środa, 20 marca 2013

Rajd Dolnego Sanu – jak się startować nie powinno


Jadę

Dojazd na zawody - piątek po południu
Wahałem się do końca. Jeszcze na trzy dni przed startem nie byłem pewien, czy pojadę. Rajd Dolnego Sanu to pieszy maraton na orientację na dystansie 100 kilometrów. Niby robiłem już takie rzeczy wielokrotnie, ale prawie za każdym razem byłem lepiej bądź słabiej przygotowany. A teraz? Od początku roku mam jakieś problemy z biodrem lub ścięgnem w pachwinie. Trochę dawało to o sobie znać na „Śnieżnych Konwaliach” i „Skorpionie”. Po tych zawodach zrobiłem trzy tygodnie przerwy. Biegania nie było prawie wcale tylko rower stacjonarny z kołem magnetycznym. W ostatnią środę przed startem przebiegłem kontrolnie 18 kilometrów. Niby jest OK. Więc jadę. Trochę to ryzykowne startować z marszu prosto po roztrenowaniu, ale co tam. Lubię tę imprezę, mam z niej dobre wspomnienia. Poza tym jestem głodny sukcesów a lista startowa jakoś nie straszy utytułowanymi nazwiskami. Jeśli tylko dotrę do mety powinienem wspiąć się na pudło. Lubię te zaszczyty, pucharki, ładne statuetki, inne „świecuszka”. Lubię błysk fleszy i uścisk dłoni „prezesa” (w tym przypadku Hiubiego). Zdrowy rozsądek coś tam plecie, że lepiej po kontuzji odczekać, potrenować spokojnie, że nie warto jechać nie będąc przygotowanym. Eeetam.., chrzanić go. Lepiej słyszę tego gościa z drugiej strony, tego czerwonego z ogonem i widłami w ręce. Mówi: „Pojedź, kto nie ryzykuje ten nic nie zyska. Czas się w końcu odkuć za słaby start na „Konwaliach” i niedosyt po „Skorpionie”. W trzy tygodnie formy nie straciłeś. Pokażesz im, dasz radę”. Więc jadę.

EDnO – Ekstremalny Dojazd na Orientację

Do udziału w Rajdzie dodatkowo popychała mnie pogoda. Nie błotna jak najczęściej na tej imprezie a tym razem wyjątkowo śnieżna. W dniu startu zrobiła się wręcz ekstremalna. Cały dzień, zwłaszcza przed południem panowała taka zamieć śnieżna, że odkąd żyję takiej nie pamiętam. Coś takiego przerażało a jednocześnie wzmagało ekscytację. Kiedyś jadąc na Bieg Katorżnika 2008 (tak - i takie imprezy mnie kiedyś rajcowały) dojeżdżając do Lublińca wpadłem w burzę z piorunami [link do filmu]. Tak lało, błyskało, łamało drzewa, że następnego dnia ogłoszono w okolicy stan klęski żywiołowej. Obecnie panowały podobnie trudne warunki tyle, że zamiast deszczu był śnieg. I jak tu dojechać 156 km w linii prostej z Wisznic do Gorzyc koło Sandomierza? Jechałem z duszą na ramieniu. Momentami jezdni prawie nie było widać a zaspy śnieżne wlewały się na jezdnię. Jakoś jednak dojechałem. W bazie szybkie rozpakowanie, pośpieszny posiłek i krótka, godzinna drzemka. Zostało tak niewiele czasu a do wyjścia należało się maksymalnie dobrze przygotować. Nie miałem wątpliwości, że warunki będą wyjątkowo trudne. Silny wiatr i suchy śnieg sprawnie współdziałając utworzyły piękne zaspy. Tegoroczny RDS pod względem „zimowości” przebił osławionego „Skorpiona”.

Początek i… szybki koniec

Mapa planowanego przelotu do PK 3
Wychodzimy równo o północy, z piątku na sobotę. Przed nami sto kilosów, 16 punktów kontrolnych, kolejność zaliczania zgodna z numeracją. Hubert (organizator) tym razem sam przygotował mapy. Już na dzień dobry kręcę się robiąc niepotrzebną rundkę wokół szkoły. Truchtamy na południe i niedługo później przekraczamy znajomy most na rzece Łęg. Rok temu też przez niego przechodziłem, tyle, że wtedy był niedokończony i wspinałem się po stromym, betonowym przyczółku. Osada Orliska na drugiej stronie rzeczki to jeszcze miejsce gdzie można biec, bo dalej… No właśnie – dalej to już tylko śnieg i zaspy. Pokrywa jest bardzo nierównomiernie rozłożona. Gdzieniegdzie śnieg jest wywiany i można truchtać. W innym miejscu sięga po kolana a najczęściej po łydkę. Jest świeży i sypki, to akurat zaleta. Temperatura poniżej zera sprawia, że nie zdążył stać się mokry i ciężki. W grupie około dziewięciu osób mordujemy się w śniegu brnąc w kierunku PK 1. Liczę, że może w lesie nie ma tyle śniegu, ale się przeliczam. W lesie też jest ciężko. Tempo mamy wolne, choć przynajmniej torujemy drogę na zmianę. W końcu jakiś zakład przemysłowy, za nim droga. Odśnieżona. Nie mogłem się jej doczekać, bo ubrałem na górę dwie warstwy w tym jedna to szczelny, ale chłodny windstopper. Podczas marszu na otwartej przestrzeni zaczynam marznąć. Dobiegamy w pobliże jedynki, z krzaków właśnie wyskakuje Maciej z jakimś innym zawodnikiem. Napierali z nami, potem wyrwali się do przodu, ale dalej wbili się za wcześnie w las, więc znowu jesteśmy wszyscy razem. Dziewięciu chłopa, połowa to znajomi, starzy bywalcy pieszych setek. W takim towarzystwie punktu nie da się nie znaleźć. Wspólnymi siłami, z drobnymi problemami (strata może 5 minut) wchodzimy na punkt. Jedynka zaliczona.

Wychodząc na dwójkę (oficjalnie 18 kilometr trasy) już wiem jak będzie wyglądała reszta trasy. Odśnieżone są tylko główne drogi, więc wyjścia są dwa: Albo brnąć mozolnie po łydki w śniegu najkrótszą drogą albo obiegać gdzie się da okrężnymi drogami dokładając po kilka kilometrów na każdym przelocie. Marsz w śniegu odrzucam, bo wydaje mi się wolniejszy. Ponadto jestem ubrany na biegowo. Jeśli nie będę biegł to zaraz zmarznę i zejdę z trasy. Muszę truchtać. Tuż za jedynką próbujemy jeszcze z Maciejem wersji po torach, ale one też są mocno zasypane. Nie opłaca się. Wracamy do drogi i robimy okrężny przelot przez Furmany. Gdy ponownie dobiegam do torów zatrzymuję się na łyk gorącego napoju z termosu. Jest wpół do drugiej w nocy. Zimno. Zakładam koszulkę oddychającą jako trzecią warstwę. W tym czasie wyprzedza mnie kilka osób. Przez Żupawę już samotnie truchtam do PK 2. Znowu dookolny wariant, znowu dokładam kilometrów. Kurcze, jak tak dalej pójdzie to by ukończyć tegorocznego RDS-a będę musiał zrobić ze 120 kilometrów. Nie jestem na to przygotowany. Dwójkę podbijam jako trzeci, tuż po Maćku i jakimś innym, nieznanym mi biegaczu.

Teraz punkt trzeci. Patrzę na mapę i znowu muszę skorygować plany. Najkrótsza droga jest niewątpliwie zasypana, trzeba obiegać przez miejscowość Stale. Rad nie rad tak robię. Po drodze, około trzeciej w nocy, podczas biegu po głównej drodze dojrzewa we mnie myśl o zejściu z trasy. Kurcze, strasznie mi się nie chce kontynuować tego wyścigu. Nie mam siły truchtać a to dopiero trzydziesty kilometr trasy. Z tym notorycznym obieganiem przede mną jeszcze prawie sto. Mogę przejść w marsz, ale skoro gdy biegnę to mnie telepie, to co będzie jak będę szedł? Za lekko jestem ubrany. Czuję też, że coś się zaczyna dziać w prawym biodrze, tam gdzie miałem kontuzję. To jeszcze nie jest ból, ale jakoś dziwnie pracuje. Jeśli będę się dalej ścigał to odnowię kontuzję i kolejne tygodnie będę miał stracone. Dobiegam jeszcze do PK 3. Podbijam kartę i wyciągam telefon. Ach, jak ja nie lubię tego robić. Trzeba to zrobić szybko i beznamiętnie, jak z wyrwaniem zęba. Będzie mniej bolało. Dzwonię do Huberta. Przyjeżdża po 15 minutach. Zwozi mnie do bazy. Jestem niesklasyfikowany.

Czy morał jakiś jest z tej historii? Trudno jest wskazać jednego winnego, bo błędy były co najmniej dwa. Pierwszy: start zbyt szybko po kontuzji i roztrenowaniu. Drugi: zły, zbyt chłodny ubiór. A może nie należy szukać racjonalnego wytłumaczenia, może po prostu miałem zły dzień? Nie wiem. Na swoje usprawiedliwienie mogę napisać tylko tyle, że warunki na tegorocznym RDS-ie były niezwyczajne i dosyć trudne. Kto był, ten wie. Gratulacje dla wszystkich, którzy pomimo przeciwności ukończyli ten wyjątkowo zimowy Rajd Dolnego Sanu.


Użyty sprzęt:

Buty Inov-8 TrailRoc 255
Skarpety neoprenowe SealSkinz
Stuptuty Inov-8 Debrisgaiter 32
Bokserki Craft Zero Extreme Boxer
Leginsy zimowe Kalenji Deefuz Essentials
Krótkie leginsy letnie Kalenji Deefuz Essential
Oddychająca koszula z długim rękawem RMD Rockommended
Koszulka techniczna T-shirt
Softshell Columbia Mission Ridge 
Neoprenowo-polarowa osłona na szyję McKinley
Plecak rowerowy B’Twin Rockrider
Rękawiczki polarowe
Zegarek Timex Ironman Sleek 150-Lap
Buff
Latarka-czołówka Petzl Myo XP Belt

Wyniki zwycięzców

100 km

1. Maciej Więcek (16:22)
2. Władysław Wachulec (18:56)
3. Rafał Grzejdziak (19:14)

50 km mężczyźni

1. Sebastian Reczek (6:37)
2. Jan Lenczowski (6:43)
3. Mirosław Baszczak (7:26)

50 km kobiety

1. Katarzyna Panejko-Wanat (8:18)
2. Anna Hoduń (10:24)
3. Urszula Wojciechowska (11:44)

7 komentarzy:

ruda @ pisze...

Trudno uwierzyć, że pod koniec marca zima jeszcze tak mocno trzyma! A ja tu marudzę, że słońce zaszło w Brisbane i temperatura spadła do 24 stopni. Lecz biodro!

Anonimowy pisze...

Dobre, ciężkie warunki! Kurcze, ale jak to się stało że Maciek całe 5 godzin szybciej niż na Skorpionie.. Albo mocno przytrenował, albo może dalej już lepiej drogi się układały i mógłbyś jakoś dotrzeć do mety i wskoczyć na podium.. Szkoda że się nie udało. No ale zdrowie równie ważne jak wynik, jednak. Powodzenia na następnych startach!
// Stasiej

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Paweł, Ty to masz w tej Australii raj na ziemi, kurna a my tu zimę od 1 grudnia mamy - 4 bite miesiące z mrozem i śniegiem. Gdzie nie spojrzysz "globalne ocieplenie" ;)

Stasiej, Wiesz, do PK1 głównie szliśmy a zrobiliśmy go w godzinę dziesięć. Czyli jak 16 PK to można to było zrobić w 16 godzin. Tylko trzeba było obiegać okrężnymi drogami. Dla Macieja wielkiej różnicy nie ma czy 100 km czy 130 bo On i to i to przebiegnie. W porównaniu ze Skorpionem to na RDS-ie było dużo łatwiej nawigacyjnie i płasko. Biodro już chyba dochodzi do siebie, już truchtam tylko akcentów staram się mocnych nie robić. Zobaczymy jak wyjdzie długie wybieganie w poniedziałek. Pozdrawiam, Tobie też sukcesów!

Krasus pisze...

Lepiej raz kiedyś zejść z trasy niż się nabawić urazu albo choróbska, nic na siłę!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Wczoraj oglądałem odmrożone palce Krzyśka Drożdżyńskiego:

https://plus.google.com/photos/106194174493413084817/albums/5857210896613667441

Masakra!

Karolina Bielenin-Lenczowska pisze...

Noc to faktycznie musial byc test na przetrwanie. Jak dotarlem na mete po 'sprincie' na 50 umylem sie jem i widze jakiegos goscia pol zywego spiacego na stole, umarlo sie gosciowi mowie, do zony (co?! - ona zaszokowana), obchodze goscia a to jego wysokosc Maciej Wiecek, jak trup wygladal w rzeczy samej, tak ze bieg prosty nie byl. Fakt, ze druga czesc (nasza 50 juz troche lzejsza byla i pogoda luzik, a z tymi palcami to faktycznie brzydko wyglada :(

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Część Janek,

No Maciej też mi mówił, że bardzo się zmęczył a to przecież stary setkowy wyjadacz, który takie dystanse łyka rutynowo. Na pewno łatwo nie było. Gratuluję drugiego miejsca!