Plac Trzech Krzyży |
Minęły już trzy miesiące odkąd przeprowadziłem się z Warszawy do Wisznic. Trochę tęsknię czasem za miejscami i grupką przyjaciół, których tam miałem. Mieszkając w stolicy lubiłem Las Kabacki, gdzie roi się od biegaczy, narciarzy i rowerzystów. Lubiłem Łazienki Królewskie, gdzie wiewiórki i sikorki jedzą spacerowiczom z ręki. Lubiłem „Pierwszą brygadę” wygrywaną o równej godzinie przez zegar w budynku Instytutu Głuchoniemych na Placu Trzech Krzyży. Lubiłem tradycyjne msze w języku łacińskim odprawiane w kościele na Karolkowej a także ich zupełne przeciwieństwo: czysto hedonistyczne elektro-imprezy w „Powiększeniu”. Niewątpliwym plusem Warszawy z punktu widzenia biegacza jest dogodny dojazd w każdą właściwie stronę Polski oraz duża ilość mniejszych imprez biegowych organizowanych na miejscu. Jest tu też prężnie prosperujące biegowe środowisko. Warszawa nie jest ładnym miastem; nie ma się, co oszukiwać, że to drugi Kraków czy Toruń. Niemniej po 2,5 roku mieszkania polubiłem wiele jej twarzy.
Łazienki Królewskie
Teraz znowu żyję poza miastem, znowu w małej miejscowości. Na przeprowadzce coś straciłem coś też zyskałem, to zupełnie normalne. Zamiast otaczającego zewsząd betonu mam pod domem stadion, pola i lasy. Nic tylko biegać. Nawet siłownia jest niedaleko. Do pełni szczęścia brakuje mi tu tylko porządnej górki. Są niby dwa pagórki, lecz to namiastka namiastek; niższe nawet niż wiślana skarpa w Warszawie. Z trenowaniem podbiegów mam zatem problem. Problem mam też z czasem na trening, bo idąc do pracy w liceum dostałem na „dzień dobry” wychowawstwo. Przez to między innymi grafik mam ciągle napięty. A może nie potrafię się dobrze zorganizować? Nie wiem. Ostatnim wyraźnie odczuwalnym minusem jest peryferyjne położenie mojej miejscowości. Strasznie ciężko z nich dojechać na jakiekolwiek zawody. Tym bardziej, że lekcje mam też w piątki a urlopu wziąć nie mogę jak w normalnej pracy. Pozostaje jeździć w ferie i wakacje a pomiędzy nimi tylko czasem, w miarę możliwości. A starty w zawodach w okolicach Wisznic? Niestety w najbliższej okolicy zawodów biegowych jest tyle, co kot napłakał.
Moja biegowa szafa |
Niewątpliwie jednym z plusów mieszkania w Wisznicach, oprócz terenów treningowych jest przestrzeń. Nie tylko przestrzeń treningowa, ale i ogólnie, życiowa. Za warszawskich czasów, gdy tułałem się po stancjach często miałem problem, gdzie tu pomieścić te wszystkie buty biegowe, bluzy, czołówki, plecaki, spodenki, itp. Gdzie to upchnąć wynajmując mały pokoik? Po przeprowadzce do domu problem rozwiązałem tak jak marzyłem to zrobić wcześniej: wygospodarowałem całą, wielką szafę na sprzęt biegowy. Szafa jest pojemna i praktycznie wszystko udało mi się w niej zmieścić. Mój chrześniak, gdy zobaczył ową starą szafę skomentował: „szafa jak z Narni”. Otóż to. Sprzętu mam dużo, jest go gdzie trzymać. Teraz tylko oby czasu i chęci do treningu nie zabrakło. I oby kontuzje (a kysz, a kysz) omijać z daleka. Można zacząć przygotowania pod nowy sezon.
A propos Narni: wraz z grudniem przyszła nam piękna zima. Na prowincji, szczególnie tej wschodniej, zimniejszej jest ona naprawdę urokliwa. Ostatnio robiąc długie wybieganie nie mogłem się nacieszyć bieganiem w białym puchu. Drzewa i pola skąpane w śniegu wyglądały jak scenografia z bajki. Niczym wyjęty z kina kawałek Narni.
16 komentarzy:
Jej, jak pięknie. Mam nadzieję, że choć raz tej zimy uda się wybrać w Twoje strony. Sahib ostro trenuje, żeby nie odstawać na biegowej wycieczce! Serdecznie pozdrawiamy!
ps. Ja też trenuję, ale nie aż tak ostro.
Krolisie, zapraszam serdecznie. Jak będziecie chcieli się wybrać do mnie to dzwońcie i pakujcie tobołki.
P.S. Teraz już mam rower (kupiłem tego M-Bike Avenger 26) więc jak coś to możecie wziąć też rowery. Nawet na śniegu szaleję na rowerze i jest fajnie. Z tym, że na rowerze to ja będę od Was odstawał :)
E tam zaraz odstawał :) Myślisz, że po śniegu, to ja jadę szybciej niż 10 km/h? Ale bardziej do tej aury pasują mi biegówki. :)
Biegówki też mi się marzą ale z zakupem czekam do wiosny co by wydać jak najmniej.
Skoro masz już rower to może i w rajdach zaczniesz startować?
Hiu
piękne widoki i wspaniałe możliwości.
ja dałbym wiele, by móc mieszkać na wsi, choć za pewnymi plusami miasta też bym pewnie trochę tęsknił. ale Wisznice to dziś prawie jak miasto. nawet Biedronka jest ;)
pozdrawiam serdecznie i dziękuję za pozdrowienia w tekście o Biegu Sobiborskim.
czytam bloga na bieżąco, ale dopiero dzisiaj stwierdziłem, że zostawię komentarz.
ps. masz rower - fajnie. będę miał dla Ciebie zaproszenie do Sławatycz, na rowerową imprezę.
pzdr.
Krzysiek
no kurde piknie tam u was towarzyszu, piknie, aż chciałoby się przyjechać, walnąć back-to-back 2x40km i nałoić bezcłową gorzałą z prywatnego importu...
--------
btw, jak się czujesz jako inteligencja wiejska? nośnik kultury, etos, takie tam?
są czy ich ni ma?
bo twój aktualny styl życia aż, kurwa, literaturą trąci - koniec świata, wiejska szkoła, tyranie w śniegu... eh, rozmarzyłem się. tani romantyzm, jak na podstarzałego miejskiego anarchistę z już-zaraz-trójką dzieci przystało.
zdrówko!
Nie moge sie oprzec zeby tego nie napisac: roninontrail uwaza, ze na wsiach i w malych miasteczkach ludzie mieszkaja w czworakach a dzieci chodza na bosaka do dwuletniej szkolki parafialnej... pewnie jest ze "stolycy".
Sorki ale nie wytrzymalem.
Pozdrawiam Przemek
roninotrail powyższego NIE uważa,
i NIE jest ze stolicy.
(ani nigdy nie uważał, ani nigdy nie był...)
zdrówko
Hiu,
Wiesz, może i w rajdzie jakimś wystartuje ale raczej tak rekreacyjnie i na trasie speed. Na rowerze jestem cienki, sprzęt też budżetowy raczej (normalna cena 1200 zł, ja kupiłem w promocji za ok 950 zł). Poza tym jak już mnie znasz to wiesz, że nie jestem "rajdowym Rambo VIII" ;) , lubię się czasem poddać, czasem zejść z trasy. W przypadku zawodów zespołowych nie lubię tego stresu, że jak ja nawalę to popsuję zabawę dla całej drużyny. Poza tym rajdy przygodowe są kosztowne i bardziej skomplikowane logistycznie.
Może jednak na coś krótkiego i niezbyt daleko od Wisznic się kiedyś wybiorę. Tak w ramach przerywnika od biegowej monotonii.
Krzysiek,
Ja też czasem tęsknię za niektórymi stronami miasta, zwłaszcza gdy trzeba zrobić zakupy lub skorzystać z przybytku kultury. W czasach studenckich, gdy ważne były dobre imprezy pewnie zależało by mi na życiu w mieście. Teraz już nie. Podoba mi się życie w małej miejscowości tylko ten kłopot z dojazdem na zawody dosyć mocno mnie mierzi.
O tej imprezie w Sławatyczach napisz potem coś więcej. Nie wiem czy się wybiorę (musiałbym tam chyba dojechać rowerem, bo nie mam możliwości zawiezienia go samochodem) ale chętnie zobaczę, co to jest.
Pozdrawiam
Piotrek (roninontrail),
Etosu nie ma. Nie jestem jak ten pozytywista co przybył na prowincję w szczytnym celu "pracy u podstaw". Na razie po prostu staram się robić swoje; wykonywać pracę którą mam do zrobienia jak najlepiej i godzić to wszystko z tym co lubię najbardziej: z trenowaniem, blogowaniem, surfowaniem po necie, zajmowaniem się domem i zwyczajnym odpoczynkiem. Ciężko mi niestety na razie wychodzi wywiązywanie się ze szkolnych obowiązków; czuję z tego powodu dyskomfort ale liczę, że jak się wdrożę to będzie lepiej.
Ja jako nośnik kultury, przedstawiciel wiejskiej inteligencji? Za mało społeczną osobą jestem do takich rzeczy. W Wisznicach wcale dużo ludzi nie znam, oprócz paru kolegów z dawnej klasy nie mam tu jakichś wielkich przyjaciół. Chyba bardziej liczy się dla mnie samo miejsce: otoczenie, przyroda, przestrzeń, architektura, geografia, historia regionu niż ludzie aktualnie tu żyjący. Być może dlatego, że gdy przez 15 lat mnie tu nie było to sporo się zmieniło.
P.S. z Poznania masz trochę daleko ale jak byś planował kiedyś podróż na "dziki Wschód" to jesteś u mnie mile widzianym gościem. Daj tylko wcześniej znać. Z gorzałą z prywatnego importu może być ciężko bo nie znam "importerów" ;), za szkolnych czasów koledzy chodzili do "babci Nurskiej" ale teraz, po 15 latach źródło zaopatrzenia tryska pewnie w innym miejscu...
Widzę żeś Piotrek dawno na wschodniej prowincyi nie bywał. Gorzała z prywatnego importu to przeżytek; gorzała z prywatnej produkcji - to przyszłość.
A Ja myślę Paweł że jedna rzecz z tych które podałeś jest przewodnia, łączy się z Twoją postacią wszędzie; w Wisznicach, na biegach górskich, w krzaczorach na BnO. Jako żem też ze ściany wschodniej, tyle że bardziej na północ sbróbuję ją wytypować. PRZESTRZEŃ - co Ty na to?
Jurek z Lasu.
Jurek, nie zastanawiałem się nad tym, być może masz rację. Pamiętam czasy gdy pracowałem przez kilka miesięcy w Wielkiej Brytanii. Robotę tam miałem paskudną: a to w wielkich halach z setką innych ludzi z samego dna drabiny społecznej (zakład mięsny/rzeźnia, fabryka kurczaków,fabryka kwiatów dla tesco). Odżyłem trochę dopiero, gdy wyjechałem z Bedford na angielską prowincję i rozpocząłem pracę na farmie drzewek. Owszem -było ciężej fizycznie, nie było dachu nad głową ale za to dużo mniej ludzi wokół, dużo mniej maszyn i właśnie PRZESTRZEŃ. Poczułem się znacznie lepiej.
Proponuję zatem do przeczytania na długi zimowy wieczór książkę Jacka Hugo-Badera "Biała gorączka"
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/50694/biala-goraczka
; rzecz o rdzennych mieszkańcach syberii. Oprócz wielu ciekawych spostrzeżeń podróżnika dowiedziałem się o przestrzeni życiowej którą cechują się ludzie tam mieszkający. Oni potrzebują przestrzeni kilku, czasami kilkudziesięciu kilometrów niczym niezmąconej leśnej ciszy. Ciekawe to; daje do myślenia kiedy się jest sam na sam z przestrzenią.
Jurek z Lasu
Dzięki Jurek,
Książki "Biała gorączka" nie czytałem, w wolnej chwili zainteresuję się nią. Dziś skończyłem Wolniewicza "O Polsce i życiu", muszę dokończyć Lecha Jęczmyka "Jeszcze nowsze średniowiecze" i przebić się przez cegłę Toynbiego "Studium historii". Z podróżniczych w kolejce czeka Bruce Chatwin "W Patagonii".
Pozdrawiam
Prześlij komentarz