sobota, 28 maja 2011

Whisky dla biegaczy


[Jack Daniels, Bieganie metodą Danielsa, przekład Antonina Kasprzak, Zielonka 2010 – recenzja książki]

Jack Daniels? A kto to taki? Gdy pierwszy raz usłyszałem jego nazwisko to choć prawie nie tykam alkoholu skojarzyło mi się zaraz z popularną marką Whisky. To tak jak z Kubą Wojewódzkim – można nie oglądać telewizji a i tak się o nim usłyszy. Wróćmy jednak do Danielsa. Tych, co czytają właśnie mój tekst licząc na wrażenia z degustacji - zawiodę. To nie o tego Danielsa chodzi. Chodzi o prawie osiemdziesięcioletniego Amerykanina, który napisał książkę dla biegaczy. Zanim jednak ją napisał gruntownie poznał temat od strony teoretycznej i praktycznej. Najpierw, jako młody człowiek będąc żołnierzem w czasach wojny koreańskiej zakwalifikował się do wojskowych mistrzostw w triathlonie (zamiast roweru było tam strzelanie). Następnie z powodzeniem rozszerzył gamę uprawianych przez siebie dyscyplin i zajął się pięciobojem nowoczesnym (jazda konna, szermierka, biegi, strzelectwo, pływanie). Choć bieganie nie było jego najmocniejszą stroną to trenował z sukcesami i w 1956 roku pojechał na Igrzyska Olimpijskie do Melbourne gdzie jego drużyna pięcioboistów zdobyła srebrny medal. W kolejnych latach dalej uprawiał pięciobój i startował w mistrzostwach USA, mistrzostwach świata i ponownie w Igrzyskach Olimpijskich (Rzym 1960). Tyle jeśli chodzi o praktykę. Z czasem Jack Daniels coraz więcej uwagi poświęcał zgłębianiu teorii i pracy trenerskiej. Przez jakiś czas przebywał w Szwecji gdzie studiował sport w Królewskiej Szkole Gimnastyki i Sportu. Po powrocie do stanów zrobił doktorat z fizjologii wysiłkowej na uniwersytecie w Wisconsin. Trenował pływaków, później został trenerem biegaczy. Szkolił kadrę narodową Peru i badał wpływ wysokości na organizm biegacza. Był w tej sprawie konsultantem amerykańskiej drużyny olimpijskiej jadącej na Igrzyska Olimpijskie do Mexico City (1986 rok). W USA przez wiele lat trenował drużyny uniwersyteckie w biegach długodystansowych. Szkolił też kilku maratończyków z elity. Wychował mistrzów USA w biegach na różnych dystansach. Równocześnie prowadził badania naukowe i współpracował z firmą Nike.
Biografia Jacka Danielsa jest mocną stroną książki gdyż z punktu widzenia jej czytelnika ważne jest, że autor jest kompetentny. Z pewnością wiedział o czym pisał bo jest światowej klasy specjalistą. W porównaniu do naszego Skarżyńskiego1 jest w większym stopniu teoretykiem niż praktykiem, ma jednak nieporównywalnie bogatsze doświadczenie i sukcesy trenerskie.
Trzymam właśnie w ręku tłumaczenie książki wydane u nas przez niewielkie wydawnictwo „Inne Spacery”. Oryginalny tytuł brzmi „Daniel’s Running Formula”, tytuł przekładu dokonanego przez Antoninę Kasprzak: „Bieganie Metodą Danielsa”. W stanach jest to drugie wydanie, w Polsce pierwsze (Zielonka, sierpień 2010). Okładka jest miękka, stron numerowanych 322, ilustracje wewnątrz czarno-białe. Z tyłu okładki możemy przeczytać: „Najlepszy na świecie trener” i „Najlepsza na świecie książka o treningu” według miesięcznika Runner’s World. Hoho! - mocne słowa. Zobaczmy co jest w środku.
Na pierwszych stronach znajdziemy „Słowo wstępne” pisane przez jedną z zawodniczek z elity (Joan Benoit-Samuelson – 2:21 w maratonie) dziękującej Danielsowi i polecającej jego książkę. Następnie w „Przedmowie” odzywa się sam autor. Według jego słów celem wydania powstającej przez piętnaście lat (!) książki było wypełnienie luki na rynku księgarskim. Wcześniej brakowało bowiem przystępnego poradnika adresowanego do biegaczy początkujących i tych bardziej zaawansowanych. Jack Daniels choć - jak sam pisze – nie był nigdy biegaczem z elity to dysponując wiedzą z zakresu fizjologii oraz doświadczeniem trenerskim postanowił wypełnić tę lukę. Tak doszło do powstania „Biegania metodą Danielsa”. Resztę przedmowy autor poświęca na krótkie omówienie budowy książki składającej się z czterech głównych części. Na kolejnych kartach części wstępnej znajdziemy jeszcze krótki „Przepis na sukces”. Według autora składa się on także z czterech elementów: wrodzonych zdolności, motywacji, warunków i pokierowania talentem. Zwłaszcza dwa pierwsze są istotne. Masz je? Świetnie, zatem część sukcesu masz w kieszeni.
Przechodzimy teraz do zasadniczego zrębu książki, pierwszej z czterech głównych jej części. Nosi ona tytuł „Podstawy treningu”. Dzieli się na cztery rozdziały, w których omówione są teoretyczne zasady treningu, procesy fizjologiczne, rodzaje treningów oraz sposoby ich monitorowania. Rozdział trzeci pierwszej części zawiera tzw. tabele VDOT pozwalające dobrać idealne tempo do różnych typów treningów w zależności od stopnia wytrenowania biegacza. Rozdział czwarty - ostatni to podpowiedź jak zaplanować cały sezon treningowy. Część pierwsza jest więc jakby teoretyczną podstawą treningu biegowego. Autor kilkakrotnie podkreśla na wstępie, że nie warto bezmyślnie kopiować planów mistrzów. Każdy biegacz, każdy organizm jest indywidualny i na każdy te same bodźce działają trochę inaczej. Co jest dobre dla jednego nie musi być dobre dla innego. Inną, często podkreślaną przez Danielsa zasadą jest konieczność znajomości celu każdej jednostki treningowej. Musisz wiedzieć dlaczego realizujesz dziś taki a nie inny trening, jakie korzyści ma ci przynieść. Rozdziały zawierają na końcu krótkie biogramy sportowe prezentujące biegaczy trenowanych przez Danielsa wraz z ich osiągnięciami. Ciekawe, że wśród nich jest Polka: Magdalena Lewy Boulet która w 1989 roku wyjechała do USA i tam zrobiła karierę jako biegaczka długodystansowa (maraton: 2:26:22).
Część druga to szczegółowe omówienie różnych intensywności treningu, poczynając od tych najwolniejszych (bieg spokojny), przez szybsze (bieg w tempie maratońskim, bieg w tempie progowym) do najszybszych (bieg interwałowy i rytmowy). Treść tak jak w poprzedniej i kolejnych częściach zilustrowana jest wykresami i tabelami pozwalającymi określić odpowiednie tempo dla danej sesji treningowej. Część kończy się rozdziałem na temat treningu uzupełniającego – takiego, który nie jest treningiem biegowym a który wykonujemy pomiędzy treningami biegowymi lub gdy z powodu choroby bądź kontuzji biegać nie możemy.
Część trzecia „Trening dla zdrowia” zawiera różne plany treningowe dla biegaczy na różnym poziomie zaawansowania. Mamy więc plan biały dla początkujących, niebieski dla średnio-zaawansowanych, czerwony dla zaawansowanych i złoty2 - dla biegaczy z elity. Trochę dziwna jest to część, przede wszystkim w porównaniu do dwóch poprzednich bardzo króciutka. Mieści się ledwie na kilkunastu stronach. Plan biały – dla początkujących nie zajął nawet pełnych czterech stron. Plan złoty jest dla elity, jego realizacja obejmuje 6 treningów w tygodniu, przewiduje bieganie 400 – 500 km w miesiącu. Nie do końca rozumiem, co robi ten plan w części zatytułowanej „Trening dla zdrowia”. Zarzynanie się interwałami i rytmami na stadionie dla zdrowia? Mam wątpliwości.
Część czwarta, ostatnia to także plany treningowe z tym że już nie dla zdrowia a pod zawody. Najpierw autor opisuje przygotowanie do startu i związane z tym elementy. Stara się odpowiedzieć na pytanie jakie zawody wybrać, kiedy, jak często startować, jak się ubrać, co zjeść, jak spędzić ostatnie godziny przed startem i jaką przyjąć taktykę w trakcie biegu. Sprawy dotyczące sprzętu i żywienia są tu potraktowane bardzo skrótowo. Inaczej trenuje do zawodów 800-metrowiec a inaczej maratończyk dlatego następne występujące w tej części rozdziały zawierają plany treningowe podzielone ze względu na preferowany dystans. Pierwszy z nich to plany dla sportowców startujących na 800 metrów, dalej 1500-3000 metrów, biegi przełajowe, 5-15 kilometrów, półmaraton i maraton. Planów dla ultradystansowców czy biegaczy górskich niestety nie ma.
Końcówka książki zawiera indeks, biografię autora oraz dwa dodatki. Pierwszy z nich to tabela temp pokazująca czasy na różnych dystansach podczas biegu tym samym tempem. Dodatek B to opis metody testowania wydolności tlenowej.
Osoba zainteresowana bieganiem, która czyta moją recenzję i dobrnęła do tego zdania oczekuje z pewnością nie tylko opisu treści ale też odpowiedzi na podstawowe nurtujące ją pytanie: Czytać tego Danielsa czy też nie czytać? Ależ czytać!– brzmi moja odpowiedź. To jest dobra książka mająca jednak swoje zalety i wady. Gdy mnie ktoś pyta czy wolę najpierw usłyszeć wiadomość złą czy dobrą to zawsze wybieram najpierw złą dlatego zacznę od wymieniania wad które widzę jako czytelnik „Biegania metodą Danielsa” a zarazem biegacz – amator. Przede wszystkim w porównaniu do „Biegiem przez życie” zarówno sama treść jak i jej układ jest mniej czytelny. Jakoś łatwiej mi się czytało książkę Skarżyńskiego niż podobną w treści książkę Danielsa. W „Biegiem przez życie” układ jest prosty i logiczny: najpierw zachęty, potem wiek a bieganie, następnie odżywianie, sprzęt, teoria, środki treningowe, plany dla początkujących, plany dla zaawansowanych, wspomaganie witaminowe i kontuzje. Polski autor jakoś lepiej zachował odpowiedni balans pomiędzy opisywanymi zagadnieniami i z pewnością bardziej kompletnie ujął temat. U Danielsa mamy nacisk na fizjologię, środki treningowe i plany treningowe. Informacje bardzo istotne dla biegacza początkującego takie jak wiek a bieganie, odżywianie, dobór sprzętu, technika biegu, kontuzje - są w książce Amerykanina potraktowane po macoszemu lub nie ma o nich słowa. O gimnastyce siłowej też prawie nic nie znajdziemy. Ten właśnie fakt uważam za największą wadę „Biegania metodą Danielsa”. Budowa tak jak wspomniałem jest moim zdaniem mniej czytelna ale być może jest taka a nie inna gdyż nie została przewidziana do czytania „od deski do deski”. „Polecam najpierw przejrzeć spis treści i krótkie wprowadzenie do każdej z czterech części książki, a po zapoznaniu się z najbardziej ogólnymi informacjami przejść do rozdziałów, które interesują cię najbardziej” – pisze Jack Daniels w „Przedmowie”. Można zatem czytać jego książkę niemal jak Encyklopedię, niekoniecznie od początku do końca. Czy widzę jeszcze inne wady? Być może są jakieś merytoryczne ale nie będąc znawcą nie ośmielę się ich szukać. Stwierdzenie, że „[...] 20-milowy bieg (32-kilometrowy) jest bardziej obciążający dla osoby biegnącej wolno niż dla osoby biegnącej szybko”3 – wydaje mi się jednak co najmniej dyskusyjne. Gdzieś czasem zdarzy się literówka4 ale to najmniejszy problem. Z mojego punktu widzenia wadą książki Jacka Danielsa podobnie jak książki Jerzego Skarżyńskiego jest zupełny brak odniesienia do biegaczy górskich i ultradystansowych. Wiem, że to nisze ale i tak szkoda. Natomiast bardzo ważną zaletą jest, że tłumacz przy dystansie przeliczył mile na kilometry i podał obie wartości.
Łyżka dziegciu przełknięta? To teraz zalety. Pierwsza z nich to bardzo wysokie kwalifikacje autora. Daniels jest wybitnym specjalistą z olbrzymim doświadczeniem trenerskim i wiedzą teoretyczną. Nie ma się co nad tym specjalnie rozwodzić. Druga sprawa: tabele, tabele i jeszcze raz tabele. Jeśli po przeczytaniu książki sięgam po nią jeszcze raz to najczęściej po to by coś sprawdzić w tabelach. Są bardzo pomocne, teraz dużo łatwiej jest mi dobrać odpowiednią intensywność treningu. Trzecia sprawa: trochę ciekawych pomysłów takich jak np. trening progowy. Wartościowe i pomocne. Ostatnią i taką najbardziej ogólną zaletą jest w mojej ocenie szerokie omówienie fizjologii i środków treningowych. Zanim napisałem tę recenzję myślałem, że jedną z zalet jest także większa niż w przypadku Skarżyńskiego świeżość w podejściu do metod treningowych. Wczytałem się jednak głębiej w lekturę i wynika z niej („Wstęp” i „Przedmowa”), że metoda Danielsa bazuje na jego doświadczeniach trenerskich zdobywanych od lat sześćdziesiątych do dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Nie jest zatem jakoś szczególnie nowsza niż metoda Skarżyńskiego. Książka o niej jest „amerykańska” i została w Polsce wydana później niż Skarżyński – może stąd to wrażenie. Czy plany treningowe Danielsa są skuteczne? Czy są lepsze niż plany Skarżyńskiego? Nie wiem bo nie próbowałem. Interesują mnie ogólne zasady a plan układam sobie sam dlatego ich nie testowałem. Nie mogę się na ich temat wypowiedzieć.
„Bieganie metodą Danielsa” to dobra książka. Czy ją czytać? Czytać. Czy czytać Danielsa czy Skarżyńskiego? Czytać obu! No dobrze, ale którego najpierw? Jeśli dopiero zaczynasz przygodę z bieganiem to najpierw przeczytaj Skarżyńskiego bo on podaje szereg ważnych porad dla biegaczy początkujących, o których Daniels prawie nie wspomina. Skarżyński pisze też łatwiejszym językiem i dorzuca do swojej, skądinąd o sto stron grubszej książki także płytę DVD na której zobaczysz prawidłową technikę biegu, jak robić rozgrzewkę i wykonywać gimnastykę. Kiedy już przerobisz Skarżyńskiego sięgnij po Danielsa który jest jego dobrym uzupełnieniem. Zawiera szerokie omówienie teorii i środków treningowych oraz bardzo przydatne tabele intensywności które pomogą łatwiej dobrać odpowiednie tempo biegu.
Polecam.
P.S. Już po napisaniu recenzji dowiedziałem się, że wydawnictwo „Inne Spacery” wypuściło kolejną książkę o bieganiu zatytułowaną „Bieganie dla początkujących” . Książki tej jeszcze nie czytałem, ale tytuł sugeruje, że może być dobrym uzupełnieniem Danielsa.
Bardzo skrócona wersja powyższego tekstu została zamieszczona w "Przeglądzie Sportowym" nr 113 (15 978) z 17 maja 2011 na s. 15.
Linki do innych recenzji:



1 Jako, że „Bieganie metodą Danielsa” jest obok „Biegiem przez życie” Jerzego Skarżyńskiego jedną z dwóch najbardziej popularnych książek o treningu biegowym dostępnych obecnie w Polsce będę nieraz porównywał obie te pozycje wskazując na ich wady i zalety.
2 Może powinien być czarny – jak pasy w sztukach walki;)
3 s. 122.
4 „Ryan Hal” – s. 117.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

13200 znaków...ultrarecenzja ;)
(kas)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

No nie daliście mi się rozpisać to wyszła "recenzja" ;) A tu widzisz jakie pokłady treści we mnie drzemią... :)

Anonimowy pisze...

no widzę! i tak coś czuję, że gdyby dać Ci się wyszaleć, to byś drugą książkę napisał :))
(kas)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dlatego chyba kończę z blogiem oraz bieganiem i zaczynam pisać książki ;) Będą dostępne w punktach pomocy ludziom cierpiącym na bezsenność :)

Anonimowy pisze...

Zaletą - a nawet koniecznością! - jest podanie dystansów w kilometrach... Tylko po co te mile? Ktoś to będzie w Polsce przeliczał???

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Może mile przydadzą się komuś kto startuje/trenuje za granicą? Tam często odległości podaje się w milach.