poniedziałek, 11 listopada 2013

Piekielna piętnastka – drugie podejście


Bieg 

Nazwa biegu: XIV Bieg Sapiehów
Data i miejsce: 3.VIII.2013, sobota, Kodeń nad Bugiem
Godzina startu: 13:00
Dystans: 15 km, atest PZLA
Nawierzchnia: asfalt
Pogoda: tradycyjnie słońce i upał 30 stopni
Liczba zawodników: 192 osoby
Mój numer startowy: 95
Mój czas i miejsce: czas 57:23:25, miejsce 11 OPEN
Miejsce w kategorii M30: 4 na 44
Zwycięzca: Aleksander Podolski - Białoruś (48:10:78)

Wrażenia

Przyjechałem do Kodnia ponownie, po 3 latach nieobecności. Kiedyś pobiegłem tu już 15 kilometrów: w 2010 roku. Był skwar, ale jakoś wykręciłem czas 59:29. W tym roku próbuję po raz drugi. W biurze zawodów znajomymi twarzami obrodziło jak nigdy: jest Stasio – „Pan SAO”, człowiek mediów – Piotrek Falkowski, Wasyl – fotograf, Krzysiek – blogger z Lublina, Znajomi z pobliskiego klubu „Biała Biega”. Aż nie wiadomo, z kim się witać najpierw. Do niewielkiej, nadbużańskiej miejscowości przyjechali ludzie z samej Warszawy. Chcą się smażyć na kodeńskiej patelni? Najwidoczniej tak.

Przemówienia, dalsze przemówienia, zdjęcia, telewizja, pokropienie biegowej braci kropidłem, łyk „Kubutka”, zmoczenie głowy wodą i wystartowaliśmy. Najpierw rundka w centrum Kodnia, potem jeszcze jedna i wybiegamy poza miejscowość. Dobrze, że już, bo coś tam na tym rynku nieprzyjemnie śmierdziało. Biegnę początkowo wolno, bardzo asekuracyjnie. Nogi mam „miętkie”, jakość mój organizm chyba instynktownie broni się przed szybkim biegiem w upalny dzień. Tempo na pierwszych 8 kilometrach pomiędzy 4:00 a 3:50. Strasznie jest gorąco, najgorszym błędem, jaki można teraz popełnić to zacząć za szybko. Trzeba być niczym kierowca, który powinien dostosować prędkość do warunków na drodze. Zaczynam wolno i po kilku kilometrach systematycznie wyprzedzam tych, którzy zaczęli zbyt szybko. Szkoda, że wśród nich jest jeden z uczniów, którzy przyjechali ze mną z Wisznic. Poza Kodniem trasa jest w większości odsłonięta. Przy ulicy stoją miski z wodą, ciekawe, że bez obsługi. W pędzie moczę czapkę z daszkiem i biegnę dalej. Na następnych kilometrach ktoś nawet ustawił kurtynę wodną. Około półmetka, gdy wąż biegaczy się rozciągnął zaczynam ostrożnie przyśpieszać. Teraz biegnę 10 sekund szybciej, 3:40-3:50 na kilometr. W oddali widzę znajomego Andrzeja oraz dwie dziewczyny. Jedna z nich to Iza Trzaskalska – mocna dziewczyna z okolic, z którą mam ambicje się ścigać. Na razie lepsza jest; ma lepszą życiówkę na dychę (34 min). Obieram ją często za punkt odniesienia traktując jako rodzaj zająca, wirtualnego partnera, którego usiłuję dogonić. Tymczasem powolne przyśpieszanie pozwala mi około 10 kilometra wyprzedzić Andrzeja. Awansuję na 12 pozycję. Dziewczyny przede mną się rozdzieliły: Iza pobiegła przodem zaś Białorusinka (Katerina Werbickaja) została z tyłu. Wkrótce, jakieś dwa kilometry przed metą wyprzedzam słabnącą Katerinę i awansuję na 11 pozycję. Usiłuję dojść Izę, ale jest dosyć daleko i trzyma równe tempo. Wbiegamy do Kodnia, to już ostatni kilometr. Wiem, że nikogo już nie wyprzedzę. Wbiegam z światło mety z czasem 57:23:25 jako 11 zawodnik. Mój „zając” przybiegł 15 sekund szybciej. W pierwszej dziesiątce oprócz mocnych Polaków znalazło się też 4 Białorusinów.

Ogólnie nie było źle, zwłaszcza jak na taką pogodę. Poprawiłem życiówkę sprzed trzech lat o 2 minuty. Być może zbyt asekuracyjnie pobiegłem początek, może udałoby się zejść poniżej 57 minut. Ale bałem się. Bałem się upału, więc pobiegłem asekuracyjnie. I z tej asekuracji taki wyszedł wynik: przyzwoity, zadowalający, lecz nie bardzo dobry. Ogólnie – jestem zadowolony. A za tydzień czeka mnie dużo ważniejsza impreza: Chudy Wawrzyniec – II edycja.

Pl.an trasy

Użyty sprzęt:

Buty Columbia Ravenous Lite
Skarpety sportowe Motive
Spodenki biegowe Nike
Koszulka Columbia Trail Pro II Crew
Czapka z daszkiem Go Sport
Zegarek Timex Ironman Sleek 150-Lap


2 komentarze:

yacoll pisze...

Cześć Pawle...

Coś mi tu brakuje relacji z Kaliskiej Setki ;-) A ciekaw jestem Twoich wrażeń. Planujesz coś skrobnąć...?

Pozdro

yacoll (Jacek Białecki)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Jasne Jacek,

coś tam napiszę tylko teraz strasznie sporo mam pracy, choć i tak już 3-ci tydzień nie trenuję - mam roztrenowanie. W weekendy robię kurs instruktora LA w Warszawie. Trzy relacje z biegów ultra z tego roku zostały wysłane do portali o bieganiu i czekają w "szufladzie". Od czasu do czasu coś piszę ale mam duże zaległości. Myślę, że relacja z Kalisza może się pojawić z dużym opóźnieniem, może w styczniu. Zajrzyj za jakiś czas.

Pozdrawiam
Paweł