Tytułowym Marszałkiem jest
oczywiście Józef Piłsudski. Działacz socjalistyczny i niepodległościowy,
brygadier Legionów Polskich, restaurator polskiego państwa, Wódz Naczelny i
właśnie marszałek Polski. Pierwszy marszałek Polski, bo było ich potem jeszcze
kilku. Jak to się stało, że Józef Piłsudski, człowiek urodzony na
Wileńszczyźnie zamieszkał w Sulejówku?
"Milusin" |
Podwarszawska miejscowość była
tuż po I wojnie światowej miejscem, w którym chętnie zamieszkiwały elity:
politycy, ludzie kultury i nauki. W 1919 roku w Sulejówku osiedlili się
Paderewscy a w następnym roku Moraczewscy. Żona Jędrzeja Moraczewskiego,
socjalisty i pierwszego premiera niepodległej Polski namówiła Aleksandrę
Szczerbińską, przyszłą żonę Józefa Piłsudskiego by zakupiła w Sulejówku dwie
działki położone po sąsiedzku w stosunku do jej posesji. Ta dała się przekonać i
31 stycznia 1921 roku nabyła ziemię położoną w sosnowym lesie: działki
„Milusin” i „Otradno” (ros. „przyjemnie”, „miło”). Na drugiej spośród wyżej
wymienionych stal drewniany domek zwany „Drewniakiem”. Początkowo Piłsudscy
przebywali w Sulejówku jedynie sezonowo gdyż „Drewniak” nie nadawał się do
zamieszkania zimą. Z tego powodu w 1922 roku Komitet Żołnierza Polskiego
postanowił, że żołnierze wybudują nowy, murowany dom dla Marszałka.
Przeprowadzono zrzutkę wśród zawodowych żołnierzy, kombatantów, POW-iaków i
byłych legionistów. Projekt domu w stylu „dworkowm”, kojarzącym się z
polskością i popularnym wśród działaczy niepodległościowych wykonał wybitny
architekt Piotr Skórewicz (zaprojektował też budynek sejmu). Dworek kryty był dachówką,
miał ganek podparty filarami. Niespotykaną w tamtym czasie nowością było
światło elektryczne. 13 czerwca 1923 uroczyście przekazano dom nowemu
właścicielowi. Dworek ten nazywano „Milusin”. Piłsudscy mieszkali na stałe w
„Milusinie” od czerwca 1923 do czerwca 1926, gdy po zamachu majowym przenieśli
się do Belwederu. Po tym czasie „Milusin” stał się dla właścicieli dworkiem
letniskowym.
Jeden ze współczesnych mieszkańców "Milusina" |
Jak wyglądało życie Piłsudskich w
Sulejówku? W dworku oprócz samego Marszałka zamieszkiwała jego żona Aleksandra
oraz dwie córki: Wanda i Jadzia. Stale obecni byli także dwaj adiutanci i
ordynans, którzy uczestniczyli w życiu prywatnym rodziny i częstokroć bawili
się z córkami Józefa Piłsudskiego. Dzieci bardzo lubiły bawić się z ojcem,
nieopodal domu było miejsce do gry w siatkówkę i krokieta*. Posiadłość zamieszkiwały
też zwierzęta. Był to pierwotnie pies „Dorek” a później wilczur „Pies”.
Piłsudscy hodowali też pszczoły, jedwabniki a od czasu do czasu ułani z Mińska
Mazowieckiego przyprowadzali do Marszałka jego ulubionego konia: „Kasztankę”.
Wyjątkowo gwarno było w domu w dniu imienin Piłsudskiego (19 marca - dzień św.
Józefa). Pewnego razu solenizant dostał w prezencie cały zwierzyniec: dwa psy,
kilkanaście królików, lisa, owcę, sarenkę, gęś, i wojowniczego koguta. Oddał
potem wszystko znajomym z wyjątkiem owcy i gęsi, które się zaprzyjaźniły.
Sam Marszałek lubił intymność,
którą zapewniał mu „Milusin”. Dworek położony był w sosnowym lesie, z
niewielkim sadem. Piłsudski bardzo lubił naturalność tego lasu, jego dzikość,
nieuporządkowanie. Cenił to, że drzewa odcinały mieszkańców od wścibskich oczu
przechodniów. Mieszkańcy „Milusina” nie odcięli się jedynie od mieszkającej po
sąsiedzku zaprzyjaźnionej rodziny Moraczewskich. Józef Piłsudski kazał nawet wykonać
w ogrodzeniu furtkę łączącą obie posiadłości by móc łatwiej spotykać się z
przyjaciółmi. Marszałek lubił obserwować życie pszczół w pobliskiej pasiece,
lubił przesiadywać na ławeczce ustawionej wśród drzew w zacisznym miejscu, w
którym wiosną kwitły sasanki. Bardzo lubił też bawić się z córkami. Założył w
tym celu „Towarzystwo Rzeczy Przyjemnych a Niekoniecznie Pożytecznych”. Należał
do niego tylko on sam i jego dzieci.
Jak potoczyły się losy „Milusina”
po śmierci właściciela? Dworek przetrwał II wojnę światową. W jej trakcie
mieszkali w nim kucharka i żandarm z ochrony Marszałka. W 1947 roku rękę na
dawnych dobrach Piłsudskiego położyli komuniści. Przejęli dworek, wyrzucili
mieszkańców, wywieźli ruchomości. Do 1956 roku dworek był własnością wojskową,
z której korzystali państwowi i sowieccy dygnitarze. Później mieściło się w nim
przedszkole. W 2000 roku Gmina Sulejówek przekazała „Milusin” Fundacji Rodziny
Józefa Piłsudskiego. W 2008 roku zostało tu utworzone Muzeum Józefa
Piłsudskiego. Decyzją Rady Ministrów do 2016 roku Muzeum ma zostać przebudowane
na nowoczesny kompleks muzealno-edukacyjny.
* nie krykieta: krokiet i krykiet
to dwie różne gry. W krokiecie zabawa polega na przeprowadzaniu piłek przez
małe bramki za pomocą drewnianych „młotów” na długim trzonku. Gra ta wywodzi
się z Anglii.
(Tekst napisany na podstawie
tablic informacyjnych rozmieszczonych w ogrodzie „Milusina” oraz broszury muzealnej
„Co pamięta Milusin?”. Uczestnicy Biegu Marszałka mogli w dniu zawodów
bezpłatnie zwiedzić Muzeum, z czego z przyjemnością skorzystałem i za co
serdecznie dziękuję)
Zawody
Zdjęcie: Grzegorz "Wasyl" Grabowski |
Właśnie wysiadłem z pociągu i
zmierzam do biura zawodów VI Biegu Marszałka. Wcale mi do śmiechu nie jest.
Startuję w tych ulicznych dyszkach, na mecie jest owszem fajnie, życiówkę
poprawić też fajnie, ale sam bieg to droga przez mękę. Krótki dystans, więc
tempo od początku wysokie; serce podchodzi do gardła a tu jeszcze na przykład 4
kilometry do mety. W trakcie całego biegu trzeba być czujnym i precyzyjnym, bo
różnica kilku sekund w tempie na kilometr może zadecydować o tym, czy będę
fetował sukces czy opłakiwał porażkę. Do tego jeszcze upał. Jest 15 czerwca,
godzina dziesiąta. Słonecznie, około 25 stopni. Może to jeszcze nie skwar, ale
dla mnie stanowczo za ciepło. Zaczynamy od złożenia kwiatów pod pomnikiem
Marszałka. Przemówienia władz, zaproszonych gości i truchtamy na linię startu.
Nogi mam jak z waty, wcale nie mam ochoty w tym słońcu biec. Wiem jednak, że
często się tak czuję przed startem a potem nieraz wychodzi dobrze. Może i teraz
się jakoś uda. Idę jeszcze na chwilę do łazienki zmoczyć czapkę i zmoczyć
głowę. Niech jak najdłużej będzie przyjemnie mokro i przyjemnie chłodno.
Podium |
Start! Przed nami trzy okrążenia
po asfalcie i finisz na stadionie, w sumie 10 kilometrów. Kilkanaście, może
dwadzieścia osób wydarło przede mną, ja się stopuję. Byle nie za szybko
pierwszy kilometr. Obok mnie biegną jacyś żołnierze, policjanci, strażacy w
polowych strojach. Oni rywalizują dodatkowo w kategorii służb mundurowych.
Pierwszy kilometr minął w 3:41. Co tam upał, trzeba by trochę przyśpieszyć,
zejść poniżej 3:40. Stopniowo wyprzedzam lekkomyślnych, którzy wydarli na
początku. Drugi kilometr: 3:33. Dobrze, dalej wyprzedzam, ale i ja słabnę.
Jednak tempo za szybkie, zwalniam do 3:40-3:45 na kilometr. Tak polecę resztę
wyścigu. Trasa mi się podoba od strony sportowej, jest prawie płaska. Na
prostej, na której ustawiona jest brama startu trochę wieje od czoła, ale z
kolei niedługo później zakręt, długa prosta i teraz wieje w plecy. Punktów z
wodą nie brakuje. Używam jej raczej do schładzania niż picia. Jest też kurtyna
wodna. Ale chłodno, ale przyjemnie. Mógłby się ten wyścig jednak skończyć. Na
drugim i trzecim okrążeniu sytuacja się stabilizuje, udaje mi się wyprzedzić
jeszcze dwóch przeciwników. Jeden z nich należy do mocnego zespołu
„Warszawiaky”. Są jednak i tacy, co próbują dojść i mnie. Przez większość
wyścigu słyszę za plecami „tup, tup, tup”. Ktoś z kibiców krzyczy: „jesteś
drugi, dawaj, dawaj!”. Nawet się nie oglądam za siebie, ale to musi być jakiś
żołnierz. W mundurze i wojskowych buciorach w upalny dzień, tempem grubo
poniżej 4:00 – z mojej strony szacunek i podziw. Dojdzie mnie? Nie dojdzie? Na
trzecim okrążeniu tupot wojskowych butów stopniowo oddala się do tyłu i cichnie.
Uf…, jednak nie doszedł. Zmachany kończę ostatnie okrążenie i zbiegam na
stadion. Jeszcze tylko 300 metrów. Widzę już dmuchaną bramę mety. Przyśpieszam,
usiłuję dojść tego, który przede mną, ale nic z tego. Wbiegam na metę sześć
sekund po nim, odbieram medal i zziajany idę na poczęstunek. Jak przystało na bieg
o częściowo wojskowym charakterze organizator serwuje grochówkę oraz chleb ze
smalcem i skwarkami. Pychota.
Wykręciłem czas 37:10, drugi
najlepszy w życiu na dychę i najlepszy na trasie z atestem. Średnie tempo –
3:43. Zająłem 9 miejsce OPEN na 585 uczestników. W kategorii wiekowej M30 byłem
4 na 185. Czas niby gorszy o minutę od nieoficjalnej życiówki, ale jak na te
warunki nawet niezły. Miejsce, biorąc pod uwagę liczbę uczestników bardzo wysokie,
ale znowu wyjaśnić trzeba, że poziom sportowy tego biegu był niski. Stało się
tak, ponieważ wszyscy zawodowcy startowali tego samego dnia w Otwartych Mistrzostwach
Polski w Biegu na 5 km na warszawskim Ursynowie. Do Sulejówka żaden z
zawodowców nie przyjechał, dlatego wystarczyło biegać dychę w 35 minut by
wskoczyć na pudło w kategorii OPEN. Bieg wygrał jeden z najlepszych polskich
amatorów – Bartosz Olszewski (życiówka w maratonie: 2:29). Przybiegł na metę
niezagrożony z czasem 32:25. Na drugim i trzecim stopniu podium stanęli biegacze,
którzy uzyskali wynik 35 minut z groszami. Pierwsza wśród kobiet Emilia
Zielińska uzyskała wynik 41:18.
Użyty sprzęt:
Buty Columbia Ravenous Lite
Skarpety sportowe Motive
Krótkie spodenki biegowe Nike
Dri-Fit
Koszulka Columbia Freeze Degree Short Sleeve
Crew
Czapka z daszkiem Go Sport
Zegarek Timex Ironman Sleek 150-Lap
4 komentarze:
"Byle nie za szybko pierwszy kilometr" święte słowa! Ja byłem w szoku jak zaczynałem Bieg Powstania w tempie 4:05, a wyprzedzały mnie grube dziesiątki zawodników. Niektórzy do marszu przechodzili już na 2-3 kilometrze...;)
A fota Wasyla z przybijania piątki kapitalna!
Wynik 37 to mocno pognałeś chłopie super blisko pudła było w kategorii
ŁUKas
Właśnie Marcin o to chodzi, by nie dać się ponieść dla tłumu. Ja też zawsze się dziwię, skąd tylu przeceniających swe siły. Już lepiej pobiec pierwszy kilometr 20 sekund za wolno niż 10 sekund za szybko. Oczywiście ja tu mądrego udaję ale i sam popełniam na tym polu błędy niczym debiutant. Opowiem o tym za dwa wpisy:)
Przybijanie piątki? Mówisz o moim zdjęciu? Ja sięgałem po kubek z wodą co by polać sobie głowę i zmoczyć czapkę. Robiłem to przy każdej okazji, co 1,5 kilometra.
Łukasz: dzięki, ale byłem blisko pudła w swojej kategorii tylko teoretycznie bo do trzeciego w M30 zabrakło mi 34 sekundy. Na dystansie 10 km to jednak sporo.
Do zobaczenia na w Kodniu.
Prześlij komentarz