środa, 2 czerwca 2010

Puchar Maratonu Warszawskiego 2010 – dystans 10 km


Uff.., jakoś zdążyłem na start. Co prawda bez porządnej rozgrzewki ale jestem jako tako gotowy. Najważniejsze, że zaliczyłem wizytę w ustronnym miejscu. Nie chcę powtórzyć przygód z Falenicy z przed paru miesięcy. Przechodzimy wąską, leśną drogą w kierunku wyznaczonego miejsca startu. W rezerwacie przyrody, Lesie im. Jana III Sobieskiego[1] w warszawskim Wawrze pogoda piękna. Słonecznie i zielono. Może nawet ociupinę za ciepło. Ludzi jest ponad trzystu a miejsca mało. Ważne jest zajęcie miejsca startowego możliwie blisko czołówki. Bez przesady jednak - faworytem w tym biegu nie jestem.


Start! Biegnę chyba w końcówce pierwszej dziesiątki. Ci na samym przedzie nie oddalają się zbyt szybko – czyżby nie było biegających na wynik około 30 minut? Dopiero z czasem wąż zawodników się rozciąga. Biegniemy często gęsiego – miejsca jest zwykle na dwóch biegaczy obok siebie. Po kilku minutach czeka mnie miła niespodzianka. Organizator się postarał i oznaczył trasę co kilometr przyczepiając na drzewach wyraźne tabliczki. Duży plus, w takiej sytuacji bardziej lubię Puchar Maratonu niż kabackie dyszki. Tam podobnych oznaczeń nie ma. Dzięki oznaczeniom mogę precyzyjnie mierzyć tempo. Pierwszy kilometr:3:46. Dobrze, tak ma być. Planuję właśnie tak 3:45 – 3:50 na kilometr. Do półmetka biegnę równo. Nie przekroczyłem 3:51. Jest dobrze, jest dobrze. Pomimo że wczoraj na firmowej imprezie spałaszowałem cztery kaszanki i zapiłem łykiem piwa jest szansa na poprawę życiówki. Ta ma już rok i wynosi 39:44. Już od piątego kilometra wierzę, że się uda. Czuję się nadspodziewanie dobrze i nie wiem, czego to zasługa. Trasa jest trailowa, podłoże raczej twarde, ż rzadka piasek i krótkie podbiegi. Trudność podobna jak na Kabatach. Może to zasługa równego tempa? Po pierwszych kilometrach wyprzedziłem kilka osób. W drugiej połowie minimalnie zwolniłem (3:56) i ktoś wyprzedził mnie. Chwilę później odebrałem straconą pozycję. Po zaliczeniu jednaj małej pętli i dwóch większych mijam tabliczkę z 9 kilometrem – ostatnim. Jest zapas sił, mogę powalczyć na końcówce. Zdecydowanie przyśpieszam, W końcu wyprzedzam kogoś słabnącego oraz kilku dublowanych. Już widać dmuchaną bramkę mety. Z za pleców dochodzi coraz głośniejsze sapanie. Ktoś mi siedzi na ogonie! Nawet się nie oglądam. Ostatnie kilkadziesiąt metrów: chłopak za mną rzuca się do walki z walecznym okrzykiem; drze się w niebogłosy niczym wikiński berserker. W ferworze walki zrównuje ze mną. Ja się krzykiem zastraszyć nie dam, czasy szkolne dawno minęły. Też rzucam się do przodu z okrzykiem, niezgorszym pewnie niż mojego oponenta. Kibice mają ubaw. Z rykiem wpadamy na metę, wygrałem chyba o pół metra. Cieszę się podwójnie, gdy patrzę na stoper. 38:11. Poprawiłem życiówkę o półtorej minuty. Ostatni kilometr przebiegłem w 3:34. W swojej kategorii wiekowej (M2: rocznik 1976 - 1980) byłem drugi, co dało mi dwadzieścia punktów do Pucharu. Najlepszy z mojej kategorii przybiegł w 36 minut z groszami, zaś najlepszy wśród mężczyzn wszystkich kategorii w 35:56. Tak jak przypuszczałem na początku najszybsi warszawscy biegacze nie przyjechali. Tegoroczny bieg o Puchar Maratonu Warszawskiego na dystansie 10 kilometrów ukończyło 329 osób.



[1] Rezerwat przyrody Las im. Jana III Sobieskiego znajduje się we wschodniej części Warszawy, na terenie Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Ma powierzchnię niecałych 114 ha. Teren rezerwatu obejmuje niską i rozległą wydmę porośniętą lasem złożonym głównie z dębów, sosen i lip. Otworzono go w celu ochrony starodrzewu dębowego będącego fragmentem Puszczy Mazowieckiej.



Brak komentarzy: