(25 Kalisia Supermaraton)
Także i mi przestały wystarczać klasyczne, uliczne biegi długodystansowe. Już dużo wcześniej zainteresowałem się marszobiegami na orientację. Kilka miesięcy temu z powodzeniem wystartowałem w Biegu Rzeźnika [relacja]. Był to bieg na dystansie ultra (78 km) rozgrywany po trasie górskiego szlaku. Teraz przyszła kolej na inny niezbadany przeze mnie rejon: bieg ultra rozgrywany w całości po ulicy. Niewiele jest takich biegów w Polsce toteż wielkiego dylematu z wyborem nie miałem. Zgłosiłem się do udziału w jubileuszowym dwudziestym piątym supermaratonie w Kaliszu.
Kaliski supermaraton ma długą tradycję. Rozgrywany jest od lat na terenie pobliskich gmin Stawiszyn i Blizanów. Głównym organizatorem jest Kaliskie Towarzystwo Sportowe Supermaraton Kalisz, współorganizatorami miejscowe władze. Zasadniczy dystans biegu wynosi 100 kilometrów, limit 13 godzin. Start ma miejsce o 6 rano na rynku w Stawiszynie. Po 10 kilometrach uczestnicy trafiają do Blizanowa w okolicach którego należy pobiec 6 pętli po 15 km. Biegacze o słabszej kondycji mogą zakończyć rywalizację na 55, 70 i 85 kilometrze. Wcześniejsze zejście z trasy równa się nieukończeniu zawodów. Bieg posiada licencję International Association of Ultra Runners i jest notowany w międzynarodowym kalendarzu imprez tej organizacji. Z tegorocznych zmian należy wymienić wprowadzenie dodatkowych klasyfikacji. Jubileuszowej edycji supermaratonu towarzyszyły Mistrzostwa Polski Kobiet i Mężczyzn w Biegu na 100 km, oraz Mistrzostwa Polski Weteranów na 100 km. Do startu zgłosiło się wyjątkowo liczne grono 170 biegaczy.
Do Kalisza dojechałem późnym wieczorem w przeddzień zawodów. Po szybkiej rejestracji, odebraniu pakietu startowego pojechaliśmy podstawionym autobusem do podkaliskiego Blizanowa. Tam, w zespole szkół zorganizowano bazę zawodów. Na miejscu czekała już część uczestników, którzy następnego dnia, jeszcze przed świtem wyruszą w bardzo długą drogę. Część po raz kolejny, podobno połowa po raz pierwszy. Dało się zauważyć zarówno dobry humor jak i przedstartowe napięcie. Nie dziwiła stosunkowo wysoka średnia wieku uczestników supermaratonu.
Obudziłem się przed piątą rano, już lekko obolały. Odwykłem od snu na karimacie. Za oknem ciemna noc. Śniło mi się, że zawody były łatwe, dobiegłem w dobrej formie zdziwiony, że to już koniec. Proroczy sen czy żart króla snów mający zwiastować coś zupełnie przeciwnego? Nie było sensu zastanawiać się dłużej, czas pokaże. Niepokoiła pogoda, prognozy zapowiadały lekki deszcz. Z obawą wyjrzałem za zewnątrz. Bardzo wilgotno, sporo kałuż, ale na szczęście nie padało. Byłoby świetnie gdyby taka pogoda wytrzymała do wieczora. Po posiłku, przygotowaniu stroju na start i na zapas, wysmarowaniu wrażliwych miejsc sudocremem byłem gotowy do drogi. Zrobiłem jeszcze zdjęcie stóp na pamiątkę. Któż wie, jak będą wyglądać na mecie. Po piątej rano autobus wywiózł nas do oddalonego o 10 kilometrów Stawiszyna. Na tamtejszym rynku rozgrzewka, ostatnie przygotowania, przedstartowe zdjęcia. Dominowali Polacy, ale był też biegacz z Ukrainy, był Hiszpan. Kibiców prawie żadnych, co nie dziwi zważywszy na bardzo wczesną godzinę. Tuż przed szóstą wysłuchaliśmy ostatnich uwag organizatora. Strzał z rewolweru dał sygnał do startu. Ruszyliśmy. Przed nami 100 kilometrów po asfalcie.
Po dobiegnięciu do Blizanowa wkroczyliśmy na zasadniczą część trasy: piętnastokilometrową pętlę pomiędzy miejscowościami Blizanów – Jarantów – Brudzew. Do pokonania sześć razy. W każdej z wymienionych miejscowości oddalonych mniej więcej o pięć kilometrów znajdował się punkt z napojami i żywnością. Zaopatrzenie było dobre. Dzieci z miejscowych szkół podawały ciepłą herbatę (świetnie się sprawdzała w ten chłodny, październikowy dzień), wodę, izotonik, słodycze, kanapki. Ponadto kibicowały i umilały zawodnikom bieg puszczając muzykę disco polo. Na skrzyżowaniach dróg stali strażacy. Klimat był specyficzny, nawet we mgle nie sposób było się zgubić.
Jak wyglądała trasa? Muszę przyznać, że nie była zbyt atrakcyjna turystycznie ale dobrze pasowała do długodystansowego biegu. Tylko kilkukilometrowy fragment przy Blizanowie pokonywaliśmy przy większym ruchu, w okolicach Godziątkowa skręcaliśmy w lewo, w mniej uczęszczaną i trochę ubłoconą asfaltową drogę. Następnie bieg wśród pól, dookoła mgła, w oddali widać i słychać Jarantów. „... ♫ ... Chciałbym ci powiedzieć, że ja lubię często kłamać, chciałbym ci powiedzieć, że ja serca lubię łamać ... ♪... ” param, param (Boys - Chciałbym). Za wsią biegliśmy znowu kilka kilometrów do niewielkiej miejscowości Lipe. Zapamiętałem ją z łagodnego podbiegu kończącego się w centrum wsi, tuż przed drewnianym kościółkiem z połowy XVIII wieku. Gdzieniegdzie w podwórkach stały dzieci wytrwale machające biegnącym. Ogólnie kibiców wielu nie było. Dalej po lewej stronie mijaliśmy jakiś zbiornik wodny, potem przez niewielki las, obok współczesnego cmentarza i wbiegaliśmy do Brudzewa. Tu także dzieci jak tylko mogły pomagały biegającym. Były gorące powitania, była herbata, były kanapki. Była oczywiście i muzyka. „... ♫ .. Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem, wielkim lasem szedłem, nocy nie przespałem, żeby ciebie spotkać... ♪... ” tralalalala (Fanatic - Rzeki przepłynąłem). Wąsaty strażak pilnował pętelki gdzie trzeba wykonać nawrót i skierować do Blizanowa. Ten fragment także prowadził mało uczęszczaną drogą przez wśród uprawnych pól, łąk, zabudowań (Janków). Był tam jeden większy podbieg na którym zwykle przechodziłem w marsz. W Blizanowie meldowaliśmy się sędziom i rozpoczynaliśmy kolejną pętlę.
Po pierwszych kilku kilometrach, jeszcze przed Blizanowem, mięła nas czołówka. Prowadził młody zawodnik z Ukrainy biegnący bardzo mocnym tempem (ponoć zaczął tempem 3:50 na km). Z dużą stratą podążali za nim Polacy. Gdy w końcu po dziesięciu kilometrach dotarłem do Blizanowa miałem, czas 1:04. Pierwszą dziesiątkę pobiegłem więc bardzo wolno. Stwierdziłem wówczas, że rozgrzewkę czas zakończyć. Miałem jeszcze dużo energii po nienaturalnie wolnym początku, nogi rwały się do walki. Wstał świt, biegło się wygodniej bez strachu o nieoczekiwaną kąpiel w kałuży. Na pierwszej pętli spokojnie przyśpieszyłem do tempa normalnego truchtu. Powoli i systematycznie wyprzedzałem kolejnych uczestników. O Gallowayu oczywiście nie zapominałem. Co pięć kilometrów, przy punktach odżywiania robiłem krótkie przerwy na marsz i posiłek. Tym sposobem pierwszą pętlę, pokonałem w 1:19 zaś drugą w 1:15. Po czterdziestu kilometrach byłem co najwyżej lekko znużony. Dyskomfortu w butach nie czułem, stopy miały się dobrze, nastrój psychiczny także.
Trudniej zrobiło się po półmetku. Okrążenie trzecie i czwarte także przebiegłem ale już w większym trudem (trzecia pętla 1:15, czwarta 1:22). Tak jak poprzednio robiłem przerwy przy punktach odżywiania, oraz na większych podbiegach. Na czterdziestym drugim kilometrze zdublował mnie Evgenij Glyva. Ukrainiec ciągle prowadził, ale widziałem wyraźnie, że tempo miał wolniejsze. Był widoczny przez następne kilka kilometrów, oddalał się zatem dosyć powoli.

Z wszystkich startujących pełen dystans 100 km pokonało 110 osób. Przez lwią cześć wyścigu prowadził Evgenij Glyva ale nie wygrał. Kilka kilometrów przed metą doszedł go polski amator Paweł Szymandera z Torunia i na mecie wyprzedził o ponad minutę. Wynik zwycięzcy 7:17:24, wynik gościa z Ukrainy 7:18:40. Evgenij pewnie nie oddałby łatwo prowadzenia ale nie był świadomy, że przegrywa. Myślał, że mijający go Szymandera ma do pokonania jeszcze jedno okrążenie. Cóż, taki urok wyścigów na pętlach. Czasem nie wiadomo kto przed nami a kto za. Trzecie miejsce zajął startujący w ramach mistrzostw Polski Andrzej Baran (7:27:31). Pierwsza wśród kobiet Iwona Żukowska zeszła poniżej dziesięciu godzin (9:36:46).

p.s. Autorami dwóch pierwszych zdjęć od góry są Mateusz Tęcza i Marek Wiewiórski. Dziękuję! Pozostałe są moje.
4 komentarze:
Cześć Paweł! Z przyjemnością jeszcze raz Ci gratuluję tak znakomitego wyniku. Relację jak zawsze przeczytałam z dużą przyjemnością, zwłaszcza rozbawiły mnie te fragmenty piosenek (ale masz pamięć!). No i pomysł ze zdjęciem stóp - po prostu przedni.
Byli rolkarze? Marcin mówił, że rok temu byli, ciekawe ile kilometrów wykręcają w limicie.
Hej Ula!
Muzyka była zabawna,z piosenek pamiętałem tylko kilka słów z refrenu, w domu sprawdziłem dokładnie w największej bibliotece świata i zidentyfikowałem przeboje:)
W tym roku rolkarz był tylko jeden.
p.s. gdzieś startujesz niedługo?
Pozdrawiam!
niedługo ;) nawet bardzo, na Gezno jedziemy, a potem może rolki na BN w Wawie (ale to zależy jak po Gezno będzie), a po to już tylko Nocna chyba...
Ula (ps wybacz, ale nie mogę dojść do ładu z logowaniem się i komentowaniem)
Ula,
Powodzenia na GEZNO. Ja myślałem by pobiec Bieg Niepodległości w Warszawie ale jeszcze trochę mnie boli lewa stopa po Kaliszu i chcę jej dać odpocząć. Wziąłem z pracy urlop w wyjechałem sobie do Wisznic trochę poleniuchować. Wracam w środę. U mnie najbliższe zawody to prawdopodobnie też Nocna Masakra. Chyba, że towarzysko maraton w Radomiu. Jeszcze zobaczę.
p.s. Ściągnę od Ciebie trochę z organizacji bloga:)
Prześlij komentarz