czwartek, 1 sierpnia 2013

VI Bieg Marszałka – 15 czerwca 2013, Sulejówek


 Marszałek w Sulejówku

Tytułowym Marszałkiem jest oczywiście Józef Piłsudski. Działacz socjalistyczny i niepodległościowy, brygadier Legionów Polskich, restaurator polskiego państwa, Wódz Naczelny i właśnie marszałek Polski. Pierwszy marszałek Polski, bo było ich potem jeszcze kilku. Jak to się stało, że Józef Piłsudski, człowiek urodzony na Wileńszczyźnie zamieszkał w Sulejówku?

"Milusin"
Podwarszawska miejscowość była tuż po I wojnie światowej miejscem, w którym chętnie zamieszkiwały elity: politycy, ludzie kultury i nauki. W 1919 roku w Sulejówku osiedlili się Paderewscy a w następnym roku Moraczewscy. Żona Jędrzeja Moraczewskiego, socjalisty i pierwszego premiera niepodległej Polski namówiła Aleksandrę Szczerbińską, przyszłą żonę Józefa Piłsudskiego by zakupiła w Sulejówku dwie działki położone po sąsiedzku w stosunku do jej posesji. Ta dała się przekonać i 31 stycznia 1921 roku nabyła ziemię położoną w sosnowym lesie: działki „Milusin” i „Otradno” (ros. „przyjemnie”, „miło”). Na drugiej spośród wyżej wymienionych stal drewniany domek zwany „Drewniakiem”. Początkowo Piłsudscy przebywali w Sulejówku jedynie sezonowo gdyż „Drewniak” nie nadawał się do zamieszkania zimą. Z tego powodu w 1922 roku Komitet Żołnierza Polskiego postanowił, że żołnierze wybudują nowy, murowany dom dla Marszałka. Przeprowadzono zrzutkę wśród zawodowych żołnierzy, kombatantów, POW-iaków i byłych legionistów. Projekt domu w stylu „dworkowm”, kojarzącym się z polskością i popularnym wśród działaczy niepodległościowych wykonał wybitny architekt Piotr Skórewicz (zaprojektował też budynek sejmu). Dworek kryty był dachówką, miał ganek podparty filarami. Niespotykaną w tamtym czasie nowością było światło elektryczne. 13 czerwca 1923 uroczyście przekazano dom nowemu właścicielowi. Dworek ten nazywano „Milusin”. Piłsudscy mieszkali na stałe w „Milusinie” od czerwca 1923 do czerwca 1926, gdy po zamachu majowym przenieśli się do Belwederu. Po tym czasie „Milusin” stał się dla właścicieli dworkiem letniskowym.

Jeden ze współczesnych mieszkańców "Milusina"
Jak wyglądało życie Piłsudskich w Sulejówku? W dworku oprócz samego Marszałka zamieszkiwała jego żona Aleksandra oraz dwie córki: Wanda i Jadzia. Stale obecni byli także dwaj adiutanci i ordynans, którzy uczestniczyli w życiu prywatnym rodziny i częstokroć bawili się z córkami Józefa Piłsudskiego. Dzieci bardzo lubiły bawić się z ojcem, nieopodal domu było miejsce do gry w siatkówkę i krokieta*. Posiadłość zamieszkiwały też zwierzęta. Był to pierwotnie pies „Dorek” a później wilczur „Pies”. Piłsudscy hodowali też pszczoły, jedwabniki a od czasu do czasu ułani z Mińska Mazowieckiego przyprowadzali do Marszałka jego ulubionego konia: „Kasztankę”. Wyjątkowo gwarno było w domu w dniu imienin Piłsudskiego (19 marca - dzień św. Józefa). Pewnego razu solenizant dostał w prezencie cały zwierzyniec: dwa psy, kilkanaście królików, lisa, owcę, sarenkę, gęś, i wojowniczego koguta. Oddał potem wszystko znajomym z wyjątkiem owcy i gęsi, które się zaprzyjaźniły.

Sam Marszałek lubił intymność, którą zapewniał mu „Milusin”. Dworek położony był w sosnowym lesie, z niewielkim sadem. Piłsudski bardzo lubił naturalność tego lasu, jego dzikość, nieuporządkowanie. Cenił to, że drzewa odcinały mieszkańców od wścibskich oczu przechodniów. Mieszkańcy „Milusina” nie odcięli się jedynie od mieszkającej po sąsiedzku zaprzyjaźnionej rodziny Moraczewskich. Józef Piłsudski kazał nawet wykonać w ogrodzeniu furtkę łączącą obie posiadłości by móc łatwiej spotykać się z przyjaciółmi. Marszałek lubił obserwować życie pszczół w pobliskiej pasiece, lubił przesiadywać na ławeczce ustawionej wśród drzew w zacisznym miejscu, w którym wiosną kwitły sasanki. Bardzo lubił też bawić się z córkami. Założył w tym celu „Towarzystwo Rzeczy Przyjemnych a Niekoniecznie Pożytecznych”. Należał do niego tylko on sam i jego dzieci.

Jak potoczyły się losy „Milusina” po śmierci właściciela? Dworek przetrwał II wojnę światową. W jej trakcie mieszkali w nim kucharka i żandarm z ochrony Marszałka. W 1947 roku rękę na dawnych dobrach Piłsudskiego położyli komuniści. Przejęli dworek, wyrzucili mieszkańców, wywieźli ruchomości. Do 1956 roku dworek był własnością wojskową, z której korzystali państwowi i sowieccy dygnitarze. Później mieściło się w nim przedszkole. W 2000 roku Gmina Sulejówek przekazała „Milusin” Fundacji Rodziny Józefa Piłsudskiego. W 2008 roku zostało tu utworzone Muzeum Józefa Piłsudskiego. Decyzją Rady Ministrów do 2016 roku Muzeum ma zostać przebudowane na nowoczesny kompleks muzealno-edukacyjny.

* nie krykieta: krokiet i krykiet to dwie różne gry. W krokiecie zabawa polega na przeprowadzaniu piłek przez małe bramki za pomocą drewnianych „młotów” na długim trzonku. Gra ta wywodzi się z Anglii.

(Tekst napisany na podstawie tablic informacyjnych rozmieszczonych w ogrodzie „Milusina” oraz broszury muzealnej „Co pamięta Milusin?”. Uczestnicy Biegu Marszałka mogli w dniu zawodów bezpłatnie zwiedzić Muzeum, z czego z przyjemnością skorzystałem i za co serdecznie dziękuję)

Zawody

Zdjęcie: Grzegorz "Wasyl" Grabowski
Właśnie wysiadłem z pociągu i zmierzam do biura zawodów VI Biegu Marszałka. Wcale mi do śmiechu nie jest. Startuję w tych ulicznych dyszkach, na mecie jest owszem fajnie, życiówkę poprawić też fajnie, ale sam bieg to droga przez mękę. Krótki dystans, więc tempo od początku wysokie; serce podchodzi do gardła a tu jeszcze na przykład 4 kilometry do mety. W trakcie całego biegu trzeba być czujnym i precyzyjnym, bo różnica kilku sekund w tempie na kilometr może zadecydować o tym, czy będę fetował sukces czy opłakiwał porażkę. Do tego jeszcze upał. Jest 15 czerwca, godzina dziesiąta. Słonecznie, około 25 stopni. Może to jeszcze nie skwar, ale dla mnie stanowczo za ciepło. Zaczynamy od złożenia kwiatów pod pomnikiem Marszałka. Przemówienia władz, zaproszonych gości i truchtamy na linię startu. Nogi mam jak z waty, wcale nie mam ochoty w tym słońcu biec. Wiem jednak, że często się tak czuję przed startem a potem nieraz wychodzi dobrze. Może i teraz się jakoś uda. Idę jeszcze na chwilę do łazienki zmoczyć czapkę i zmoczyć głowę. Niech jak najdłużej będzie przyjemnie mokro i przyjemnie chłodno.

Podium
Start! Przed nami trzy okrążenia po asfalcie i finisz na stadionie, w sumie 10 kilometrów. Kilkanaście, może dwadzieścia osób wydarło przede mną, ja się stopuję. Byle nie za szybko pierwszy kilometr. Obok mnie biegną jacyś żołnierze, policjanci, strażacy w polowych strojach. Oni rywalizują dodatkowo w kategorii służb mundurowych. Pierwszy kilometr minął w 3:41. Co tam upał, trzeba by trochę przyśpieszyć, zejść poniżej 3:40. Stopniowo wyprzedzam lekkomyślnych, którzy wydarli na początku. Drugi kilometr: 3:33. Dobrze, dalej wyprzedzam, ale i ja słabnę. Jednak tempo za szybkie, zwalniam do 3:40-3:45 na kilometr. Tak polecę resztę wyścigu. Trasa mi się podoba od strony sportowej, jest prawie płaska. Na prostej, na której ustawiona jest brama startu trochę wieje od czoła, ale z kolei niedługo później zakręt, długa prosta i teraz wieje w plecy. Punktów z wodą nie brakuje. Używam jej raczej do schładzania niż picia. Jest też kurtyna wodna. Ale chłodno, ale przyjemnie. Mógłby się ten wyścig jednak skończyć. Na drugim i trzecim okrążeniu sytuacja się stabilizuje, udaje mi się wyprzedzić jeszcze dwóch przeciwników. Jeden z nich należy do mocnego zespołu „Warszawiaky”. Są jednak i tacy, co próbują dojść i mnie. Przez większość wyścigu słyszę za plecami „tup, tup, tup”. Ktoś z kibiców krzyczy: „jesteś drugi, dawaj, dawaj!”. Nawet się nie oglądam za siebie, ale to musi być jakiś żołnierz. W mundurze i wojskowych buciorach w upalny dzień, tempem grubo poniżej 4:00 – z mojej strony szacunek i podziw. Dojdzie mnie? Nie dojdzie? Na trzecim okrążeniu tupot wojskowych butów stopniowo oddala się do tyłu i cichnie. Uf…, jednak nie doszedł. Zmachany kończę ostatnie okrążenie i zbiegam na stadion. Jeszcze tylko 300 metrów. Widzę już dmuchaną bramę mety. Przyśpieszam, usiłuję dojść tego, który przede mną, ale nic z tego. Wbiegam na metę sześć sekund po nim, odbieram medal i zziajany idę na poczęstunek. Jak przystało na bieg o częściowo wojskowym charakterze organizator serwuje grochówkę oraz chleb ze smalcem i skwarkami. Pychota.

Wykręciłem czas 37:10, drugi najlepszy w życiu na dychę i najlepszy na trasie z atestem. Średnie tempo – 3:43. Zająłem 9 miejsce OPEN na 585 uczestników. W kategorii wiekowej M30 byłem 4 na 185. Czas niby gorszy o minutę od nieoficjalnej życiówki, ale jak na te warunki nawet niezły. Miejsce, biorąc pod uwagę liczbę uczestników bardzo wysokie, ale znowu wyjaśnić trzeba, że poziom sportowy tego biegu był niski. Stało się tak, ponieważ wszyscy zawodowcy startowali tego samego dnia w Otwartych Mistrzostwach Polski w Biegu na 5 km na warszawskim Ursynowie. Do Sulejówka żaden z zawodowców nie przyjechał, dlatego wystarczyło biegać dychę w 35 minut by wskoczyć na pudło w kategorii OPEN. Bieg wygrał jeden z najlepszych polskich amatorów – Bartosz Olszewski (życiówka w maratonie: 2:29). Przybiegł na metę niezagrożony z czasem 32:25. Na drugim i trzecim stopniu podium stanęli biegacze, którzy uzyskali wynik 35 minut z groszami. Pierwsza wśród kobiet Emilia Zielińska uzyskała wynik 41:18.

Użyty sprzęt:

Buty Columbia Ravenous Lite
Skarpety sportowe Motive
Krótkie spodenki biegowe Nike Dri-Fit
Koszulka Columbia Freeze Degree Short Sleeve Crew
Czapka z daszkiem Go Sport
Zegarek Timex Ironman Sleek 150-Lap

4 komentarze:

Krasus pisze...

"Byle nie za szybko pierwszy kilometr" święte słowa! Ja byłem w szoku jak zaczynałem Bieg Powstania w tempie 4:05, a wyprzedzały mnie grube dziesiątki zawodników. Niektórzy do marszu przechodzili już na 2-3 kilometrze...;)

A fota Wasyla z przybijania piątki kapitalna!

Anonimowy pisze...

Wynik 37 to mocno pognałeś chłopie super blisko pudła było w kategorii
ŁUKas

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Właśnie Marcin o to chodzi, by nie dać się ponieść dla tłumu. Ja też zawsze się dziwię, skąd tylu przeceniających swe siły. Już lepiej pobiec pierwszy kilometr 20 sekund za wolno niż 10 sekund za szybko. Oczywiście ja tu mądrego udaję ale i sam popełniam na tym polu błędy niczym debiutant. Opowiem o tym za dwa wpisy:)

Przybijanie piątki? Mówisz o moim zdjęciu? Ja sięgałem po kubek z wodą co by polać sobie głowę i zmoczyć czapkę. Robiłem to przy każdej okazji, co 1,5 kilometra.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Łukasz: dzięki, ale byłem blisko pudła w swojej kategorii tylko teoretycznie bo do trzeciego w M30 zabrakło mi 34 sekundy. Na dystansie 10 km to jednak sporo.

Do zobaczenia na w Kodniu.