sobota, 25 kwietnia 2015

„Nie zwykłem wygrywać Harpaganów” – wywiad ze zwycięzcą trasy pieszej 100 km


Paweł redaktor: Witaj. Podobno wygrałeś 49 edycję pieszego rajdu na orientację HARPAGAN na trasie 100 km. Powiedz mi, jak to jest, że taki leszcz z Wisznic jak ty wygrał Harpa?

Paweł zwycięzca: Wypraszam sobie, proszę mnie tu nie obrażać. Rzeczywiście zwyciężyłem na trasie 100 km pokonując blisko 300 konkurentów. Przebiegłem dystans w 12 godzin i 11 minut. Ten rozgrywany na Pomorzu rajd ma długą tradycję i w środowisku uchodzi za prestiżowy, więc należy mi się szacunek.

Paweł redaktor: Dobrze, już dobrze „Panie Wielki Zwycięzco”. Żartowałem i już nie będę. Powiedz mi w takim razie, jak to było. Wygrywałeś już kiedyś setki, jechałeś jako murowany zwycięzca?

Paweł zwycięzca: Fakt, parę razy byłem już na pudle. Wygrałem kiedyś Nocną Masakrę, innym razem Ełckie Roztopy, parę razy byłem drugi, parę razy trzeci. Na ostatniego Harpa nie jechałem jako faworyt, bo na liście startowej było kilku co najmniej równie mocnych zawodników. Był Krzysztof Nowak, zwycięzca ostatnich setkowych Harpaganów, był Andrzej Buchajewicz wielokrotny „wygrywacz” orienterskich setek, zdobywca Pucharu Polski w Pieszych Maratonach na Orientację w 2014 roku, byli też mocni koledzy Andrzeja: Robert Kędziora i Witek Noga. Było z kim się ścigać.

Paweł redaktor: To jaki miałeś plan: teraz przyjeżdżam i wygrywam? Biegnę takim i takim tempem na taki i taki czas?

Paweł zwycięzca: Nie. Plan przedstartowy w biegu ultra mam zwykle bardzo ogólny i najczęściej sprowadza się do kilku słów: „biegnę najlepiej jak potrafię, mocno, ale dostosowując tempo do warunków, samopoczucia i sytuacji”. W tym przypadku postanowiłem pobiec trochę inaczej niż zwykle. Na większym luzie. Na wiosennego Harpa przyjechałem po część także dlatego, że chciałem odebrać statuetkę za III miejsce w Pucharze Polski w Pieszych Maratonach na Orientację na trasach 100 km za 2014 rok. Mile łechtającą moją próżność dekorację na pudle miałem zapewnioną już przed startem. W Pucharze w tym roku walczyć nie zamierzam i nie zależało mi na punktach. Startując mogłem zaryzykować, więc postanowiłem złamać pewne asekuracyjne zwyczaje, które stosowałem do tej pory. Po pierwsze: nie zostawać w bazie 15 minut dłużej i nie rysować markerem wariantów na mapie. Zwykle to robię, i efekt jest taki, że z jednej strony pomaga mi to w nawigacji, ale z drugiej na mecie często do zwycięzców brakuje mi od 15 minut do pół godziny. Tak było na ostatnich Mistrzostwach Polski w setkach na Masakrze. Druga sprawa: zamierzałem teraz wyjątkowo zacząć szybko, biec od początku poniżej 5 minut na kilometr i spróbować utrzymać to tempo najdłużej jak się da. Określonego czasu na mecie nie zakładałem, bo na orienterskich setkach trudno to przewidzieć. Prawie wszystko zależy od trudności nawigacji, od terenu, od warunków, od szczęścia.

Paweł redaktor: I jak poszło wcielanie tego planu w życie?

Paweł zwycięzca: Tak sobie, średnio na jeża. Wystartowałem z wszystkimi o 21 wieczorem i na samym początku ciężko się nawigowało. Stawałem na skrzyżowaniach, zastanawiałem się którędy teraz, popełniałem babole biegnąc w złym kierunku. Aż paru znajomych, biegnących w dosyć zwartej grupie miało ze mnie ubaw. Wybierając w pośpiechu drogę z PK 1 na PK 2 pokonałem ją wariantem zachodnim, dłuższym. Pamiętam, że pomyślałem wtedy, że trzeba było jednak zostać w bazie i rysować te warianty, bo co zyskałem wybiegając równo w momencie startu to stracę stając na skrzyżowaniach i rozważając optymalną drogę. Albo biegnąc nieoptymalnymi wariantami. W zasadzie wyjdzie na to samo.

Druga część planu, szybki bieg od początku w zasadzie od razu upadła. Trochę pobiegłem żwawo na początku, parę pierwszych kilometrów. Z resztą tak jak wielu innych. Aż się dziwiłem, iluż to wymiataczy przyjechało dziś na Harpa, że tak ostro zaczynają. Poniżej 5 minut na kilometr, 100 km na orientację. Z wypchanym plecakiem. Ho, ho. Po kilku kilometrach, po kilku pierwszych nawigacyjnych babolach odpuściłem mocne tempo. Zacząłem biec jak zwykle. Spokojnie. Na samopoczucie. Powyżej 5 minut na kilometr.

Paweł redaktor: Czyli nawigacyjnie jak było? Łatwo, trudno? Gdzie najwięcej wtopiłeś?

Paweł zwycięzca: Nawigacyjnie było stosunkowo łatwo w porównaniu do innych Harpaganów. Przecinki w lesie najczęściej istniały fizycznie a nie tylko na mapie i były dobrze widoczne. Punkty nie były jakoś przemyślnie poukrywane. Ich odnalezienie w bezpośredniej bliskości, nocą, często ułatwiało tlące się ognisko. W porównaniu do innych Harpów było łatwo. Jak sobie przypomnę pierwszy punkt na pamiętnej edycji w Elblągu przed paru laty… Brrr.., Tu było inaczej.

Paweł redaktor: A, pamiętam, dałeś wtedy ciała, szukałeś punktu oddalonego od bazy o 4 km blisko półtorej godziny. Po kilku kolejnych punktach zszedłeś z trasy. Ale wracając do tegorocznego Harpa: wtopiłeś gdzieś mocno?


Paweł zwycięzca: Nie. Żadnego punktu nie szukałem długo. Na wszystkie z wyjątkiem ostatniego wchodziłem w zasadzie z biegu. Na ostatnim straciłem może ze 3 minuty. Główny mankament mojej nawigacji polegał na wybieraniu nieoptymalnych wariantów. Na trasie, która powinna liczyć 100 km zrobiłem według GPS Ambita 112 km. Czyli 12 km ekstra. Sporo niepotrzebnie nadłożyłem. Ale poza tym nawigacja szła dobrze.

Paweł redaktor: A jak warunki? Jak pogoda, jak teren? Dobrze ci się biegło?

Paweł zwycięzca: Teren na Pomorzu, młodoglacjalny, ale stosunkowo mało pagórkowaty. Było trochę tych pagórków, ale chyba na innych Harpach krajobraz był bardziej pofałdowany. W sumie zrobiłem około 800 metrów podejść. Dane oczywiście z Ambita. Teren w przeważającej większości był lesisty, z licznymi jeziorami i jedną rzeczką, której na szczęście nie było potrzeby forsować.

Pogoda trafiła się fajna. Było chłodno, co mi zawsze pomaga. Poza tym trochę wietrznie, ale w lesie to nie przeszkadzało. Czasem przelotnie popadało, ale drogi były wyjątkowo suche. Od czasu do czasu nieco przeszkadzał sypki piach. Generalnie teren bardzo dobrze nadawał się do biegania: długie przeloty przecinkami jak autostrady, sucho, niezbyt pagórkowato, chłodno, raczej łatwo nawigacyjnie. Na tym Harpie można było wykręcić naprawdę dobry czas.

Paweł redaktor: Jak dobry? Myślisz, że można tu było złamać rekord setek wszechczasów, zejść poniżej 10 godzin?

Paweł zwycięzca: Nie wiem czy zejść poniżej 10 godzin, ale myślę, że moi koledzy, wielokrotni zwycięzcy pieszych setek, Maciek i Michał [Maciej Więcek i Michał Jędroszkowiak – red.] gdyby byli w szczytowej formie i przyjechali na tego Harpa wykręciliby tu jakieś 10-11 godzin z hakiem. Chłopcy jednak nie przyjechali, wieść niesie, że leczą kontuzje. Życzę im zdrowia.

Paweł redaktor: Jednak nie przyjechali i także dzięki temu mogłeś wygrać. Ciesz się chłopie. Opowiedz jeszcze jak wyglądało to ścigańsko, ponoć końcówka była ostra.

Paweł zwycięzca: Końcówka była rzeczywiście emocjonująca. Ale zanim o końcówce to jeszcze trochę powiem o początku. Ten był spokojny. Na pierwszej połowie byłem sporo za prowadzącymi, biegłem sobie gdzieś na 20, potem 10 pozycji. A to sobie biegłem na punkt dookoła, a to coś podjadałem. Na półmetek wbiegłem po 6 godzinach, nie pamiętam który: szósty czy dziesiąty. Jakoś tak. Można to sprawdzić analizując tabelę wyników. Do prowadzącego miałem z pół godziny straty. Niewiele.

Paweł redaktor: A końcówka?

Paweł zwycięzca: Końcówka wyglądała tak. Na drugiej pętli przesuwałem się konsekwentnie o kolejne pozycje do przodu. Na PK 12 obsługa powiedziała mi, że prowadzę. Wow! To się miło zdziwiłem. Na kolejnych punktach słyszałem dwie wersje: albo, że prowadzę, albo, że jestem drugi i mam 20 minut straty do prowadzącego. Jak to możliwe? Zapyta ktoś.

Cóż, też byłem trochę zdezorientowany. Ale zanim zrozumiałem o co chodzi zdarzyła mi się komiczna historia. Otóż, gdy wbiegłem na PK 12 byłem gdzieś blisko 70 kilometra trasy. Zaczynało świtać. Skanuję chipa i podchodzę do samochodu. Obsługa smacznie śpi. „Heeellooooł!!!” Pukam w okno. Budzą się chłopaki. Mówią, że jestem pierwszy. Super! Trochę się podjarałem tym prowadzeniem, bo nie zwykłem wygrywać Harpaganów.

To w tym podnieceniu chwytam za mapę i jazda, po kolejne punkty, do mety, po zwycięstwo. Juhuuu!! Szarżuję dumny i zadowolony, biegnę z 6 minut, jedna przecinka, druga, trzecia. Tu powinienem skręcić. Ale zaraz, zaraz: coś mi tu nie pasuje, w mordę jeża. Chyba… źle trzymam mapę! Odwrotnie!! Kurna, pobiegłem 180 stopni w odwrotnym kierunku, na zachód zamiast na wschód. Ale obciach.

PK 12 i PK 13

Pluję sobie w brodę. Biegnę z powrotem, niedługo później przebiegam znowu obok tych samych zaspanych chłopaków w samochodzie przy PK 12. Jeden chyba jeszcze nie do końca obudzony krzyczy: „jesteś drugi!”. To ja  mu na to: „Nie, ja jestem ten pierwszy co tu był 12 minut temu, tylko pomyliłem drogę i pobiegłem w przeciwnym kierunku”. Sytuacja rodem z Charliego Chaplin’a. Trochę się z siebie śmieję, trochę jestem zły. Na szczęście w międzyczasie nikogo nie było, czyli nadal prowadzę.

W rzeczywistości nie prowadziłem. Na kolejnym punkcie powiedziano mi, że jestem 2-gi i mam dwadzieścia parę minut do pierwszego. I wtedy zrozumiałem, że prowadzący zawodnik na niektóre punkty wbiega, podbija chipa i nie budząc niczego nieświadomej obsługi biegnie dalej. Dlatego czasem mówili mi, że jestem pierwszy a czasem, że jestem drugi.

Paweł redaktor: A kto prowadził, wiedziałeś, kto biegł przed tobą?

Paweł zwycięzca: Nie. Mówiono mi: „ktoś z numerem 60”. Obsługa nie zapisuje nazwisk, tylko numery startowe. Na którymś wcześniejszym punkcie poinformowano mnie, że najpierw wbiegł jeden prowadzący, a potem jakaś grupa, która znała tego prowadzącego, i gonią go, bo im uciekł. Wiedziałem, że nie mógł to być Krzysiek Nowak bo spotkałem go chyba za PK 6. Rajd mu nie szedł, gdzieś wtopił na początku, coś narzekał na stopę. Wyprzedziłem go, więc to nie on prowadził.

Wytłumaczyłem sobie, że to pewnie Andrzej Buchajewicz biegnie na czele. Często pokonuje trasę z Robertem i Witkiem, ale tym razem postanowił uciec chłopakom podlec jeden, i samemu spić śmietankę na mecie. Tak sobie to wszystko wyjaśniłem biegnąc na drugiej pętli.

Paweł redaktor: To kiedy uświadomiłeś sobie, że jest inaczej?

Paweł zwycięzca: Dopiero na przedostatnim punkcie, PK 16 niespodzianka wyszła na jaw. Dobiegam do punktu, a tu, jakieś 100 m od niego spotykam wybiegającego z niego gościa w czarnym stroju. Myślałem, że z pięćdziesiątki [trasa 50 km – red.] a on mówi, że jest z setki. To się dopiero zdziwiłem. Nie znałem go. Jak się potem okazało, był to Artur Fankidejski, lokals, człowiek, który startuje raczej na krótszych dystansach, podobno organizuje na Pomorzu trudne nawigacyjnie ale fajne imprezy na orientację z jakimiś pokręconymi mapami: lustrzane odbicia, itp. Ale wtedy tego nie wiedziałem. Podbiłem punkt i zacząłem biec za prowadzącym. Do mety zostało jakieś 8 km a ja byłem tuż za czołowym zawodnikiem. Mogłem walczyć o zwycięstwo.

Końcówka wyścigu

Jeszcze bardziej emocjonująco zrobiło się, gdy kilkaset metrów za punktem spotkałem kolejnego zawodnika: Roberta Kędziorę. Biegnie do punktu i już z daleka krzyczy: „Pakuła, skąd ty się tu wziąłeś!? Jak to możliwe, ze mnie wyprzedziłeś? Kiedy? Masz wszystkie punkty?” No mam, odpowiadam, ale już zakiełkowało we mnie ziarno wątpliwości, czy aby mam wszystkie.

Teraz sytuacja już się ostatecznie podgrzała. Kilka kilometrów do mety, przed sobą mam prowadzącego Artura. Za sobą, również kilkaset metrów – goniącego nas Roberta. Jeszcze przed PK 16 biegłem spokojnie, już nawet myślałem, że przejdę sobie w spacerek. A co. Prowadzący i tak ma blisko pół godziny przewagi. Nie dogonię go. Miałem w końcu 100 km w nogach, miałem prawo być zmęczony. No, ale po PK 16 sytuacja się rozkręciła. Już nie było mowy o spacerku. Trzeba było walczyć do końca. Była szansa zarówno na zwycięstwo jak i na trzecie miejsce. Gdybym się zaczął obijać i przeszedł w marsz to Robert niechybnie by mnie dogonił. Trzeba było biec.

To zacisnąłem zęby i biegłem. Na którymś kolejnym skrzyżowaniu zobaczyłem prowadzącego Artura. Wcale nie uciekał co sił w nogach. Przystawał na skrzyżowaniu, analizował mapę. Odniosłem wrażenie, że jest już zmęczony. Sprawiło to, że jeszcze bardziej poczułem zapach zwycięstwa. Biegłem coraz szybciej nie zatrzymując się. Droga do ostatniego punktu - PK 17 - a potem do mety wydawała się prosta i oczywista. Przed PK 17 przeleciałem ulicę, i wyprzedziłem Artura. Nie oglądałem się za siebie. Pobiegłem jeszcze kawałek przez las i… wyleciałem w kosmos. No rzesz w mordę jeża, w takim momencie! Wtopić na ostatnim punkcie, gdy była szansa wygrać. Ja się pochlastam.

No nic, w głowie trochę panika, ale staram się nie tracić zimnej krwi. Staję. Analizuję mapę. Tu przez drzewa prześwieca się jakieś pole. Chyba wyrzuciło mnie trochę za bardzo na zachód. Punkt powinien być tuż, trochę bardziej na wschód. Biegnę tam, gdzie powinien być. Jest namiot, jest ognisko. Zdyszany dobiegam i pytam, czy był już ktoś z setki. Nie. Czyli jednak mam jeszcze szanse! Straciłem tu ze 2-3 minuty, ale na moje szczęście Artur widocznie też coś pokręcił.

Podbijam kartę i biegnę do mety. Cztery kilometry, przelot do bazy prosty jak drut. Gdy tylko wybiegłem z ostatniego punktu oglądam się za siebie i… z 50 metrów za mną biegnie Artur. O w mordę! Przypominam sobie pamiętne Ełckie Roztopy 2009 gdzie walczyłem o zwycięstwo z Maćkiem Więckiem ścigając się na końcówce, także w drodze z ostatniego punktu do mety. Ajajaj - jak ja nie lubię takich sytuacji. Teraz już nie mam wyjścia. Muszę walczyć do końca, dać z siebie wszystko.

Artur podbił mi trochę tętno na końcówce..

Biegnę coraz mocniejszym tempem nie oglądając się. Patrzę na Ambita – tempo 4:10-4:15. W lesie Artur jest jeszcze za mną. Wybiegam z lasu na drogę wyłożoną betonowymi płytami, oglądam się. Artura już nie ma. Pomimo to nie zwalniam. Biegnę mocnym tempem już do samej mety. Nic mnie nie boli, adrenalina i emocje uśpiły ból i zmęczenie. Wbiegam na metę jednak pierwszy. Czas 12 godzin, 11 minut, 30 sekund. Artur dobiega 5 minut później, czas 12:17:23. Trzeci jest Robert Kędziora: 12:21:59. Cała pierwsza trójka wbiegła na metę w ciągu 10 minut.

Wyniki czołówki TP 100

Paweł redaktor: Ufff…, rzeczywiście ostro było. Ale jedna sprawa nie jest dla mnie do końca jasna: Jak to było, że Artur cały czas miał przewagę 20 minut a na przedostatnim punkcie go dogoniłeś?

Paweł zwycięzca: Artur powiedział mi na mecie, że wtopił na przelocie z PK 15 na PK 16. W zmęczeniu nie zauważył mostku na rzeczce Wda i obiegł Jezioro Niedackie od północy. Dołożył sobie parę kilometrów i stracił całą przewagę. Dla niego cholerny pech, dla mnie szczęście.

Paweł redaktor: oj tam, szczęście, szczęście, przyznaj po prostu, że byłeś dobry. Byłeś dobrze przygotowany, masz dużo doświadczenia i wygrałeś.

Paweł zwycięzca: Wiesz, to nie jest do końca tak. Fakt, że fizycznie byłem nieźle przygotowany. W ostatnich miesiącach mocno trenowałem, kontuzje mnie omijały. Doświadczenie w setkach też mam duże, już dziewięcioletnie. Ale to nie wszystko, co składa się na zwycięstwo w pieszej setce. Tu jest więcej przypadkowości niż w zawodach liniowych. Moim zdaniem rezultat na mecie setki to w 40-45% przygotowanie fizyczne, w kolejnych 40-45% to umiejętności nawigacyjne. Pozostałe 20-10% to… to zwykły fart. Czasem jest tak, że wylecisz w kosmos, nie wiesz gdzie jesteś, myślisz, że już nieźle umoczyłeś, że będziesz próbował się odnaleźć przez następną godzinę a tymczasem obracasz się na pięcie i.. widzisz punkt. Czasem ścisła czołówka i murowani faworyci gdzieś wtopią na godzinę. Trójka moich konkurentów, których się obawiałem, Andrzej, Witek i Robert wtopiła w drodze na PK 11. Ja przelot na ten punkt robiłem jakieś 40 minut, chłopaki godzinę i 40 minut. Dzięki temu mogłem ich wyprzedzić. Artur, który prowadził większość trasy Harpa też wtopił na końcówce i stracił zwycięstwo. Jest bardzo doświadczony, ale zabrakło mu szczęścia a mi ono dopisało. Takie rzeczy zdarzają się też najlepszym. W orienterskich setkach trudno przewidzieć ostateczny wynik.

Paweł redaktor: A trasę biegłeś sam czy z kimś? Czarowałeś się muzyką?

Paweł zwycięzca: trasę pokonałem w olbrzymiej większości samemu. W którymś momencie na pierwszej pętli spotkałem jakiegoś chłopaka, Mariusz miał na imię. Fajnie mi się z nim biegło, zaliczyliśmy razem ze trzy PK. Potem Mariusz postanowił zwolnić, bo mówił, że mało ostatnio trenował. I zostałem sam. Przez moment biegłem z Krzykiem Nowakiem, ale tylko chwilę.

Muzyką wyjątkowo się nie czarowałem. Przesłuchałem na początku 2 albumów z Kill Bill’a ale później zawiesił mi się odtwarzacz i już go nie używałem.

Paweł redaktor: Coś mi się ten twój wynik wydaje podejrzany. Pewnie miałeś super wypasiony sprzęt, który sam biega a twoja rola polega tylko na tym, by mu nie przeszkadzać.


Paweł zwycięzca: Sprzęt, jak to sprzęt. Był niezły i w większości sprawdzony. Ciuchy: legginsy i bluza Columbia, podkoszulka na długi rękaw RMD. Na górze dwie warstwy. Biegam w tym od lat, sprawdza się, więc tu nic nie zmieniam. Plecak i buty od INOV-8.

Paweł redaktor: biegłeś w X-Talonach? Ponoć są trwałe?


Paweł zwycięzca: Tak, X-Talonów używam od zeszłego roku, są wygodne, dosyć lekkie i trwałe. Nic mi się w nich nie rwie a zaliczyłem w nich już kilka startów ultra. Gdybym miał Bare-Gripy, te w nowej wersji to pewnie w nich bym pobiegł, bo są lżejsze i ponoć trwalsze niż te pierwsze. Ale nie miałem, więc zostały X-Talony.

Paweł redaktor: A plecak, jak się spisał?

Paweł zwycięzca: Plecak INOV-8 Race Elite „cośtam”. Taki czarny. Kupiłem ostatnio u napierajów. Fajne wzornictwo, lekki, wygodny. Wkurza trochę konieczność upierdliwego zakładania pętelki na szyjkę od butelki za każdym razem, gdy się ją wkłada do kieszeni. W plecaku Kalenji tego problemu nie miałem. Ale generalnie dobrze się biegło. Fajny sprzęt.

Paweł redaktor: A jedzenie? Przyznaj, czym się szprycowałeś, że wygrałeś. Jakieś tajemnicze tabletki? EPO w żyłę? Magiczne czopki dające dodatkowe przyśpieszenie?


Paweł zwycięzca: dementuję wszelkie plotki - żadnych czopków nie było. Jedzenie zwyczajne: na każdą pętlę litr napoju „Kubuś”, dwa batony i kanapka. Ot, cała filozofia.

Paweł redaktor: No dobra, wygrałeś, to pewnie teraz pójdziesz za ciosem i przyjedziesz na kolejną setkową imprezę, by potwierdzić, że wygrany Harp to nie był przypadek? To gdzie teraz?

Paweł zwycięzca: Nie, na setki w tym roku nie pojeżdżę. Ten Harpagan to był jedyny w tym roku pieszy maraton na orientację, jaki zaplanowałem. Jak już napisałem na blogu…

Paweł redaktor: Blogu? Tym, na którym zamieszczasz jakieś wywrotowe treści; tym, którego nikt nie czyta?


Paweł zwycięzca: Jak to nikt - ja czytam! No więc jak już napisałem na blogu, w tym roku setki trochę odpuszczam. Lubię te imprezy i nie obraziłem się na nie. Po prostu w zeszłym roku startowałem w nich dużo i teraz chcę odpocząć. W najbliższym czasie chciałbym pojeździć w góry i spróbować powalczyć w Mistrzostwach Świata w biegu na 100 km w Winshoten w Holandii. To mój plan. A co wyjdzie to zobaczymy.

Paweł redaktor: dobra, kończmy już, długi ten wywiad wyszedł. Trochę przynudziłeś, trochę zaciekawiłeś. Może kogoś to zainteresuję. Dzięki wielkie za rozmowę.

Paweł zwycięzca: Nie ma sprawy, wisisz mi stówę.

Paweł redaktor: Wypchaj się.


[LINK] do strony zawodów. Tam znajdziesz pełne wyniki i mapy.
[LINK] do mapy z moim przebiegiem – I pętla
[LINK] do mapy z moim przebiegiem – II pętla
[LINK] do mojej fotorelacji dla portalu festiwalbiegowy.pl
[LINK] do filmu Michała Kopczewskiego. Zaplątałem się i ja na końcu filmu.
[LINK] do relacji Krzyśka Nowak
[LINK] do filmowej relacji organizatora.


8 komentarzy:

ana pisze...

Paweł Zwycięzca, gratulacje!Fajny wywiad :-)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki ana, Pozdrawiam!

Marcin Kozioł pisze...

Bardzo ładne bieganie! Gratulacje. Widziałem Cię na starcie i plecak wyglądał na zupełnie płaski. Trzymasz te kanapki w kieszeniach a wodę w butach?! :)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Marcin, wodę trzymam pod pachami, tak są ułożone te kieszenie w plecaku. Na szczęście jest w szczelnych plastikowych butelkach i zapach nie przechodzi ;)

nukleuz pisze...

Paweł, trochę szkoda, że wybrałeś Łemkowynę bo z tego co czytam na blogach to wszyscy ostrzą pazurki na H50 - okrągła liczba itd. Rywalizacja w czołówce może być naprawdę ciekawa poza tym mam nadzieję, że orgowie przygotują odpowiedni teren na tę okazję. No ale po relacjach znajomych z Łemko z zeszłego słyszałem, że było bardzo grubo.

Pozdro
Mariusz

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Mariusz,

do października jeszcze daleko, ja jeszcze tej Łemkowyny pewien nie jestem bo od września zanosi mi się na zmianę pracy i kto wie, gdzie ja będę w październiku.

Na razie szykuję się na Rzeźnika. Lecę pobiegać.

Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Jak to nikt nie czyta bloga. Protestuję
I gratuluję
Paweł czytelnik

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki Paweł, ten cały "wywiad" był pisany z dużym dystansem do siebie i swoich poczynań :)

Pozdrawiam