wtorek, 6 sierpnia 2013

1. Półmaraton Radomskiego Czerwca ’76


Krótko o wydarzeniach w Radomiu

Foto: Grzegorz "Wasyl" Grabowski
W czasach gierkowskich, w drugiej połowie lat 70-tych stopniowo pogarszała się kondycja gospodarcza Polski. Władze komunistyczne chcąc ratować sytuację zdecydowały o podwyżce cen żywności. Mięso miało zdrożeć średnio o 69% zaś cukier o 100%. 24 czerwca 1976 roku projekt podwyżek przedstawiony przez premiera Jaroszewicza został zaakceptowany przez sejm i skierowany do „konsultacji” w zakładach pracy. Następnego dnia w Warszawie, Płocku i Radomiu wybuchły strajki i zamieszki. W ostatnim z wyżej wymienionych miast na ulicę wyszli robotnicy z Zakładów Metalowych im. gen. Waltera. Wielotysięczny tłum protestujących przeszedł pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Około południa budynek ten podpalono. Szturmowano też budynek Milicji Obywatelskiej gdzie funkcjonariusze bronili się przed rozwścieczonym tłumem rzucając petardy. Władza „ludowa” praktycznie straciła kontrolę nad miastem. Partyjni decydenci sprowadzili do Radomia oddziały ZOMO, które przy pomocy gazu, pał i petard do wieczora przywróciły spokój. Według oficjalnych danych w Radomiu zatrzymano 634 demonstrantów. Nieszczęśnicy, którzy dali się złapać milicjantom byli bici pałami i kopani, mieli sprawy w kolegium i dostawali kary więzienia do 10 lat. Wyroki zapadały wielokrotnie na podstawie fałszywych zeznań milicjantów. Władza komunistyczna w dniu zamieszek początkowo nabrała wody w usta udając, że nic się nie dzieje a „konsultacje” trwają. W następnych dniach media przedstawiły zamieszki jako wybryki chuliganów. 30 czerwca w Radomiu urządzono demonstrację sympatyków PZPR, gdzie potępiono protestujących. Wiecujący członkowie partii i posłuszni urzędnicy nieśli transparenty z hasłami typu: „Piętnujemy tych, którzy zakłócili demokratyczny dialog partii z narodem”. Podobne wiece poparcia dla władzy odbyły się w innych miastach. Komuniści wycofali ostatecznie planowane podwyżki cen, ale sytuacja gospodarcza kraju pozostała trudna. W sierpniu 1976 roku wprowadzono kartki na cukier. Ostre represje władz w stosunku do protestujących, pobicia, wysokie kary, zastraszenia i nieuczciwe wyroki doprowadziły we wrześniu tego samego roku do powstania Komitetu Obrony Robotników (KOR). Znalazły się w nim tak skrajnie różnie postrzegane dziś osoby jak Adam Michnik i Antoni Macierewicz.

„Dzień dobry, czy Pan Skarżyński?”

Foto: Grzegorz "Wasyl" Grabowski
Zanim stanąłem na linii startu radomskiego półmaratonu spotkało mnie kilka przygód. Dzień przed startem wysiadłem na dworcu i już zmierzałem do biura zawodów, gdy zaczepił mnie jakiś człowiek. Niski, siwy, w wieku ponad 60-ciu lat, trochę zaokrąglony; w obyciu sympatyczny i otwarty. Po chudej sylwetce, plecaku i karimacie dopatrzył się we mnie biegacza. Poszliśmy razem o biura, on miał startować na milę ja w pólmaratonie. Rozmawialiśmy przez całą drogę, ale nie przedstawiliśmy się sobie. Niedługo później mój towarzysz przywitał się z Jerzym Skarżyskim jak ze starym znajomym. Zerknąłem potem na stronę skarzynski.pl i okazało się, że to Józef Flak. Marynarz, były działacz „Solidarności”, uczestnik protestów na wybrzeżu w 1970 roku a także utalentowany biegacz. Odnosił sukcesy w latach 60-tych i 70-tych, nabiegał 31:57 na dychę, 1:12 na połówce i 2:44 w maratonie. Przebiegł samotnie 100 km w czasach, kiedy nikt o tym w Polsce jeszcze nie myślał. Wyczyn ten opisał tak: [cytat ze strony lubiehrubie.pl

Postanowiłem przebiec 100 km Cedynia – Szczecin. Wcześniej dokonał tego Węgier Sekirvyla oraz Jurczyk na trasie Kraków – Poronin. Mimo, że był mistrzem Polski w maratonie w 1965 r., to z nim wygrywałem. Wszyscy sobie nie mogli wyobrazić, ja to można przebiec 100 km na raz. Ostatecznie decyzję podjął dyrektor ZCh Police. Polecił wykonać, to, co zechcę. Bieg się udał, ale było ciężko, 30 km przed końcem napoje były zimne, a był to listopad. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Wówczas lekarz pojechał po kawę i powoli ruszyłem dalej. Tak, że tym biegiem zrobiłem sensację na cały kraj.

Spotkanie z ultramaratończykiem starej daty nie było jedyną, nietypową znajomością tego dnia. Przy biurze zawodów zaczepił mnie jakiś zakręcony konferansjer. „A, widziałem Pana na liście, coś tam, coś tam”. Rozmawiał ze mną jak by mnie skądś kojarzył, ale musiał się chyba biedaczyna pomylić, bo gdy się przedstawiłem wydał się nieco zakłopotany. Tak jak by mu się nie do końca zgadzało usłyszane nazwisko. Ostatnią, dziwną pomyłkę zaliczyłem wieczorem, w radomskiej pizzeri naprzeciw dworca. Wchodzę i słyszę: ”Dzień dobry, czy pan Skarżyski?” „Nie – odpowiedziałem zakłopotany – Pan Skarżyski jest ode mnie nieco starszy. Poproszę pizzę”.

Od lewej: D. Gruca, Y. Shegumo, J. Wąsowski.
W wieczór poprzedzający start, w hali MOSiR-u organizatorzy zorganizowali konferencję „Wieczór biegacza”. Wszyscy chętni mogli przybyć na spotkanie z mistrzem Polski w maratonie z 2012 roku Yaredem Shegumo (biegacz reprezentuje Polskę, ale jest pochodzenia etiopskiego. Życiówka w maratonie: 2:12) oraz jego trenerem Januszem Wąsowskim; ze znanym maratończykiem, trenerem i autorem biegowych poradników Jerzym Skarżyńskim; z mistrzynią Polski w maratonie i olimpijką Dorotą Grucą, z jeszcze jednym, nieznanym mi trenerem, z fizjoterapeutą, dietetykiem i lekarzem. Zaplątałem się tam trochę przypadkowo, bo spotkanie odbywało się akurat w miejscu, mającym później pełnić rolę noclegowni. Treści konferencji nie będę referował, wymienię tylko ciekawostki. Pierwsza: dietetyczka opowiada o tym jak należy się zdrowo odżywiać, co jeść często a co rzadziej. Wszyscy tę piramidę żywieniową znamy. Skończyła a tu odzywa się trener Wąsowski i burzy nasze wyobrażenia. Mówi mianowicie, że przeciętny amator wyobraża sobie, że jak ktoś jest zawodowcem i jest w kadrze Polski to ma sztab dietetyków, którzy przy sportowcu skaczą, szczegółowo badają, co je, ile je i jak je. Bzdura. Na obozie chłopaki wracają do stołówki i wcinają zwykłe stołówkowe jedzenie. Druga sprawa: zapytałem trenera Skarżyńskiego i trenera Wąsowskiego o buty minimalistyczne, co o tym sądzą. Obaj okazali się w tej kwestii konserwatystami. Odradzili buty bez amortyzacji, bo niektórzy to już stawy biodrowe powymieniane mają - tak się dorżnęli na butach bez amortyzacji. Ja na to, że może dlatego, że tłukli treningi na asfalcie w trampkach lub tenisówkach; gdyby biegać w butach minimalistycznych w terenie może byłoby szybko, przyjemnie i zdrowo. Nic nie odpowiedzieli. Kolejna sprawa, także sprzętowa: skarpety kompresyjne. Jerzy Skarżyski je zachwalał, twierdził że warto i że rzeczywiście pomagają. Zapytałem też Yareda o pulsometr, czy z nim startuje. Mówił, że nie, bo nie lubi tego uciskającego paska na piersi. Biegnie na samopoczucie. Fizjoterapeutę zapytałem o skuteczność glukozaminy i kolagenu w formie tabletkowej, dostępnej w aptekach. Powiedział, że przyswajalność tych specyfików przez organizm jest nikła i że nie ma co zawracać sobie nimi głowy bo prawie nic nie dają. Gdzieś pod koniec wystąpił jeszcze jakiś stary trener, nie pamiętam nazwiska. Odradzał amatorom zbyt forsowne treningi. Twierdził, że są zbyt groźne dla zdrowia. Zalecał, aby cieszyć się z lekkiego, niezobowiązującego biegania a forsowne treningi zostawić zawodowcom. Taki był sens jego wypowiedzi i muszę przyznać, że niezbyt mi się ona podobała. Przy takim podejściu nigdy nie dochowamy się amatorów w rodzaju Yuki Kawauchi który biega 4 maratony w 2 miesiące ze średnią 2:10. Nigdy też nie mielibyśmy mocnych biegaczy górskich i biegaczy ultra, którzy nie wywodzą się z profesjonalnego sportu a potrafią dziś wygrywać prestiżowe zawody lub choćby dobiec w ścisłej czołówce. Moim zdaniem chętnych, ambitnych amatorów warto zachęcać by trenowali ostro. Ważne, aby robili to z głową. Dobre bieganie nie kończy się na bieżni, choć nie zaprzeczam, że jest ona bardzo pomocna. Nie kończy się też na dystansie ulicznego maratonu szanowny Panie trenerze. Z resztą, co tu dużo mówić: granica pomiędzy bieganiem amatorskim a zawodowym coraz bardziej się zaciera. Wiele osób już to zauważyło. Amatorzy mogą sobie ściągnąć z Internetu plany treningowe, mogą zakupić różne specyfiki wspomagające regenerację, mogą pojechać na obóz, zadbać o odnowę biologiczną. Nic dziwnego, że w takich okolicznościach pojawił się amator, który biega maraton w 2:08. 

Trasa biegu 3 godziny przed startem
Ostatnia przygoda spotkała mnie rano, w dniu startu 23 czerwca. Obudziłem się w sali gimnastycznej. Była niedziela, więc wybrałem się do pobliskiego kościoła. Siedziałem sobie na mszy gdy w jej trakcie wszedł piesek i położył się przy swojej pani, tuż przed ołtarzem. Świetny widok: sielski, niczym z bożonarodzeniowej szopki. W trakcie mszy przyszła burza. Lało, trzaskały pioruny. Nie wiem dlaczego bo księżulo wcale politycznego kazania nie prawił. Wychodzę później z kościoła a tu przez ulicę przejść nie można gdyż ulice zamieniły się w potoki. Patrzę w prawo, jakaś kobiecina wywinęła w kałuży orła próbując dojść do domu. Przede mną na skrzyżowaniu jacyś ludzie pchają samochód. Woda sięga ponad osie kół. Wygląda to tak, jak na załączonym obrazku. Co gorsza, widoczne na zdjęciu skrzyżowanie stanowiło część planowanej trasy półmaratonu. Start już za 2 godziny. Jak my będziemy biec? Nas szczęście problem udało się rozwiązać. Organizatorzy przesunęli start o godzinę, na jedenastą. W międzyczasie deszcz przestał padać i udało się uprzątnąć ulice z wody oraz błota. Mogliśmy stanąć na starcie pierwszego Półmaratonu Radomskiego Czerwca ’76.

Bieg po życiówkę

Czekam na start przed halą radomskiego MOSiR-u. Start jest przesunięty o godzinę więc mam sporo czasu. Jeszcze odpoczywam, jeszcze się relaksuję. Popijam kubutka, polewam się wodą, lekko rozgrzewam. Dziewczyny, które spały obok mnie na sali komentują najnowszy skandal we Wrocławiu. W ostatniej chwili odwołano tam nocny półmaraton z powodu niedostatecznego zabezpieczenia trasy. Obok mnie na start czeka jakiś młody chudzielec w Asicsach startówkach. Chude nogi, lekki, profesjonalnie ubrany. Pewnie szybki jest - myślę sobie. Teraz nic się nie odzywam, ale zaczepię go potem na mecie. Dowiem się, że przybiegł pierwszy spośród etnicznych Polaków (Jakub Glajcar – czas na mecie 1:12). Przed startem spotykam także Krzycha Lisaka, zwycięzcę VII Biegu Rzeźnika wracającego powoli do formy po poważnej kontuzji. Zbliża się jedenasta. Idziemy na linię startu. Obok rozgrzewa się elita: są biegacze z Afryki, są biegacze zza wschodniej granicy. Trochę jestem zaskoczony. Tak mocna obsada? Nagrody nie są jakoś super wypasione: zwycięzca zgarnie 2500 zł, następny 1500 zł, trzeci 1000 zł. Że mistrz Polski jest to rozumiem, że Ukraińcy też rozumiem bo z Radomia do granicy blisko. Ale Kenijczycy? Naprawdę opłacało im się przyjeżdżać?

Plan trasy

Tuż przed jedenastą stajemy przed dmuchaną bramą startu. W górę lecą biało czerwone balony, ktoś nawet zaintonował Mazurka Dąbrowskiego. W głowie tysiące myśli. Nie przyjechałem tu tylko po zaliczenie dystansu i zgarnięcie pamiątkowego medalu. Chcę powalczyć. Jest ku temu dobra okazja, bo pogoda jest świetna. Jeszcze wczoraj panował upał zaś dziś, po deszczu powietrze jest rześkie i świeże. Trasa ma mieć kilka podbiegów, są podobno jakieś wiadukty, ale chyba nie będzie nadzwyczajnie trudno. Moja życiówka w półmaratonie wynosi obecnie 1:23:07, została nabiegana w pagórkowatym Korycinie dwa lata temu. Trochę już zmurszała, może by coś z niej uszczknąć? Ach, złamać 1:20 – byłoby idealnie. Nie jestem jednak tak zachłanny i staram się cieszyć nawet z małych sukcesów. Mówię sobie, że będę zadowolony z każdego wyniku, który da mi poprawę osobistego rekordu.


Foto: Grzegorz "Wasyl" Grabowski
Wystartowaliśmy. Założyłem średnie tempo 3:45, takie, jakie wystarczy do złamania bariery 1:20. Niby uważam by nie zacząć za ostro, ale i tak pierwszy kilometr lecę o 5 sekund za szybko. To przez to, że z górki, więc nic się nie dzieje. Na wszelki wypadek jednak zwalniam. Następne kilometry wychodzą bliżej 3:50. Na początku jeszcze sporo roszad: wyprzedzam ja, wyprzedzają też mnie. Potem sytuacja się stabilizuje. Przede mną ciśnie jakiś chłopak z Entre.pl. Trochę się mijamy, potem odchodzi do przodu. W oddali widzę przed sobą Dorotę Grucę. Pierwsze kilometry, pierwsza połowa wychodzą lekko i zgodnie z planem. Równo po 40 minutach, jako 26 biegacz mijam 10 kilometr. Teraz można trochę przyśpieszyć. Na następnych kilometrach biegnę stosunkowo szybko, w pewnym momencie dochodzi mnie i mija jakiś starszy pan. No M-50 jak nic – myślę sobie. Ale ciśnie. „Niech mnie Pan nie wyprzedza, bo mi wstyd” – zagaduję nieznajomego. „Dlaczego?” - odpowiada. „Bo Pan tu dużo starszy ode mnie a tak ostro grzeje”. On na to, że biegał kiedyś dychę w 31 minut bodajże. Nieźle. Jego kategoria wiekowa to jednak M-40 a nie M-50. Trochę mi było głupio, że nieopatrznie zrobiłem z niego dziadka. To przez te siwe włosy – usprawiedliwiałem sam siebie. Biegliśmy razem już do samej mety. Trasa miejscami była lekko pagórkowata, ale nie aż na tyle, żeby narzekać. Wybiegliśmy na jakieś peryferie Radomia, ścigaliśmy się biegnąc po mocno już zużytej, asfaltowej jezdni. Teraz już tylko nawrót i rura w kierunku mety. Trasa powrotna przebiegała obok tej, którą jeszcze niedawno biegliśmy. Mijaliśmy biegnących z naprzeciwka, wolniejszych biegaczy. W międzyczasie dołączył do nas jakiś młody chłopak. „Dajesz Mariusz, dajesz!” – słyszeliśmy co chwila. To miejscowy biegacz, Radomianin, któremu kibicowali koledzy. W końcu półżartem nakrzyczałem na kibiców, że Mariusza to wszyscy wspierają a mnie nikt. Ja też mam ciężko i też chcę być jak najszybciej na mecie. Dobiegliśmy w końcu do centrum. Już niedługo, już meta. Biegłem ciągle za plecami starszego biegacza. Wahałem się, czy nie wyskoczyć do przodu i nie spróbować pocisnąć mocniej, ale trochę się bałem. Trzy kilometry przed metą, a jak się zarżnę? W końcu wbiegliśmy na uliczkę i skrzyżowanie, które jeszcze niedawno zalane było wodą. Został niecały kilometr do mety. Na stadionie już słychać wrzawę. Ostry zakręt i prosta w kierunku mety. Wbiegamy na stadion, na bieżnię. Jeszcze ze 300 metrów. Teraz już uruchamiam wszystkie rezerwy. Wyskakuję przed Pana M-40 i rura. Sporo tych rezerw miałem, bo wykrzesałem z siebie naprawdę szybki bieg i jak burza wpadłem w światło mety. Czas wyszedł okrągły: 1:20:30. Wymarzonego wyniku nie osiągnąłem, ale życiówka poprawiona o blisko 3 minuty. Miejsce 23 na 848. Przybiegłem 19 wśród mężczyzn i 9 na 286 w kategorii M-30. Średnie tempo: 3:48. Bieg wygrał Kenijczyk Henry Kemboi. Uzyskał czas 1:04:29. Następne 8 miejsc zajęli wyłącznie biegacze z Czarnego Lądu oraz reprezentanci Ukrainy. Nasz mistrz Polski w maratonie Yared Shegumo był piąty. Z tego co rozmawiałem z trenerem Wąsowskim miał niefart bo gdzieś na rondzie na moment zmylił trasę. Pierwszy biegacz narodowości polskiej był dopiero na 10 miejscu, ja byłem 11 wśród Polaków. Pierwsza kobieta wbiegła na metę z czasem 1:14:52. Była nią Tetyana Vernygor z Ukrainy. 


Foto: Grzegorz "Wasyl" Grabowski

No to zdrowie!

Ogólnie podobał mi się sam bieg jak i wynik, który uzyskałem. Mogłem z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wrócić do Wisznic i opić sukces. Organizator ma najwidoczniej jakieś konszachty z miejscowym producentem szklanek bo biegłem już dwa razy w Radomiu i za każdym razem w pakiecie startowym dostawałem zdobione szklanki. Na Maratonie Trzeźwości jedną, teraz dwie. Te z półmaratonu mają okolicznościowy nadruk w stylu gierkowskim; dobrze nawiązują do wydarzeń historycznych, które półmaraton upamiętnia. Mogłem wrócić do domu, postawić na stole oranżadę jaką pamiętam z czasów dzieciństwa i opić sukces korzystając z owych pamiątkowych szklanek. To był dobry wyjazd.


Użyty sprzęt:

Buty Columbia Ravenous Lite
Skarpety sportowe Motive
Krótkie spodenki biegowe Nike Dri-Fit
Okolicznościowa koszulka techniczna z pakietu startowego
Czapka z daszkiem Go Sport
Zegarek Timex Ironman Sleek 150-Lap

9 komentarzy:

Krasus pisze...

Rzeczywiście dziwnie wygląda ta sugestia, by amatorzy nie stosowali forsownych treningów. Przecież interwały, tempo progowe i inne piramidki to sól treningów. No chyba, że wypowiadający się nie miał na myśli takich amatorów jak Ty, a "weekendowych truchtaczy", tu zgoda. Ale tacy na półmaratonach stanowią raczej mniejszość..

Krasus pisze...

A życiówki wielce gratuluje! Moja półmaratońska ma już półtora roku, ale jakoś mi w terminarzu nic nie pasuje, by ją poprawić, a pewnie z 8-9 minut bym urwał;)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Hej Marcinie,

Temu trenerowi chyba chodziło o to, by amatorzy nie naśladowali zawodowców. A poprawa życiówek w krótkich, ulicznych biegach? Też mam z tym problem podobnie pewnie jak każdy ultras. Jak tu się porządnie przygotować do szybkiego biegania jak tyle jest kuszących imprez ultra które spowalniają, po których trzeba wypocząć itp. Pomimo tego ja ostatnio bardzo często startuję na dystansie od 5 km do półmaratonu, traktuję te starty trochę treningowo choć próbuję też poprawiać życiówki. W przypadku radomskiego półmaratonu dopisała pogoda, dopisała forma i się udało. Marzy mi się złamanie 36 minut na dychę. Jeszcze chyba spróbuję w tym roku parę razy..

Krasus pisze...

Ja też lubię starty na 5-10 km, to fajny akcent, człowiek wydobywa z siebie więcej niż podczas treningu. 36 minut brzmi dumnie, dla mnie to cel na przyszły rok jak już stanę się maratońskim dwójkowiczem z 2:59 w CV:)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dokładnie. To świetny trening, jednocześnie test formy, okazja do spotkania ze znajomymi a jak się uda zrobić życiówkę to jest dodatkowo miło.

A podejście do łamania trójki planujesz jeszcze w tym roku?

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Emilas pisze...

Tak myślę czy by sobie w czerwcu nie pobiec w tym półmaratonie. Trasa jest dosyć płaska? Bo fajnie by było nabiegać kolejną nową życiówkę, więc to kluczowe :P :) No a poza tym jeszcze nigdy nie byłam w Radomiu więc wdzięczna bym była za informację na ile to ciekawe miasto by się do niego "tłuc" pociągiem ;)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Cześć Emila,

Mi się ten półmaraton podobał a trasa wydała mi się umiarkowanie płaska. To znaczy było kilka podbiegów, pamiętam jakiś podbieg na wiadukt ze dwa razy ale nie było jakoś bardzo pagórkowato. Inaczej twierdził trener Yareda Shegumo, tłumaczył chwilę po biegu, że Yaredowi nie udało się nabiegać super wyniku m.in. dlatego, że trasa nie była łatwa. Nie wiem, ja życiówkę tam nabiegałem, myślę, że i Ty możesz spróbować. Dużo zależy od tego, jaka trafi się pogoda bo jak będzie upał to nawet cała trasa z górki nie pomoże ;)

Radom chyba nie jest niestety ciekawy turystycznie, mi się wydał trochę lumpiarski ale plusem jest to, że do biura zawodów dojdziesz spokojnie pieszo z PKS i PKP

Emilas pisze...

Okej, dzięki :) To pewno tam pobiegnę w takim razie. Nie jestem zawodnikiem z elity więc nie mam aż takich szczegółowych wymagań co do trasy, jak Yareda Sheguno (cóż, może dlatego, że ja walczę o urwanie paru - miejmy nadzieje - minut, a on sekund... :P ). Ta druga informacja jest bardzo pocieszająca, bo jednak taszczenie się z plecakiem/torbą przez pół miasta odbiera energię i entuzjazm przed biegiem, zaś po nim zdecydowanie szybko tłamsi euforię z udanego biegu ;)