piątek, 2 lutego 2018

IV. Zimowy Maraton Bieszczadzki – szybki i rekordowy

Myślałem, że będzie inaczej. Że będzie trochę górskich ścieżek, strome zbiegi, śnieg po kolana. A tymczasem nic z tych rzeczy. Było szybko i łatwo technicznie. Pogoda dopisała: pogodnie i kilka stopni na plusie. Trasa w większości pokryta ubitym i ujeżdżonym śniegiem pozwała na szybkie bieganie. Suma podbiegów wynosiła około 750 metrów lecz podbiegi te nie były mocno odczuwalne i nie były trudne. Wszystko to stworzyło bardzo dobre warunki dla 798 biegaczy, którzy stanęli na linii startu wydłużonego do 44,6 km „maratonu”.

Zdjęcie: Magdalena Bogdan
 Na bieg do Cisnej pojechałem z Iryną, koleżanką z Tarnopola, która startuje w biegach ulicznych i miała spróbować jak to jest w długim biegu górskim. Nocleg w Bacówce od Honem i o 7 rano  naładowani energią i ubrani na lekko byliśmy na linii startu. Zabraliśmy tylko wyposażenie obowiązkowe plus żele. Żadnych plecaków.

Początek był od razu szybki. Dobrze mi się biegło więc trzymałem tempo około 4:05 na kilometr licząc, że po paru kilometrach, jak skręcimy w górskie drogi z większą ilością śniegu to zwolnię i sobie odpocznę. Tymczasem kilometry leciały a trasa nadal była zdatna do szybkiego biegania. To biegłem szybko gdzie się tylko dało, oczywiście pod górkę zwalniając do 5:00 a nawet 5:30 na kilometr. Starałem się uważać też na tętno, trzymać je w okolicach 170 ale nie przekraczać 175. Jako, że nie zabrałem żadnego picia to korzystałem z wszystkich punktów z napojami, oprócz ostatniego. Na 4 km przed metą już nie było sensu gdziekolwiek się zatrzymywać.

 I tak leciały kilometry. Biegłem z początku około 15-17 pozycji, z czasem przeskoczyłem o 5-6 pozycji. Świetnie się czułem i nie miałem żadnych kryzysów. No, jeden tylko miałem, chwilowy, na drugim punkcie odżywiania. Wpadłem tam jak burza i chcę pić. Pytają mnie – z prądem czy bez prądu? – Bez – odpowiadam, może zbyt cicho. No i biorę od razu wielki łyk, a tam – z prądem! I tak kilka sekund trzymam to w ustach z wybałuszonymi oczami nie wiedząc, czy wypluć czy przełknąć. A wszyscy patrzą. W końcu jakoś przełknąłem. – K...wa, z prądem była! – wykrzykuję na odchodne.

Od 27 kilometra, miejsca gdzie stał zielony namiot organizatora i gdzie krzyżowała się trasa było już trudniej. Tu podłoże stanowiła luźna „kasza śniegowa” trochę ślizgająca się pod nogami. Chcąc nie chcąc, chyba wszyscy biegli tu wolniej. I ja też zwolniłem.

Po kilku kilometrach pojawił się zbieg do karczmy „Brzeziniak” – jedyny krótki, bardziej techniczny element trasy. Wpadłem weń szybko omal się nie wywróciwszy, wypiłem z dwa kubeczki i widząc, że jakiś konkurent bawi w środku wybiegłem czym prędzej aby być przed nim. Następne metry to fragment pola, gdzie biegło się pod wiatr i robiło coraz bardziej stromo. To w tym miejscu jedyny raz, na krótki czas przeszedłem w marsz.

A potem był już tylko zbieg do mety. Z naprzeciwka biegło i szło pełno ludzi, którzy dopiero zmierzali do „Brzeziniaka”. Pozdrawialiśmy się i kibicowaliśmy sobie wzajemnie. Minąłem się też z Iryną, która niestety nie mając doświadczenia w biegach górskich nie znała dobrze trasy i gdy na skrzyżowaniu dróg na 27 kilometrze ktoś z obsługi skierował ją w dół do mety to ona pobiegła. Straciła w ten sposób około 18 minut, nadłożyła blisko 4 kilometry gdyż po 2 kilometrach wróciła pod górę. Przepadła szansa na zwycięstwo lub co najmniej drugie miejsce wśród kobiet. Do 27 kilometra prowadziła i czuła się bardzo dobrze. Wielka szkoda.

Na ostatnich kilometrach wyprzedziłem jeszcze jedną osobę i w końcu dobiegłem do torów. Pozostał ostatni odcinek o długości kilometra. Słabo się biegło po nierównej nawierzchni wzdłuż torów ale jakoś dałem radę. Miałem moment zawahania w miejscu, gdzie tory krzyżują się z asfaltem prowadzącym do centrum w Cisnej, ale ostatecznie pobiegłem dalej torami i to był dobry kierunek. Już chwilę później zobaczyłem metę. Wbiegłem na ją spokojnie gdyż ani mnie nikt nie gonił ani przed sobą nie widziałem żadnego zawodnika. Tak, jakbym biegł samotnie.

Zdjęcie Magdalena Bogdan
Wynik 3:20:25 dał mi 11 miejsce na 798 uczestników maratonu. W kategorii wiekowej M40 byłem 5 n 233 ale, że pierwszych dwóch nagrodzono w OPEN to zgarnąłem kolejną, bardzo ładną statuetkę z wilkiem za 3 miejsce w kategorii. Jestem z tego wyniku bardzo zadowolony. Uważam, że jak na moje możliwości pobiegłem dobrze. Czy popełniłem jakiś błąd, który bym dziś zmienił? Wiedząc, że trasa będzie tak łatwa technicznie i że będzie przypominała bieg uliczny może ubrałbym jeszcze lżejsze buty aby biec jeszcze szybciej. Może.

A bieg wygrał świetny Bartosz Gorczyca. Minąłem się z Nim, gdy wracał z „Brzeziniaka” a ja dopiero do niego biegłem. Nikogo za nim nie widziałem, biegł samotnie po zwycięstwo. Osiągnął czas 2:51:52 i ustanowił rekord trasy. Brawo.

Wśród Pań pierwsza przybiegła Paulina Wywłoka (3:28:58), która od 27 kilometra prowadziła i prowadzenia nie oddała do samej mety. Gratuluję.

Brak komentarzy: