Podstawowe informacje:
Nazwa imprezy: Biegnij Warszawo 2010
Czas: 3 października 2010, niedziela, godz. 12:00
Miejsce: Warszawa
Dystans: 10 km
Liczba uczestników: około 9200 (nie znalazłem dokładnych danych)
Trasa: w większości asfalt, jedna pętla, jeden podbieg i jeden zbieg, atest PZLA
Warunki: temperatura idealna, słonecznie, miejscami silny wiatr
Stoję na linii startu i już pod nosem narzekam na organizatorów. Co to za pomysł z tymi strefami według kolejności zgłoszeń? Mam numer siedem tysięcy któryś, jeśli stanę tam gdzie powinienem to przez dobry kwadrans będę się przebijał przez biegnących wolniej. Bez sensu. Kolega który biegł już kiedyś w tej imprezie przestrzegał mnie że to porażka, ale chciałem spróbować na własnej skórze. Zobaczymy, na razie stoję jeszcze stosunkowo blisko przodka. Za mną morze biegaczy. Wszyscy w zielonych koszulkach od sponsora. Muszą w nich pobiec, inaczej dyskwalifikacja. Koszulki są techniczne, więc nie narzekam. Chwilę przed startem obok wodzireja stojącego na kładce i nakręcającego ludzi na klaskanie, machanie rękami oraz podskakiwanie pojawia się legenda polskiego biegania – Irena Szewińska. Pozdrawia biegającą Warszawę. Tymczasem zbliża się południe – czas startu. Tuż przed sygnałem rugbiści oddzielający strefy schodzą na bok. Wszyscy przesuwają się do przodu, mnie udaje się jeszcze bardziej zbliżyć do linii startu. Teraz mam do niej już tylko kilka metrów. Jest dobrze. Jeszcze kilka głębszych oddechów i pada strzał startera. Ruszyliśmy. Pierwsze setki metrów jest tłumnie, biegnę slalomem mijając innych i próbując dostać się do szybszej strefy. Zaczynam spokojnie, pierwszy kilometr najlepiej tak nieco poniżej czterech minut. Muszę się rozkręcić. Potem planuję utrzymać tempo w okolicach 3:45. Marzę o złamaniu 38 minut, ale i jakakolwiek poprawa życiówki wynoszącej 38:11 będzie zadowalająca. Ach te plany, tak często różnią się z rzeczywistością. Mijam flagę z pierwszym kilometrem - 3:55. Może być. Dziesięć sekund w plecy to koszt slalomów wykonywanych tuż po starcie. Teraz zrobiło się luźniej, mogę przyśpieszyć. Drugi kilometr wychodzi dobrze – 3:43. Zaczyna się trzeci. Ten będzie ciężki, tu będzie kilkusetmetrowy podbieg na belwederskiej. Przezornie zwalniam, nie chcę się tu zarżnąć. Może odrobię sobie na zbiegu, który jest na końcu trasy? Trójka tak jak myślałem jest wolna, wychodzi w 4:06. Trochę jednak jestem zdyszany. Następne kilometry wychodzą słabo, ambitny plan zaczyna się sypać. Czwarty kilometr 3:55, piąty 3:45. Później się dowiem, że międzyczas na półmetku miałem 19:18. Szósty kilometr biegnę minimalnie wolniej - 3:49. Mijam jakąś dziewczynę. Mocna musi być skoro ciśnie poniżej czterech minut. Siódmy kilometr to porażka - łapie mnie kolka, zwalniam, robię w biegu kilka skłonów to na jedną to na drugą stronę. Pomaga, ale czas kilometra nędzny – 4:03. Wyprzedziło mnie kilku młodych chłopaków. Teraz biegniemy Nowym Światem potem obok Ronda de Gaulle’a i charakterystycznej palmy. Jest słoneczna niedziela tuż po południu. Kibiców całkiem dużo. Wiatr dmucha dosyć mocno. Zostały ostatnie dwa kilometry. Zaczyna się zbieg myśliwiecką. Ależ nogi niosą, aż się boję tak pędzić po asfalcie w słabo amortyzujących startówkach. Nie wiem, jakie tam miałem międzyczasy, ale na pewno poniżej 3:30. Po paru zakrętach widać metę. Szarpię do przodu chcąc walczyć do końca. Wyprzedzam ze dwóch, ktoś też wyprzedza mnie. Wpadam na metę z czasem 00:38:32 zajmując 43 miejsce OPEN na 9200 startujących i 38 wśród mężczyzn. Do życiówki zbrakło mi ponad 20 sekund. Chyba jednak na razie jestem za cienki by biegać dychę w 37 minut.
Tegoroczną edycję Biegnij Warszawo (impreza zwana dawniej Run Warsaw) wygrał Tola Bane z Etiopii, który przybiegł na metę z czasem 28:46. Minutę po nim przybiegli Polacy: Łukasz Parszczyński (29:38) i Mariusz Giżyński (29:59). Wśród kobiet triumfowała Iwona Lewandowska uzyskując czas 35:14. Rywalki przybiegły ze sporą stratą. Druga na mecie była Danuta Woszczek (37:54), trzecia Beata Andres (40:19)*.
Impreza „Biegnij Warszawo” podobała by mi się, gdyby nie dziwaczny zapis w regulaminie. Mówi on, że biegacze mają się ustawić n a linii startu zgodnie z kolejnością zgłoszeń. Moim zdaniem to nieprzyjazny biegaczom i niebezpieczny zapis, w dodatku chyba rzadko spotykany. Jest nieprzyjazny gdyż utrudnia osiągnięcie dobrego wyniku tym którzy chcą o wynik powalczyć. Jest też niebezpieczny bo gdy w takiej masie ludzi ktoś zechce pobiec szybciej może łatwo wpaść i potrącić kogoś, kto biega dużo wolniej a zgodnie z wolą organizatora stanął na przedzie. Nie rozumiem dlaczego w regulaminie nie ma typowego dla masowych biegów zapisu, że ustawiamy się w strefach w zależności od życiówki czy spodziewanego wyniku. Że to bieg masowy i nie chodzi o rywalizację tylko o promocję biegania? Ale przecież to jednak jest wyścig bo podano, kto był pierwszy a kto następny. Może nawet jakieś nagrody były? Czyli co, taki jakby nie wyścig ale jednak wyścig? Nie wiem co by zaszkodziło promocji biegania gdyby wprowadzono, normalny, typowy zapis. Jedni pobiegliby szybciej walcząc o wynik. Inni dla zabawy. Każdy byłby zadowolony. W każdym razie jeśli regulamin nie zostanie w przyszłości zmieniony to nie będę się szykował na ten bieg. W takiej formie to impreza dla emerytów, rencistów i osób które nigdy nie przebiegły 10 kilometrów. Dystans można też przejść bo limit wynosi aż dwie godziny. Chyba że ktoś ma kaprys by potruchtać przez Warszawę przez 10 kilometrów. Ale płacić za to 50 złotych? Moim zdaniem nie warto.
* Patrzę na wyniki i coś mi tu nie pasuje. Według oficjalnych danych byłem 43 ogólnie i 38 wśród mężczyzn. Znaczy to, że wyprzedziło mnie 5 dziewczyn. Jednak trzecia na podium miała czas 40 minut, nie mogła mnie więc wyprzedzić. Mogłem przegrać tylko z dwiema pierwszymi. Rodzi się więc pytanie kim są owe tajemnicze trzy osoby, które mnie wyprzedziły a które nie są ani kobietami ani mężczyznami? Czyżby przedstawiciele niezdecydowanego płciowo środowiska „Queer” które ostatnimi czasy tak lubi paradować ulicami miast chwaląc się swoją chorobą? Hmm..., nie wiedziałem, że tak szybko biegają.
Aha, skoro już sobie pozwoliłem na to homofobiczne zakończenie to dodam jeszcze jedno. Słyszeliście co było jednym z postulatów wyborczych szwedzkich socjalistów przed niedawnymi wyborami? Otóż uznali oni, że problemem jest brak w tym kraju publicznych toalet „neutralnych płciowo” dla osób niezdecydowanych co do swojej płci. W związku z tym zaproponowali stworzenie toalet dzięki którym, tu cytuję: „osoby niepewne swej tożsamości nie musiałyby dokonywać trudnego wyboru pomiędzy toaletami z kółeczkiem i trójkącikiem na drzwiach” [źródło informacji]. W moim odczuciu ten i podobne pomysły ukazują miarę zdegenerowania szwedzkiej i nie tylko szwedzkiej lewicy. Zdanie Kisielewskiego, że "Socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju" pasuje do tej sytuacji jak ulał. Nic dziwnego, że niedługo później szwedzcy socjaliści z kretesem przegrali wybory. Należało im się.
Autor zdjęcia: Wojciech Szota (maratończyk.pl)
2 komentarze:
Jednym z moich największych życiowych marzeń jest znaleźć się w sytuacji intymnej z dwoma lub wiecej biseksualnymi lesbijkami. Taka różnorodność bardzo mi się podoba
Hiu
Hiubi, ty świntuchu. Utopię Cię w święconej wodzie przy najbliższym spotkaniu;)
Prześlij komentarz