środa, 9 stycznia 2019

Ełcka Zmarzlina 2019 - powrót do imprez na orientację

 W minionym roku w imprezach na orientację nie startowałem prawie w ogóle. Dopiero pod koniec roku na "MiG-u" u Sławomira Juraszewskiego przypomniałem sobie, jak przyjemnie jest pobiegać po lesie z mapą i kompasem. Postanowiłem powrócić do regularnych treningów i jeszcze trochę postartować.

Do Ełku pojechałem prosto z pracy. Byłem zapisany na setkę choć czułem, że bardziej pasuje mi pięćdziesiątka. Setka miała mieć jednak rangę Mistrzostw Polski w PMnO na 100 km i to przeważyło szalę na jej korzyść. Opłaciłem start na 100 km choć z kalkulacji wynikało, że wyjeżdżając z Białej Podlaskiej po południu dojadę do Ełku na styk.

Dojechałem na 19:25. Do odjazdu autobusu, który miał wywieźć zawodników na miejsce startu zostało 20 minut. Szykowałem się w pośpiechu, jednym uchem słuchając odprawy, która właśnie się zaczęła. Przebrałem się, ale już plecaka nie zdążyłem spakować. No wiec szybka decyzja: - mogę się jeszcze przepisać na 50 km, które startuje rano? - zapytałem popędzającą mnie dziewczynę z biura. - Możesz. To się przepisałem.

Co prawda uświadomiono mi później, że mogłem spakować plecak już w autobusie, potem zostawić niepotrzebne rzeczy na przepaku, ale nie żałuję. W formie fizycznej do dystansu 100 km, przygotowany nie jestem bo nie jestem wybiegany. Mniej biegałem ostatnio kilometrów. Nie robiłem długich wybiegań. Z jednej strony Mistrzostwa Polski kusiły ale przypuszczałem, że w tych śnieżnych warunkach, w pagórkowatym terenie przebiegnę pierwszą pętlę a drugą będę szedł. Znając siebie istniało ryzyko, że zejdę z trasy i zrezygnuję z rywalizacji. Wybrałem zatem bez żalu łatwiejszą, lepiej rokującą i mniej kasującą pięćdziesiątkę. Po rozmowach z późniejszymi uczestnikami setki, wysłuchaniu opowieści o trudnych warunkach, o przecinkach istniejących głównie na mapie a nie w realu, po obejrzeniu mapy, po czasie najszybszego setkowicza który był na półmetku w ok. 8,5 godziny myślę, że była to dobra decyzja.

Na trasie - trochę tropicielstwa, trochę nawigacyjnych baboli

Przespałem się w bazie na materacu licząc że odpocznę, ale jakoś nie mogłem usnąć. Co chwila się budziłem. Zdenerwowanie?

Rano przed ósmą odprawa i wywieźli nas autobusami godzinę drogi od Ełku, na północ, nad Jezioro Świętajno. Start o 9 rano, limit 12h, po drodze 18 PK na czterech mapach kolorowych 1:25:000 i 1:10:000 (końcówka) wydrukowanych na 2 kartkach papieru. Miałem w plecaku czołówkę z zapasem baterii zgodnie z regulaminem ale liczyłem, że ich nie użyję.


Mapy rozdano nam kilka minut przed startem. Zdążyłem rozrysować sobie warianty dotarcia na poszczególne PK. Ruszyłem kilka minut po wszystkich. Nie śpiesząc się, nagrywałem krótkie filmy mikro-kamerką Polaroid Cube+.

Było lekko mroźno, na odkrytym terenie wietrznie. Pochmurno, miejscami wychodziło słońce. Śnieg po kostki, suchy. Nasza trasa to też druga pętla setki i stąd droga do punktów była wydeptana w śniegu przez czołówkę setkowiczów. Można było wybierać własne warianty ale w większości przypadków się to raczej nie opłacało. Także ja, mniej więcej do ósmego PK szedłem, biegłem w większości po udeptanej przez poprzedzających ścieżce.

Czasem decydowałem się na wariant autorski po którym zwykle wychodziłem „jak Zabłocki na mydle”. Poniżej można obejrzeć mapy z moimi przelotami wg śladu GPS z Ambita. Gdzie pobiegłem oryginalnie?

Pomiędzy PK 2 a PK 3 - coś nie pasowała mi ścieżka, którą wszyscy biegli. Pobiegłem inną, jak się okazało błędną.

Na PK 4 wszedłem dookolnie, biegnąc za śladami... jakichś ludzi, którzy spacerowali z kijkami i psem. To ci głupota. Wszedłem na punkt nad strumyczkiem od dołu, po swojemu.

W drodze PK 8 zorientowałem się, że nie biegnę przecinką przez środek lasu, którą chciałem,  gdy zobaczyłem domy prześwitujące się przez ścianę lasu. - Oho, nie mają prawa tu być, czyli coś jest nie tak. Po układzie dróg zorientowałem się w końcu, gdzie jestem i wszedłem na punkt poprawnie. Od tego momentu postanowiłem częściej wybierać własne warianty.

Wychodząc z PK 8 taki właśnie wariant wybrałem, po łuku przy jeziorku, przez wieś. Był to wariant dłuższy niż ten na wprost wydeptany podobno przez czołówkę setki.


Przy PK 10 spodziewałem się kłopotów, nie prowadziła do niego żadna droga na wprost. Liczyłem, że go minę i będę dopiero namierzał się z ulicy. Idę więc do tej ulicy, myśli pesymistyczne a tu... jest punkt! Za pierwszym razem, bez trudności. Szczęście się przydaje. Zaraz po mnie podbił ten punkt inny zawodnik, który zdążył rzec, że szukał go od 40 minut.

Przy PGR w Janowie pogonił nas właściciel posesji wściekły, że się tu kręcimy. Posłusznie wybrałem wariant dookolny omijając jeziorko.

PK 11 znaleźliśmy wspólnie za drugim razem, razem z Maćkiem Więckiem z setki i jeszcze jednym zawodnikiem z mojej trasy.


Następne 4 PK nie stanowiły żadnych problemów. Biegłem sobie, czasem kogoś mijałem, kręciłem filmy kamerką. Zorientowałem się w trakcie, że ta kamerka ma w sobie magnes co by ją mocować do metalowych elementów a to z kolei sprawiało, że moja igła magnetyczna z Moskwy bardzo tę kamerkę "lubiła". Tu się wyjaśniła zagadka dziwnych wskazań kompasu i w efekcie moich dziwnych wariantów. Więcej na orientację z tą kamerą nie startuję.

Minęło już 5 godzin, zostało ostatnie kilka kilometrów do Ełku. Wiedziałem, że zdążę przed zmrokiem. Nie wiedziałem na której biegnę pozycji bo nikogo dawno nie mijałem, ale po rzadkiej ilości śladów domyślałem się, że muszę gdzieś być w czołówce.


Wchodząc na mapę nr III zobaczyłem przed sobą grupę 3 lub 4 zawodników. Biegli, a zatem pewnie byli z pięćdziesiątki, z mojej trasy. Cofnąłem się chcąc wbiec na PK 14 pierwszą przecinką. Spotkałem się z ową grupką tuż przy PK 14. Oni wychodzili, ja wchodziłem. Rzeczywiście byli z mojej trasy. Rywale! Siły miałem, przyśpieszyłem bieg i wyprzedziłem chłopaków. Biegłem już do Ełku podbijając bez problemów PK 15 i PK 16. Niczym lis byłem już w ogródku, już witałem się z gąską...

Jak przegrać pudło

Trzeba zrobić tak: wyluzować się - przecież do mety ledwie 2 kilometry, punkty na dokładnej mapie 1:10:000, już w samym mieście, łatwiutkie - co się może stać? Potem trzeba złożyć sobie mapę tak umiejętnie, aby pierwsze z 2 linii torów były na zgięciu, mniej widoczne. Zakodować sobie w głowie, że trzeba za torami skręcić w lewo i szukać jakiegoś cmentarza w lesie. Trzeba następnie skręcić za pierwszymi torami i jak fujara buszować w lesie pod miastem szukając cmentarza, którego tam nie ma i nigdy nie było.

Tak właśnie zrobiłem. Skręciłem za pierwszymi torami, na pewniaka waląc do tego lasu za budynkami, będąc pewnym, że tam jest ten cmentarz. Wściekałem, się że nie mogę go znaleźć. Po ponad 20 minutach zrozumiałem katastrofalną pomyłkę. Dopiero wtedy zobaczyłem dwie linie torów - ja miałem skręcić za tymi drugimi! Zawstydzony własnym błędem wybiegłem z tego lasu i pobiegłem już właściwą drogą po dwa ostatnie punkty i do mety.

Mój czas to 6:36:08. Zwycięzcy, Marcin Sontowski i Tomasz Duda mieli na mecie czas 6:06:25. Wygrali ze mną o niecałe 30 minut. Trzecie miejsce i czwarte zajęła dwójka Maciej Kasjan i Łukasz Duchnowski, Ełczanie, których wyprzedziłem przy PK 15. Mieli czas 6:22:49.

Ile straciłem na tej nieszczęsnej siedemnastce: Pokazuje to grafika poniżej. Na wejściu w błąd miałem czas 5:54, na wyjściu 6:18. Czyli straciłem tam głupio 24 minuty. 24 minuty krążyłem po jakichś krzakach nabijając niepotrzebnie dodatkowe 3 kilometry. Gdybym teraz odjął te 24 minuty straty od swojego wyniku miałbym czas około 6:12. Cóż, taki sport. Nikt inny tylko ja sam zapracowałem sobie dekoncentracją na spadek z 3 miejsca na 5.


Wyścig na 50 km ukończyło w limicie 257 zawodników. DNF-a dostało 11. Impreza w Ełku świetna jak zwykle. Było mi bardzo miło wystartować, pobiegać w pięknych warunkach śnieżnej polskiej zimy, spotkać dawno niewidzianych kolegów od biegów na orientację i górskich.

Chyba mam ochotę na kolejne podobne wyścigi. Tym razem już bez zabawy na 1/2 etatu w filmowca, bez tańczenia po drodze kankana lecz z większą koncentracją na zadaniu. Także na końcówce.

2 komentarze:

Łukasz Węda pisze...

Super relacja Paweł. Fajnie się czyta. Myślę o takiej 50tce to lepdze niż ultra po górach.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Polecał Łukasz Skorpiona 50 km w połowie lutego na Roztoczu. Mogę Cię zabrać bo chyba będę jechał.