoją muzykę od końca lat 90tych. Tworzone przez nią dźwięki to najczęściej eksperymentalna mikro elektronika, na którą nakładają się raz śpiewane raz szeptane wokale. AGF wydaje płyty samodzielnie bądź też w grupach takich, jak The Dolls lub The Lappetites. Nagrywa także wespół z Finem Vladislav’em Delay’em, prywatnie swoim mężem. Oprócz tworzenia zajmuje się wydawaniem i promocją muzyki kierując własnym labelem (wytwórnią) AGF Production. W Toruniu wystąpiła prezentując materiał z najnowszej płyty „Words are missing”. Wizualizacje tworzyły obrazy kojarzące się z kaligrafią i sztuką dalekiego Wschodu. Występ AGF nie zawiódł mnie, występ był ciekawy a żywy głos Antye nie pozwalał się nudzić.
Po krótkiej przerwie na scenę wszedł Alva Noto. Pod pseudonimem tym ukrywa się Niemiec Carsten Nicolai. Początkowo nagrywał dla wspomnianej już Mille Plateaux, później nawiązał współpracę z innym niezależnym labelem wydającym eksperymentalną elektronikę: niemieckim Raster-Noton. Muzykę Alva Noto znałem wcześniej za sprawą albumu „Vrioon” nagranym wespół z Ryuichi Sakamoto i swego czasu bardzo wysoko ocenionym przez brytyjski magazyn „The Wire”. W toruńskim CSW Carsten Nicolai zaprezentował swój zeszłoroczny projekt: „Xerrox”. Była to bardzo zaszumiona, ambientowa elektronika, do której podłożono czarno białe wizualizacje. Efekt wyszedł ciekawy ale zachwycony nie byłem. Takie eksperymentalne, stricte cyfrowe i zaszumiane dźwiękowe tła to jednak nie dla mnie.
Podobne dźwięki aczkolwiek z tego, co pamiętam mniej szumiące prezentował amerykański producent Geoff White. Tym razem nie był to minimal tech-house jakich ma on wiele w dorobku lecz spokojny, ambientowy projekt w którym Geoff zagrał jako Aeroc. Za wizualizacje odpowiadał „Keep Adding”.
Kolejnych dwóch gości to także Amerykanie. Richard Charter i Taylor Deupree. Pierwszy nagrywa różne eksperymentalne rzeczy na pograniczu ambientu i minimalu. Wiele z nich odtwarzanych jest w różnych muzeach i galeriach. Drugi to szef nowojorskiej wytwórni 12k wydającej minimalną, eksperymentalną elektronikę. Zaprezentowany przez nich projekt „specification.15” wydany został kilka lat wcześniej przez tłocznię „Line”. Powstał na zamówienie Hirshhorn Museum and Sculpture Garden w Waszyngtonie jako tło do retrospekcyjnej wystawy japońskiego fotografika Hiroshi Sugimoto. Wyświetlany morski pejzaż swoim minimalizmem bardzo pasował do muzyki. Spokojne i miękkie jednak dla mnie trochę zbyt usypiające.
Ostatnim z występujących w piątkowy wieczór w CSW artystą był Vladislav Delay. To prawdziwa ikona ciekawej muzyki elektronicznej i to jego występu oczekiwałem najbardziej. Prywatnie mąż AGF, pochodzi z Finlandii i naprawę nazywa się Sasu Ripatti. Zaczynał jako perkusista w zespole jazzowym. Z czasem skierował swoje zainteresowania na elektronikę, zarówno taneczną jak i bardziej eksperymentalną. Z Finlandii przeniósł się tam gdzie w elektronice najwięcej się wówczas działo, do Berlina. Jako Luomo tworzy taneczny deep-house pierwszej klasy, który szczerze polecam. No może z wyjątkiem ostatniej płyty, dla mnie zbyt popowej. Warte zobaczenia są jego występy. Live Act Luomo w poznańskim Eskulapie 13 grudnia 2002 do dziś pamiętam jako najlepszy występ na żywo, na jakim byłem. Mniej taneczne, raz bardziej dubowo-clickowe, innym razem bardziej ambientowe są jego płyty nagrywane pod pseudonimem Uusitalo. Jako Vladislav Delay nagrywa kawałki eksperymentalne, ambientowe, z pewnością nie na parkiet. Są jeszcze jakieś płyty, w których wspomniany Fin występuje jako Sistol oraz Conoco. Pierwszej nie pamiętam zaś drugą ktoś mi na festiwalu bardzo zachwalał. Muszę posłuchać. Tworzoną przez siebie muzykę Sasu Ripatti wydaje głównie we własnej wytwórni Huume.
Występ Fina był ciekawy aczkolwiek bardziej lubię taneczną wersję jego muzyki. Do eksperymentalnych, ambientowych pejzaży granych przez Delay’a wizualizacje podłożył VJ Lillevan. Ten zajmujący się głównie sztuką video Niemiec znany jest ze współpracy z duetem Rechenzentrum, o którym będzie poniżej. Jakiegoś wielkiego wrażenia te wizualizacje na mnie nie zrobiły, ale muszę też przyznać, że bardziej skupiałem się na muzyce.
Po północy widzowie i goście festiwalu przenieśli się do klubu eNeRDe. Bardzo fajne miejsce, z którym wiążę wiele miłych wspomnień. Na dużą imprezę jednak trochę ciasnawe - usiąść nie bardzo było gdzie, stanąć czasami też. Ale co tam, te kilka godzin można wytrzymać, aby muzyka dopisywała. Ta, grana w klubie miała już zdecydowanie inny charakter: mniej eksperymentalny, bardziej taneczny.
Gdy dotarłem na miejsce na głównej sali grał właśnie Tomasz Bednarczyk, student pedagogiki z Wrocławia. Nagrywa od niedawna; ma na koncie jedną EP’kę i jeden album, wydany niedawno przez pewien eksperymentalny label z Australii. Nie słuchałem płyt Tomka, ale muszę przyznać, że to, co słyszałem w Toruniu brzmiało całkiem przyjemnie. Tanecznie, melodyjnie, spokojnie. Wizualizacje do muzyki podłożył Paweł Dudziński.
Po młodych twórcach z Polski na scenę wszedł przedstawiony już wcześniej Alva Noto (Carsten Nicolai). Według zapowiedzi miał zaprezentować materiał z najnowszej płyty wydanej w tym roku na Raster-Noton – „Unitxt”. Ciekaw byłem cóż ten człowiek od zdecydowanie nie-tanecznych eksperymentów zagra na parkiecie. A zagrał bardzo ciekawie. Do typowych dla siebie elektronicznych szumów i zgrzytów o wysokich tonach (próbowaliście kiedyś włączyć kasetę od 8-bitowego komputera Commodore C-64 do zwykłego magnetofonu? To coś w tym stylu) podłożył bit. Wyszło z tego najbardziej cyfrowe, twarde i psychodeliczne techno, jakie ostatnio słyszałem. Pełno wysokich dzwięków, nadzianych szumami i trzaskami niczym dziwactwa z wiedeńskiego Mego. Do tego szybki i płaski bit. Jest to muzyka, która na żaden normalny parkiet się raczej nie nadaje; do domowego odsłuchu podczas romantycznego wieczoru z dziewczyną tym bardziej. Trzeba mieć pancerne uszy by notorycznie słuchać takiej muzyki. Niemniej całość robiła potężne wrażenie - w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Występ Alva Noto był w sumie bardzo ciekawy, pomimo że grane przez niego dźwięki należą do tak trudnych w odbiorze. W małej dawce naprawdę wart posłuchania. Zdecydowanie jeden z najoryginalniejszych występów na festiwalu.
Po Alva Noto, około drugiej w nocy na scenę weszły dziewczyny: An On Bast i VJ Anna Stukot. Obie z Polski. An On Bast to Anna Suda z Poznania. Z wykształcenia prawnik i filozof, z zamiłowania muzyk. Wydała dotychczas trzy płyty, których klimaty kręcą się wokół elektronicznego minimalu. Grywa w Polsce, ale ma na koncie występy w innych ciekawych miejscach. Wymienię choćby Red Bull Music Academy w Melbourne (2006 r) lub hiszpański Sonar (2007). Ładnie prezentują się dziewczyny grające na laptopach z jabłkiem, ale muzyka raczej nie w moim guście. Minimal, który usłyszałem, choć taneczny wydał mi się równie nudny i bezbarwny jak wiele innych, minimalowych płyt, które ostatnimi czasy wydawane są hurtem w Niemczech.
Piątkowe a właściwie już sobotnie występy zakończyć miał duet Nicolaus (Vitalis Popoff wydający muzykę głównie na netlabelu Telescope i Andrzej Kaminsky, obaj z Polski) z wizualizacjami Geometrii. Nie wiem, która była godzina, trzecia, może czwarta w nocy. W każdym razie dla mnie zdecydowanie za późno. Zmęczony poszedłem spać i nie widziałem live Nicolaus’a.
Tekst o festiwalu niebezpiecznie się wydłuża, nie chcę pisać książki stąd pozostałe dwa dni opisze krócej.
Sobota
Sobotnie występy zaczęły się tak jak poprzednio w toruńskim CSW. O 16tej miały rozpocząć się warsztaty trwające cztery godziny. Pierwsze zajęcia zatytułowane „City life, city music – differerent places, different sound” zaplanowane zostały z udziałem takich muzyków jak: R. Chartier, V. Delay, T. Deupree i G. White. W drugich - „Facing the image – painting in light and visual realism” uczestniczyć mieli Lillevan, J. Egan i R. Slavin. Po ich zakończeniu w sali kinowej muzeum rozpoczęły się projekcje. Najpierw wystąpił wspominany już Richard Chartier tym razem z projektem „Colourfield variations”. Po nim także znani z poprzedniego wieczoru Amerykanie: Jeffers Egan i Jake Mandell. Niestety na warsztaty nie dotarłem zaś na pokazy w sali kinowej porządnie się spóźniłem. Tę część festiwalu pozostawię bez komentarza.
Z pewnym opóźnieniem rozpoczęły się występy w głównej sali CSW na pierwszym piętrze. Większość z występujących w sobotę artystów grała też dzień wcześniej, z tym, że oczywiście inne projekty. Na rozgrzewkę publiczność dostała Taylor’a Deupree. Po nim na scenę wyszedł Ran Slavin z projektem „Quiet, video, riot”. Obaj z tego, co pamiętam grali typową dla siebie ambientową, eksperymentalną elektronikę.
Jako trzeci wystąpił Tim Hecker z Kanady. Jego występ to wielka gratka dla fanów gdyż Tim ponoć rzadko grywa w Europie. W Polsce wystąpił po raz pierwszy. Słyszałem go już wcześniej za sprawą głośnych swego czasu płyt „Haunt me, Haunt me, do it again” i „Radio Amor”. Nigdy jednak nie widziałem na żywo. Tim Hecker nagrywa różne eksperymentalne ambienty, które miłośnicy gatunku bardzo cenią. Współpracuje ze znanymi w światku wytwórniami takimi jak Mille Plateaux, amerykańska Kranky czy kanadyjska Alien8.
Kolejnymi rządzącymi górą elektronicznego sprzętu był duet Rechenzentrum. Tworzą go dwaj Niemcy: Christian Nikolaus Conrad i Marc Weiser. O oprawę wizualną, bardzo istotną w przypadku tej grupy, dba wspomniany już Lillevan. Muzyka Rechenzentrum to zwykle typowo cyfrowy ambient z domieszkami innych styli. Pojawiła się w katalogach takich wytwórni jak Shitkatapult, Mille Plateaux czy Kitty-Yo. W Toruniu muzycy tej grupy pokazali znany z zeszłego roku projekt pt. „Silence”. Płyta ta ukazała się tylko w formacie DVD. Zawiera oprócz dźwięków także wizualizacje inspirowane twórczością rosyjskiego ikononisty Andrzeja Rublowa.
Tytułu płyty „Silence” nie należy brać dosłownie. Dźwięki, które usłyszałem tworzyły ambientową tło złożone z różnych pisków, trzasków i szumów. Nie była to jednak muzyka ciężka, raczej mroczna, ale spokojna. Bardzo spokojna. Wygaszone światła, wizualizacje i dźwiękowe tło zachęcały do kontemplacji. Nieco zmęczony po poprzednim dniu wzorem innych położyłem się na podłodze by wygodnie i w spokoju wysłuchać występu. Myślami byłem coraz dalej i dalej. Usnąłem. Obudziłem się chyba po kilku minutach rozglądając nerwowo dookoła. Gdybym drzemiąc zaczął chrapać, zwłaszcza w cichszych fragmentach występu byłby niezły obciach. Na szczęście nikt się na mnie specjalnie nie patrzył, to dobry znak. Chyba mi się upiekło.
Ostatnimi występującymi w Centrum Sztuki Współczesnej było muzyczne małżeństwo: AGF/Delay. Oboje nagrywają głównie samodzielnie, jako duet nagrali dotychczas jedną płytę: „Explode”. Została wydana kilka lat temu nakładem AGF Production i dobrze przyjęta przez krytyków. Ja także lubię zawarte na niej kawałki, dlatego występu muzycznej pary oczekiwałem z zainteresowaniem. I nie zawiodłem się. Na elektroniczne, głównie nie-taneczne tło AGF podłożyła swój kołyszący, szepczący wokal. Występ był ciekawy, oryginalny i żywy. Największe brawa zebrał charakterystyczny, bardziej rytmiczny, drugi utwór z płyty: „Explode Baby”. W mojej ocenie był to chyba najlepszy występ w CSW na tegorocznym Plateaux.
Dobrze po północy festiwal przeniósł się ponownie do eNeRDe. Czekała nas kolejna porcja elektronicznych dźwięków, tym razem w bardziej tanecznym wydaniu. Jako pierwszy zagrali Polacy: Fabienne i VJ Video dec. Pierwszy to Płocczanin mieszkający w Londynie. Rok temu nagrał pierwszą płytę „Kleptomania”, którą wydał netlabel „Qunabu”. Muzyka Fabienne to popularna dzisiaj mieszanina minimalu, techno i dub’u. Jak już pisałem takie klimaty nie kręcą mnie zbytnio gdyż zbyt mało w nich różnorodności. Odnoszę wrażenie, że oryginalnych, ciekawych płyt w tej stylistyce ukazuje się jak na lekarstwo. Wobec reszty mam odczucia podobne jak wobec muzyki Fabienne: można posłuchać, można się pobujać, ale na kolana nie powala. Mało tego, po dłuższym czasie usypia.
P.s. Nie szukajcie Fabienne na portalu „YouTube’ bo wyskakuje Michał Wiśniewski.
Po duecie z Polski przyszła kolej na Niemca, Franka Bretschneidera. Gra on od wielu lat, w 1996 roku współ-założył wytwórnię Raster-Noton. W swojej muzyce łączy minimal, dub i różne eksperymenty. Ponoć jego ostatnia płyta „Rhythm” zebrała pochlebne recenzje. Byłem na występie Bretschneidera tylko, przez chwilę. Łomotliwe i szybkie bity w stylu Alva Noto, ale mniej trzeszczące zdecydowanie mi nie pasowały. Poszedłem do drugiej sali by odpocząć przed kolejnym artystą.
Tym kolejnym miał być wielokrotnie wspominany przeze mnie Vladislav Delay, tym razem w dubowym wcieleniu Uusitalo. Był i zagrał, bardzo fajnie zresztą. Dubowo i melodyjnie. Znakomicie. Władek Diler jak go żartobliwie nazwał jeden z moich kolegów ma u mnie ciągle duży kredyt zaufania, pomimo, że jego ostatnia płyta, jako Luomo nie przypadła mi do gustu. Jako Uusitalo gra jednak ciągle bardzo dobrze. Wizualizacje do występu podłożył Lillevan.
Bardzo późno, około czwartej nad ranem zagrał ostatni z występujących: Geoff White. Tym razem wystąpił w bardziej typowym niż wcześniej wcieleniu. Dźwięki, które wydobywały się z głośników to różne odmiany minimalu i Tech House. Byłem już bardzo zmęczony, ale pamiętam, że niektóre rzeczy wpadły mi w ucho. Nie dotrwałem jednak do końca, nad ranem poszedłem do domu.
Niedziela
Ostatni dzień festiwalu odbywał się głównie w Bydgoszczy. W toruńskim CSW odbywały się jedynie projekcje w sali kinowej. Swoje projekty prezentowali znani z poprzednich dni artyści, dlatego odpuściłem sobie Toruń i pojechałem od razu do drugiego miasta festiwalu, do klubu „Mózg” w Bydgoszczy. Jest on znacznie obszerniejszy niż ciasnawe eNeRDe, stąd wygodniejszy.
Zaplanowany na niedzielę muzyczny wieczór nie był już tak długi, występy miały trwać tylko do północy. Pierwsi zagrali Polacy: Najpierw Stigingeoy z wizualizacjami Pussycrew, następnie Nejmano. Zajrzałem na scenę tylko na chwilę, zaraz uciekłem do baru. Miałem stanowczo dosyć elektronicznego ambientu. Czekałem na Burta Friedmana, który miał wystąpić jako ostatni.
Bardzo senna atmosfera nieco się ożywiła, gdy na scenę weszła dwójka Holendrów (van Heumen i van Koolwijk) z amerykańską wokalistką i wiolonczelistką o azjatyckiej urodzie: Chen. Muzyka przez nich grana była oryginalna, ale bardzo eksperymentalna. Zwracał uwagę zwłaszcza nietypowy wokal Chen. Jak dla mnie wszystko było za ostre i zbyt udziwnione. Uciekłem z powrotem do baru.
Ostatnią grupą grającą przed spodziewaną przeze mnie gwiazdą była trójka Francuzów: Kangding Ray & Band. Nigdy wcześniej ich nie słyszałem (Kangding Ray wydał w ciągu ostatnich dwóch lat dwie płyty na Raster-Noton) i spodziewałem się kolejnej porcji minimalnej elektroniki. Spotkało mnie miła niespodzianka. Wokalista okazał się charyzmatyczny, obudził przysypiającą publiczność i namówił nawet na nieśmiałe tańce. Jak na trzeci dzień imprezy to niemały sukces. To, co grał różne przybierało formy, raz na tyle ciekawe, że nogi same chciały tańczyć, innym razem czuć było dłużyznę. W sumie występ zaliczyć należy do udanych. Byłem mile zaskoczony.
Festiwal Plateaux zakończył się występem duetu Burnt Friedman i Jaki Liebezeit z Niemiec. Czekałem na nich ze sporymi nadziejami, bo liczyłem na wiele. Friedman to połowa projektu Flanger, który znałem i lubiłem. Także nagrana wspólnie z Liebezeit’em (perkusistą zespołu Can) trzyczęściowa seria „Secret Rhythms” to ciekawa sprawa. Słuchałem zwłaszcza pierwszej płyty serii. Niestety trochę się zawiodłem. Występ duetu wydał mi się monotonny. Na pierwszy plan wysuwała się perkusja Liebezait’a która w moim odczuciu trochę tłumiła to, co grał Friedman. Może nie doświadczyłem wielkiego rozczarowania, ale oczekiwałem więcej. O wizualizację podczas występu dbał Jeffers Egan.
Festiwal Plateaux zakończył się w niedzielę około pierwszej w nocy. Wracałem zmęczony, lecz zadowolony. W ciągu trzech dni nasłuchałem się mnóstwo dźwięków, widziałem występy na żywo sporego grona artystów. Wielu z nich było w Polsce po raz pierwszy, być może nie prędko zobaczę ich ponownie. Oglądanie występów na żywo w połączeniu z wizualizacjami to ciekawe doświadczenie, ale najważniejsza była muzyka. Dźwięki rozbrzmiewające w muzeum i klubach były typowymi zwłaszcza dla dwóch wytwórni: Mille Plateaux i Raster-Noton. Ambienty i minimalna elektronika nie powaliły mnie na kolana, ale w większości brzmiały całkiem ciekawie. Jadąc na festiwal nastawiłem się na bardziej taneczne i urozmaicone dźwięki. Liczyłem zwłaszcza na duet AGF/Delay (Uusitalo) i nie zawiodłem się. Występy tej pary zawsze mi się podobały. Nieco rozczarował Burnt Friedman i Jaki Liebezeit, ale miłym zaskoczeniem okazał się Alva Noto i Kangding Ray. Festiwal uznaję za udany i polecam. Pewnie nie każdemu te dziwne i często trudne w odbiorze dźwięki przypadną do gustu, ale zawsze warto uchylić nieco klapki, które mamy na uszach. Przekonać się, że oprócz naszej ulubionej muzyki istnieją też inne, mniej znane a ciekawe style. Kto wie, może coś nas zainteresuje? Ja w każdym razie chętnie się wybiorę do Torunia za rok, o ile line up będzie równie ambitny jak tym razem.
P.S. Uff…, Ale długi wyszedł. To mój pierwszy i ostatni tak długi tekst o festiwalu.
Postanowiłem tym razem nie dawać linków do artystów i utworów granych na festiwalu. Jest tego dużo a myślę, że każdy zainteresowany znajdzie sobie ich muzykę na portalach YouTube, Deezer czy Last.fm. Ograniczę się do kilku przykładowych linków.
Tak wyglądał spot reklamowy festiwalu Plateaux. Muzyka w tle to właśnie Vladislav Delay w dubowym projekcie Uusitalo.
Tu można wysłuchać jedną z dobrych piosenek AGF/Delay
Tak brzmi Taylor Deupree, tak natomiast Tim Hecker.
Rechenzentrum grało w ten sposób zaś spokojniejsze wcielenie Alva Noto w ten.
Urywający nie tylko głowę występ Alva Noto w klubie eNeRDe wyglądał podobnie jak na załączonym obrazku jednak w rzeczywistości dużo mocniej. Po prostu trzeba było tam być.
Nieco więcej zdjęć wrzuciłem na Picasa.
2 komentarze:
super recenzja.małe sprostowanie.duet AGF/Delay w sobote nie grał jako ostatni tylko Rechezentrum.
ps. tez na nich usnalem na chwile;)
A rzeczywiście były jakieś przetasowania w line up'ie, nie pamiętałem dokładnie.
Dzięki, pozdrawiam:)
Prześlij komentarz