[…] W ciągu następnej półgodziny inni faceci pospiesznie docierali do punktu RV, w podartych mundurach, zlani potem, z twarzami purpurowymi z wysiłku. Każdego z nich potraktowano tak jak mnie i każdy z nich popatrzył na mnie pytająco, zobaczywszy jak siedzę, najwyraźniej ukończywszy dzisiejszy marsz, podczas, gdy oni nanosili na mapy swoje kolejne punkty RV.
Kiedy nadszedł czwarty żołnierz długo patrzył na naszą trójkę siedzącą razem na oddalonym krańcu polany. Instruktor kazał mu powiesić na wadze plecak i podejść do arkusza z koordynatami. Stał tam, przygarbiony, zadyszany, z rękami zwisającymi wzdłuż boków. Po krótkiej pauzie nabrał powietrza i powiedział:
- Dobrowolnie rezygnuję.
Instruktor odpowiedział:
Weźcie plecak i idźcie usiąść tam, w dole zbocza – wskazał miejsce niewidoczne z punktu RV.
Biedaczysko odkuśtykał nie oglądając się i zniknął z pola widzenia. Siedzieliśmy w naszej grupce nic nie mówiąc i tylko porozumieliśmy się spojrzeniami spod wzniesionych brwi.
Jaką lekcję właśnie odbyliśmy? Prostą. Nie rezygnuj. Nie rezygnuj choćby nie wiem co. Idź, póki ktoś nie każe ci usiąść. Idź, dopóki dasz radę się ruszać, bez względu na to, jak słabo ci idzie. Tylko nie rezygnuj.
(Fragment relacji z selekcji do najlepszej amerykańskiej jednostki specjalnej. Eric Haney, Delta Force, wydawnictwo „Inne Spacery”, Zielonka 2010, s. 70)
Prolog
Zdecydowałem, że jednak jadę na Skorpiona. Zawsze na niego jeździłem odkąd jest trasa 100 kilometrów , czyli od pięciu lat. Teraz też chcę być, choć w formie jestem raczej średniej. Tydzień wcześniej zaliczyłem III Półmaraton Komandosa gdzie dorżnąłem się trochę biegnąc w wojskowych buciorach i z 10 kilogramowym plecakiem. Plecak był O.K., ale buty narobiły mi obtarć. Nogi mam w plastrach a Skorpion to przecież stówa na piechotę w śniegu. Na pewno stopy będę miał mokre. Nic to, ryzyk - fizyk. Wysyłam zgłoszenie na kilka dni przed godziną „0”. Niedługo później łapie mnie katar. Znowu się waham czy jechać, ale w piątek czuję się już lepiej. Jednak jadę. Zabieram się ze Stasiem jego samochodem. Niestety Stasiek zbyt optymistycznie wyliczył czas dotarcia z Warszawy do Batorza. Dojeżdżamy na miejsce około 20:30. Dwadzieścia pięć osób z trasy 100 km wystartowało prawie pół godziny wcześniej. Bez ciśnienia szykuję się do wyjścia, zaparzam herbatkę do termosu i planuję warianty dotarcia do punktów. O 21:17 wychodzę z bazy w Batorzu. Przede mną pierwsza pętla: 55 km i 11 Punktów Kontrolnych (PK).
Akt 1
Scena 1 – „Autorski wariant”
Wyszedłem właśnie z pierwszego PK który był, a jakże rozgałęzieniem wąwozu. Paweł projektujący trasę ma w tym roku „fazę” na wąwozy. 17 z 21 punktów kontrolnych ma w opisie słowo „wąwóz” w różnych odmianach. Będziemy chodzić od jednego wąwozu do następnego. Początek mam wolny. Śniegu nie jest bardzo dużo, ale na tyle dużo, że nie warto po nim biegać. Sięga zwykle za kostkę lub po łydkę. Przy miedzach wpada się po pas i wychodzi na czworaka z pomocą rąk. Będzie ciężko. Temperatura kilka stopni poniżej zera. Na otwartych przestrzeniach silny wiatr dodatkowo wychładza na tyle, że wyjmuję z plecaka wiatrówkę i zakładam jako trzecią warstwę. Jest pochmurno i ciemno. Sypie śnieg, widoczność bardzo niska. Zmierzam do dwójki wykorzystując przetartą przez poprzedników ścieżkę. To niewątpliwa duża zaleta mojego spóźnienia. W pewnym momencie wydeptana rynna zbytnio odbija na północ prowadząc wzdłuż wąwozu. Decyduję się na autorski wariant prowadzący po otwartej przestrzeni bezpośrednio na punkt. Pół godziny później tego żałuję. Na polach śnieg jest twardszy niż w lesie. Bardzo ciężko samemu torować w nim drogę. Do tego się zgubiłem. Znam swoją pozycję tylko w przybliżeniu. Ten cholerny, sypiący śnieg sprawia, że trudno dostrzec cokolwiek. W końcu wychodzę z lasu i znajduję wydeptaną przez kolegów rynnę. Orientuję mapę, namierzam się i dochodzę na punkt. Obiecuję sobie o ile nie będzie to konieczne nie wybierać już autorskich wariantów.
Na mapach kolorem żółtym zaznaczone są moje planowane przebiegi przed wyjściem w trasę. Czerwonymi kropkami w niektórych miejscach zaznaczyłem takie warianty, które w praktyce znacznie się różniły od planowanych. W wielu miejscach, zwłaszcza wtedy, gdy biegłem udeptaną rynną drogi po prostu nie pamiętam i jej nie naniosłem.
Na mapach kolorem żółtym zaznaczone są moje planowane przebiegi przed wyjściem w trasę. Czerwonymi kropkami w niektórych miejscach zaznaczyłem takie warianty, które w praktyce znacznie się różniły od planowanych. W wielu miejscach, zwłaszcza wtedy, gdy biegłem udeptaną rynną drogi po prostu nie pamiętam i jej nie naniosłem.
Scena 2 – „Kryzys”
Jestem w drodze na PK 6. Kaszanka. Mam coraz większą ochotę zejść z trasy. Coś mnie pobolewają pachwiny, Minąłem już parę osób ale do czołówki ciągle daleko. Warunki trudne, zmęczony jestem a biegać i tak w takich warunkach nie mogę. Patrzę na mapę. Trochę głupio mi się wycofać bo musiałbym wracać po śladach i wtedy spotkam tych, których już minąłem. Zapytają pewnie: „Hej Paweł, dlaczego idziesz w drugą stronę?” I trzeba będzie się ze wstydem tłumaczyć. No nic, idę dalej, zrobię choć pierwszą pętlę. W takich warunkach pewnie niewielu wyjdzie na drugą. Rezygnując w połowie schowam się w tłumie innych rezygnujących. Wstyd będzie mniejszy. Docieram w końcu na PK6 gdzie „Strzelcy” z obsługi palą ognisko. Jestem jedenasty, czołówka była tu 1,5 godziny temu. Pytam o potencjalnych konkurentów. Jeden z chłopaków z Ukrainy, Kostia Marchenko podobno zszedł z trasy i rano leci na pięćdziesiątkę. Podnosi to trochę moje morale. W tym roku niewielu jest mocnych zawodników na Skorpionie. Zszedł Kostia więc jest jeszcze większa szansa na pudło. Oby tylko jakoś podbić te punkty i doczłapać do mety. W nieco lepszym nastroju ruszam w dalszą trasę.
Scena 3 – „Mistrzowska zagrywka”
Właśnie podbiłem PK7 i myślę nad wariantem do ósemki. Droga na wprost wiedzie przez trudne do przebycia, zaśnieżone pola. Można spróbować odbić na południe i lecieć przez Andrzejów. Dość mam jednak brodzenia w śniegu więc decyduję się na autorski wariant: północny. Z powrotem do Antolina, potem do Piłatki i stamtąd do Godziszowa. Jest to wariant bardzo dookolny, ale prawie w całości biegowy. Będę brnął w śniegu tylko krótki odcinek z Antolina do Piłatki. Dalej jest asfaltówka a z domków w Godziszowie, które są kilkaset metrów na NE od punktu pewnie też jakoś ludzie dojeżdżają do ulicy. Jest duża szansa, że droga będzie odśnieżona. Jak zaplanowałem tak robię. Przebiegam kilka kilometrów, wstaje świt i zbliżam się do punktu. Od jego strony nadchodzą trzy postacie: Taras Koniukhow z Ukrainy – faworyt zawodów i dwaj towarzysze: Kamil Orman i Władek Wachulec. Chłopaki prowadzą i są ledwie kilometr przede mną. Dzięki temu dookolnemu wariantowi przeskoczyłem z 11 miejsca na 4 nie spotykając po drodze tych, których wyprzedziłem. Mistrzowska zagrywka, jestem dumny z siebie. W świetnym humorze lecę podbić lampion i wracam gonić chłopaków. Doganiam ich w drodze na PK9. Po pomysłach z zejściem z trasy nie ma ani śladu. Teraz chcę się ścigać z najlepszymi i walczyć o pudło. Razem podbijamy kolejne punkty. Z czasem Władek trochę odpuszcza i zostaje w tyle, na dobiegu do Batorza odpuszcza też Kamil. Na półmetek wpadam razem z Tarasem o godzinie 9:09. Prowadzimy.
Akt 2
Scena 1 – „Stowarzysz”
Biegnę na PK15. Na drugiej pętli okazji do biegu jest dosyć dużo bo punkty z trasy 100 km w większości pokrywają się z punktami trasy 50 km , która wystartowała przed nami, o ósmej rano. Dzięki temu na większości przebiegów mamy rynnę wydeptaną w śniegu przez kilkadziesiąt osób. Staram się biegać gdzie tylko mogę by jak najwięcej punktów złapać przed zmrokiem. Tempo jest dużo szybsze niż na 1 pętli. Tarasa ze mną nie ma. Rozdzieliliśmy się zaraz po wyjściu z bazy i II połowę robimy samodzielnie. Na PK15 jest ognisko i gorąca herbata. Pierwsze pytanie jakie ciśnie mi się na usta to „czy był Taras?” Był, piętnaście minut temu. Podbijam kartę i pędzę dalej, trzeba gonić, ścigać konkurenta. Przez ten pośpiech na dobiegu do szesnastki przybijam stowarzysza. Wstyd mi strasznie bo jego niewłaściwe ustawienie było ewidentne. Miałem wątpliwości co do tego punktu ale ludzie z pięćdziesiątki masowo go podbijali to podbiłem i ja. Kilkaset metrów dalej podbijam już właściwy lampion ale i tak mam 10 minut w plecy. Cholera.
Scena 2 – „Decydujące starcie”
Tarasa doganiam w drodze na PK 18 i nieznacznie wyprzedzam. Jest ciągle kilka minut za mną a mam świadomość, że muszę go wyprzedzić o co najmniej 10 minut by wygrać. On jednak nie odpuszcza a ja nie bardzo mam siłę biegać. Wyprzedziliśmy już sporo ludzi z pięćdziesiątki i rynna nie jest już tak dobrze wydeptana. Zbiegam na zbiegach, czasem truchtam po płaskim ale konkurent ciągle jest niedaleko za mną. Dobrze, że nadal jest jasno. PK 19 podbijam jeszcze za dnia ale przed następnym punktem zakładam już czołówkę. Na PK20 muszę znowu przecierać szlak bo nie jest to punkt wspólny z pięćdziesiątką. Gdy z niego wychodzę i docieram do udeptanej rynny Taras właśnie do niego zmierza. Różnica pomiędzy nami wynosi kilkaset metrów. Został ostatni PK i tu popełniam błąd, który zadecyduje o zwycięstwie. Na ostatni punkt mogę przebijać się słabo przetartą ścieżką na przełaj. To droga najkrótsza ale i dosyć ciężka. Mogę też zbiec do Zdziłowic i dookolnym wariantem wejść na punkt od wschodu. Licząc na dobrze przebieżną trasę wywieram wariant dookolny. Zbiegam jarem do lasu, potem do wsi. Droga strasznie mi się dłuży, truchtam bardzo wolno. Nie wziąłem pod uwagę, że jestem już prawie 24 godziny na trasie i biegać za bardzo nie dam rady. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że była to błędna decyzja. Gdy w końcu zbliżam się do ostatniego lampionu Taras z jakimś kolegą właśnie z niego wychodzi. „Paweł, co ty tu robisz, już dawno powinieneś być w bazie” – mówi. Kurna, no dałem ciała na wariancie. Podbijam punkt i pomimo wszystko, jeszcze raz usiłuję gonić konkurenta. Taras jednak nie odpuszcza. Do Batorza zostało kilka kilometrów. Na dobiegu do bazy jeszcze widzę czołówki chłopaków. Zaciskam zęby i biegnę lecz ich czołówki ani trochę się nie zbliżają. Wiem, że mam stowarzysza, za którego dostanę dodatkowo 10 minut kary. Nie dam rady już wygrać. Ze dwa kilometry przed metą poddaję się i przechodzę w marsz. Docieram do bazy 10 minut po Tarasie. Jestem drugi.
Epilog
Spośród 25 osób, które wyszły na 100 km w regulaminowym czasie 30 godzin do mety dotarło pięciu. Wygrał Taras Koniukhov uzyskując wynik 24:30; pokonał trasę bezbłędnie. Ja byłem drugi, mój oficjalny czas to 24:50. Jest w tym 10 minut kary za stowarzysza. Trzeci był Kamil Orman (27:47), czwarty Łukasz Chuderski (28:13), piąty Jerzy Lekki (29:20). Część kolegów a nawet sam zwycięzca w swojej skromności sugerował na mecie, że to ja powinienem wygrać bo spędziłem na trasie najmniej czasu. Wystartowałem przecież ponad godzinę po wszystkich. Bardzo mi miło gdy słyszę takie opinie ale się z nimi nie zgadzam. To, że wystartowałem z opóźnieniem w tych akurat warunkach jakie nam się trafiły nie było wcale dużym utrudnieniem. Dzięki temu miałem przez większość pierwszej połowy trasy przetarty szlak, po którym poruszałem się szybciej i traciłem mniej sił niż Taras mozolnie torujący drogę w śniegu. Potem jeszcze na końcówce popełniłem błąd podbijając stowarzysza i wybrałem gorszy wariant dotarcia na ostatni punkt. Stąd uważam, że Taras wygrał jak najbardziej zasłużenie i Jemu a nie mi to zwycięstwo się należy. Mówiąc szczerze cieszę się, że wygrał bo pamiętam z zeszłego roku gdy przybiegł pierwszy a oficjalnie był drugi po podbił stowarzysza i przez to przegrał o włos. Teraz to ja podbiłem stowarzysza i ja jestem drugi. Nie narzekam z tego powodu wcale; bardzo się cieszę z drugiego miejsca. Pamiętam, że jadąc na zawody czułem się średnio i byłem lekko przeziębiony. Potem w okolicy PK5 chciałem zejść z trasy. Ukończenie Skorpiona w tych warunkach i to jeszcze na wysokim miejscu jest dla mnie miłym zaskoczeniem.
Linki:
13 komentarzy:
Fajna relacja. Ciekawe jak historia by się potoczyła gdybyś był na czas i mógł wystartować z innymi. Niestety piątkowe korki, szczególnie zimą, trzeba brać pod uwagę;)
Szkoda towarzysza, w moim przypadku (ciała dałem też na PK2 (50-tka)) wyszedł brak doświadczenia jeśli chodzi o pracę z mapą i na rajdach z punktami stowarzyszonymi.
Trasę na mapie narysowałeś po, czy może przed startem sobie planujesz, by potem tylko realizować założony jej przebieg?
Cześć Marcin,
Wiesz, wcale nie jestem przekonany, że poszłoby mi lepiej. Może bym się podpalił rywalizacją, przygrzał na początku, stracił dużo sił w śniegu i potem szybko się wycofał. Różnie mogłoby być.
Przebiegi ostatnimi czasy nanoszę przed startem. Tracę przez to kilkanaście minut ale potem już tylko biegnę i nie zastanawiam się zbytnio nad wariantami. Jakoś przypadł mi do gustu ten sposób.
Pozdrawiam!
No właśnie koledzy, z którymi zadebiutowałem w PMNO (IWW rok temu) też tak robili - poświęcali kilka minut przed startem by namalować na mapie przebieg i chwalą sobie taki pomysł. Zobaczymy, spróbuję kiedyś.
A ze startem to masz absolutną rację, torowanie trasy w nocy mogłoby zupełnie odebrać Ci siły i ochoty. Niewykluczone, że spóźnieniu zawdzięczasz dobre miejsce:)
Ten Twój stowarzysz (nasz PK7), to muszę się przyznać, że troszkę nasza zasługa. Idąc w czubie zastawiliśmy pułapkę na goniących nas zawodników, wydeptując do niego ślady. :P.
Bartek,
Pomysł przebiegły, ja się na niego dałem złapać ale to był pierwszy i ostatni raz;)
p.s. a tak szczerze to normalnie bym go w życiu nie podbił ale wyłączyłem nawigację, leciałem bezmyślnie po rynnie, zaufałem bardziej innym niż sobie i przez to mam za swoje:)
To ja też się przyznam do tego stowarzysza i do tego, że popłynąłem rynną pod sam jego nos i bezmyślnie podbiłem. Potem w połowie drogi mnie olśniło, że jak to... ale już było za późno. 10 minut kary mi doklepano jak nic :) .
Marcin, przybij piątkę. Następnym razem zrobię połówkę szybciej niż wystartuje pięćdziesiątka i to ja będę zastawiał pułapki;)
Hiu pisze o bohaterach, Paweł ubiera relację w akty a Bartek wstawia dramatyczne retrospekcje - Podniosły i teatralny się ten skorpion zrobił, nie ma co :P
Paweł, nie powiedziałeś, jak stopy zniosły to co z nimi wyczyniasz ostatnimi czasy
Cześć Irek,
Stopy zniosły wszystko nadspodziewanie dobrze. Tylko pachwiny w pierwszej fazie zawodów trochę czułem, potem jakoś wszystko działało o.k. Z przeziębienia też się w tym śniegu jakoś do końca wyleczyłem.
p.s. Gratuluję wygranej, ładnie się odkułeś za Rajd 360 stopni:)
Ładnie, to by było, gdybym się nie musiał odkuwać :P
Niemniej dziękuję :)
Gratuluję udanego występu.
Czytam Twój blog Paweł i przyznam Ci się szczerze że zainteresowałeś Mnie BnO. Nie wiem tylko jak się do tego zabrać. Niby już trochę czasu biegam (4 lata), ukończyłem maraton, kilka półmaratonów (życiówka 1:29), czyli od strony biegowej niby OK. Od strony nawigacji natomiast jestem zupełnym żółtodziobem. Nie wiem od czego zacząć. Mam do Ciebie w związku z tym kilka pytań:
1. Co byś radził początkującemu?
2. Pewnie trzeba zakupić kompas - podradzisz coś w tej kwestii?
3. Pewnie trzeba nabyć mapy terenowe Swoich okolic żeby trochę poćwiczyć w nawigacji?
Dzięki za poświęcony czas. Jurek Kuptel.
Cześć Jurek,
Dzięki. Teraz odpowiedzi na Twoje pytania.
1. Początkującemu radzę najpierw kupić kompas (o tym będzie niżej) i mapy swoich okolic. Najlepiej w skali 1:50.000, mogą być też dokładniejsze a w ostateczności 1:100.000 (ja z braku laku na takich trenowałem). Ponoć można ściągnąć mapy okolic z Internetu, z portalu geoportal. Ja tego jednak nigdy nie robiłem. Potem proponuję przeczytać artykuł Pawła Janiaka
"Nawigacja w rajdach przygodowych" (link: http://napieraj.pl/index.php?option=com_multicategories&view=article&id=188&catid=6:trening&Itemid=72) i w drogę na trening!
Pobiegaj sobie tak z mapą i kompasem raz, dwa razy w tygodniu. Możesz zobaczyć, jaką prędkością pokonujesz kilometr by potem przeliczyć to sobie na mapie (metoda nawigacji na zegarek: na mapie nasz skręcić w ścieżkę za 500 metrów, czyli wiesz, że będziesz 500 metrów biegł 3 minuty, i odliczasz sobie te 3 minuty na zegarku). Możesz też nawigować licząc parokroki (policzyć ile kroków robisz na odcinku 100 czy 500 metrów i postępować analogicznie jak przy zegarku). Jak masz dobre wyczucie odległości możesz w końcu nic nie liczyć. Jak już trochę obędziesz się z kompasem i mapą proponuję zapisać się na jakiś pieszy maraton na orientację na 50 km. Jakiś z łatwą nawigacją i rozgrywany za dnia. Początek może nie być łatwy ale kilka startów i załapiesz o co chodzi. W ramach treningów możesz też wystartować w klasycznym BnO który jest bardzo krótki i bardzo szybki. Trening z tego dobry.
2 - Kompas. Polecam kompasy kciukowe Moskwy, są dosyć drogie ale uważam że dobre. Ja takiego używam. Możesz też na początek kupić jakiś tani kompas do biegów na orientację, taki z linijką z boku byś mógł łatwiej przeliczać odległości.
Wielkie dzięki za wyczerpującą odpowiedź.
Przez cały okres Swojej zabawy w bieganie ciągnęło Mnie do biegania po lesie; startowałem na asfalcie ale to Mnie nie bawi. Prawdziwy FUN jest z biegania w terenie. Dzięki Twojemu blogowi i kilku innym zrozumiałem że można też tam startować.
Zabieram się więc do pracy. Jeszcze raz Wielkie dzięki za pomoc.
Do zobaczenia na zawodach. Jurek.
Prześlij komentarz