Sobibór. Wioska na Polesiu Lubelskim położona w niewielkiej odległości od lewego brzegu Bugu. Wokół park krajobrazowy, rozległe lasy, rezerwaty przyrodnicze. Przebiega tam linia kolejowa z Chełma do Włodawy. Miejsce byłoby dobrym do wypoczynku i rekreacji gdyby nie tragiczna historia, którą kryje. W czasie II Wojny Światowej istniał w Sobiborze niemiecki obóz zagłady. W ramach „akcji Reinhard” hitlerowcy (30) z pomocą ukraińskich strażników (150) urządzili w nim miejsce, gdzie na masową skalę mordowano ludność pochodzenia żydowskiego z Polski, Czech, ZSRR i Europy Zachodniej. Więźniowie przywożeni byli pociągami w bestialskich warunkach. Wielu poniosło śmierć zanim dotarli na miejsce. Inni wysiadając z wagonów widzieli bramę obozu z napisem „SS – sonderkommando” – przedsionek piekła na Ziemi. Mężczyźni byli oddzielani od kobiet i dzieci. Wszyscy musieli oddać kosztowności, następnie rozebrać się. Kobietom obcinano włosy. Z czasem wszyscy przechodzili do Lager III – części obozu, w której mieściły się komory gazowe. Przerażonym więźniom opowiadano o konieczności dezynfekcji jednak większość miała świadomość, co ich czeka. Po zamknięciu komory wpuszczano do wewnątrz tlenek węgla (uzyskiwany ze spalin silnika radzieckiego czołgu t-34). Zabijał w ciągu 20 minut. Komory gazowe pozwalały zamordować 600 osób jednocześnie. Później rozbudowano je podwajając wydajność. Po uśmierceniu zwłoki wyciągano, dokładnie przeglądano w poszukiwaniu ukrytych kosztowności, następnie zakopywano w masowych mogiłach bądź palono. Przeżywali tylko nieliczni zatrudnieni do prac obozowych. Obóz w Sobiborze istniał od wiosny 1942 roku do października 1943 roku. Zlikwidowano go po wybuchu powstania i ucieczce części więźniów. Szacuje się, że w Sobiborze śmierć poniosło około 250 tysięcy ludzi.
Dziś niewiele zostało śladów po tragedii. Zaraz po ucieczce więźniów hitlerowcy zlikwidowali i zniszczyli obóz by zatrzeć ślady. Pozostały głównie masowe groby i wspomnienia tych, co przeżyli. Od 1993 roku funkcjonuje na miejscu Muzeum Byłego Hitlerowskiego Obozu Zagłady w Sobiborze będące filią Muzeum Pojezierza Łęczyńsko – Włodawskiego.
Jedną z form uczczenia pamięci ofiar Holokaustu oraz edukacji historycznej jest Bieg Sobiborski organizowany od lat we Włodawie przez Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji. W tym roku zorganizowano jego dziesiątą edycję. Zawody składają się z biegów towarzyszących, w których rywalizują dzieci na krótszych dystansach oraz biegu głównego na dystansie 12 kilometrów. Start jest bezpłatny.
Zdecydowałem się na udział w biegu głównym. W sobotę 10 października wyjeżdżam do Włodawy. Szybka rejestracja, odebranie numeru startowego i czekam na autobus, który ma nas wywieść na miejsce startu. Pogoda całkiem dobra, trochę chłodno, ale słonecznie. Autobusem dojeżdżamy do Sobiboru. Przed niewielkim drewnianym budynkiem muzeum przygotowujemy się do startu i rozgrzewamy. Zawody będą raczej kameralne, wszystkich zawodników jest około czterdziestu. Są faworyci – goście z Ukrainy, są głównie miejscowi amatorzy, jest kilku niepełnosprawnych. Przed startem składamy kwiaty przed pomnikiem ofiar obozu zagłady. Jeszcze ostatnie kilka minut na koncentrację i tuż po dwunastej organizator daje sygnał gwizdkiem. Starujemy. Kilkaset metrów za wsią zbiegamy z asfaltu na leśną drogę. Mamy nią przebiec około 4 kilometrów, potem znowu wrócimy na twardą nawierzchnię. Planuję pobiec przyzwoitym jak na moje amatorskie możliwości tempem około 4 minut na kilometr. Początkowo idzie nieźle. Pierwszy kilometr 3:57, drugi, 4:01, trzeci tak jak pierwszy, czwarty 3:54, piąty sekundę wolniej, szósty identycznie. Dobrze się biegnie po lesie, nie wieje, nawierzchnia jest w miarę twarda i mało wyboista. Trzymam się grupy biegnącej moim tempem, dwie dziewczyny i kilku młodych chłopaków. Ukraińcy pobiegli dużo szybciej, już ich nie widać. Przyklejany numer startowy zaraz zgubiłem, poza tym wszystko zgodnie z planem. Niestety w drugiej połowie zacząłem zwalniać. Wybiegliśmy ponownie na asfalt, potem przy wsi Orchówek na odkryty teren gdzie nieco wiało. Nie potrafię utrzymać tempa w okolicach 4 minut. Siódmy kilometr 4:05, ósmy 4:04, dziewiąty - o zgrozo - 4:40. Nie czuję, że aż tak zwolniłem, czyżby oznaczenie kilometra było niedokładne? Początkowo tak właśnie pomyślałem. Grupa przede mną oddala się o jakieś 100 metrów. Dziesiąty kilometr podobnie źle - 4:38. Biegnę już 41 minut i 11 sekund a więc tempo o dwie minuty wolniejsze niż bym chciał. Nieco przyśpieszam dopiero na ostatnich dwóch kilometrach. Jedenasty kilometr 4:12. Wbiegamy do Włodawy. Ostatni kilometr to zwykle czas gdzie można przyśpieszyć, dać z siebie wszystko i urwać ze trzydzieści sekund. Nie tym razem jednak. Biegnąc przez Włodawę w stronę stadionu, mamy do pokonania spory podbieg. Daje się we znaki, nie ma gdzie przyśpieszać. Grupę na tempo 4:00, która mi uciekła ciągle widzę przed sobą, ale nie jestem w stanie dojść. Ostatni kilometr pokonuję w 4:31, wbiegam na metę z wynikiem 49:54. Jestem dziesiąty na 35 osób startujących w biegu głównym nie licząc kilku niepełnosprawnych. Pierwsze trzy miejsca zajęli biegacze z Ukrainy. Ponoć najlepszy uzyskał czas w granicach 42 minut. Nie ma jeszcze oficjalnych wyników. Po biegu organizatorzy częstują uczestników grochówką, gorącą herbatą, ciastkami. Wręczają pamiątkowy medal i dyplom. Mogę wracać do domu.
Bieg Sobiborski to dobrze zorganizowane, kameralne zawody, jedne z nielicznych rozgrywanych w środkowo - wschodniej Polsce. Trasa jest urozmaicona, dobrze oznaczona. Kibiców niewielu. Jedyny drobny minus to odklejające się numery startowe. Tradycyjne przypinanie agrafkami jest chyba pewniejsze. Ze swojego wyniku zadowolony nie jestem, ale i nie narzekam bardzo. Mniej ostatnio trenuję a na zawodach wszystko wychodzi jak na spowiedzi. Cudów nie oczekiwałem i cudów nie było. Cieszy mnie pierwsza połowa, pierwsze sześć kilometrów, które pobiegłem zgodnie z założeniami, tempem poniżej 4 minut na kilometr. Druga wyszła dużo gorzej, znacznie wolniej. Średnie tempo trzymane przeze mnie przez cały dystans to 4:09. Chciałbym 10 sekund szybciej. Nie wyszło. Trudno. Może rzeczywiście czas już najwyższy na roztrenowanie.
P.S. Wiadomość z ostatniej chwili. Ten sam tekst ukazał się także na portalu maratonypolskie.pl. Grzegorz, uczestnik biegu który skomentował relację uświadomił mi, że dystans był w rzeczywistości większy. Według jego Garmina trasa liczyła 12.830 kilometrów. Przykładowo dziesiąty kilometr był o 500 metrów dłuższy. To by wyjaśniało spory spadek mojego tempa w drugiej połowie biegu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz