wtorek, 10 lipca 2018

Nadbużański Bieg Pod Prąd

Roztrenowanie trwa już drugi tydzień, biegam sobie tylko od czasu do czasu i wyłącznie towarzysko. Nie lubię latem startować gdy jest upalna pogoda. Wyjątkiem są biegi przeszkodowe, gdyż te, pokonywane „na mokro” biegam z przyjemnością także w upale. Woda chłodzi i gorąco tak nie doskwiera.

W ostatnią sobotę skusiłem się na udział w biegu przeszkodowym, pomimo roztrenowania i ledwie 2 tygodni od dosyć męczącego Lavaredo UT. Bieg tylko 100 km od Wisznic, do tego w pobliżu Chełma, gdzie i tak chciałem odwiedzić rodzinę. Zapisanie się w ostatniej chwili wiązało się z wyższą o 30 zł opłatą startową i koniecznością startu w ostatniej, siódmej fali ale namyśliłem się. Na zbyt wiele nie liczyłem a przygoda mogła być fajna.

Dojazd do Chełma upłynął mi przy dźwiękach audiobooka  „Alicja” Jacka Piekary. W bazie kolejka do biura zawodów była spora i poruszała się ślamazarnie, lecz że byłem wcześnie, to ze wszystkim zdążyłem. W pakiecie startowym oprócz typowych bajerów jak smycz, bransoletka były też „czopki mocy”. Zażyłem dwa ale doustnie więc może dlatego nie wygrałem ;)

Wszyscy zawodnicy startowali w 7 falach. W pierwszej tylko Straż Graniczna, dla której były to Mistrzostwa. Dalej kolejne fale, w odstępach co 10 minut. Od pierwszego startu do mojej fali miałem godzinę więc jeszcze zdążyłem i pstryknąć zdjęcia, i dopchać się do niezbyt licznych toalet. Było upalnie więc spokojnie porozciągałem się i schowałem w cieniu przed słońcem.

Start mojej grupy. Po kilkuset metrach prowadzę i wskakuję do rowu, w którym jeszcze niedawno widziałem pływaka żółtobrzeżka, wyraźnie zdenerwowanego tym, co dzieje się w jego spokojnym dotychczas bajorku. W rowie wszyscy początkowo idą w wodzie ale już po stu metrach wychodzą sobie na brzeg i przemykają w trzcinach, za nic mają nakaz, aby tę część trasy pokonać rowem. Tym to sposobem, próbując kurczowo być uczciwym brnę w błocie do końca i spadam o 10 miejsc do tyłu. Pomstuję trochę pod nosem na „kombinatorów” omijających przeszkodę ale tylko na początku. Wkrótce odzyskuję pozycję a przy którejś kolejnej przeszkodzie sam popełniam błąd chwytając lżejszy damski worek z piaskiem zamiast męskiego niebieskiego, wyraźnie cięższego. Zorientowałem się w pomyłce w połowie okrążenia i nie chciało mi się już wracać. Od tej pory przestałem złorzeczyć na  ułatwiających sobie trasę, bo i ja nie pokonałem jej w stu procentach czysto. W końcu to tylko zabawa.

Większość kolejnych przeszkód robię, ale część omijam robiąc zastępcze burpees – padnij powstań 20 razy. Przy którejś ściance strażak, najpewniej spoko gość ale aż za bardzo spoko – mówi mi abym po kilku „burpisach” leciał dalej i się nie wygłupiał. Fajnie, że taki miły facet, ale to chyba nie o to chodzi. To rywalizacja, więc powinny być równe, stałe zasady dla wszystkich.

 

Może ze trzech czy czterech ścianek nie pokonałem. Nie miałem siły podciągnąć się na nie na rękach. Miały szeroką krawędź u góry, trudną do uchwycenia dla kogoś o słabych palcach. Były też mocno wyślizgane w błocie przez zawodników z poprzednich fal. Robiłem karne burpeesy, za każdym razem uczciwe 20.

Start na samym końcu wiąże się z wyprzedzaniem wolniejszych zawodników z pierwszych fal. Myślałem że będzie gorzej a nie było tak źle. Owszem, czasem poczekałem przy ściance lub rozpiętej nad ziemią pajęczynce, na swoją kolej ale nie schodziło na tym tyle czasu, jak się obawiałem. Raz ja komuś pomogłem wejść na ściankę innym razem ktoś pomógł mi. Robiłem to wyjątkowo: nie bawiłem się w kolektywne pokonywanie trasy i przesadną uprzejmość gdyż pomimo wszystko, dla mnie był to wyścig.

Z bardziej pamiętnych przeszkód zapamiętałem stalową linę, po której przechodziło się nad wodą. Fajna przeszkoda, przechodziło się po tej linie tylko do połowy, potem zarządzający przeszkodą mówił, że wystarczy i można biec dalej. Niektóre przeszkody były bardzo ciężkie. Mężczyźni musieli np. ciągać na linie dwie złączone opony, przez pagórek i z powrotem. Muszę przyznać, że zrobiłem to z trudem. Ciężko było też na przeszkodzie z workiem z piaskiem. Niby prosta rzecz, nawiązany worek z piaskiem w środku jakiegoś wyrobiska. Trzeba było zrobić z nim rundkę. Byłoby to łatwe, gdyby nie pewien istotny szczegół. Pod koniec rundki był fragment płytkiej wody. Idę o zakład, komuś, kto przede mną robił rundkę z moim workiem w tej przeszkodzie wodnej omsknęła się ręka i umoczył worek z piachem w wodzie. Skutek tego był taki, że w grząskim piachu i pod górę ledwie z tym workiem szedłem. Okropnie był ciężki.

W drugiej połowie biegu, byliśmy już nad samym Bugiem. Widać było nawet ukraińskie słupki graniczne. W tym miejscu, gdzieś 3 km od mety dorżnąłem swoje INOV-ejty. Wysłużone X-Talony 212 miały już dobre kilka lat i dziurę na kilka centymetrów pomiędzy cholewką a podeszwą. Tak przeczuwałem, że może to być ich ostatni bieg i nie pomyliłem się. W trakcie wyścigu dziura powiększyła się na tyle, że wyszła przez nią cała stopa. Nie było sensu ciągnąć bezużytecznego buta za sobą więc go zdjąłem i zawiesiłem na kołku z taśmą oznaczającą trasę. Ku przestrodze. Resztę trasy pokonałem w jednym bucie, na szczęście w tym, w którym miałem wpleciony chip pomiarowy.


Ostatnie przeszkody to m.in. trzykrotne strzelanie z Paintball’a (trafiłem jeden raz na trzy więc musiałem robić 20 pompek); spłaszczający „magiel”, przewracanie ciężkiej opony od ciągnika, ścianka z opon oraz trójkątna drabinka którą od razu ominąłem nie próbując pokonać. Wybrałem karną rundkę z workiem piachu.

Wynik 1:48:46 i 9 miejsce OPEN na 278 to rezultat zgodny z przewidywaniami. Ani niespodziewanie rewelacyjny, ani dający powód do wstydu. Taki myślę na moją miarę. Jestem zadowolony, zrobiłem swoje. Nic sobie zbytnio nie połamałem, nie poskręcałem, nie podrapałem i nie posiniaczyłem. Było fanie.

Zanim zakończę i zaproszę do obejrzenia galerii zdjęć na portalu Festiwalbiegowy.pl zwrócę uwagę na pewną ciekawostkę. Otóż przyjmuje się, że kluczem do sukcesu w biegach przeszkodowych, gdzie start jest w falach, jest start na początku. Zawodnicy z późniejszych fal mają trudniej bo błoto jest już rozciapane, bo trzeba wymijać innych itp. A tymczasem zawodnicy, którzy bieg w Dorohusku wygrali wcale nie startowali w pierwszych falach, lecz w ostatnich. 4-6 fala. Taka ciekawostka.

Fotorelacja z V. Nadbużańskiego Biegu Pod Prąd [TUTAJ].

4 komentarze:

Stanisław Seniuk pisze...

Witam,

Nazywam się Stanisław Seniuk, jestem osobą niewidomą. Pomimo to biorę udział w maratonach i innych bigach długodystansowych. Obecnie chciałbym przez start w maratonie w Waszyngtonie zgromadzić środki finansowe potrzebne do zakupu nowego wózka inwalidzkiego dla jednego z pracowników prowadzonej przez mnie firmy Mastvita.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Witam Panie Stanisławie,

Życzę Panu powodzenia w spełnianiu ambitnych planów a czytelników mojego bloga zachęcam do wsparcia finansowego Pana projektu.

Paweł Pakuła

Adrian Moczyński pisze...

Bardzo ciekawie napisane. Liczę na więcej.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dziękuję za dobre słowo, zapraszam do pozostałych relacji. Niestety ostatnio zarzuciłem intensywne treningi i w związku z tym w najbliższym czasie nie będę startował w zawodach. Biegamy ostatnio z kolegami biegi towarzyskie, bez rywalizacji Czerwonym Szlakiem Nadbużańskim. Co niedzielę, tak 30-40 km. Szlak ciągnie się od Kózek do Hrubieszowa, ponad 300 km. Zapraszam do biegania z nami, na Facebooku jest wydarzenie.