wtorek, 8 marca 2016

[Nowe] opisanie Ukrainy (2/6)

Polacy i kościoły
Czasopismo "Bezbożnik"

Kościoły katolickie na Ukrainie są przeważnie w fatalnym stanie. Komuniści, którym wtóruje zresztą Kuba, zgodnie z filozofią mówiącą, że religia to „opium ludu” (Marks), „odmiana ucisku duchowego” (Lenin) czy też „jad dla naszych dzieci” (Stalin) niszczyli je celowo zamieniając na magazyny, domy kultury czy muzea ateizmu. Założyli współpracujący z NKWD „Związek Wojujących Bezbożników”, na którego czele stał niejaki Jarosławski, właściwie Żyd o prawdziwym nazwisku Gubelman. Prześladowali przy okazji duchownych. Liczyli, że w ten sposób wykorzenią „zabobon” a nowoczesny człowiek radziecki, wyznawca ateizmu będzie o nim mówił jedynie w czasie przeszłym. Współcześnie możemy ocenić, ze przegrali tę bitwę, ale nie przegrali wojny. Walka pomiędzy religią a inną religią albo religią a anty-religią toczy się w najlepsze i pewnie będzie toczyć do skończenia świata. Na byłym obszarze Związku Radzieckiego dawnym świątyniom przywrócono pierwotne funkcje, złote kopuły prawosławnych cerkwi znowu lśnią w słońcu, ale różnych klonów „Gubelmanów” jest dziś i na świecie i w Polsce wielu.

W dawnych republikach odżyło prawosławie, ale katolicyzm bardzo powoli podnosi się z ruiny. Większość Polaków tuż po drugiej wojnie światowej przesiedlono za zachodni brzeg Bugu a nawet dalej, na tzw. „Ziemie Odzyskane”. Tak chciał Stalin. Chciał stworzyć w miarę jednolitą narodowościowo, podległą sobie Polskę i stworzył. Na Ukrainie pozostały nieliczne skupiska polskich katolików, ułamek tego, co przed wojną.


Kościół w Magierowie - wnętrze
Na pierwszy kościół natrafiamy niedaleko granicy, w Magierowie. W centrum wsi, z krzaków wyłaniają się obdarte mury. Tynk odpada, wokół jakieś chaszcze, generalnie ruina. To dawny kościół pod wezwaniem św. Trójcy z 1845 roku. Obchodzę zamknięty budynek szukając tylnego wejścia, dziury w murze. Jest. Z środku znajdujemy pustkę, nawet bez śladu malowideł czy czegokolwiek z dawnego wystroju. Prezbiterium odgrodzono od reszty ścianą, co pozwala przypuszczać, że kiedyś był tu magazyn. Robimy kilka zdjęć. Pod nogami przewracają się butelki, jakieś szmaty. Chyba miejscowa żulerka urządzała tu popijawy. Wychodzę smutno zamyślony. Stan budowli stanowi przeciwieństwo stojącej nieopodal cerkwi. Tradycyjnie kolorowej, błyszczącej, odnowionej.

Obok kościoła jest niewielki cmentarz wojskowy, również zaniedbany. Widniejące na nagrobkach złote, pięcioramienne gwiazdy i data „1944” nie pozostawiają wątpliwości, do kogo należą i z jakiego okresu pochodzą.

Podczas dalszej drogi widujemy niekiedy zabytkowe świątynie, wyglądające jak te w południowo - wschodniej Polsce czy w rumuńskim Maramuresz. Całe z drewna, jakby zbudowane z zapałek. I przy drodze do Żółkwi taka stała (z datą 1698) i potem w samym mieście.


Kościół w Drohobyczu - XIV w.
Po wizycie w Żółkwi i Lwowie zaglądamy do Drohobycza. W centrum miasta wznoszą się stare mury, pewnie kolejny podupadły kościół. Przypory i nietynkowana czerwona cegła kojarzą się z gotyckimi świątyniami w mieście moich studiów – Toruniu. Objeżdżamy z Kubą budynek, robimy zdjęcia. Podchodzę do głównego wejścia, gdzie – o dziwo - akurat trwa msza. I to po polsku! Kuba „kościołowy” nie jest i religijne klimaty go nie kręcą, więc tylko ja wchodzę do środka na krótką modlitwę. Czytam historię, oglądam wnętrze. Jest w o niebo lepszym stanie niż kościół z Magierowa, na ścianach zachowały się dawne malowidła. Okazuje się, że jest to kościół św. Bartłomieja, gotycki, ufundowany w końcu XIV wieku przez samego Władysława Jagiełłę. Przez stulecia dopadały go różne kataklizmy: a to Turcy, a to Kozacy, a to Tatarzy. Ostatni to czasy rządów komunistów. W 1949 roku KGB przejęło kościół, aresztowało księdza, po czym zniszczono polichromie i witraże wykonane na podstawie rysunków Matejki, Wyspiańskiego i Mehoffera. Książkami z biblioteki palono w piecach, podobnie postąpiono z zabytkowymi meblami. W murach zniszczonej świątyni zorganizowano Biuro Urzędu Ochrony Zdrowia, potem magazyn rekwizytów teatralnych a na koniec, na krótko - muzeum religii i ateizmu. 13 grudnia 1989 roku, po wielu latach starań miejscowe władze oddały kościół wiernym. Dziś trwa jego renowacja.

Kościół w Drohobyczu - wnętrze
Miło jest po kilku dniach pobytu na Ukrainie usłyszeć w końcu polski język. Polskość tu nie wyginęła. Siadamy z Kubą na ławce przed kościołem, pałaszujemy zapasy posilając się na dalszą drogę. W pewnym momencie zagaduje nas jakaś starsza pani, która wyszła ze świątyni po mszy. Wprowadza nas trochę w sytuację Polaków na Ukrainie, opowiada o sobie. Po wojnie, choć była Polką została po wschodniej stronie granicy. Za Związku Radzieckiego wolała nie odzywać się w ojczystym języku, ukrywała swoją polskość, gdyż dziwnie, podejrzliwie na nią patrzono. Po upadku ZSRR trochę się zmieniło. Dalej jest biednie, nasza rozmówczyni dostaje 50 dolców emerytury na miesiąc, ale Polakom żyje się tu znacznie lepiej. Przede wszystkim ukraińska, miejscowa ludność dobrze ich traktuje. Są lubiani. Zwrócono katolikom kościół, jest w Drohobyczu polska parafia licząca około 1000 rodzin. Naprawdę, miło było słuchać tej opowieści. 


Kościół w Drohobyczu
Jeszcze przed kościołem w Drohobyczu zagaduje nas jakiś mężczyzna. Dowiedziawszy się, że jedziemy do Truskawca poleca zajrzeć do księdza kierującego tam polską parafią. Na pewno nas przyjmie, przenocuje. OK, fajnie. We wspomnianym mieście, już zmęczeni, znajdujemy parafię. Pukam, otwiera ksiądz „dobrodziej”. Z miną człowieka pobożnego, z powitalnym „szczęść Boże” przedstawiam nasza sytuację nieśmiało zapytując, czy nie znajdzie się dla nas kawałek podłogi na jeden nocleg. Księżulo odmawia tłumacząc, że ma gości i nie może nas przyjąć. Cóż, bywa i tak. Jest wieczór, kręcimy się jeszcze z Kubą po pagórkowatym Truskawcu, zaglądamy do jakichś hoteli uzdrowiskowych licząc, że znajdziemy nie za drogi nocleg, a może nawet jakieś SPA będzie. Guzik. Połowa hoteli zamknięta a te, co są wyglądają pusto, ponuro i pilnowane są przez cieci, którzy niewiele wiedzą i nawet cenę konsultują z kimś przez telefon. Nie chcemy za taki nocleg płacić 400-500 hrywien. Trudno, jedziemy za miasto gdzie czeka nas kolejna noc w namiocie w lesie.

Kościół w Krakowcu - wnętrze
Niedziela. Końcowy etap naszej rowerowej wycieczki. Jesteśmy w Krakowcu, znowu tuż przy polskiej granicy. Szukamy z Kubą sklepu a przy nim znowu znajdujemy ruiny kościoła. Wysoka, frontowa ściana, z bogatymi, klasycznymi zdobieniami wygląda na nieźle zachowaną. Rzymskimi cyframi wypisano na niej datę 1785. Boczne ściany to ruina. Już po powrocie doczytam, że to kościół św. Jakuba Apostoła ufundowany przez Ignacego Cetnera, ówczesnego właściciela miasteczka. Tymczasem na miejscu świątynia nie wygląda na używaną, ale wokół niej ktoś poustawiał małe stoliki przykryte obrusem. Ołtarzyki? Intryguje mnie to i nie byłbym sobą, gdybym tam nie zajrzał. Przez zniszczone drzwi boczne wchodzę do środka. Burdel, ruina. Żadnych śladów malowideł czy kościelnych sprzętów. Ściany wyłożone są płytkami, jak łazienka czy miejski basen. Oczywiście połowa już odpadła. Wychodzę, idę na tył, a tam, w przedsionku znajduję kaplicę, w której modlą się ludzie. Znowu po polsku! Zagaduję kogoś z miejscowych stojących na zewnątrz, pytam o historię tego miejsca. Podobno w 1939 roku przez dach wpadła bomba lotnicza niszcząc wnętrze. Po wojnie urządzono tu fabrykę telewizorów. Dziś miejscowi katolicy chcieliby wyremontować kościół, ale to wielka budowla, bardzo zniszczona i nie mają środków. Na razie wyremontowali sobie przedsionek gdzie urządzili niewielką kaplicę. W dniu, w którym tam jestem obchodzą właśnie Boże Ciało, stąd te stoliki ustawione na zewnątrz. Ktoś powie, że jest niedziela, a Boże Ciało obchodzi się przecież w czwartek. To zawsze dzień przed Biegiem Rzeźnika. W Polsce tak, ale na Ukrainie, w państwie z dominującym prawosławiem Polacy muszą normalnie tego dnia pracować, więc świętowanie przenieśli sobie na niedzielę.

Kościół w Krakowcu - XVIII w.
(C.D.N.)

[LINK] do galerii zdjęć

[LINK] do części 1

Brak komentarzy: