[III Cross Maraton Jana Kulbaczyńskiego po Ziemi Kodeńskiej i Piszczackiej]
Poleciałem wczoraj crossowy maraton. Taki zupełnie kameralny, na niecałe 50 osób. Tylko 30 kilometrów od moich Wisznic – daleko nie musiałem jechać. Poza tym maraton w tak bliskim sąsiedztwie regionalny patriota powinien obowiązkowo zaliczyć. Planowałem go już w zeszłym roku, ale na kilka dni przed startem pochorowałem się i odwołałem start. W tym roku zgłosiłem się ponownie i jak na złość znowu dopadło mnie choróbsko. Szczęśliwie, że tydzień przed i do maratonu zdążyłem wydobrzeć.
Pogoda była nieprzyjemna, co nie znaczy, że zła. Błoto i deszcz przyjemne nie są, ale przynajmniej było chłodno. Dużo bardziej bym się bał tego biegu gdyby było słonecznie i 20 stopni. Tak było jeszcze dzień wcześniej. W dniu startu raptownie się ochłodziło i nawet mi to odpowiadało. Nie chciałem w tym deszczu spędzać zbyt dużo czasu więc tuż po sygnale zarzuciłem na uszy agresywny Rap i przyłożyłem od razu z grubej rury. Gdzieś po 4:00, może za ostro. Ale co tam, biegłem na samopoczucie. Po kilometrze prowadzenie odebrał mi Piotr Kuryło. Dalej biegłem swoje już do końca wyścigu. Po 15 kilometrze zwolniłem gdzieś do 4:15. Ciężej było w drodze z Kodnia do Zahorowa, bo tu wiatr wiał w twarz i błota było więcej. Żadnych kryzysów ani innych „ścian” nie miałem. Na ostatniej pętli zwolniłem bardziej gdyż błoto i wiatr przeszkadzało mi coraz mocniej.
Przybiegłem drugi. Wygrał Piotr Kuryło (2:51). Ja wykręciłem 2:55, trzeci Artur Motyl nabiegał 3:10. Piotrek ma ode mnie życiówkę w maratonie lepszą o 4 minuty i o tyle z nim przegrałem. Być może na czasy trzeba wziąć delikatną poprawkę, bo według niektórych trasa była krótsza o jakieś 300 metrów.
Z biegu napisałem foto-relację dla portalu festiwalbiegowy.pl. Kto chętny poczytać i pooglądać więcej – zapraszam.
FOTORELACJA - LINK
Poleciałem wczoraj crossowy maraton. Taki zupełnie kameralny, na niecałe 50 osób. Tylko 30 kilometrów od moich Wisznic – daleko nie musiałem jechać. Poza tym maraton w tak bliskim sąsiedztwie regionalny patriota powinien obowiązkowo zaliczyć. Planowałem go już w zeszłym roku, ale na kilka dni przed startem pochorowałem się i odwołałem start. W tym roku zgłosiłem się ponownie i jak na złość znowu dopadło mnie choróbsko. Szczęśliwie, że tydzień przed i do maratonu zdążyłem wydobrzeć.
Pogoda była nieprzyjemna, co nie znaczy, że zła. Błoto i deszcz przyjemne nie są, ale przynajmniej było chłodno. Dużo bardziej bym się bał tego biegu gdyby było słonecznie i 20 stopni. Tak było jeszcze dzień wcześniej. W dniu startu raptownie się ochłodziło i nawet mi to odpowiadało. Nie chciałem w tym deszczu spędzać zbyt dużo czasu więc tuż po sygnale zarzuciłem na uszy agresywny Rap i przyłożyłem od razu z grubej rury. Gdzieś po 4:00, może za ostro. Ale co tam, biegłem na samopoczucie. Po kilometrze prowadzenie odebrał mi Piotr Kuryło. Dalej biegłem swoje już do końca wyścigu. Po 15 kilometrze zwolniłem gdzieś do 4:15. Ciężej było w drodze z Kodnia do Zahorowa, bo tu wiatr wiał w twarz i błota było więcej. Żadnych kryzysów ani innych „ścian” nie miałem. Na ostatniej pętli zwolniłem bardziej gdyż błoto i wiatr przeszkadzało mi coraz mocniej.
Przybiegłem drugi. Wygrał Piotr Kuryło (2:51). Ja wykręciłem 2:55, trzeci Artur Motyl nabiegał 3:10. Piotrek ma ode mnie życiówkę w maratonie lepszą o 4 minuty i o tyle z nim przegrałem. Być może na czasy trzeba wziąć delikatną poprawkę, bo według niektórych trasa była krótsza o jakieś 300 metrów.
Z biegu napisałem foto-relację dla portalu festiwalbiegowy.pl. Kto chętny poczytać i pooglądać więcej – zapraszam.
FOTORELACJA - LINK
Foto: Karolina Jaszczuk |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz